Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moim pierwszym wspomnieniem był chłód. Tata przyciskał mnie do piersi, okrywając szczelnie grubym futrem, które przysłaniało mi widok i wdzierało się do ust. Mały skrawek świata, który widziałam, stanowił tnący śnieg oraz migający we włochatej szparze ludzie brnący przez zamieć. Nad moją głową zwisała długa, czarna broda taty, raz po raz łachocząca mnie w czoło.

Przez grupę piechurów przebił się jeździec. Krzyczał coś zdenerwowany, jego koń radził sobie z zaspami wcale nie lepiej niż ludzie. Ciągnął za wodze, próbując zapanować nad przerażonym zwierzęciem.

Oddech taty był nierówny. Coraz ciężej było mu iść naprzód. Spojrzałam w górę, żeby dojrzeć jego twarz. Mimo starań nie potrafiłam nadać jej ostrości, upływ czasu pozostawił na niej niedającą się zetrzeć mgłę. Tata zauważył mój wzrok. Nachylił się i ucałował mnie w czoło.

Nagle zostałam wypchnięta spod ciepłego futra i mroźne powietrze owionęło moje ciało. Ni stąd, ni zowąd znalazłam się w ramionach obcego mi człowieka, który patrzył na mnie z takim samym zdumieniem, jak ja na niego. Po chwili ocknął się i tak jak mój ojciec zasłonił mnie swoim kożuchem.

To, co udało mi się jeszcze zobaczyć, gdy próbowałam obejrzeć się za tatą, to zamieszanie wśród ludzi. Tata leżał w śniegu, a głośny człowiek na koniu doskoczył w jego stronę. Więcej nie widziałam, bo ten, który teraz mnie trzymał, obrócił się, zakrywając moją twarz i przyśpieszył, na powrót scalając się z grupą.

Martin powiedział, że nie płakałam, przynajmniej aż do wieczora. Tylko wpatrywałam się w niego swoimi wielkimi oczami. Ojca więcej nie zobaczyłam.

Nie wiem, co zapamiętałam sama, a co nadbudowałam sobie ze słuchanej stale opowieści o tamtym dniu, o którą ciągle prosiłam. Miałam wtedy prawdopodobnie około trzech lat. Nie potrafiłam powiedzieć o sobie nic ponad to, jak mam na imię.

W blasku kaganka, który oświetlał całą naszą jednoizbową chatę, każdego wieczoru Martin siadał na stołku obok mojego łóżka. Ciepłe światło padało na prawy policzek jego szczupłej twarzy, młodej, choć mającej w sobie coś z twarzy człowieka znacznie starszego. Zamyślał się. Nie miał jeszcze wtedy swojej brody, gęstej i rudej, więc dotykał samego podbródka.

Patrzyłam na niego, dopóki nie zasnęłam, ściskając w rączce drewnianego konika, którego mi wystrugał i który zawsze ze mną spał, a on opowiadał, o czym tylko chciałam posłuchać. O odległych miejscach, o ludziach tam i o życiu, które toczyło się daleko poza naszym zasięgiem. Nie było jednak niczego bardziej fascynującego niż opowieść o tym, jak nieznajomy mężczyzna wepchnął mu do rąk dziecko.

— Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić — wyznawał, a przez jego twarz przebiegały cienie emocji, których nie potrafiłam dokładnie nazwać. Było w nich coś z tęsknoty, ale to byłoby za proste.

Choć opowiadał ciągle o tym samym, z biegiem lat jego opowieści wzbogacały się o elementy, których mniejsze dziecko nie potrafiłoby pojąć. Powód, dla którego znaleźliśmy się tutaj, robił się coraz bardziej skomplikowany. Kiedyś był to zły król nieszanujący poddanych i dzielni ludzie sprzeciwiający się wyzyskowi, a potem przybrało to nazwę buntu żelaza i obrosło w mnóstwo różnych faktów.

— A opowiesz mi o tacie? — prosiłam, z pierzyną podciągniętą wysoko pod brodę. Kiwał głową, jednak nie potrafił powiedzieć mi dużo.

— Był potężnym mężczyzną — mówił. — Wysokim i barczystym, na pewno bardzo silnym. Miał czarne włosy, zupełnie takie jak ty, i długą brodę. Strach mu było w oczy spojrzeć, kiedy stanął naprzeciwko ciebie.

— Na pewno nie pamiętasz jego imienia? — pytałam za każdym razem, a on kręcił głową.

— Nie pamiętam, żeby ktoś odzywał się do niego po imieniu.

Martin nie chciał, żebym była smutna, dlatego zawsze więc potem opowiadał mi o czymś weselszym. O pięknych pałacach i ogrodach w stolicy, zwierzętach, których nie było na północy, maszynach, które ułatwiały ludziom pracę. Rysował mi potem te rzeczy na piasku albo kawałku papieru. Czasem opowiadał mi o swoim domu, który był prawie dwa razy tak daleko jak stolica, gdzie pracował przed zesłaniem on, a bardzo prawdopodobne, że i mój tata.

Mimo wszystkiego Gruda, mała wioseczka na mroźnym końcu świata, stała się naszym domem. Jedynym, jaki znałam. A Martin i inni ludzie stąd moją jedyną i najbliższą rodziną.

~~~~

Witam w nowej książce! (Kimkolwiek jesteś i jakkolwiek tu dotarłeś, nie wnikam).

Pomysł na tę historię przyszedł już dawno i trochę sobie poleżał, czekając, aż znajdę czas. Jak jednak wiadomo, wystarczająco czasu nie ma nigdy, dlatego zebrałam się pomimo tego i wyskrobałam parę chwil na pisanie i poprawianie.

Mam taki ambitny plan, żeby ją skończyć, tym bardziej, że całą akcję i zakończenie mam mniej więcej obmyślone. W drobiazgach będę szła na żywioł, więc wciąż wiele jeszcze może się zmienić. W chwili obecnej mam niecałe 8 tys. słów.

Wszelki odzew mile widziany, to największa motywacja.

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro