Rozdział XIX - ,,To się nie dzieje naprawdę"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

GREGOR

Żyłem w pięknym śnie, z którego nie chciałem się obudzić.

Wszystko było tak, jak sobie to wyobrażałem.

Poznałem wielu prawdziwych przyjaciół, którzy wielokrotnie podnosili mnie na duchu i okazywali mi swoje wsparcie.

Osiągałem sukcesy, stając na podium, w tym na jego najwyższym stopniu.

Jednak moim największym osiągnięciem, było wyrwanie się ze szponów przeszłości.

Zapomniałem o swoich lękach, i rodzinie, z którą od pamiętnego dnia w Lillehammer, nie utrzymywałem żadnego kontaktu.

Poradziłem sobie świetnie sam, bez ich łaski.

A co najlepsze w tym wszystkim, było to, że miałem Thomasa, bez którego nie wyobrażałem sobie życia.

Jednak wszystko co dobre szybko się kończy, a ja zostałem w okrutny sposób obudzony z tego snu.

***

Siedziałem w poczekalni, czekając na swoją kolej na oddanie skoku.

Trwała właśnie pierwsza seria.

Akurat teraz miał skakać Thomas. Jednak widziałem, że był jakiś zamyślony.

Od samego rana zachowywał się dziwnie. Z nikim nie rozmawiał, patrzył przed siebie, jakby nie widział co się wokół niego dzieje.

Nie mam pojęcia, czym było to spowodowane. Chciałem z nim później o tym pomówić, ale nie było mi to dane.

Podczas lotu, niespodziewanie stracił nad sobą panowanie i niebezpiecznie mocno uderzył w betonowy zeskok.

Wszystko widziałem na ekranie telewizora - jak jego ciało bezwładnie osunęło się na sam dół.

Nie ruszał się, co jeszcze bardziej mnie przeraziło.

Miałem ochotę rzucić to wszystko i szybko do niego pobiec, ale nie mogłem.

Szybko obok niego pojawili się ratownicy medyczni, którzy niezwłocznie się nim zajęli.

Dopiero, gdy kamery telewizyjne, pokazały z bliska jego twarz, całkowicie się załamałem, i miałem ochotę się rozpłakać.

Miał ją całą we krwi, a co najgorsza, był wciąż nieprzytomny.

Gdy tylko karetka zabrała go do szpitala, cisza jaka panowała w tym momencie, dalej nie ustawała.

Zwłaszcza wśród wszystkich skoczków.

Nikt nie mógł w to uwierzyć. Przecież był w bardzo dobrej formie, a wiatr był prawie nie widoczny.

Dlaczego więc spadł?

To teraz nie było jednak ważne. Najważniejsze było to, żeby wyszedł z tego cało.

Nie przewidziałem innej opcji. Nie mogło się to skończyć inaczej.

Jednak my, musieliśmy skakać dalej, jakby nigdy nic.

Pierwszy raz nie chciałem tego robić. Ale przypomniałem sobie słowa Thomasa.

Zawsze mi powtarzał, że co kolwiek by się nie działo, mam się nigdy nie poddawać, i iść po swoje.

Tak właśnie zrobię - dla niego.

Ostatecznie dzisiejszy konkurs wygrałem. Ale nie miałem jakoś siły by się z tego cieszyć, kiedy nie miałem pojęcia, co się teraz dzieje z moim chłopakiem, i w jakim jest stanie.

Po całej dekoracji, i krótkich wywiadach, udaliśmy się, do hotelu.

To nie był czas na świętowanie, zwłaszcza w zaistniałej sytuacji.

Zresztą, nikt nie był w dobrym humorze.

Wieczorem miało odbyć się pilne spotkanie w sali konferencyjnej. Trener do tego czasu, miał się dowiedzieć więcej o stanie Thomasa.

- Gregor, dobrze się czujesz? - siedziałem na schodach, prowadzących na drugie piętro, gdy usłyszałem za sobą głos Andreasa.

- A jak Ci się wydaje? - odburnkąłem słysząc jakie głupie pytanie mi zadał.

- Przepraszam. Wiem, że to było głupie pytanie, przecież wiadomo jak się czujesz, zresztą tak samo jak wszyscy.

- Luz, nic się nie stało - usiadł koło mnie, a ja dłużej nie wytrzymałem - strasznie się o niego boję, że go stracę - całkiem się rozkleiłem, i schowałem twarz w dłoniach.

Poczułem jak Kofler, obejmuje mnie ramieniem, a ja odruchowo, położyłem głowę na jego szyi.

- Będę dobrze, Greg. Thomas jest silny, wyjdzie z tego, i wróci do nas jeszcze silniejszy - chciał mnie pocieszyć, ale, jego głos co chwilę się łamał, jakby miał zaraz się rozpłakać, jak ja przed chwilą.

Są takie momenty w życiu, w których trzeba trzymać się razem. I właśnie teraz nadeszła ta chwila.

***
Siedzieliśmy, w sali, czekając na trenera. Po chwili wszedł, z przerażonym i smutnym wyrazem twarzy.

Czułem, że nie ma dla nas dobrych wieści. Moje ręce zaczęły drżeć, bo zaczynałem się obawiać, tego, że usłyszę to, czego najbardziej się bałem.

- Dobrze, że wszyscy przyszliście. Niestety, mam złe, a nawet bardzo złe wiadomości. Z tego co, się dowiedziałem, ze szpitala, Thomas jest w stanie krytycznym, ale stabilnym. Najbliższe godziny będą dla niego decydujące. Musimy mieć nadzieję, że wygra tą walkę. Nic innego nie możemy zrobić.

To się nie dzieje naprawdę...

Gdy skończył mówić, zobaczyłem mroczki przed oczami, i tracąc przytomność, upadłem na podłogę.













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro