8. Rutyna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdy dzień zaczynał i kończył się tak samo, z szwajcarską precyzją mogłam przewidzieć co wydarzy się w następnej minucie, a po miesiącu spędzonym tu poznałam już wszystkie zasady, a także ludzi, z którymi przyszło mi żyć. Doskonale zdawałam sobie sprawę nawet z tego co i kto za chwilę powie. Tu nie było miejsca na niespodzianki, nagłe zwroty akcji, czy spontaniczne decyzje. Wszystko działało według ściśle określonego planu, a każda próba zmienienia porządku dnia, była traktowana jako niesubordynacja i odpowiednio karana.

Cztery tygodnie w czasie których każdy dzień był identyczny do poprzedniego, dwadzieścia osiem dni spędzonych w strachu, żeby nie podpaść strażnikom i współwięźniarkom. Sześćset siedemdziesiąt dwie godziny słabo skrywanej nienawiści i czterdzieści tysięcy trzysta dwadzieścia minut stale zmieniających się poglądów. Po czasie spędzonym tu przestałam wierzyć w sprawiedliwość służb mundurowych, czy sądów, zwątpiłam także w możliwość resocjalizacji w takich miejscach, a z każdym jednym oddechem moja nadzieja na wydostanie się stąd ulatywała mieszając się z tlenem i odżywiając zamknięte w sąsiednich celach i stąpające po korytarzach potwory.

Tych kobiet nie można było nazwać ludźmi, a do przekonania się o tym starczyło mi kilka dób, podobnie było ze strażnikami. Szybko przestałam wierzyć w ich dobre intencje i zainteresowanie nami. Dla nich najlepszym wyjściem byłoby ustawić nas wszystkie na spacerniaku i kolejno rozstrzelać, ale skoro nie mieli takiej możliwości, to pozwalali nam się nawzajem niszczyć fizycznie i psychicznie, a nierzadko sami przykładali do tego ręce, czy raczej paralizatory.

Starałam się im nie podpadać, ale no właśnie, starałam się. Dla nich pretekstem było wszystko. Potrafili zjechać cię, tak, że nie miałaś ochoty przeżyć następnej minuty, a jakikolwiek ruch, który według przełożonych mógł być wzięty za przejaw buntu, kończył się bliskim spotkaniem z prądem, albo izolatką. Do tego ostatniego miejsca jeszcze nie trafiłam, ale już nie jednokrotnie byłam nim straszona. Każde usłyszane słowo coraz bardziej odbierało mi chęć do życia, a nie miałam nikogo kto chociaż odrobinę mógłby je odbudować.

Rutyna z jednej strony mi pomagała. Wiedziałam kiedy i czego mogę się spodziewać. Poznałam funkcjonujący tu plan dnia od A do Z i już nic nie było w stanie mnie zaskoczyć. Dźwięk syreny z rana był budzikiem, po nim miałam dokładnie czterysta trzydzieści dwa oddechy na zaścielenie łóżka, poranny prysznic pod zimną wodą i założenie pomarańczowego kombinezonu, zanim byłam prowadzona na apel. Tam też wszystko wyglądało identycznie, każdego dnia, stawałyśmy w równym rządku, gdzie słuchałyśmy o tym jakie złe jesteśmy, a w tym czasie nasze cele zostawały przewracane do góry nogami w poszukiwaniu niedozwolonych przedmiotów. Po liczeniu mogłyśmy wrócić do swoich pomieszczeń, gdzie miałyśmy od około pięciu do dziesięciu minut na ogarnięcie wszystkiego, bo w innym wypadku czekała nas kara za niesubordynację.

Następnie było śniadanie, i nie, w moich stosunkach z grupą Vi nic się nie zmieniło, a one w dalszym ciągu uprzykrzały mi każdy ledwo jadalny posiłek. Wielokrotnie nie było mi dane nawet donieść tacy do stolika, bo zostawała mi ona zabrana, wytrącona lub wepchnięta na twarz. Każdy więzień miał przypisaną jedną porcję paćki, więc jeśli zostałam pozbawiona możliwości zjedzenia swojej musiałam albo zdobyć ją od kogoś innego, albo chodzić głodna do następnego posiłku. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że większość czasu chodziłam głodna, co drastycznie odbijało się na mojej wadze. Po miesiącu tutaj wyglądałam gorzej, niż kiedykolwiek. Sama skóra i kości.

Po śniadaniu czas dla siebie, czyli zamknięte kraty od celi, a w środku możesz robić co dusza zapragnie. Niestety przez ograniczone możliwości zostawało do wyboru jedynie gapienie się w ściany, albo wydzieranie z resztą współwięźniarek. Kilka godzin później przychodził czas na obiad, a po nim godzinne wyjście na dwór, w czasie którego nie mogłaś więcej niż trzy minuty stać w jednym miejscu. Następnie kolacja i koniec dnia. Całość każdego dnia zataczała koło co było najzwyczajniej w świecie dołujące.

Były jednak też pozytywy w czasie, jaki spędziłam tutaj, a w zasadzie tylko jeden. Po dwudziestu ośmiu dniach mogłam się odwołać od wyroku, ale na to musiałam mieć zgodę szefa więzienia, o którego aprobatę nie było łatwo, nie wspominając już o trudach spotkania z nim. Większość oddziałów pewnie nie miała takich problemów, ale tu były te najgroźniejsze i strażnicy po prostu nas nienawidzili, a ja przecież w ich mniemaniu byłam Red Killer, w ogóle nie należały mi się okruchy człowieczeństwa.

- Wstawaj czerwona - syknął strażnik. 

- Przekazaliście szefowi więzienia, że chcę się z nim widzieć? - zapytałam cicho, wystawiając ręce przez przeznaczone do tego miejsce, a gdy metalowe bransolety zapięły się na moich nadgarstkach, zrobiłam kilka kroków do tyłu, odwracając się plecami do wyjścia.

- To nie jest koncert życzeń kurwo - warknął mężczyzna szybko mnie przeszukując co miało miejsce każdorazowo przed opuszczeniem celi.

- Wiem, ale proszę tylko o jedną rzecz - zauważyłam niepewnie.

Nie chciałam im podpadać, ale naprawdę zależało mi na tym spotkaniu.

- Samego przeszukania przed spotkaniem ze starym byś nie przeżyła - zakpił jego kumpel, przez co przeszukujący mnie strażnik zarechotał.

- Coś w tym jest - potwierdził słowa kolegi.

- Dam sobie radę - zapewniłam. - Proszę - dodałam ciszej.

- W sumie - zastanowił się mężczyzna - to może być niezła zabawa. Przekażę górze.

Nie miałam pojęcia co miał na myśli, ale dzięki jego słowom, że poinformuje o mojej prośbie odżyła we mnie nadzieja.

Posiłek minął sprawnie, a nawet fakt, że mój talerz po raz kolejny wylądował na podłodze, więc musiałam to posprzątać, nie popsuł mi humoru.

Po powrocie ze śniadania wróciłam do celi, ale nie musiałam tam wcale długo czekać, bo po jakiejś godzinie pojawili się strażnicy informując, że muszę udać się na kontrolę osobistą, jeśli chcę się widzieć z dyrektorem więzienia.

Ta informacja mnie nieco zdziwiła, bo przeszukiwanie normalnie przeprowadzane było w celi, ale nijak nie oponowałam i zakuta w kajdanki pozwoliłam się wyprowadzić z pomieszczenia. Po przejściu przez korytarz weszliśmy do nieznanego mi dotychczas pokoju, gdzie moje nadgarstki zostały rozkute, ale strażnicy cały czas trzymali w pogotowiu broń.

W pomieszczeniu nie było zbyt wiele przedmiotów, bo jedynie drewniany stolik, na którym leżała jakaś plastikowa skrzynka. Spojrzałam niepewnie na mężczyzn nie wiedząc co tu robimy, a ta dwójka, która wcześniej śmiała się w mojej celi, ponownie zarechotała.

- Rozbieraj się - prychnął trzeci, przez co aż się cofnęłam.

- Słucham? - pisnęłam.

- Nie udawaj głuchej. Skoro chcesz się spotkać ze starym czeka cię kontrola osobista.

- Dogłębna kontrola osobista - zaśmiał się kolejny, a moje oczy o mało nie wyszły z orbit.

- Nie - szepnęłam przerażona. - Chyba żartujecie.

Mężczyźni ponownie zarechotali, ale nic więcej nie powiedzieli. Przed przyjściem tu myślałam, że nie ma żadnej rzeczy, która by mnie powstrzymała, ale teraz nie byłam już tego taka pewna. Nie byłam odważna, a rozebranie się przed trzema obcymi mi mężczyznami zdecydowanie wymagało brawury. Jednak jeśli tego nie zrobię stracę szansę na wyjście stąd. Cena jest wysoka, ale przecież cel uświęca środki prawda? Jedyne co może ucierpieć to moja duma. Owszem będę się czuła zbrukana, ale jeśli uda mi się stąd wyjść, to dam radę się pozbierać.

Niepewnie zdjęłam buty, po czym odpięłam zamek marchewkowego uniformu. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą, więc gdy pozbyłam się więziennego stroju, odłożyłam go do plastikowego pojemnika razem z butami, zostając na boso w dużym białym t-shircie i bieliźnie.

Z czerwonymi policzkami podniosłam opuszczony dotychczas wzrok na strażników, czekając na ich kolejny krok, jednak widząc to mężczyźni jedynie się roześmieli.

- Łącznie z bielizną skarbie - prychnął zamaskowany klawisz, a przerażenie, które pojawiło się w moich oczach było jak najbardziej realne. 

Pozbycie się tego pieprzonego kombinezonu już było wystarczająco upokarzające, a na samą myśl, że mam się przed nimi całkowicie rozebrać, chciało mi się rzygać. Nie wiedziałam co jest gorsze. Pozostanie w więzieniu, czy to upokorzenie. Jedyną myślą, która popchnęła mnie do działania była możliwość niespotkania więcej tych ludzi. Chciałam wolności, potrzebowałam jej.

Z zaciśniętymi oczami i sztywnymi palcami zdjęłam białą koszulkę, a zaraz za nią bieliznę, po czym wszystko odłożyłam do plastikowego pojemnika. Wzrok miałam opuszczony, a dłońmi zakrywałam swoje intymne strefy w czasie, gdy moje policzki zraszały łzy. Czułam się zbrukana, nie chciałam żeby oni mnie oglądali nago, ale musiałam wyjść na wolność.

- Opuść ręce - nakazał zachrypniętym głosem jeden ze strażników, więc z mocno zaciśniętymi zębami i oczami spełniłam jego polecenie nie podnosząc głowy. 

Było mi wstyd i miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a to był dopiero początek. Plastikową skrzynkę z moimi ubraniami zabrał jeden z mężczyzn, a po trzykrotnym zapukaniu, otworzyły się drzwi. Nie miałam pojęcia, czy ktoś wyszedł, czy przyszedł, bo nie miałam odwagi podnieść wzroku, do czego po chwili zostałam jednak zmuszona.

W zasięgu mojego wzroku pojawiły się ciężkie buty jednego z mężczyzn, a jego dłoń zacisnęła się na moim podbródku unosząc go do góry.

- Otwórz buzię - polecił.

Niechętnie wykonałam jego prośbę, a on sprawdził czy w moich ustach nie ma niczego, czego być nie powinno. Podobnie sprawdził mój nos, a nawet uszy, co było całkowicie pozbawione sensu. Przejechał dłonią wśród moich włosów szukając cholera wie czego, a następnie zrobił krok do tyłu. Odetchnęłam z ulgą pewna, że to już koniec, ale niestety się przeliczyłam.

- Odwróć się, nogi szeroko, dłonie na kolana - nakazał strażnik, a ja zszokowana zapomniałam o tym, że chciałam na niego nie patrzeć i podniosłam wzrok.

- Że co? - pisnęłam, autentycznie przerażona, robiąc kilka kroków do tyłu.

- Słyszałaś co masz robić - syknął mężczyzna. - Radzę ci się pośpieszyć, bo nie mamy całego dnia.

W pomieszczeniu było trzech mężczyzn i jedna pozbawiona ubrań kobieta, którą byłam ja. Nie miałam szans uciec, nie miałam szans na nic. Łzy ciurkiem płynęły z moich oczu, ale nie spełniłam polecenia. Nie dam się zgwałcić. Machałam głową na boki, nie zgadzając się na nic. Zwisało mi to, czy trafię do izolatki za niesubordynację, czy oberwę z paralizatora, ani to, że spędzę resztę życia za kratami. Nie dam się przelecieć za rozmowę z szefem więzienia. To dla mnie zdecydowanie za wysoka cena.

Jeden z mężczyzn do mnie podszedł, a przez ścianę będącą za moimi plecami nie miałam się już gdzie cofać.

Strażnik siłą obrócił mnie tyłem do swoich kumpli i łapiąc za kark zmusił do skłonu, kopniakiem rozkładając szerzej nogi. Dusiłam się łzami, krzyczałam, przeklinałam, prosiłam, a nawet groziłam, w chwili obecnej chciałam się tylko stąd uwolnić zwisały mi konsekwencje.

Po kilku sekundach moje prośby zostały wysłuchane, a mi pozwolono się wyprostować. Łzy ulgi mieszały się z tymi strachu, bo pomimo, że mężczyźni mnie puścili w dalszym ciągu byłam zamknięta z nimi nago w pokoju. 

Po trzykrotnym puknięciu drzwi się otworzyły, a przy nich pojawił się znany mi pojemnik z ubraniami. Na jego widok odetchnęłam z ulgą. Może to wszystko się jeszcze dobrze skończy?

- Odwróć się tyłem i powoli zrób przysiad - nakazał strażnik, który wcześniej mnie trzymał - i przestań się w końcu mazgaić, to jest już nudne.

Spełniłam jego polecenie z nadzieją, że pozwolą mi się po tym ubrać i nie myliłam się. Moje ubrania zostały mi zwrócone, a założenie ich zajęło mi ledwo kilka sekund. Z ulgą powitałam nawet pomarańczowy kombinezon, chociaż teraz nawet worek na śmieci byłby warty więcej, niż najdroższe brylanty świata.

Gdy tylko byłam gotowa moje nadgarstki zostały ponownie skute, a mnie wyprowadzili z okropnego pomieszczenia kierując w stronę gabinetu dyrektora więzienia, do którego po zapukaniu zostałam wprowadzona.

A więc jednak się udało. Dostałam możliwość porozmawiania z mężczyzną, a on może mi dać szansę ubiegania się o wolność. Będę mogła odwołać się od wyroku, sąd zrozumie jaką głupotą było skazywanie mnie i będę mogła wrócić do domu.

- O co chodzi Nichols? - zapytał pan Huggins.

- Jestem tu już dwadzieścia osiem dni, więc chciałabym się odwołać od wyroku - powiedziałam, zachrypniętym od płaczu głosem, gdy mężczyzna pozwolił mi usiąść.

- Jesteś taka naiwna - prychnął szef. - Nikt nie ułaskawi Red Killer.

- I niech ją skarzą, ale ja nie jestem nią.

- Dlatego właśnie jesteś naiwna. Nikt ci nie uwierzy w te brednie, ale skoro chcesz sama się niszczyć, to droga wolna. Sprawdzę raporty twoich strażników i jeśli wszystko będzie dobrze, to jutro rano podpiszę twoją zgodę - oznajmił mężczyzna.

Jeszcze kilka tygodnie temu, słysząc te słowa pełen nadziei uśmiech wykrzywiłby moje usta, ale teraz to nie było już takie proste. Dalej miałam nadzieję na wolność i mimo, że chciałam w nią wierzyć, coraz trudniej mi było to robić. 

Podziękowałam mężczyźnie, a chwilę później zostałam doprowadzona do swojej celi.

Czułam się zbrukana, obdarta z godności i upokorzona, ale gdzieś w zakątkach mojego umysłu kwitła nadzieja, że już niedługo nie będę musiała tu być, a moje poświęcenie będzie warte swojej ceny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro