9. Wszystko się wali

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Urodzinowy rozdział od solenizantki. Kocham was❤️ ale niestety w poniedziałek nie będzie rozdziału, wybaczcie, ale nie mam kiedy go napisać

Po znalezieniu się w zamkniętych ścianach nie marzyłam o niczym innym, jak o długim, oczyszczającym prysznicu. Mimo, że nic się w sumie wielkiego nie stało, to czułam się brudna i obdarta z godności. Chciałam wierzyć, że moje poświęcenie będzie za sobą coś niosło, a już niedługo ponownie będę mogła podziwiać wschody i zachody słońca na wolności.

Podobno nadzieja matką głupich, ale co mi poza nią zostało? W kilka dni moje życie zmieniło się bezpowrotnie, a pomimo mojej niechęci, zdawałam sobie sprawę, że życie w tym miejscu odbije na mnie swoje piętno. Nikt nie docenia tego co ma póki tego nie straci. Te słowa powinny być mottem życiowym wielu ludzi, a w tym i moim. Ile razy narzekałam na to, że jest zimno, albo za ciepło? Ile razy denerwowało mnie jak słońce biło mi po oczach z samego rana, przez nie zasłonięte rolety? Miliony, miliardy, albo jeszcze więcej. Gdy zabrano mi możliwość cieszyć się tym wszystkim, dopiero to doceniłam, ale było już za późno.

Może dla tego teraz, gdy istniał chociaż cień szansy na to, że ponownie zaznam wolności, nadzieja nie chciała mnie opuścić. Mając cel, na który czekamy z utęsknieniem, czas praktycznie stoi w miejscu. Moje wybawienie ma się pojawić za dobę. Czym to jest w porównaniu do dożywocia? Niczym, a mimo to wlecze się w nieskończoność.

Gdy w końcu pojawili się strażnicy, którzy mieli odeskortować mnie na posiłek, nie wiedziałam już czym mam się zająć. Liczenie dziur i zadrapań na ścianach dawno mi się znudziło, ale przynajmniej najbliższe dwadzieścia minut będę siedziała w innym pomieszczeniu, w towarzystwie ludzi, którzy nie są strażnikami.

Mój początkowy strach co do większości więźniarek odszedł w zapomnienie, gdy odkryłam, że one się mnie bardziej boją, niż ja ich, a przynajmniej te z innych oddziałów. Na zaostrzonym rygorze królowała Victoria ze świtą i pomimo, że nie znałam tutejszego kodeksu życia, nie miałam problemu z odkryciem, że przez jej zachowanie względem mnie, okazała mi brak szacunku, który przejęła od niej reszta.

Niby nie powinno mnie obchodzić zdanie innych, ale w tym świecie, o czym zdążyłam się już przekonać, szacunek jet wart więcej, niż pieniądze.

- Wiesz już chyba co robić suko - syknął strażnik, a ja bez słowa podeszłam do metalowych wrot, przez które wytknęłam swoje nadgarstki, szybko czując zaciskające się na nich metalowe bransolety, podobnie, jak chwilę później na kostkach.

Dopiero wtedy drzwi zostały otwarte, a ja wyprowadzona do stołówki. Mimo, że przez te łańcuchy czułam się, jak pies na smyczy, nie opuszczał mnie doby humor. Ignorowałam kpinę strażników, którzy mieli okazję oglądać mnie bez ubrań, dziwne spojrzenia współwięźniarek i niesmacznie wyglądającą ziemniaczaną papkę, gdy praktycznie w podskokach szłam do przydzielonego mi stolika.

- Ciekawe kto ją wypierdolił, że tak tryska entuzjazmem - zaśmiała się Vi, do swoich przybocznych. - Podzielisz się z nami powodem tej radości czerwona? - zwróciła się do mnie, ale nie mając ochoty na żadne spory, zignorowałam ją, nie odrywając spojrzenia od talerza.

Mój dobry humor jednak prysł jak bańka mydlana. Wiedziałam, że teraz dziewczyny mi nie odpuszczą, nie lubią gdy ktoś je ignoruje, ale ja naprawdę nie potrzebowałam teraz problemów, ani konfliktów. Nie teraz, gdy potrzebowałam zgody szefa więzienia na odwołanie od wyroku. Kłótnia z nimi, może mnie jedynie odsunąć od celu, a tego nie chciałam.

- Gadaj! - wrzasnęła jej przyjaciółka, przez co, aż podskoczyłam w miejscu.

- Daj spokój Han, może stary ją zaspokoił. Pierwszy orgazm i te sprawy - zakpiła mulatka, wywołując śmiech przyjaciółek.

- Wierzysz, że stary chciałby takie coś? - prychnęła Vi. - Błagam cię, może dał ją swoim pieskom to przygotowania.

Słowa czarnoskórej były dla mnie jak cios w twarz. Źle się czuję z tym, co miało miejsce w pokoju i mimo, że nie wydarzyło się nic wielkiego, czułam się zbrukana, o czym Victoria nie omieszkała mi przypomnieć.

- To prawda Zack? Rżnąłeś już czerwoną? - krzyknęła mulatka, do stojącego najbliżej strażnika.

- Morda Baker. Chyba, że znowu chcesz wylądować w izolatce - burknął postawny strażnik.

- Z tobą zawsze pysiu. - Posłała mu całusa w powietrzu, po czym rozbawiona, powróciła do rozmowy z koleżankami.

- Przestańcie - poprosiłam cicho, nie mogąc tego dłużej słuchać.

Nie chciałam, żeby obrabiały mi dupę, ale bałam się im sprzeciwić. Dopiero, gdy czara goryczy się przelała znalazłam siłę na sprzeciw, może i nie wielki, ale lepsze to, niż nic, a przynajmniej w teorii.

- Ktoś ci się pozwolił odezwać? - zapytała Vi wstając z miejsca, pomimo ostrzeżeń strażników, a jej przyjaciółki momentalnie poszły w jej ślady.

W tym momencie zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam, ale równocześnie z tą myślą przyszła następna, że już jest za późno.

- Ni-e - wyjąkałam. - Prze-praszam.

- Błagaj na kolanach o wybaczenie, to się zastanowimy - oznajmiła poważnie Han, a ja swoje zszokowane spojrzenie zatrzymałam na niej. - Co się gapisz?! Do dzieła!

Wciąż przyglądałam się dziewczynom w szoku, nie będąc w stanie wykonać jakikolwiek ruch. Nie wierzyłam, iż takie słowa opuściły usta więźniarki, nie mogłam zrozumieć, że wymaga ode mnie takiego poniżenia. Zdawałam sobie sprawę kim według nich byłam, ale traktowanie mnie, jak sukę, było zdecydowanie przesadą. Niczym nie zasłużyłam sobie na takie poniżenie i sama z własnej woli nie zrobię sobie czegoś takiego, to ponad moje siły.

- Ja... Nie... Nie zrobię tego - powiedziałam cicho, ale nim skończyłam mówić, pięść jednej z dziewczyn, nawet nie wiem której, wylądowała na mojej twarzy.

Moja głowa pod siłą uderzenia odskoczyła w bok, a przerażone spojrzenie zatrzymało się na moim oprawcy. Pierwszy raz w życiu oberwałam twarz, ale ku mojemu zdziwieniu żaden strażnik nie zareagował, podobnie jak chwilę później, gdy otrzymałam kolejny cios. Czułam, jak mój policzek zaczyna pulsować, podobnie jak krew spływającą mi do gardła. Oczy rozpoczęły wydzielać morze łez, a z ust wyrwał się krzyk, gdy odepchnęłam od siebie Han.

Mój czyn spowodował całkowite wkurwienie więźniarek, a w zamian za odepchnięcie jej zarobiłam kilka mocnych ciosów. Nie miałam siły się bronić, a bolało, jak cholera. Każdy jeden cios odbierał mi nie tylko siły, ale i godność. Byłam zbyt słaba, żeby oddać, przez co cierpiałam. W tej chwili żałowałam, że nie zdobyłam się na proszenie ich o litość, duma mi na to nie pozwoliła, ale teraz krzyczałam, błagałam i ryczałam, podczas, gdy one kopały mnie po całym ciele. To było zbyt wiele, a żaden strażnik nie interweniował, ze spokojem się wszystkiemu przyglądając.

Bez mrugnięcia okiem każdy obserwował, jak ta czwórka się nade mną katuje, nie interweniując w żaden sposób. Gdybym mogła cofnąć czas bez zawahania zaczęłabym je błagać na kolanach, zrobiłabym wszystko co by mi nakazały, bylebym tylko nie musiała ponownie cierpieć. Pierwszy raz wszystko mnie tak okropnie bolało. Miałam wrażenie jakby łamały każdą moją kość po kolei, a ja nie mogłam zrobić nic poza krztuszeniem się krwią i łzami, a także głośnym płaczem. Przez chwilę krzyczałam o pomoc, ale przestałam, gdy nikt nie interweniował, a ja dalej obrywałam.

W pewnej chwili to było dla mnie za dużo, a ja po prostu odpłynęłam, zemdlałam z bólu. To było dla mnie zbyt wiele.

Ocknęłam się jakiś czas później, gdy moja głowa wprost pękała z bólu, zresztą podobnie, jak i całe moje ciało. Czułam każdy jeden mięsień, który palił żywym ogniem, ale jeszcze gorzej miała się moja psychika.

Byłam zła, przerażona, upokorzona i zraniona. Straciłam wiarę w człowieczeństwo, któregokolwiek z tych ludzi. Nie można być człowiekiem i ze spokojem patrzeć, jak ktoś krzywdzi innych, to jest sprzeczne z naszą naturą. Powinniśmy pomóc, uratować potrzebujących, ale jesteśmy też egoistami, nie narazimy własnego życia dla innych, bo kto by uratował nas.

Liczyłam jednak, że przynajmniej strażnicy zrobią cokolwiek aby mi pomóc, ale się przeliczyłam. Ignoranci udawali ślepotę, przez własną nienawiść i uprzedzenia. Nienawidzili mnie przez to, za co zostałam bezpodstawnie oskarżona i pozwolili, aby paczka Vi mnie skatowała.

Bałam się do czego jeszcze posuną się dziewczyny. Prowokowanie mnie uszło im płazem, pobiły mnie bez jakiejkolwiek interwencji strażników, więc dlaczego nie mogłyby posunąć się dalej? Dla takich ludzi niszczenie czyjejś psychiki jest zabawą,a moja odkąd tu trafiłam jest solidnie zachwiana. A z każdą chwilą, zamiast coraz lepiej, jest jeszcze gorzej. Dotychczas mój strach mógł zostać uznany za bezsensowny, bo przecież nikt mi nic nie zrobił, ale teraz to się zmieniło, a do obawy o moją przyszłość, doszedł jeszcze strach o życie.

Niepewnie otworzyłam oczy rozglądając się po pomieszczeniu, którym okazała się sterylnie biała, ale równie co sterylna, równie bezpieczna, bo zakratowana i pozbawiona wszelakich ostrych narzędzi. Leżąc zabandażowana na pseudo szpitalnym łóżku, mogłam jedynie podziwiać sufit, bo przy każdym ruchu, moją głowę przeszywał ostry ból, więc wolałam zostać nieruchomo. To jednak nie zabierało bólu, bo przy oddychaniu moje żebra wprost błagały o litość.

Nie mam pojęcia ile czekałam, aż ktoś w końcu do mnie przyjdzie, ale w między czasie dałam radę chyba przysnąć, bo gdy się ocknęłam było o wiele jaśniej, a ze mną w sali były dwie osoby.

- Ocknęłaś się - zauważył jakiś nieznany mi facet.

- Kim pan jest? - zapytałam zachrypniętym głosem.

- Ślepa jesteś? - zakpił jeden ze strażników. - Koleś w białym kitlu, na oddziale szpitalnym najprawdopodobniej jest lekarzem i nie trzeba być geniuszem, aby to odkryć.

Nie miałam okazji nic odpowiedzieć, bo zanim to zrobiłam, rozległ się głośny pisk, który wprost rozsadzał mi głowę. Chwilę później do pomieszczenia wszedł dyrektor więzienia, a sam jego widok dał mi gwarancję, że to spotkanie się dobrze nie skończy. Szef więzienia nie odwiedzałby mnie tylko po to, żeby sprawdzić jak się czuję po pobiciu, ale może chce znać moją wersję wydarzeń, żeby ukarać swoich pracowników za brak interwencji.

- Chyba nie muszę ci mówić po co tutaj przyszedłem, co? - odezwał się zimnym głosem, ale ja nie odpowiedziałam. - Co się tam wydarzyło? Po co to zaczynałaś? Jesteś aż taka głupia, że nie mogłaś zrozumieć co masz do stracenia?

- To nie ja zaczęłam - zaprzeczyłam płaczliwie. - To one miały jakiś problem, chciały, żebym na kolanach błagała je o litość, a gdy tego nie zrobiłam rzuciły się na mnie. Nic by się nie stało, gdyby strażnicy zareagowali.

- Jesteś taka głupia - zaśmiał się mężczyzna. - Spędzisz tu całe życie za wielokrotne morderstwa. Jesteś ścierwem bez ludzkich uczuć. Nie zasługujesz na okruchy człowieczeństwa, bo sama ich nie masz. Nikt ci tu nie pomoże, nie rozumiesz tego?

- A co z moim odwołaniem się od wyroku? Miał mi pan na to dać zgodę - pisnęłam.

- Bo nie miałem pretekstu żeby odmówić idiotko, ale teraz sama mi go dałaś. Nawet jeślibyś dostała tą zgodę, to żaden sąd by cię nie uniewinnił, ale oszczędziłaś nam papierowej roboty. Nigdy stąd nie wyjdziesz, chyba, że martwa.

Słowa nie chciały wylecieć z moich myśli, przewijały się w kółko w głowie, powodując miliony łez pod moimi powiekami, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. Zacisnęłam zęby i pięści, przyglądając się drzwiom za którymi zniknęli mężczyźni.

Łzy kontrolowałam przez chwilę, ale nie trwała ona długo. Gdy straciłam siły, słone krople spływały wodospadem, a wraz z nimi ulatywały moje nadzieje i marzenia.

Dlaczego zawsze, gdy wszystko się udaje, jest super świetnie, latają motylki i słoneczko świeci, ale wtedy zawsze przychodzi moment, w którym to wszystko się wali. Powodzenie jest w jakiś sposób nam ograniczane, ale czemu zawsze go brakuje wtedy, gdy wszystko idzie po naszej myśli? Cisza przed burzą. Zawsze, gdy zbyt wiele, zbyt szybko się udaje, wiadomo, że wydarzy się coś, co popsuje wszystko. W życiu nie ma happy endu, bo nawet chwilowe szczęśliwe zakończenie, zawsze niesie za sobą mniej pozytywne konsekwencje.

Tak było i w moim wypadku. Przez Vi i jej przyjaciółki bezpowrotnie straciłam szansę na odzyskanie wolności. Miałam szczęśliwe dzieciństwo, dobrze się uczyłam i niczego mi w życiu nie brakowało, a teraz za to płacę najwyższą cenę, została mi odebrana wolność, której nie dane mi będzie już nigdy zaznać.

Pierwszy raz aż tak bardzo nienawidziłam ludzi. Nienawidziłam ich tak bardzo, że nie wiem co mogłabym im zrobić, zarówno Victorii i jej paczce, jak i strażnikom. To uczucie jest dla mnie obce, ale obezwładniające. Nienawiść rozwijała się w parze ze strachem. Wszystko w takim samym stopniu, a ja miałam już naprawdę dość.

Najchętniej wróciłabym do czasów, kiedy byłam bezpieczna i kochana. Oddałabym wszystko, aby móc się znowu pokłócić z Carol. Teraz nienawiść do niej wydawała się zwyczajną niechęcią, mimo, że kiedyś myślałam, iż nic gorszego nie może mnie spotkać, ale jak zwykle się myliłam.

Szczęście jest teraz na wagę złota, a mnie nie stać nawet na pozłacany metal.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro