Epilog. Koniec jest początkiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas oczekiwania na przeprowadzenie wyroku był zdecydowanie dziwny dla trzydziestoletniej Jessici Nichols. Biorąc pod uwagę zbrodnie o jakie dziewczyna została oskarżona, śmiech dobiegający z jej celi był całkowitą anomalią.

Minęły zaledwie dwa tygodnie od momentu aresztowania kobiety. Dokładnie przed czternastoma dniami policja wpadła na miejsce egzekucji jednego z gangsterów, należącego do szajki Hidelttona. Katem w tym wszystkim miała być seryjna morderczyni Red Killer, poszukiwana listami gończymi każdego możliwego stopnia, zarówno przez swoje zbrodnie, jak i samą ucieczkę z więzienia. Coś jednak zdecydowanie poszło nie tak, ponieważ w momencie, w którym policja dotarła na miejsce, kobieta zmieniała swój cel. Już nie celowała do gangstera, a jej broń została skierowana w sam środek czaszki człowieka, który w tym wszystkim dowodził.

Jej twarzy nie wykrzywiało zdziwienie czy przerażenie. Kobieta była pewna tego co robiła, a przynajmniej na to wskazywała jej wyprane z uczuć oblicze. Tego co siedziało jej w głowie w tamtej chwili, nie wiedział jednak nikt, oprócz jej samej. Chociaż tutaj również pojawiały się pewne wątpliwości, w których podważano jej poczytalność.

Śmiech oskarżonej nie słabł jednak do samego końca. Nie było ważne czy do ogłoszenia wyroku zostały minuty, czy oczekiwała na jego wykonanie. Dla niej śmierć miała być bramą do wolności, a biorąc pod uwagę otoczenie w jakim żyła, nie mogła liczyć na bardziej humanitarną śmierć, niż zastrzyk z trucizną.

Data wykonania wyroku była swoistego rodzaju żartem, który zrozumieć mogli tylko nieliczni. Zaszczyt ten spoczął na osobach, które uważnie śledziły życie seryjnej morderczyni od samego początku. Trzydziesty listopad, ta data już na wieczność kojarzyć się ludziom będzie z tą jedną kobietą. Tego samego dnia, dziewięć lat temu został ogłoszony wyrok skazujący Jessice Nichols i to właśnie w rocznicę tego wydarzenia miała się odbyć egzekucja.

Oprócz rudowłosej podobny los czekał jeszcze wiele osób, które zostały zatrzymane w podobnym okresie czasu. Wśród nich znajdował się Blake Murphy, który towarzyszył trzydziestolatce od samej ucieczki. Go również czekał wyrok śmierci.

To było swoistą kpiną losu. Dwójka ludzi, która broniła się nawzajem przed kompletną autodestrukcją, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy, koniec końców miała zakończyć żywot wspólnie. Taka właśnie była prawda. Niby dorośli ludzie, ale przez własną przeszłość, dalej tkwili w młodości. Jak nastolatkowie nie zdawali sobie sprawy, jak samo ich istnienie pomagało drugiej osobie przetrwać gorsze momenty. Czy była to toksyczna relacja? Z pewnością, ale gdy dobiorą się dwie równie zniszczone jednostki, przynajmniej nie niszczą wszystkiego na swojej drodze, a jedynie jeszcze bardziej pogrążają siebie nawzajem.

W tej relacji nie można było liczyć na happy end, ale bądźmy szczerzy, życie mało kiedy niesie ze sobą szczęśliwe zakończenie. Zwykle w między czasie tyle rzeczy się pierdoli, iż wręcz uniemożliwia to dalszą, szczęśliwą egzystencje. Było to potworne, nie da się ukryć, ale zdecydowanie lepiej jest poświecić jedną jednostkę, która i tak sama niszczy siebie, niż zdeprawować znaczną część populacji.

Dzień zero nie miał w sobie nic wyjątkowego. Był wręcz tragicznie zwyczajny. Nie było burzy, deszczu czy silnego wiatru, ukazującego, iż los płacze nad niesprawiedliwością podjętej decyzji sądu. Nie było też upału i pięknej pogody, która odzwierciedlałaby nastroje znacznej części populacji, radującej się, że to wszystko się kończy. Nie było ani słonecznie, ani pochmurnie, ani wichura, ani bezwietrzną pogoda. Było zwyczajnie. Jedyne co odbiegało od normy tego dnia był unoszący się w powietrzu zapach. Jeśli kiedykolwiek musiałabym go jakoś nazwać, określiłabym go jako zapach spokoju. W całym mieście unosił się silny aromat lasu, kojarzący się z odpoczynkiem. Zdecydowanie to zjawisko można uznać na anormalne, biorąc pod uwagę, że zakład karny, w którym miał być przeprowadzony wyrok, nie graniczył nigdzie z lasem. Woń była jednak tak silna, że czuć ją było nawet w celi trzydziestolatki.

Równo z południem, do cel dwójki znajomych weszli uzbrojeni strażnicy. Podczas gdy Blake bez absolutnie żadnego wyrazu twarzy, kroczył podczas swojego ostatniego spaceru, Jessice wciąż nie słabł uśmiech. Spotkali się w połowie korytarza i pomimo tak odmiennej mimiki, obojgu towarzyszyły identyczne uczucia - nadzieja. Tak piękna, a jednocześnie tak złudna emocja.

Miejsce realizacji wyroku, podobnie jak pogoda tego dnia, było całkowicie normalne. Zwyczajny pokój utrzymany w białym kolorze, naprawdę nie wyróżniał się prawie niczym szczególnym. Jedynymi rzeczami, które można było zauważyć już od samego przekroczenia progu, były dwa szpitalne łóżka, ustawione tak, żeby spoczywające na nich osoby pozostały w pozycji siedzącej, a ich kończyny w tym czasie miały być przypięte do mebli. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdował się jeszcze jedynie metalowy stolik, na którym znajdowały się kilka rzeczy.

Nie minęło dużo czasu, a dwójka skazanych została już przypietą do foteli. Cztery kamery umieszczone w togach pomieszczenia, kolejna znajdująca się na jego środku i lustro weneckie, które zajmowało całą powierzchnie jednej ściany, nie było tu absolutnie żadnym zaskoczeniem. Tak wyczekiwany przez całą populację wyrok, musiał być w końcu transmitowany i wymagał obecności świadków.

Trzydziestolatka jednak kompletnie nie zdawała sobie sprawy, że zaledwie ta jedna szyba dzieli ją od ludzi, z którymi spędziła znaczną część swojego życia. To właśnie stamtąd przyglądali się jej bliscy. Co prawda nie wszyscy postanowili towarzyszyć jej w ostatniej podróży, ale nie mogło tam zabraknąć najmłodszego brata kobiety, Michaela, który od początku nie wierzył w jej winę. Była tam również szwagierka Bethanie, która w końcu postanowiła postawić się mężowi i wierzyć w niewinność Jessici. To właśnie oni stali tak blisko, płacząc nad losem trzydziestolatki.

Nie minęło nawet pięć minut, a w pomieszczeniu poza dwójką skazanych i czterema strażnikami, pojawiły się również dwie ciemnowłose kobiety w białych kitlach. To właśnie one miały wykonać wyrok. Bez słowa podeszły do przywiązanych skazańców, podpinając ich do kardiomonitorów, a następnie umieszczając w ich przegubach wenflon podłączony do pompy infuzyjnej. Co prawda całość nie była jeszcze uruchomiona, ale sama ta kombinacja robiła już niemałe wrażenie.

Wydawało się to końcem, gdy jedna z lekarek podeszła do kamery i po przedstawieniu siebie i innych, powiedziała co się powinno wydarzyć. Po nakreśleniu całej sprawy podeszła do trzydziestoletniej skazanej kręcąc coś przy kroplówce.

Usta kobiety w dalszym ciągu były wykrzywione w uśmiechu, a przynajmniej do momentu, w którym dokładnie przyjrzała się pani doktor. Ku zaskoczeniu skazanej, kobieta była w przerażającym stopniu znajoma. Chwilę zajęło rudowłosej zrozumienie skąd ją kojarzy, ale gdy w końcu jej się to udało z wrażenia aż przymknęła powieki, a uśmiech nieodwracalnie zniknął. To było jak spoglądanie w krzywe zwierciadło. Praktycznie identyczne rysy twarzy, ten sam piwny kolor oczu i łudząco podobna postura. Nie licząc koloru włosów, były wręcz identyczne. Jednak nawet farba nie załatwiła całkowicie sprawy, gdyż czerwień kosmyków dalej się przebijała przy odpowiednim świetle.

W tej chwili prawdziwa Red Killer, podając się za lekarkę, była w trakcie wykonywanie najwymyślniejszej ze swoich zbrodni. Egzekucji na kobiecie, która siedziała w więzieniu za jej zbrodnie.

- Pamiętaj skarbie, koniec jest początkiem - mruknęła cicho pani doktor, gdy płyn z kroplówki dotarł już do krwiobiegu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro