32. Konsekwencje czynów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uśmiech na mojej twarzy, nie zwiastował poczytalności, ani chociażby jej okruchów. Z daleka musiałam wyglądać pewnie na niczego nieświadomą, radosną ze swojego życia, poboczną obywatelkę. Jednak mężczyźni poznali mnie chyba lepiej ode mnie, bo nie dali się zwieźć, a widząc moje szczęście, ich twarze coraz bardziej wykrzywiały się w grymasie złości.

- Co cię tak cieszy Czerwona? - słowa mężczyzny, uleciały w eter.

Nie widziałam sensu odpowiadać na takie retoryczne pytanie. Jaki sens ma zadawanie ich, gdy brak odpowiedzi? Nie zostały wymyślone one po to, żeby nie poznać rozwiązania, a to niby proste zdanie, nie miało tak łatwego rozwiązania.

Co mnie cieszy? Uszczęśliwiają mnie zachody słońca, śpiew ptaków, oglądanie spokoju oceanów. Wątpię jednak, żeby o to teraz chodziło gangsterom. W chwili obecnej nie miałam, żadnej z tych rzeczy, a mimo wszystko uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy. Nie wiedziałam skąd się to brało, ale czułam się jakbym conajmniej wygrała jakiś super-ważny konkurs i czekała na odbiór nagrody. Byłam podekscytowana i niemożliwie szczęśliwa, a nic tak naprawdę się nie wydarzyło.

- Odpowiadaj kurwo! - ryknął Key.

- Nie będę komentowała pytań, na które nie ma odpowiedzi - wyjawiłam ze wzruszeniem ramion.

- Jebana psycholka - mruknął pod nosem. - Blake zabijmy tą kurewkę, a ze Starym jakoś sami sobie poradzimy. Z nią się nie da normalnie nawet rozmawiać. To więzienie wyprało jej mózg.

Słysząc rewelacje gangstera, moja głowa przychyliła się w bok. Takiej opcji nie wzięłam pod uwagę. Siedzę w zamknięciu, tym razem poza murami stanowego więzienia, nie spodziewałam się, że mam jakąś drogę ucieczki. Tylko brakowało mi przeświadczenia czy akurat takie rozwiązanie będzie dobre. Z pewnością drastyczne, ale nie pojawiło się w mojej głowie po raz pierwszy. W końcu w więzieniu miałam już jedną próbę samobójczą, lecz to nie jestem już ja. Teraz jestem zupełnie inną osobą, z o wiele silniejszą psychiką, o ile takową jeszcze w ogóle posiadam.

- Gdyby ze Starym było tak łatwo, to już dawno byśmy go sami kropnęli - zauważył drugi z mężczyzn.

O dziwo nie chciałam pozwolić dać się zabić, ani sama ze sobą skończyć. Więzienie wpłynęło na mnie gorzej, niż mogłabym się spodziewać, ale nie na tyle, żeby zostawić mnie z chęcią zakończenia życia. Bądź co bądź chciałam żyć, o ile moją egzystencję można jeszcze nazwać życiem.

- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał mnie facet, który od samego początku zachowywał się jak mój obrońca.

Czasy się jednak zmieniły teraz nie potrzebowałam obrońcy, żeby sobie poradzić, a cudu.

W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, bo prawda jest taka, że nie znałam powodu mojego zachowania, nie rozumiałam nawet co ja takiego zrobiłam. Gangsterzy robią dramę z czegoś mało istotnego, ot zwykłej zabawy.

- Byłam głodna, znudzona... - mruknęłam. - Nie wiem. Lepsze pytanie co wam strzeliło do łbów, że zostawiliście mi naładowaną broń. Czego się spodziewaliście, że zostawicie mi cały arsenał, a ja nie wpadnę na to, żeby go przetestować?

- Wytłumacz mi jedno młoda, Jakim kurewskim cudem powiązałaś uczucie głodu ze strzelaniem do strażników. Przecież to nie ma jakiegokolwiek sensu.

- O swoje potrzeby trzeba walczyć. Nic się nie dostaje w życiu na piękne oczy. Każdy czyn ma swoją cenę. Dostarczyłam rozrywki waszym ludziom, dzięki czemu zwróciłam waszą uwagę, a to może poskutkuje tym, że dostanę jakieś normalne żarcie. Za wszystko trzeba w jakiś sposób zapłacić, a pieniądze są jedną z wielu form zapłaty.

- To czym twoim zdaniem można jeszcze płacić? - zapytał Blake.

- Przysługami, informacjami... sobą.

- Jak twoim zdaniem można płacić sobą?

- A jak faceci wykorzystują przysługi których udzielą dziewczynom? Czego chcą w zamian?

Moje słowa zapoczątkowały długą ciszę, której ja nie miałam zamiar przerywać. Życie jest niesprawiedliwe, niektórzy dostają wszystko czego zapragną, a nawet więcej od samego momentu narodzin. Inni w tym samym czasie odsiadują wyrok dożywocia za niewinność, a następnie wpadają z deszczu pod rynnę, w sam środek gangsterskich walk o władzę. Pozostawiając mężczyzn w ogłupieniu wyjęłam z szafki niewielką apteczkę, która jak się okazałą była wyposażona w opaskę uciskową. Zdjęłam buta i obniżyłam skarpetce na kostce, która zdążyła już dwukrotnie zwiększyć swoją objętość. Nim jednak zdążyłam zabrać się do zawijania kostki, bandaż został mi wyrwany z dłoni.

- Co ty robisz?

- Próbowałam zawinąć sobie kostkę, którą chyba skręciłam po skakaniu z szafy - wyjawiłam nie zmieniając swojego lekko zirytowanego wyrazu twarzy.

- Dlaczego ty do chuja skakałaś z szafy?! - ryknął Key. - Są o wiele lepsze sposoby na skończenie z sobą.

Moje brwi powędrowały do góry, bo nie do końca potrafiłam zrozumieć o co mu chodzi. Co ma moje zejście z tego pierdolonego deptaka, do próby samobójczej. Z chwilą oświecenia śmiech jaki opuścił moje usta, zdecydowanie nie zwiastował poczytalności.

- Robaczku, gdybym chciała ze sobą skończyć zastrzeliłabym się jedną z tych broni, pocięła szkłem z rozwalonej szyby, skoczyła z tego deptaka, czy zawiązała na nim linę. A nawet jeśli nie to skacząc z tej szafy, leciałabym na głowę, a nie na nogi, To, że masz mnie za wariatkę nie oznacza, iż nie wiem jak skutecznie i efektownie ze sobą skończyć - wyjaśniłam rozbawiona.

- To po jaką cholerę byłaś na szafie? - zapytał Blake.

- Jakoś musiałam się dostać na ten deptak, żeby postrzelać przez okienko, nie? - zauważyłam zupełnie już rozbawiona.

- Ja się pogubiłem - stwierdził Key. - Nie chcesz się zabić, ale masz plan jak to zrobić - zaczął wyliczać - zaczęłaś zabijać własnych ludzi tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę i dostać żarcie, mimo że jesteś świadoma jaka może być za to cena.

- Dokładnie - potwierdziłam.

Nie widziałam sensu wyjaśniać co siedziało mi w umyśle, bo sama do końca tego nie pojmowałam. Jedyne co rozumiałam to fakt, jak bardzo byłam głodna. Nie sądziłam, że nawet po opuszczeniu więzienia głód będzie mi towarzyszył praktycznie bez przerwy.

Głośne burczenie w moim brzuchu, chyba pozwoliło zrozumieć mężczyznom, że byłam już na skraju wytrzymałości.

- Wyślij ludzi po jakieś żarcie i dopilnuj, żeby posprzątali tamten bałagan - polecił Blake swojemu kompanowi - a ty w tym czasie opatrz sobie tą kostkę.

Key na odchodnym rzucił w moją stronę bandaż, który zręcznie złapałam, po czym bez słowa opuścił pomieszczenie.

- Zdajesz sobie sprawę, że twoje zachowanie nie przejdzie bez echa, prawda? - zapytał mnie. - Zniszczyłaś samej sobie możliwość pracy zza kulis. Prędzej, czy później Stary zdarzy, że jesteś w pobliżu, a przez to będzie się bardziej pilnować.

- To mu wciśnij bajeczkę, że w zapłacie za wolność pracuję teraz dla was. Nie mów o tym, że to na niego mam zlecenie, tylko że teraz to od niego je przyjmuję - mruknęłam, nieszczególnie zwracając nawet uwagę na rozmówcę.

Paplałam co mi ślina na język przyniesie, zbyt skupiona na owinięciu bolącego stawu. W poprzednim życiu często mi się to zdarzało, ale od kiedy moją rzeczywistością stał się słaby film akcji, nie przyłapywałam się na tym zbyt często. Kiedyś o wiele łatwiej było mi się wyłączyć i mówić pierwsze co przyjdzie mi na myśl, to właśnie wtedy powstawały moje najlepsze pomysły. Jednak więzienie nauczyło mnie, że zawsze muszę być czujna. Patrzeć się za plecy, czy nikt nie próbuje wykorzystać tego, że się odwróciłam, poprzez wbicie mi noża w plecy. Oczywiście oglądanie się za siebie jest metaforą, bo niebezpieczeństwo równie dobrze mogło czychać naprzeciwko mnie. 

Fakt, że przy mężczyźnie przestałam się pilnować był dla mnie sporym szokiem. W końcu nie jest tajemnicą z jak niebezpieczną osobą mam do czynienia, ale podświadomie musiałam wiedzieć, że nie mam się czego obawiać, a to było cholernie intrygujące spostrzeżenie. 

- A w jaki sposób niby mam mu wyjaśnić dlaczego cię uwolniliśmy?

- Napewno macie jakichś wrogów, których chcecie się pozbyć, no nie licząc waszego szefa. Wynajęcie zabójcy, to chyba logiczne wyjście z sytuacji- zauważyłam.

Moje słowa wysłały burzę myśli w głowie gangstera. Bądź co bądź, nie był on głupi. Miał autorytet, potrafił myśleć i nawet w patowej sytuacji znajdował rozwiązanie problemu. To są bardzo cenne umiejętności i wiedziałam, że moja luźno rzucona uwaga w najbliższym czasie, przemieni się w genialny plan. Jedyne co było potrzeba to kilka godzin i otoczenie pozwalające na przeanalizowanie wszystkiego. 

- To ma prawo się udać, ale jednocześnie Staremu nasunie się pytanie dlaczego on nie wiedział o tym planie. Jakby nie było jest naszym szefem, musimy takie rzeczy z nim konsultować.

- Nie wiedzieliście czy uda wam się mnie wyciągnąć, czy ja zgodzę się na współpracę, to miał być prezent dla niego, nie mam pojęcia Sherlocku. Wymyśl coś.

Odpowiedzią na moje słowa po raz kolejny była cisza, podczas której ja sama odpłynęłam myślami. Bałam się tego co siedziało mi w głowie, nie rozumiałam co się dzieje we mnie i wokół mnie. Nawet teraz podczas tej, swego rodzaju, przyjacielskiej rozmowy, jak oszukać i zabić kogoś, w moim umyśle siedział jakiś niewielki diabełek, szepczący mi wątpliwości i coraz to straszniejsze pomysły. 

Po co go słuchasz? Zabij go...

On nie jest twoim szefem! Nie ma prawa wydawać ci rozkazów! Wbij mu nóż w szyje...

Ciekawe czy też by tak pierdolił z prętem wystającym z oka? Sprawdź to...

Zawsze jak się nad czymś głęboko zastanawia stuka palcami w jakąkolwiek powierzchnie. Co by zrobił bez tych palców? Utnij je...

Złapałam się za głowę, starając się uciszyć te jebane szepty, ale na nic się to nie zdało. Moją głowę wypełniały coraz to nowe obrazy, podsuwane mi przez moja spaczoną wyobraźnie. Nic nie potrafiło tego powstrzymać, nic nie potrafiło tego uciszyć. Nie byłam nawet stuprocentowo pewna, czy chciałam je wymazać. 

W jakiś chory sposób podobało mi się to. Nie miałam pojęcia skąd te chore pomysły się brały, ale  sprawiały, że chciałam zobaczyć czy tak, jak w wyobraźni, wyglądałoby to również w realu. Czy krwi byłoby tyle samo, krzyki byłyby tak głośno, szkarłatna ciesz mieszałaby się z łzami w identycznych proporcjach? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań.

Zrób to... Sprawdź... Zaspokój swoją ciekawość...

Spojrzałam na swoją dłoń, w której, nie wiadomo w którym momencie, znalazł się metalowy pręt. Nie miałam pojęcia skąd go wytrzasnęłam, kiedy ani dlaczego, ale moja dłoń mocno zaciskała się na jego końcu, a poszarpana krawędź raniła skórę.

Gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego co robię, wyrzuciłam metalowy przyrząd, jak najdalej od siebie, czym zwróciłam uwagę mojej niedoszłej ofiary. Zamyślony mężczyzna nawet nie wiedział, w jakim niebezpieczeństwie był jeszcze sekundę temu. Nie zdawał sobie sprawy, jak okropne myśli przelatywały mi po głowie i jak cholernie chciałam sprawić, żeby stały się rzeczywistością. 

- Co jest? - zapytał, rozglądając się uważnie na boki. - Dlaczego krwawisz?

- Nic - mruknęłam. - Próbowałam się podnieść z ziemi, ale ręką nadziałam się na ten jebany pręt.

Moje myśli, były moim najmroczniejszym sekretem. Nikt więcej nie musiał wiedzieć, jak źle ze mną jest.

- Chodź, pomaga ci wstać i opatrzę tą twoją rękę - westchnął, zbliżając się do mnie.

Skręć mu kark i patrz jak życie ulatuje z tych oczu...

- NIE - wrzasnęłam, a widząc zdziwienie mężczyzny, przełknęłam ślinę i spróbowałam jeszcze raz - Nie trzeba. Poradzę sobie sama.

Gangster tylko skinął głową i nie odwracając ode mnie wzroku przyglądał się, jak starając się nie wykrzywiać twarzy w grymasie bólu, podnoszę się z podłogi.

Bałam się tego co się ze mną dzieje, bo w żaden sposób nie potrafiłam tego kontrolować. Po raz kolejny tego dnia apteczka znalazła się w moich rękach, a ja przystąpiłam do odkażania dość głębokiej rany na wnętrzu prawej dłoni. Zdecydowanie potrzebowałam pomocy psychologicznej, ale byłam w pełni świadoma, że jest to bardziej wyimaginowany pomysł, niż pokój na świecie. Nie pozostawiało wątpliwości jednak, że długo sama ze sobą nie wytrzymam, bo jedząc, oddychając i żyjąc, pomagałam rozwijać się potworowi we mnie, a prędzej czy później on zniszczy mnie, tak, że już nie będzie odwrotu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro