Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piętnaście minut i byłam z powrotem pod drzwiami pokoju. Tym razem jednak z tacką, talerzem z jedzeniem, dzbankiem, dwiema fiżankami, kubkiem kawy (dla mnie), cukierniczką i sztućcami, a rękach. Otworzyłam łokciem drzwi i weszłam do środka. 
- Kolacja. - Powiedziałam w wyczynowy wręcz sposób kładąc tackę na szafce nocnej jedną, a drugą podnosząc z niej laptop. Nie jadam kolacji, nie jem w sumie tyle ile dorosły człowiek, a mniej, za to dużo pije, no i lubię bardzo słodkie. 
Położyłam  narazie mój sprzęt na fotelu i stanęłam przed czarnowłosym niepewna nagle jak dalece mam "wczuć się w rolę pielęgniarki".
- Dasz radę usiąść, czy mam ci pomóc? - Powiedziałam niepewnie.

Nie mam pojęcia ile czasu trwałem w samotności, ale mimo wszystko nieznajoma wtargnęła do pokoju niosąc coś w rękach.
Wyraz "kolacja" wydawało  się bardzo kuszącą ale i zarazem niepokojącą propozycją.
W żadnym stopniu nie byłem pewien jakie ma zamiary wobec mnie.
Skąd miałem pewność, że nie zamierza mnie otruć?
Nie miałem podstaw aby jej ufać.
Próbowałem się podnieść, ale nie odniosłem oczekiwanych rezultatów.
Chciała mi pomóc, ale ja jak oparzony odsunąłem się jak najdalej od niej.

- Nie dotykaj mnie. - Warknąłem, sycząc z bólu przez zaciśnięte zęby.

Nie jestem do końca pewna co konkretnie leży u podstwaw mojej wrodzonej chyba przekory, ale fakt, faktem. Kiedy ty powiesz nie, ja najpewniej powiem tak. Nic dziwnego, więc że nie posłuchałm, a na ile to było możliwe delikatnie pomogłam mężczyźnie usiąść, nalałam do obu filiżanek herbaty, jedną postawiłam na szafkę, drugą zaś razem z tacą płożyłam mu na kolanach i ruszyłam do drzwi na odchodne rzucając smacznego i informując, że idę po morfinę.
Zwykle nie jestem bardzo rozkojarzona, a tu proszę.
               

Mimo braku współpracy z mojej strony pomogła mi usiąść i postawiła na  kolanach tacę. Znowu ruszyła w kierunku wyjścia i znikęła za drzwiami. Na tacy znajdowała się filiżanka i talerzyk z jakimiś plackami? Podniosłem filiżankę i zaciągnąłem się intensywnym zapachem bursztynowej cieczy. Niepewnie upiłem łyk, ciepło naparu rozeszło się po moim gardle niczym płynący strumyczek wody.

Zacząłem się nim delektować i w zupełności zapomniałm o jakim kolwiek zagrożeniu.

                                ***
Stałam już dobre pięć minut nad apteczką zastanawiając się który preparat wybrać - tabletki, czy strzykawka? Proszek działa słabiej, za to dożylnie lek działa szybciej, i oczywiście silniej. Jednak brak zaufania i mojego "pacjenta" raczej wykluczył drugą opcję. Po kolejnej chwili wachania wzięłam więc opakowanie tabletek i wyjęłam jedną, a potem wolnym, spokojnym krokiem skierowałam się kolejny już raz tego dnia w stronę błękitnego pokoju. 
Kiedy cicho otworzyłam drzwi i wślizgnęłam się do środka, po raz pierwszy od tygodnia na mej twarzy wykwitł przyjazny, szczery uśmiech. Czarnowłosy wyglądał tak spokojnie z filiżanką herbaty przy ustach, że... no cóż,  kolejny raz już dzisiaj zdrowy rozsądek przegrał, także, przynajmniej narazie porzuciłam myśl o S.H.I.E.L.D. Podeszłam do łóżka i podałam mężczyźnie lekarstwo, a ten wzdrygnął się dopiero w tej chwili zauważając moją obecność.
- Morfina. - Powiedziałam spokojnie. - Lek przeciwbólowy. - Dodałam po chwili nafle uświadamiając sobie, że mógł nigdy o niej nie słyszeć.

Kobieta podał mi białą owalną kapsułkę, obejrzałem ją dokładnie ze wszystkich stron i nieufnie włożyłem do ust. Moje usta wykrzywiły się w grymasie kiedy rozgryzłem morfinę na pół. Zachłannie wlałem sobie resztę naparu do ust chcąc pozbyć sie gorzkiego posmaku.  Zacząłem się ksztusić i w konsekwęcji nerwowo kaszleć, wiałem wrażenie jakby moje kubki smakowe miały już nigdy nie powrócić do dawnej świetności. Dziewczyna widząc moją nieporadność uśmiechnęła się w tak specyficzny dla siebie sposób. Nie wiem czy zdawa sobie do końca sprawę kogo trzyma w swoim pokoju, ale z pewnością próbuje rozszyfrować moje zamiary i zachowanie. Z żalem muszę stwierdzić, że dobrze jej idzie.

- Jak ci na imię? - Zapytałem opanowując atak kaszlu. Postanowiłem zmienić taktykę, jak to mówią przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej.

Wanda. - Powiedziałam z uśmiechem, kładąc szczególny nacisk na "d" - A więc skoro już ustaliliśmy jak kto się nazywa, to może teraz Ty zjesz kolację, zanim całkiem wystygnie, a ja załatwię jeszcze kilka spraw, i potem porozmawiamy. Co Ty na to? - Spytałam siadając w fotelu z którego wcześniej zabrałam laptopa.

- Nie jestem głodny. - Warknąłem w kierunku Wandy. Nie żebym to co mówił było do końca prawdą, ale jak to mówiono " Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą." Chciałem odstawić tacę, ale nie byłem w stanie zrobić tego sam. Miałm jeden cel, przejąć władzę nad sytuacją, w której na razie górowała dziewczyna. W końcu byłem w jej domu, ranny i bezbronny. W każdej chwili mogła zawlec mnie na ulicę i zostawić na pastwę agentów.

- Jesteś. Od wczoraj nie jadłeś. Przynajmniej dwadziecia cztery godziny nie miałeś nic w ustach, więc musisz być głodny. - Odparłam, a kolejne zdanie wypowiedziałam ostrzej niż zamierzałam. - Tylko nie wiem czemu chcesz się godzić. No jedz. - Dokończyłam już łagodniejszym głosem. - Nie jest złe. - Dodałam po chwili uruchamiając laptopa. 
Może mówić i myśleć co chce, ale napewno nie pozwolę mu się głodzić, bo... coś sobie wymyślił.

- Nie będziesz mi mówić co mam robić! Wydaje ci się, że jeżeli mi pomogłaś to będę słuchał wszystkich twoich rozkazów? Jeśli tak to jesteś w błędzie. Jestes nikim. Nic nie znaczącą jednostką w tym wielkim wszechświecie, który doprowadza słabsze istoty do szaleństwa. Gardzę tobą... - Zacząłem kaszleć, zrobiło mi się gorąco i z powrotem opadłem na poduszkę. Miałem dość tego dnia, byłem wykończony minionymi zdarzeniami. Nawet ja czasami potrzebuję odpoczynku, każdy go potrzebuje.

- Nie oczekuje. WYDAWAŁO mi się tylko że nie będziesz stosował zachowań autodestrucyjnych.
Jak to było? "Najlepszą obroną jest atak"? W sumie mogłam się tego spodziewać. Wstałam z fotela kolejny raz odkładając laptop na bok, podeszłam do łóżka i odłożyłam tackę na szafkę. 
- Śpij, albo nie śpij. Skoro tak nie chcesz robić tego co mówię. A może jednak chcesz iść do domu, jak mówiłeś wczesniej, co? - Moja irytacja osiągnęła zdecydowanie za wysoki poziom, ale nie mogłam na to nic poradzić. Przecież nie wyjdę teraz, nie zapale, ani jej nie wyładuję.

Domu? Ja nie mam domu, nie mam rodziny nie mam niczego. Dobitna prawda boli zawsze, ale potęguje wypływając z obcych ust. Zamknąłem oczy, ale nie było dane mi zasnąć, uciec do krainy snów i nigdy z niej nie powrócić. Leżałem tak i myślałem nad wszystkim, ale cały czas nie potrafiłem wymyślić niczego. Bezsenność to najgorsza tortura, którą rzuca na siebie niczego nie świadomy człowiek. Znowu zrobiłem to co wychodzi mi najlepiej, straciłem jedynego sprzymierzeńca.

- Poprawisz mi poduszkę? - Wyszeptałem, te słowa były zarazem tak proste, że aż przeokropne, ale w tej chwili chciałem tylko zapomnieć o bólu.

I znowu posunełam się posunełam się za daleko. Nie powinnam tego mówić, ani później zagłębiać się w te pliki. Powinnam...
- Jasne. - Odparłam i zrobiłam to o co poprosił. - Książka, czy coś na sen? - Rzuciłam jeszcze widząc że mężczyzna nie może zasnąć. Zerknęłam jeszcze na zegarek. Dochodziła północ i wskazane by było, zwłaszcza w jego obecnym stanie pójście spać. Ja w sumie też miałam to zrobić, więc podnosząc się z fotela wyłączyłam komputer, jednak skoro wolna wola to tak wrażliwy temat, chyba najlepiej będzie dać mu wybór. Nie chce w końcu kontynuować tej wojny na słowa. 
- To znaczy jeśli chcesz. - Dodałam martwo, byłam zmęczona i śpiąca, a po wcześniejszym moim wybuchu zostało tylko pewne poczucie winy.

Pytanie związane z poduszką było istną prowokacją, chciałem widzieć w jej oczach gniew, sprawdzić do jakiego stopnia jest w stanie się posunąć, ale ona pokrzyżowała moje plany. Zrobiła to czego chciałem mimo złości. Dlaczego? W tej chwili nie jestem w stamie odpowiedzieć.

- Książka. - Odpowiedziałem zaspanym głosem, miałem już dość wojny której nie można wygrać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro