Rozdział XXXIII Wielki powrót!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

No witaaaaaaaaaaaaaaaaaaaam Was misiaczki :3 POWRÓCIŁEM! <fanfaryyyyy> Wszyscy sie cieszo! Tak wiem, jestem zajebisty, ale spokojnie drogie panie! Nie będę miał gdzie trzymać takiej ilości staników! <tłum nadal rzuca je pod moje nogi. Wszystko ok, dopóki z tłumu nie wyleciały męskie bokserki> Okeeeeey.. LUDZIE STAPH! 

Tak wiem, jestem nienormalny xD ale chciałem zrobić wejście smooookaaaa noooo T_T Także powracam calutki i zdrowy, a dodatkowo mam dla Was nowy rozdział! Kto chce poczytać?? Zapraszam! <3 <3 P.S. zostańcie do samego końca!

*HARU*

Niemiłosiernie bolała mnie głowa, a o reszcie ciała to nawet nie będę wspominał...Pierwsze co poczułem to wilgoć, która atakowała mnie z każdej strony, a najbardziej od dołu. Leżałem na plecach z jakimś durnym workiem na głowie, dlatego mimo otworzenia oczu, nie widziałem nic, tym bardziej tego gdzie aktualnie się znajdowałem. Poruszyłem się trochę i próbowałem usiąść, ale związane ręce za plecami i ból, który rozlał się w okolicach prawych żeber skutecznie mi to uniemożliwił. 

- Kur... - mruknąłem, sycząc przy tym. 

- Oho...obudziłeś się? - doskonale znany mi głos dobiegł gdzieś od mojej lewej strony. 

- Jak widzisz dziadku, jestem człowiekiem sukcesu i zawsze staram się podnosić.

- Jaki ty wyszczekany jesteś - silna ręka złapała mnie za koszulkę i poderwała brutalnie do góry. Pominę mój krzyk bólu, bo nie brzmiał jak krzyk mężczyzny...

- Zostaw mnie! - krzyknąłem szamocząc się. On jednak był silniejszy i wykorzystując moją obecną sytuację, zawlókł mnie pod jakąś ścianę. 

- Skoro tak dobrze ci się gada, to może powiesz gdzie są cząstki? - spytał, ściągając mi worek z głowy. Pierwsze co dzisiaj zobaczyłem to jego obrzydliwa twarz z blizną na prawym policzku. Całe szczęście powstrzymałem odruch wymiotny. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Czarne ściany sprawiały, że pokój wydawał się mniejszy, ale brak mebli skutecznie dawał dobry kontrast. Nie było tutaj nic prócz łóżka i krzesła, na którym siedział mój dyrektor, dlatego od razu zrozumiałem, że siedzimy w lochach znajdujących się pod szkołą. 

- Serio? Nie było lepszego miejsca do rozmawiania? - zapytałem, za co dostałem soczystego liścia, a chwilę później splunąłem krwią.

- Złodziej siedzi tam, gdzie jego miejsce dzieciaku - uśmiechnął się wrednie - Powiesz mi gdzie schowałeś cząstki ? - popatrzył mi prosto w oczy.

- Chyba sobie ze mnie jaja robisz - pochyliłem się i uśmiechnąłem wrednie. Chwilę później leżałem na podłodze, czując przeraźliwy ból. Kopnął mnie w miejsce złamanych żeber, gdzie jak dobrze czułem rozrósł się ogromny krwiak. 

*TSUKASA*

- Kurwa! - krzyknąłem i łapiąc się za żebra poleciałem na ziemię,  uderzając o nią z hukiem. Złapałem się za piekące miejsce od bólu, a Raiona wraz z Ryuu już wyciągali z torby leki.

- Bardzo boli? - zapytała białowłosa.

- Nie... Po prostu lubię sobie tak czasem z nienacka pierdolnąć o ziemię. A co! - popatrzyłem na nią zirytowany. Nie odpowiadając podała napój, który Ryuu wlał mi do gardła. 

Biegliśmy właśnie w stronę opuszczonej części szkoły, w której prawdopodobnie znajdowało się zejście do podziemi. Raina wraz z moimi ludźmi znalazła sygnał, który wskazywał, że właśnie tam znajduje się Haru. Kilku moich pobiegło przodem by znaleźć drogę, natomiast reszta miała obstawiać wyjście, gdyby ewentualnie komuś udało się z tych podziemi wyjść. 

Gdy ból już ustał, przy małej pomocy Ryuu wstałem i udaliśmy się biegiem w stronę naszego celu. Na całe szczęście znalezienie go nie było problemem, biorąc pod uwagę zdolności Raiony, która była w stanie nawiązać pewien kontakt z Haru. Ludzie ode mnie mięli z tym kłopot, dlatego po drodze dołączyli do nas i razem dotarliśmy do włazu otwierającego wejście do podziemnych lochów. 

- Słuchajcie...Zrobimy tak. Wejdę pierwszy, a za mną dziewczyny. Na końcu pójdzie Ryuu, a także Nuki i Kari - wybrałem ich, ponieważ najlepiej kontrolowali swój żywioł, a także byli najlepsi w walce wśród ludzi z Ognia. Każdy tylko kiwnął głową na znak zgody, więc reszta mojej drużyny już zaczęła ustawiać się na miejscach. - No to co..wchodzimy - mruknąłem i zacząłem schodzić po metalowej drabince. 

*HARU*

- Skubany dobry jest - mruknął jeden z sześciu pomocników dyrektora, trzymając mnie za włosy, które posklejane były moją własną krwią. Twarz miałem zapuchniętą, a jedno oko przez opuchliznę przestało funkcjonować. Ręce przyczepione były do ramion metalowego krzyża, przy którym upadłem na kolana, ponieważ podcięty mięsień na lewej łydce skutecznie uniemożliwiał mi stanie na nogach. Żebra miałem połamane, tak samo jak jeden z obojczyków. Wrzątek, którym oblewali mnie co jakiś czas po gołej skórze górnych partii ciała, nie pozwalał na szybką regenerację. Jednym słowem... umierałem. Mimo wszystko wiedziałem, że gdy cząstki z tak wielką mocą trafią w ręce dyrektora, to nie tylko nasza rasa, ale także rasa zwykłych ludzi będzie miała ogromne problemy. Dlatego po prostu nie mogłem powiedzieć im, gdzie one się znajdują.

- Zdziwiony jesteś? Doskonale znałeś jego rodziców Trashi - odparł zdenerwowany już dyrektor. 

Wzmianka o moich rodzicach podziałała na mnie jak zimny prysznic. 

- Co... co im zrobiliście? - wydusiłem przez popękane usta. Mówienie sprawiało, że całe moje płuca jak i gardło płonęło żywym ogniem. 

- A co gówniarzu? Zabiliśmy ich! To przecież oczywiste! Nie wiesz, że najsilniejsze jednostki należy likwidować? Za bardzo poczuli się w roli obrońców naszego miejsca do życia, co uniemożliwiało nam działanie tak, jakbyśmy my tego chcieli - odparł dyrektor ciągnąc mnie za włosy do tyłu. Zacisnąłem mocno zęby i popatrzyłem mu złowrogo w oczy. 

- Z..zabiję was - wykrztusiłem z siebie, lecz moje słowa zostały zignorowane, ponieważ wszyscy wybuchnęli śmiechem.

- Gówno zrobisz dzieciaku. Jesteśmy najlepsi, a gdy dostanę cząstki, zabiję każdego kto będzie mi wchodził w drogę, zaczynając od ciebie - warknął mi prosto w twarz. Zaśmiałem się cicho, przez co dostałem kolejne uderzenie w brzuch. Zemdliło mnie i przez chwilę nie widziałem zupełnie nic, prócz czarnej plamy rozlewającej się dookoła. 

Gdy odzyskałem przytomność, usłyszałem nerwowe głosy pomocników, a także niespokojne chodzenie po pokoju, któremu towarzyszył brzęk pęczka kluczy. Coś było nie tak.

- Och, no proszę was! Jesteście silniejsi od całej tej bandy durnych dzieciaków! Czym wy się przejmujecie? Nawet jak tu wejdą, to skończą w dużo gorszym stanie niż on - tu wskazał na mnie swoim grubym palcem. Niestety chyba wiedziałem co się kroi...Nadchodzą moi przyjaciele... Nigdy w życiu tak bardzo nie chciałem ich widzieć jak w tym momencie. 

*TSUKASA* 

Szliśmy prosto przed siebie w stronę miejsca, z którego słychać było czyjeś głosy. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że oni o nas wiedzą lecz mimo to, pozostawaliśmy w kompletnej ciszy. Wiedzieliśmy po co tam idziemy i co chcemy tym zyskać, dlatego aż zadziwiała mnie pewność siebie, która biła od ludzi znajdujących się za moimi plecami. W końcu dotarliśmy do ostatnich drzwi. Nikt nie wiedział czego mamy się spodziewać, jednak pewne było to, że przeciwnicy nie byli słabi, a wręcz przeciwnie. Pod stopami czułem tylko błoto, a dookoła otaczał nas zapach wilgoci. Odwróciłem się do reszty i pokazałem, że na mój znak wchodzimy. Odliczyłem do pięciu, a moja ręka powędrowała do góry pokazując znak. 

Otworzyłem szybko drzwi i wpadliśmy do środka niczym burza. Walki do końca nie pamiętam. Wiem, że każdy z nas wpadł w wir szaleńczej walki, rzucając się na przeciwników. Zza moich pleców do walki ruszył biały lew i czarny pegaz, natomiast Ryuu do końca pozostał w ludzkiej postaci. Przemiana wymagała większego miejsca manewru, natomiast tutaj miałby marne szanse na pokonanie wroga. 

Dopiero gdy moje płomienie zaczęły trawić ostatniego z ludzi, zatrzymałem się i rozejrzałem dookoła. Raiona ledwo stała na nogach pomagając wstać czarnowłosej. Ryuu przywiązywał dyrektorowi ręce ognistym sznurem do jednej ze ścian, a jego ubranie było zakrwawione z prawej strony żeber. Jednak najgorsze miałem dopiero zobaczyć. W pokoju było dość ciemno, dlatego na samym początku nie zauważyłem nic, co znajdowało się w dalszej części pomieszczenia. Odwróciłem się w prawo, a gdy dostrzegłem powód, dla którego tutaj przyszliśmy, padłem na kolana z krzykiem będąc przerażonym. Reszta popatrzyła na mnie, a później na to na co wskazywałem palcem. 

Haru wyglądał jak ktoś z poza naszej ziemi. Wyglądał jak Bóg, a raczej zamordowany Bóg. Brakowało mu jedynie skrzydeł, które powinny utracić już swój blask. Wisiał z szeroko rozciągniętymi rękoma, przyczepionymi kajdankami do ramion metalowego, ładnie zdobionego krzyża. Jego zmasakrowane ciało wisiało bezwładnie, a promień słońca, który wpadał przez nie do końca zakryte okno oświetlał jego ciało od tyłu, dzięki czemu wyglądał tak, jakby z ciała odchodziło milion małych światełek. Jakby po prostu się świecił. 

-H..Haru...-wydusiłem z siebie, a później zdążyłem zauważyć tylko krew, która sączyła się po podłodze i wsiąkała w moje spodnie. Moja krew. Upadłem.

------------------------------------------------------------------------------

NO BĄBELKI! UDAŁO SIĘ PRZETRWAĆ DO KOŃCA! :3 A TERAZ KILKA SŁÓW ODE MNIE...TO DLA MNIE BARDZO WAZNE T-T

z całego mojego serduszka chciałem podziękować wam za to, że trzymaliście za mnie kciuki. T_T Za to, że nie zostawiliście mnie do samego końca i za to że nikt nie miał problemów, że nie dodaję rozdziałów. Za to że daliście mi czas na regenerację i za to że trzymaliście się przy mnie przez caaaały czas.

Chciałem Wam za to wszystko ogromnie podziękować, chociaż to i tak nie jest w stanie wyrazić jak bardzo jestem wam wdzięczny i jak bardzo chce mi się płakać gdy widzę wasze komentarze pod postami Kuby...Płaczę ze szczęścia dzięki wam. Dziękuję, że jesteście :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro