27. Z deszczu pod rynnę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani!

Trochę mnie tutaj nie było, także dziękuję wszystkim, którzy jeszcze mają w bibliotece tą historię. Nie będę się tłumaczyć, dlaczego rozdziały pojawiają się tak rzadko, bo chyba nie jest tajemnicą, że zwyczajnie nie mam czasu.

Nie przyszłam to jednak, żeby Was zanudzać. Za kilka dni rozpoczynają się święta, chwilę później nowy rok, a więc przychodzę do Was z życzeniami. Mimo, że jeszcze nie czuję tej magii świąt, pragnę każdemu z Was z osobna życzyć wszystkiego najlepszego. Świąt spędzonych w gronie najbliższych, żeby uśmiech nigdy nie schodził Wam z twarzy. Wielu powodów do radości, wymarzonych prezentów, szczęścia, miłości i spełnienia marzeń.

Szóstoklasistom, ósmoklasistom, trzecioklasistom i maturzystom, życzę, żeby przyszłoroczne egzaminy poszły zgodnie z oczekiwaniami.

I mimo, że rozdział kompletnie nie pasuje do życzeń świątecznych, mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się spodoba.

Jeszcze raz wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku kochani!

Buziaki

Wasza Vera


Moja niewinność odeszła w zapomnienie z momentem wyroku sądowego. W tamtej chwili zostało jednoznacznie potwierdzone, że nie jestem przykładną obywatelką i nieważne co bym zrobiła, łatka mordercy już nigdy by mnie nie opuściła. Początkowo z tym walczyłam, starałam się, żeby ludzie wierzyli, że to nie byłam ja, jednak batalia z systemem była z góry skazana na niepowodzenie i w niedługim czasie najzwyczajniej się poddałam. Po co starać się na siłę przekonać ludzi? Każdy wierzy w to co chce wierzyć... Łatwiej to jednak powiedzieć, niż doświadczyć. Nie potrafiłam poradzić sobie z tym, że każdy przypisuje mi nieprawdziwą łatkę i to chyba właśnie to było motorem napędowym. Stałam się tym co we mnie widzieli. Potworem. A przynajmniej to sobie wmawiałam.

Prawda trafiła do mnie w momencie, gdy dowiedziałam się czego ode mnie chcą mężczyźni. Odebrania życia. Niby już to zrobiłam, ale tam nie byłam bezpośrednim mordercą. Tych ludzi zabił gruz, a nie ja. Teraz jednak miało być inaczej, to ja miałam odebrać życie.

- Chyba was popierdoliło - prychnęłam. - Wyciągnęliście mnie z pierdla, gratulacje, ale to nie znaczy, że wiszą wam czyjeś życie.

- Posłuchaj kurwo, bo zaczynasz mnie irytować - syknął kierowca. - Nie pytałem cię o zdanie, ani nie prosiłem o przysługę. Uświadamiam ci co się wydarzy.

- Bo jak nie to?

- Wrócisz do pierdla poćwiartowana - oznajmił zimno.

- Obiecujesz? Zrozum jedno. Już dawno przestałam bać się śmierci. Życie jest gorsze od najokrutniejszego końca. Chcesz mnie zabić droga wolna.

Dopiero w chwili nagłego hamowania zdałam sobie sprawę z jak ogromną prędkością jechaliśmy. Gwałtowne zatrzymanie i brak zapiętych pasów, przyniosły tylko jedno: pierdolnęłam głową pomiędzy przednimi siedzeniami.

- To ty musisz coś zrozumieć, a nie ja - powiedział spokojnie, ponownie ruszając z miejsca. - Nikt cię nie zmusi do bania się śmierci, ale bez najmniejszych problemów mogę ci pokazać, co to znaczy zmienić komuś życie w piekło. Sama podłożysz się glinom, byle tylko stąd spierdolić. Nie trafiłaś na wakacje, zbyt wiele ryzykowaliśmy przy twojej ucieczce by teraz nie mieć z ciebie żadnego pożytku.

Nic więcej nie powiedziałam, zresztą mężczyzna też nie, więc w aucie zapanowała cisza. Po części w słowach mężczyzny było sporo racji. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby domyślić się, że nie miałam do czynienia z dobrymi i uczciwymi ludźmi. Przez jedną fatalną pomyłkę wymiaru sprawiedliwości trafiłam obecnie z deszczu pod rynnę. Moje życie przez ostatnie lata przypomina domino. Jeden błąd i cała moja przyszłość przewraca się jak klocki.

- Pod moim fotelem jest torba z ciuchami. Przebież się - nakazał psycholog.

Bez słowa sprzeciwu wyjęłam sportową torbę, a z niej kolejne ubrania i perukę, tym razem w kolorze blond. Sprawnie przebrałam się w przygotowane rzeczy, a skradzione ubrania schowałam do torby, ponownie umieszczając ją pod fotelem.

Niedługo po tym zjechaliśmy na jakiś parking, po czym zmieniliśmy samochód i ruszyliśmy w dalszą drogę.

- Dokąd jedziemy? - zapytałam, ciekawa jak długo potrwa jeszcze nasza podróż.

- Teraz do Billings w Montanie, tam zostaniemy przez kilka dni, a później do Nevady - wyjawił psycholog, na co szeroko otworzyłam oczy.

- Przecież do jest dzień drogi z Minnesoty - zauważyłam.

- Brawo za spostrzegawczość - skomentował kierowca. - Jeszcze kilka przesiadek będzie, ale póki co możesz się rozgościć.

Chwilę nic nie mówiłam starając się ułożyć wszystko w głowie. Uciekłam z więzienia do cholery! Teraz dopiero dotarły do mnie wątpliwości czy to był dobry pomysł. Jasne, życie w pierdlu było koszmarne, ale mam obawy, że teraz wcale nie będzie lepiej, a dodatkowo gdy tylko gliny mnie namierzą, czeka mnie wyrok śmierci. Raczej słaba alternatywa, ale teraz już za późno na zmianę decyzji. Z każdą minutą oddalałam się o kolejne mile od miejsca, w którym powinnam spędzić całe swoje życie. Może i mój wyrok był nieuzasadniony, ale z każda jedną moją decyzją, coraz bardziej odchodziłam od ścieżki, którą kroczyłam przed aresztowaniem. Nie byłam już tą samą osobą i nigdy nią nie będę, ale nie wiem czy więcej w tym było pozytywów, czy jednak przeciwnie.

- Macie może coś do żarcia? - zapytałam ze źle skrywaną nadzieją.

- Co? - zdziwił się kierowca.

- Jedzenie, no wiesz takie coś co się je, jak się jest głodnym.

Moje wyjaśnienia wywołały śmiech psychologa i wkurwienie Keya, który z tego co zauważyłam dość szybko tracił nad sobą panowanie.

- Wiem czym jest żarcie do chuja, zastanawiam się skąd przyszło ci to teraz?

- Z głodu? - prychnęłam. - Więzienne żarcie nie jest szczytem marzeń.

- Przynajmniej miałaś co żreć - zauważył kierowca, wywołując mój śmiech.

- Nie okłamuj się. Szybciej masz szansę upolować jakieś dzikie zwierzę na spacerniaku, niż doczekać się normalnego posiłku - wyjawiłam, ponownie wywołując ciszę w pojeździe.

Nie minęło dziesięć minut, a na moich kolanach wylądowała torba z McDonald's, a my w błyskawicznym tempie zmieniliśmy samochód.

Ze smakiem wgryzłam się w pierwszą bułkę, a po chwili następną. Dopiero mając jedzenie w buzi zrozumiałam, jak bardzo głodna byłam. Zawartość torby zniknęła w zastraszającym tempie, a już chwilę po zjedzeniu zasnęłam. Może i to jest absurdalne, ale miałam stuprocentową pewność, że od strony moich, bądź co bądź, porywaczy, nie grozi mi nic złego. Zbyt wiele kosztowało ich uwolnienie mnie, by teraz pozwolić mnie skrzywdzić.

***

Czasz już od dawna był dla mnie pojęciem względnym, dlatego teraz mając nawet dostęp do zegara, nie czułam potrzeby korzystania z niego. Nie interesowała mnie data, ani godzina. Już sam fakt, że mogłam rozróżnić dzień od nocy, był wystarczającą zmianą.

Więzienie nauczyło mnie również płytkiego snu. Tam nie wiedziałam kto, gdzie i o której zrobi mi coś złego. I mimo przekonania, że póki co nic mi nie grozi, wystarczyło mocniejsze hamowanie, żeby wróciła mi czujność. Przez kilka pierwszych razy nie otwierałam jednak oczu, więc po chwili znowu spałam. Przez tą chwilę, do moich uszu trafiały jednak strzępki rozmów. Jedne bardziej interesujące od innych, ale każde jedne zapadły mi w pamięć. Od rozmów o umiejętnościach innych uczestników ruchu drogowego, narzekań na "starego" kimkolwiek by on nie był, do zarysu jakiegoś planu, czy zbliżających się "akcjach". Zawsze jednak zapadałam w sen, zanim mogłam się dowiedzieć czegoś istotnego.

- Wstawaj. - Budził mnie psycholog, więc odstawiłam całą typową szopkę z budzeniem się.

- Co jest?

- Zmieniamy auto - oznajmił kierowca, parkując na jakimś parkingu.

Mimo, że było ciemno z daleka czuć było świeżą bryzę, dającą pewność ze w pobliżu znajduje się jakaś woda. Razem z psychologiem wyszliśmy z auta, a Key w tym czasie kombinował jeszcze coś w środku. Samochód powoli ruszył z otwartymi drzwiami, po chwili nabierając większej prędkości, a jego kierowca w tym czasie wyskoczył z pojazdu.

Patrzyłam zszokowana na otrzepującego się z ziemi mężczyzny, a ten jakby nigdy nic wsiadł do auta na miejsce pasażera. Nie przejęty tym w żaden sposób psycholog zasiadł za kółkiem, przewracając oczami na moje zdziwienie.

Nie dając na siebie dłużej czekać zajęłam miejsce z tyłu auta, już bez zbędnego przypominania wyciągając torbę spod fotela pasażera i przebierając się w kolejną stylizację.

Droga była długa, a gadka szmatka z tymi ludźmi raczej nie wchodziła w grę. Początkowo planowałam położyć się spać, ale z każdym przebytym kilometrem, jedna myśl coraz bardziej mi to uniemożliwiała. Nie mogąc przetrzymać panującej ciszy, planowałam już zadać dręczące pytanie, ale w tej samej chwili rozdzwonił się telefon. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałam co się dzieje, bo od kilku lat telefony były dla mnie jak rzeka na pustyni, nie miały szans istnieć.

Telefoniczna rozmowa Keya nie była krótka, ale rzeczowa. Mimo to jednak praktycznie nic z niej nie zrozumiałam, ponad fakt, że rozmówca był poinformowany o planie wyciągnięcia mnie z pierdla.

- Tak, mamy ją... Nie tego się kurwa spodziewałem... Nie mamy pierdolonego wyjścia... Da z siebie wszystko... Dokładnie... - Gardłowy rechot zadźwięczał w pędzącym pojeździe. - Kilka godzin... Zgodnie z planem... Tak... Tak... Nie, nie ma szans... - Kolejny śmiech.

Niedługo po tym rozmowa się zakończyła, a telefon wyleciał przez okno. W aucie ponownie zapanowała cisza, ale moje myśli za cholerę nie chciały się wyłączyć. Pytania w mojej głowie z chwili na chwilę coraz bardziej mnie dręczyły.

- Czego konkretnie ode mnie oczekujecie? - Nie wytrzymałam i dręczące mnie pytanie zawisło w niewielkiej przestrzeni.

Nie musiałam długo czekać, aby poczuć na sobie wzrok dwójki mężczyzn: jednego ze wstecznego lusterka, a drugi nie bawił się w podchody i jawnie odwrócił się do mnie twarzą.

Ostatnią reakcją jakiej się spodziewałam był śmiech, ale właśnie to rozbrzmiało w samochodzie. Dwójka mężczyzn najzwyczajniej w świecie zaczęła rechotać.

- Dręczy cię to kochanie, co? - zakpił psycholog.

- I tak myślałem, że krócej wytrzyma - dołączył do niego Key.

- Posłuchaj mnie doktorku, bo moja cierpliwość jest wspomnieniem. Właśnie uciekłam z pierdla, idę o zakład, że już jest za mną wystawiony list gończy, a jeśli mnie złapią dostanę zastrzyk z cyjanku czy inne gówno. Nie mam pojęcia który dzisiaj jest dzień, nawet nie mam pewności jaki rok. Nie będę wymieniać jakie okropieństwa dzieją się za kratami, ani użalać się nad swoim życiem, ale jeśli, do jasnej cholery, w przeciągu pięciu pierdolonych minut, nie wyjaśnicie mi czego ode mnie oczekujecie, to obiecuję, że w naprawdę krótkim czasie pożałujecie uwolnienia mnie - zagroziłam, mając już naprawdę wszystko w piździe.

Mogłam znieść naprawdę wiele, ale moja wytrzymałość zbliżała się już ku swojemu epicentrum. Z każdym dniem w pierdlu uczyłam się samozaparcia i dało to naprawdę wiele, ciężko było mnie sprowokować, na tyle żebym przestała kontrolować swoje reakcje i myśli. Impulsywność nie była pożądaną cechą, dużo lepszą opcją było przekalkulowanie wszystkiego. Rządził mną zdrowy rozsądek, a nie emocje.

W tej chwili jednak nie było mowy o przetrawieniu wszystkiego na spokojnie i zaplanowaniu każdego aspektu. Miałam po prostu dość. Potrzebowałam urlopu od życia, żeby w jakimkolwiek stopniu udało mi zapanować nad sobą samą. Wiedziałam, że stoję przed jakimś dziwnym progiem, a po jego przekroczeniu nie było mowy o powrocie do normalności. Już nie było mowy, żebym wróciła do tego co było przed aresztowaniem, a z każdą mijającą sekundą coraz bardziej odwracałam się od właściwej drogi.

- Mówiliśmy ci czego od ciebie oczekujemy. Jednego życia. Nic nadzwyczajnego, po prostu egzekucja - odparł Key.

Nie miałam siły tłumaczyć, że dla mnie to było coś nadzwyczajnego. Odbieranie życia było czymś okropnym, ale w chwili obecnej byłam zdolna do wszystkiego, aby tylko odzyskać względny spokój.

- Podaj nazwisko, a do końca miesiąca, ta osoba będzie tylko wspomnieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro