31. Pułapka samotności

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nasza rozmowa nie trwała już długo. W szybkim tempie mężczyźni przekazali mi to co musieli, a później opuścili halę informując, że w razie czego będą się odzywać.

Nie wiedziałam ile dni czy tygodni minęło od tamtego momentu, bo pomimo, że teraz miałam dostęp do kalendarza, chęć sprawdzenia daty nie zajmowała moich myśli. Początkowo, gdy zobaczyłam, że jest tu telefon i komputer zapragnęłam się skontaktować z kimś, kto mógłby pomóc mi uciec od moich porywaczy, ale chwilę później zalała mnie prawda. Nie miałam do kogo się odezwać. W dalszym ciągu nie wiedziałam co tamci ludzie zrobili mojej rodzinie, bo w ich bajeczkę o ucieczce, nie uwierzyłam. Rodzina została mi odebrana, nie miałam przyjaciół czy chociażby znajomych, którzy mogliby spełnić moje sny o ucieczce. Na policje tym bardziej nie miałam co liczyć, bo mimo wszystko wolałam siedzieć tu, niż wrócić do pierdla.

Niby nie powinno mi to robić różnicy gdzie siedzę, bo w jednym i drugim miejscu żyłam w klatce. Chyba nawet nie muszę tłumaczyć, dlaczego więzienie skojarzyło mi się z pułapką. A co do mojego aktualnego położenia: moja wolność była powierzchowna. Nie mogłam opuścić murów hali, bo pilnujący mnie z oddali mężczyźni mieli rozkaz najpierw strzelać, a dopiero później zadawać pytania.

Czas, który dostałam od gangsterów powinnam wykorzystać na planowanie morderstwa, bo tylko to mogło zapewnić mi wolność. Jednak pomimo moich najszczerszych prób i chęci, szybko przekonałam się, że nie potrafiłam tego zrobić. Byłam studentką filozofii, a nie pierdolonym zabójcą. Nie chodziło tutaj wcale o jakieś względy etyczne, bo gdybym dostała tego człowieka i broń, po prostu bym strzeliła. Najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia, jak do cholery mam zaplanować morderstwo. Nawet nie wiedziałam od czego zacząć.

Przez ostatnie siedem lat bycia Red Killer, już chwilami zapominałam kim ja tak właściwie jestem. Moje myśli i opinie jakie krążyły na mój temat, stawały się jednością, tworząc mój pełny wizerunek. Chcieli mieć przed oczami bezwględna morderczynię? To im ją dałam. Każdorazowo siedząc nad papierami zastanawiałam się, jak robi to prawdziwa Red Killer. Przecież ona też musi zaplanować swoje zbrodnie od zera. Jak jej się to udaje?

Znaczy domyślam się, że pod domem mojego klona nie czycha od zajebania mięśniaków z broniami w gotowości. Czerwona może chodzić, obserwować ofiarę, poznać jej plan dnia i planować, żeby na koniec zabić. Ja zostałam tego pozbawiona. Zostały mi podrzucone jedynie nudne reporty o tym, czym się zajmuje Stary, jakieś jego zdjęcia i to tyle. Nie miałam pojęcia co ja miałam niby zrobić z tymi suchymi faktami, bo jedyne co mi przyszło do głowy, to napisać jego biografię.

Praktycznie w każdej sekundzie mojej egzystencji nienawidziłam Red Killer, przez którą spotkało mnie to wszystko. Dlaczego ona musiała wyglądać akurat jak ja? Czy na świecie za mało jest ludzi, do których mogłaby się upodobnić? Poza tym wściekał mnie fakt, że dała się uwiecznić na kamerze. Taka niby idealna Pani Killer, a pozwoliła się przyłapać na gorącym uczynku.

- A później nie miała nawet odwagi odpowiedzieć za swoje czyny - powiedziałam w eter. - Odpokutować za nią, musiałam ja, a przez to co się działo za kratami, moje człowieczeństwo umierało.

W chwili pociągnięcia za spust, w moim rodzinnym domu, mam wrażenie, że zagrzebałam ostatnią, dobrą część mnie. Pozytywne uczucia odeszły w zapomnienie, a mój świat zrobił się ciemny.

- W ciemności żyją potwory. Ludzie, których wrzucono do ciemności, przestają być ludźmi, a zaczynają egzystencję bestii. - Mój głos ponownie uciekł w odchłań hali, po czym zwielokrotniony przez chwilę echem, ucichł, pozostawiając mnie w idealnej ciszy.

Milczenie, które mnie otaczało, nie było kompletnie niczym zmącone. Nie słyszałam żadnego szumu elektroniki, niczyjego oddechu, czy tempa życia w mieście. W sumie i tak nie wiedziałam nawet czy jestem w mieście. Może wywieźli mnie na jakieś wypizdowo, zostawiając samą sobie.

Od mojego ostatniego spotkania z gangsterami minęło już na tyle czasu, że lodówka zaczęła świecić pustkami. Po wyjściu z pierdla byłam naprawdę szczęśliwa, że w końcu mogłam normalnie zjeść i to jeszcze coś co miało jakikolwiek smak! Z czasem jednak jedzenie się skończyło, a od kilku dni żyłam na chlebie i wodzie. Szczególnie mi to jednak nie przeszkadzało. Byłam już przyzwyczajona do tygodni bez jakiegokolwiek posiłku, więc sam chleb i tak potrafił być rarytasem.

Zawsze się mówiło, że karma to suka, ale co ja takiego w swoim życiu zrobiłam, żeby zasłużyć sobie na to wszystko. Jasne od momentu aresztowania moje wszystkie wartości wymierały, ale wcześniej byłam dobrą i grzeczną dziewczyną. Może w moim wypadku ta dziwka karma się pospieszyła i postanowiła mnie ukarać za wczasu. Najpierw dopadły mnie konsekwencje, a dopiero później zaczęłam na nie zapracowywać.

Nie wiem jednak, jak musiałabym się zachowywać, aby zasłużyć na to piekło przez które przeszłam. To ono mnie zniszczyło. Zabijało każdą cząstkę dobra jaką w sobie posiadałam, a chroniąc i pomagając się rozwijać kiełkującemu we mnie złu. Nie czułam już pozytywnych emocji, a moje sumienie nie istniało. Swoją drogą zaczęło mnie zastanawiać co bym musiała zrobić, żeby odzyskać chociażby część swoich emocji.

Ogarnął mnie dziwny głód, a na samą myśl, że miałabym znowu jeść suchy chleb, wypełniła mnie wściekłość. Gangsterzy obiecali, że zapewnią mi wszystko czego potrzebuję, a w tej chwili umierałam z pragnienia czegoś o czym nie miałam nawet pojęcia. Nie wiedziałam czego chcę, ale miałam przeczucie, że wiem jak to osiągnąć.

Nawet nie wiem, w którym momencie zbliżyłam się do skrzyni, którą na samym początku mojego pobytu tutaj zamknęłam, obiecując sobie, że nigdy nie użyję niczego co się w niej znajduje. Teraz jednak stałam przed otwartym wiekiem, z ciekawością przypatrując się zawartości pudła.

Bronie, które się w nim znajdowały były piękne. Lśniące nowością i nie skalane żadną krwią. Zastanawiało mnie czy któraś z nich przyczyniła się już do jakiejś śmierci, jednak były na to zbyt czyste. Coś tak pięknego i czystego nie mogło nikomu odebrać życia. Lustro zamontowane na wewnętrznej stronie pokrywy ukazywało mi obraz z jednego ze zdjęć, które oglądałam na komisariacie, chwilę po moim zatrzymaniu. Zimne oczy Red Killer z jakimś niesamowitym błyskiem przypatrywały się broni, którą dziewczyna dzierżyła w dłoniach. Nie znałam się na pistoletach, karabinach czy innych tego typu przedmiotach, ale jakoś podświadomie wiedziałam, jak się z nimi obchodzić i do czego są zdolne.

W Hali nie było okien, a przynajmniej w miejscu w którym się znajdowałam. Jednak czas spędzony na zwiedzaniu na coś się przydał i wiedziałam, że pod samym dachem istnieje kilka niewielkich okienek. Mierząca jednak koło pięciu metrów wysokości budowla, posiadała tylko jedną kondygnację, a pod sufitem były jedynie metalowe ścieżki, które kiedyś zapewno służyły dowodzącym w tym zakładzie do pilnowania swoich pracowników w trakcie produkcji. Nigdzie jednak nie było widocznego wejścia na te ścieżki, a mi nie udało się znaleźć nic co mogłoby pomóc się tam dostać. Wyjątkiem była jedynie niewielka dziura znajdująca się akurat idealnie pod szafą.

Nie bacząc na nic przewiesiłam sobie trzymaną broń przez ramię, a następnie wspięłam się na biurko, a z niego na szafę. Jeszcze kilka lat temu nie byłabym w stanie podciągnąć się z garderoby na metalowy spacerniak, do którego musiałam doskoczyć, aby chociażby go dotknąć. Lata bójek w więzieniu wyrobiły mi jednak mięśnie na tyle, że nie miałam z tym większego problemu. Trochę wygibasów wystarczyło żebym stanęła obok wyrwy, a spoglądaniu w dół towarzyszyła mi niesamowita radość, że udało mi się tego dokonać.

Nie zatracając się jednak w euforii, przeskoczyłam dziurę w podłożu i nie zwracając szczególnej uwagi na bezpieczeństwo konstrukcji ruszyłam w stronę jednego z niewielkich okienek. Lata nie używania ich odbiły swoje piętno w postaci brudu, który zalegał na szybie. Brudne szkło nie pozostawiało możliwości spoglądania przez nie. Nie było widać dosłownie nic, ale w dość łatwy sposób można się pozbyć tych ograniczeń. Moja pięść w bardzo szybki sposób rozbiła okno, a krew spływająca po ręce spowodowała uśmiech na mojej twarzy.

Promienie słońca wpadające przez pozostałości po szybie, jedynie powiększyły moją radość, jednak nie zabiły głodu, który mnie ogarnął. Z wprawą, o którą się w ogóle nie podejrzewałam, oparłam karabin o parapet.

Mimo, że bronie dalej były dla mnie czymś nowym, nieznanym, w dziwny sposób, jakby podświadomie wiedziałam, jak się z nimi obchodzić. Miałam wrażenie, jakby broń od zawsze była przedłużeniem mojej ręki, tylko wcześniej po prostu nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Przez lupę zamieszczoną przy karabinie, zaczęłam skanować otoczenie. Nie miałam większych problemów z namierzeniem moich strażników. Zaczęłam ustawiać broń tak, żeby mieć na celowniku jednego z nich. Miałam pewność, że broń jest pusta, bo trzeba by było być największym głupcem świata, aby zostawić naładowaną broń. Dlatego moje zdziwienie, gdy po pociągnięciu za spust broń wystrzeliła, była po prostu ogromna.

Siła wystrzału odrzuciła mnie lekko od broni, a ramię zaczęło pulsować bólem, ale nie przeszkodziło mi to w obserwowaniu, jak mężczyzna w którego celowałam upadł. Zaczęłam się śmiać, z tego jakiego pecha musiał mieć ten facet. Nie dość, że dostał tak cholernie nudne zadanie, jak pilnowanie mnie, to jeszcze zginął od pojedynczej kulki w łeb, z broni, które w teorii powinna być pusta. Dotychczas myślałam, że to mnie opuściło szczęście, ale jednak mój strażnik położył mnie na łopatki.

Przez lunetę przyglądałam się, oczekując, że zaraz więcej ochroniarzy zleci się do tego trupa i otworzą ogień w moim kierunku, jednak ku mojemu zdziwieniu nic takiego nie miało miejsca. Mężczyźni siedzieli w takim oddaleniu od siebie, że nawzajem się ani nie widzieli, ani nie słyszeli. Uśmiech, który wykrzywił moje usta był stuprocentowo szczery, a lufa karabinu została wycelowana w kolejnego osobnika, który również po kilku sekundach upadł na ziemię. Ten strzał jednak nie był na tyle celny, żeby obyło się bezdźwięcznie. W szybkim tempie do mojej kolejnej ofiary zaczęły zbiegać się kolejne osoby, a saperzy z małym skutkiem rozpoczęli szukanie źródła zamieszania.

Mimo wszystko wolałam jednak zejść im z oczu, aby nie nabawić się niepotrzebnych ran postrzałowych. Ostrożnie i w bardzo ślimaczym tempie opuściłam karabin na ziemię, tak aby nie wydał on żadnego niepożądanego dźwięku, a następnie cofnęłam się o kilka kroków. Dopiero, gdy znalazłam się w złudnie bezpiecznej odległości, przyspieszyłam swoje ruchy. Zabierając broń, podeszłam do wyrwy w deptaku, z której zeskoczyłam na szafę, a następnie biurko. Przy tej ostatniej czynności zaklęłam głośno, gdy moja kostka wykręciła się w złym kierunku, ale zaciskając zęby, zeszłam na ziemię.

Po odłożeniu broni na miejsce zasiadłam przy biurku, spoglądając na wiszący na ścianie zegar, który odmierzał mijające minuty.

Dwadzieścia cztery zmiany cyferek, to właśnie tyle czasu zajęło moim porywaczom stawienie się przed moim biurkiem, gdzie przywitałam ich z uśmiechem, nie wstając nawet z miejsca. Jednym z powodów była dalej nakurwiająca mnie kostka, a kolejnym fakt, że nie podnosząc się okazywałam im brak szacunku.

- Chyba musimy porozmawiać - zaczął wkuriwony Key, a moje usta po raz kolejny wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.

- Zamieniam się w słuch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro