26. Jestem w dupie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Coś mnie naszło, a więc drugi w tym tygodniu. Nie przyzwyczajajcie się tylko hahahha.

Buziaczki ;*

Vera-18

Zatrzymałam się w pół kroku, ale to wystarczyło, żebym zwróciła na siebie uwagę dwójki mężczyzn.

- Witamy ponownie - mruknął jeden z nich, gdy tylko mnie zobaczył.

Cicho przełknęłam ślinę, ale nie odezwałam się ani jednym słowem, nie chcąc pogarszać swojej sytuacji.

- Jeszcze kilka minut temu byłaś bardziej rozmowna - prychnął sprawca moich bolących żeber.

- Daj już spokój Key. Nie mamy na to czasu. Musimy spierdalać zanim ogarną co się odjebało.

Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, jednak ja dalej nie ogarniałam co się właśnie dzieje. Jeszcze minutę temu byłam pewna, że już nie mam szans na wolność, a okazało się, że mój więzienny oprawca i typ od sprawdzania poczytalności mają mi pomóc w ucieczce, a przynajmniej na to się zabierało. Miałam nadzieję, że nie okaże się to wymyślną podpuchą. 

- Nie patrz na nas tak tępo. Ciuchy do przebrania masz w torbie - mruknął psycholog, wskazując na kąt niewielkiego pomieszczenia. - Sprężaj się, bo nie mamy czasu.

Niepewnie podeszłam do torby znajdując w niej strój strażnika, a następnie spojrzałam na mężczyzn. Nie chciałam się przy nich przebierać i pewnie gdyby tu postawić moją osobę z przed trzech lat, to wolałabym dać się złapać, niż przebrać przy obcych facetach. Jednak tamtej mnie już nie było. Teraz nie było miejsca na zawahanie, nie miałam czasu żeby o tym myśleć. Nie czekając ani sekundy dłużej zdjęłam z siebie pomarańczowy kombinezon, ignorując fakt, że pod nim nie miałam nic. Niby państwo, każdemu więźniowi zapewniało ubiór, środki czystości czy jedzenie. Prawda jednak była inna i o wiele bardziej nieprzyjemna. Na rok kobiety dostawały dwie pary bielizny, jedną szczoteczkę i pastę do zębów, trzy dezodoranty w kulce, dziesięć opakowań podpasek oraz dwa szampony i żele pod prysznic. Jeśli jakaś rzecz nie nadawała się do użytku, to po prostu jej nie używałaś. Tak wyglądało życie tutaj.

Ignorując lekkie zdziwienie mężczyzn przebrałam się w przygotowany strój, a swoje rzeczy schowałam do torby. Po wszystkim spojrzałam na mężczyzn, którzy cicho gadali pod ścianą.

- Co dalej?

- Załóż kominiarkę i dopilnuj, żeby nie wystawały ci spod niej włosy - nakazał psycholog.

- I staraj się nie utykać przez te pięknie obite żebra. - Zęby Key'a błysnęły w uśmiechu, jednak nie udało mu się mnie sprowokować.

- Idziemy - zarządził drugi facet.

Nie czekając na specjalne zaproszenie ruszyłam przed siebie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ładuję się w paszcze lwa. Jednak co gorszego może mnie czekać od tego miejsca? Nawet piekło byłoby miłą formą wakacji. 

***

Naprawdę chciałabym powiedzieć, że opuszczenie więzienia stanowego było bułką z masłem, ale tak nie było. Pomimo tego jak olewający stosunek mieli do nas strażnicy, to jednak za nic nie chcieli nam pozwolić opuścić murów budynku. Wcale jednak nie chodziło jedynie o osoby, które miały spędzić tam całe życie. Również osadzonym z mniejszymi wyrokami nie było łatwo stąd wyjść. Strażnicy robili wszystko, aby wyrok się przedłużył, albo zwiastowało szybki powrót do budynku.

W moim wypadku jednak nie było mowy o legalnym opuszczeniu zakładu karnego, nie z moim wyrokiem. Jeśli chciałam opuścić więzienie to tylko łamiąc prawo, nie było innego wyjścia.

Dwóch mężczyzn, piwnicznymi korytarzami zaprowadziło mnie to jednego z ewakuacyjnych wyjść z budynku. Po raz pierwszy od trzech lat miałam dostęp do środowiska, nie przysłanianego przez kraty, czy siatkę spacerniaka. Nie mogłam się powstrzymać przed głębokim wciągnięciem powietrza i okręceniem się wokół własnej osi z szerokim uśmiechem na twarzy. Wolność.

Szybko jednak zostałam uspokojona, bo moje zachowanie przyciągało zbyt wielką uwagę, a to nie było obecnie pożądane. Zależało nam na nierzucaniu się w oczy, ale to tylko w teorii było proste. 

Okazało się, że strażnicy po skończonej zmianie musieli przejść niesamowitą ilość kontroli, aby opuścić budynek i mimo proformy jakiej się spodziewałam, wcale to tak nie wyglądało. Kontrole były dokładne i nie było mowy, żeby któryś ze strażników coś wniósł, ani wyniósł. Wszystko jednak zostało zaplanowane tak, żeby zminimalizować ryzyko niepowodzenia. Nikt nie chciał ryzykować. 

Przy pierwszej kontroli myślałam, że zejdę na zawał, gdy zostałam poproszona o przejście do drugiego pomieszczenia na rewizję. W tamtej chwili byłam pewna, że to koniec, ale gdy okazało się, że to wszystko jest zaplanowane, a mi dano możliwość zmycia krwi z twarzy, podano peruke i soczewki zmieniające kolor oczu. Może to nie było dużo, ale dla zmęczonych strażników wystarczyło, żeby nie zwracali na mnie aż takiej uwagi.

Z rudej osadzonej, stałam się strażniczką, z krótko obciętymi czarnymi włosami. Jak się okazało na mojej twarzy poza krwią nie było praktycznie w ogóle ran czy siniaków. Krew na twarzy była podpuchą. Inny strój, inna fryzura, czysta twarz i zmieniony kolor oczu, miały mi dać wystarczająco czasu na wyjście stąd, ale w razie komplikacji musiałam być przygotowana do ucieczki. 

Z pokoju wyszłam w kominiarce, bo tak wyglądały tutaj reguły. Typ od peruki uświadomił mi, że czekają mnie jeszcze cztery kontrole, z czego trzy są obsadzone przez przyjaznych im ludzi. Dopiero w tamtym momencie zrozumiałam jak wielkim przedsięwzięciem była próba wyciągnięcia mnie z pierdla i po raz pierwszy przez myśl mi przeszło, jaki cel musieli mieć ludzie, pragnący mojej wolności. Nikt o zdrowych zmysłach, nie pomagałby w ucieczce seryjnej morderczyni, narażając się przy tym na tyle niebezpieczeństw. Nieopłacalne przedsięwzięcie. 

Do następnej kontroli podchodziłam z sercem w gardle, bo nie miałam pojęcia, która z nich nie była tą przychylną. Dopiero przy trzeciej zauważyłam niewielkie skinięcie głowy, to utwierdziło mnie w przekonaniu, że póki co nic mi nie grozi. Przeszłam przez bramkę, która nie wydała z siebie żadnego dźwięku, a następnie zostałam odesłana do szatni. Tu czekał na mnie kolejny problem, bo miałam przebrać się w swoje "prywatne ubrania", jednak takowych nie posiadałam. Zdjęłam z twarzy maskę, widząc, że żadna z kobiet w szatni, nie przykrywała niczym twarzy. Nie zwlekając ani chwili poszłam przed siebie, udając, że wiem dokąd zmierzam. 

Szatnia strażniczek była przestronnym pomieszczeniem, w którym były rzędy czerwonych szafek. Na końcu pomieszczenia były drzwi za którymi znajdowała się duża łazienka. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że w tym miejscu pracuje aż tyle kobiet, bo jeszcze nigdy żadnej nie spotkałam, a przynajmniej tak mi się wydaje. 

Ku mojej uciesze jedna z szafek w pobliżu toalet okazała się otwarta, a w niej znalazłam nie tylko kurtkę, ale całą garderobę. Nie zwlekając ani chwili założyłam na siebie znalezione ubrania, w rękę złapałam leżącą w szafce torebkę, po czym ruszyłam do wyjścia.

- Do jutra! - krzyknęła jakaś kobieta, na co posłałam jej lekki uśmiech i skinęłam głową, a następnie czym szybciej opuściłam pomieszczenie. W torebce znalazłam identyfikator pracowniczy, prawo jazdy, a nawet telefon i kluczyki do auta. W drodze do następnych bramek wrzuciłam komórkę do kosza na śmieci, a identyfikator założyłam na szyję. W rzeczach kobiety znalazłam również szalik, którym obwiązałam sobie szyję, zasłaniając przy tym część twarzy.

Przyjrzałam się zdjęciu na plakietce i jak się okazało właścicielka przedmiotu w najmniejszym stopniu nie była do mnie podobna. Nic lepszego jednak nie było, więc musiałam żyć nadzieją, że nikt nie będzie się przyglądał.

W drodze do czwartej kontroli ponownie zetknęłam się z dwójką pomagających mi mężczyzn. Bez słowa podeszli do mnie, wciskając mi do kieszeni płaszcza identyfikator, który sprawnie podmieniłam z tym wiszącym na mojej szyi. Nie miałam jednak gdzie wyrzucić skradziony plastik, więc póki co został on w mojej kieszeni.

- Stażystka, tak? - zapytał mężczyzna przy czwartej kontroli, przyglądając się mojej karcie.

Głos mężczyzny okazał się, aż za bardzo znajomy. Facet niejednokrotnie musiał mieć dyżur na moim oddziale, a to wzbudziło moją obawę, że skoro ja nie miałam problemu z rozpoznaniem głosu, to on tym bardziej nie będzie miał. W odpowiedzi więc jedynie skinęłam głową. 

- Rozmowna to ty nie jesteś, więc nie poradzisz sobie w tym miejscu? - prychnął. - Otwórz torbę.

Bez słowa spełniłam jego polecenie, a on dokładnie przeszukał skradzioną własność, nie znajdując w niej nic podejrzanego. To mu jednak nie wystarczyło, więc również on przepuścił mnie przez bramkę, która teraz jednak zapiszczała. W myślach głośno zaklęłam, a strażnik z krzywym uśmiechem kazał mi zdjąć wierzchnie odzienie i opróżnić kieszenie, wykładając wszystko do plastikowego pojemnika. Przez chwilę zawładnęło mną przerażenie, ale szybko przeminęło, gdy w moim umyśle zakiełkował plan.

Kiwnęłam głową do mężczyzny, że zrozumiałam i kiwnięciem ręki poprosiłam psychologa, żeby podszedł. Mordercze spojrzenie, jakie otrzymałam od Keya, dało mi pewność, że nie chcieli żeby ktoś nas skojarzył ze sobą. Mimo wszystko facet do mnie podszedł, a ja w języku migowym poprosiłam go, żeby potłumaczył. Liczyłam, że nawet jeśli nie zna tego języka, to domyśli się o co chodzi. Migowego uczyłam się już w przedszkolu ze względu na to, że w klasie mieliśmy głuchoniemą koleżankę i mimo, iż większości nie pamiętałam, to liczyłam na łut szczęścia. 

Ku mojej radości psycholog podłapał o co chodzi.

- Ona jest niemową Carlos. Mogę trochę potłumaczyć, ale słabo znam ten język - powiedział.

- Niemowa w pierdlu, tego jeszcze kurwa nie było.

Wkurwiona ponownie wykonałam ruch rękoma, a mężczyzna zaśmiał się przeinaczając to co chciałam powiedzieć.

- Mówi: to, że jestem niemową, nie oznacza, iż cię nie słyszę.

Mężczyzna zrobił się czerwony na twarzy od wkurwienia, a to dało mi stuprocentową pewność, że psycholog nie pałał do niego sympatią. 

- Pośpiesz się - syknął.

Z nadzieją, że mój sprzymierzeniec coś wymyśli, opróżniłam kieszenie, na sam koniec zostawiając skradziony identyfikator. Włożyłam go do pojemnika, a następnie pomachałam rękoma, tłumacząc, że znalazłam go przed szatnią.

- Znalazła identyfikator jakiejś typiary przed szatnią, ale nie wiedziała gdzie jest jej szafka, więc przyniosła go tutaj - wyjaśnił.

- Niech go włoży do pojemnika, później zadzwonię do tej kretynki.

Postąpiłam zgodnie z poleceniem, a mężczyzna przejechał jakimś metalowym kijem w okolicach moich kieszeni, po czym pozwolił mi zabrać swoje rzeczy i kazał spierdalać.

Nie czekając na większą zachętę odeszłam od stanowiska, klnąc pod nosem.

- Niezły pomysł z niemową - pochwalił. - Przynajmniej nie miał okazji rozpoznać głosu. Pierdolony służbista.

- Tylko dla osób, które nie rozkładają przed nim nóg - prychnęłam, jednak nijak nie odpowiedziałam na pytające spojrzenie mężczyzny.

- Pospieszcie się. Sukinsyn dzwoni do tej typiary, którą młoda okradła. Jak się skapnie, że szafka jest opróżniona i brakuje jednej osadzonej, to...

- Zamkną więzienie nikogo nie wypuszczając na zewnątrz. - Dokończyłam za niego. - Przerabiałam to już.

Dość szybkim krokiem, jednak nie na tyle, żeby wyglądało to na ucieczkę, ruszyliśmy do trzeciej kontroli, gdzie wszystko poszło już szybciej. Do pokonania została już tylko główna brama, a moje usta samoistnie wykrzywiły się w uśmiechu. Jednak w momencie, w którym mieliśmy opuścić teren więzienia, w całym budynku rozbrzmiał głośny alarm, na dźwięk którego w normalnych okolicznościach powinnam położyć się na ziemie i czekać na odwołanie alarmu, jednak teraz okoliczności nie były normalne.

- Wybaczcie, ale niestety musicie zaczekać do odwołania alarmu - oznajmił strażnik na bramie.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli nie teraz, to nigdy, więc czym prędzej zerwałam się do sprintu, ignorując cholerny ból żeber, a wraz ze mną ruszyła cała trójka mężczyzn: dwóch sprzymierzeńców i jeden strażnik. Nie miałam czasu napawać się wolnością, bo musiałam jeszcze o nią zawalczyć. Nigdy nie byłam typem sportsmenki, ale adrenalina zrobiła swoje i biegłam lepiej, niż przez całe swoje życie. Psycholog złapał mnie za nadgarstek ciągnąc w odpowiednim kierunku: wprost na wielopoziomowy parking, po brzegi zapełniony autami.

Momentalnie kucnęłam lekko, aby wysokie pojazdy skutecznie mnie ukryły przed wzrokiem strażnika, a następnie ruszyłam za mężczyznami. Jak się okazało nieopodal stało ich auto, do którego weszliśmy. Dopiero w momencie, gdy samochód ruszył zrozumiałam, że nie ma już ucieczki. Do końca życia będę poszukiwana listem gończym, a gdy tylko mnie złapią zostanę skazana na karę śmierci. Moje życie zostało ustalone, aż do swojego zakończenia, a jedyną niewiadomą było dlaczego mężczyźni postanowili mi pomóc.

Wyjechaliśmy z piskiem opon, a przed autem wyskoczył strażnik celując do nas z pistoletu. Myślałam, że to koniec, ale siedzący za kółkiem Key myślał inaczej, bo nie zwalniając ani o kilometr wjechał w mężczyznę. Moje oczy szeroko się rozwarły, a głowa błyskawicznie odwróciła się w stronę tylnej szyby, żeby zobaczyć nieruchome ciało strażnika. Przełknęłam ślinę i powróciłam wzrokiem do dwójki mężczyzn.

- Nie udawaj zasmuconej Red Killer, od ciebie to można się uczyć zabijania - prychnął Key.

Nie byłam smutna, rozżalona czy przerażona, a jedynie zszokowana i lekko zdezorientowana. Nie bardzo wiedziałam co się właśnie wydarzyło i co będzie dalej.

- Po co pomogliście mi spierdolić? - zapytałam.

- Potrzebujemy pomocy Red Killer. Uwolniliśmy cię, więc jesteś naszą dłużniczką.

- Czego chcecie w zamian? - Coraz mniej podobało mi się to wszystko.

- Jednego życia. Co to dla ciebie Czerwona? - zaśmiał się psycholog.

Zdecydowanie wpakowałam się w gówno i nie miałam pojęcia jak się z tego wyplątać. Jestem w dupie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro