Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie. - Odpowiedziałem kładąc się z powrotem na łóżku.

- Zawsze mogę też włamać się z powrotem do bazy S.H.I.E.L.D. i sprawdzić, czy już nie uzupełnili informacji. - Wzruszyłam obojętnie ramionami.

- Czy wy wszyscy musicie wchodzić swoimi brudnymi buciorami w moje życie? Nie potrafisz uszanować mojej decyzji? W takim razie rób co chcesz, ale beze mnie. - Podniosłem się do pozycji siedzaącej, postawiłem nogi na ziemię i postawiłem kilka chwiejnych kroków w stronę drzwi, ale jak zwykle skończyło się upadkiem.

Mam pod swoim dachem osobę, która zniszczyła Manhattan i chciała przejąć władzę nad Ziemią. To aż takie dziwne, że chce wiedzieć co nią kierowało? - Spytałam podchodząc do niego i pomagając mu wstać. - Do kąt chcesz iść? - Spytałam, gdy już stanął na nogach.

- Prowadziła mną zemsta, Zadowolona? - Syknąłem kiedy dziewczyna prowadziła mnie z powrotem do łużku. - Chcę odejść jak najdalej z tąd, tam gdzie zaznam odrobinę spokoju.

- Dobrze. Nie chcesz, nie mów. A w takim stanie daleko nie ujdziesz. Chcesz kolejną książkę? - Musiałam na chwilę odejść i naprawdę sprawdzić co TARCZA ma do "powiedzenia" w tej sprawie, ale jednocześnie nie chciałam go od tak zostawiać.

- Nic od ciebie nie chcę. Najlepiej wyjdz! Nie mam ochoty na dalszą rozmowę.

***
Cóż, na jego słowa przewróciłam tylko oczami i opuściłam pokój. Jeśli on nie dostrzega, że się pogrąża ja nie będę mu tego uświadamiać. Muszę za to przetrząsnąć kolejny raz archiwa TARCZY. Z takimi myślami skierowałam się do "swojej" sypialni. Miałam ochotę cisnąć czymś w ścianę, ale nie mogłam dać się ponieść emocją. Najpierw należało ustalić fakty, a potem... no cóż. W tej chwili byłam  bardziej skłonna wydać go niż kiedykolwiek wcześniej, ale najpierw MUSZĘ ustalić fakty. Siedząc już przed ekranem laptopa zapaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Zapowiadało się długie... w sumie już popołudnie, a żeby spożytkować je w odpowiedni sposób musiałam się przede wszystkim uspokoić, w tym zaś w tej chwili mogła pomóc mi tylko nikotyna.

***

O dziwo spełniła moją proźbę wyszła pozostawiając mnie samego ze swoimi myślami. Gdybym tylko mógł uciekłbym jak najdalej od tego wszystkiego. Jednak najgorsze było to, że dusiłem tak ciężki potok słów w sobie i nie miałem tyle odwagi aby otworzyć się przed dziewczyną. Chciałem krzyczeć, milczałem. Chciałem płakać, ale żadna łza nie spłynęła po moich policzkach. Czasami miałem dość życia, ale jestem za dużym tchużem aby je zakończyć. Śmierć często ujawnia się w snach, myślach i wspomnieniach. Kiedyś ze sobą skończę, ale jeszcze nie teraz, nie mam nawet siły wstać. Co się odwlecze to nie uciecze.


***
Od dobrych trzech godzin siedziałam nad laptopem. SHIELD nie miało dla mnie nic odkrywczego, za to świat upominał się o mnie coraz mocniej. Terminy goniły, a ja tkwiłam tutaj czując się niemal jak osoba z rozdwojeniem jaźni. 
Ukryłam twarz w dłoniach, w końcu pozwalając uwolnić się myślą ze smyczy.
Miałam jechać do Polski, tam zabunkrować się na jakieś trzy doby w pokoju i razem z grupą hakerów z The Haker Republic włamać się do systemów Hydry. Mieliśmy informacje, że ta organizacja przeżera od środka TARCZĘ, ale żeby to ustalić potrzebna była skoryngowana akcja. Z tamtond miałam udać się do Londynu i poszukać Zakonu, bo ponoć są Cztery, które chronią Ziemię, z tym że ostatnio są coraz słabsze. X- Meni znów mają problemy, Korea chce stworzyć bombę atomową, a mój przyjaciel ze Szwecji wpadł na trop nowej organizacji przestępczej, mającej dojścia i szczytów władzy, a no i to że prawie zrobiliśmy IT i to w organizacji rządowej, a Anonimus w ostatniej chwili zniszczyli ich program, bo inaczej mogło by dojść do Matrixa. Powinnam, powinnam jakoś to uporządkować. Zająć się wszystkim i posprowadzać w odpowiedniej kolejności, a potem spróbować zająć się tym, z czym powinnam sobie poradzić. Może i jestem małym pyłkiem w tym wszechświecie, ale zajęcie mam orginalne i trudne jednocześnie. Shadow. Ni to bohater, ni przestępca. Człowiek duch, ponoć facet, a w rzeczywistości kobieta. Legenda, haker, przestępca, bohater. Dużo większości sprzecznych epitetów określa tę osobę. 
Sięgnęłam po telefon, wciąż jednak wachając się wybrać odpowiedni numer. Powinnam to zrobić, nie miałam czasu na te gierki, ale nie umiałam wydać bezbronnego. Zamknęłam oczy wzdychając ciężko. Przeklęte geny, przeklęty dom, przeklęta Polska, przeklęty świat. Co ja do cholery mam zrobić?!

***

Leżałem i myślałem nad tą całą beznadziejną sytuacją. Zawsze potrafię wszystko spieprzyć, miałem nikomu nie zaufać, pokazywać emocji a tym czasem zrobiłem dokładnie odwrotnie. Miałem idealną okazję aby w końcu przejąć władzę nad obecną sytuacją, ale podobnie jak wszystlie moje działania w ostatnim czasie i to legło w gruzach. Przynajmnie nie powiedziałem nic istotnego związanego z atakiem, bo najpewniej już był bym trupem.

Poczułem emocje, wzburzenie, gniew i frustrację, która wręcz wypełniała wszystlie te ściany. Otworzyłem umysł i zacząłem czytać, jak się okazało myśli Wandy. Zamarłem kiedy pomyślała o wydaniu mnie, ale nie to było najgorsze ona miała mnie za kogoś bezbronnego, wykończonego psychicznie i fizycznie to postawiło moją sytuację w nowym świetle, musiałem działać szybko i skutecznie. Skupiłem wszystkie siły i wdarłem się do umysłu dziewczyny pokazując jej zaledwie ułamek moich myśli. Wezwani przez kobietę agenci wbiegają z odbespieczoną bronią do niebieskiego pokoju i bez namysłu krępują mi ręce. Siłą podnoszą mnie z łoża i zaciągają na parter, nie stawiam oporu tylko posłusznie stawiam kroki idąc z mężczyznami. Rzucam ostatnie zmęczone spojrzenie jasnookiej i zostaję wprowadzony do czarnego helikoptera...

Przerwałem połączenie i czekałem na rezultaty.

***
Ta  wizja była... dziwna.
Nie moja, ja przecież... Odkryłam  swoje myśli i to najwyraźniej był błąd. Loki... ale ta wizja...
Dość tego! Nie pozwolę sobie mącić w głowie. Skoro już wie że myślałam
nad wydaniem go, to może w końcu... Po prostu musi mi wszystko powiedzieć.
Koniec z kompromisami, wóz, albo przewóz. Z taką  (zabezpieczoną już) myślą weszłam z powrotem do błękitnego pokoju i przysiadłam na skraju łóżka.
- Gratuluję zagrania, ale jeśli mam być szczera wiele nim nie wskórałeś. MUSZĘ wiedzieć co się zdążyło na Manhattanie i jak do tego
doszło, bo... - Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam oczy. Nie chciałam
kończyć tego zdania, ale musiałam. Innego wyjścia nie było, a właściwie były dwa. - bo inaczej naprawdę to zrobię.

- Nie ośmielisz się. - Ponownie przyparła mnie do muru, musiałem wyjawić jej prawdę. Ale kłamstwo była korzystniejsze od prawdy, zobaczymy czy ta reguła sprawdzi się w tym przypadku. - Nie jesteś w stanie wydać bezbronnego, to twoje słowa. Puste słowa?

Nie... ale nie chce mieć w domu osoby o której wiem tylko tyle, że
chciała zniszczył mój świat i tak naprawdę nawet nie wiem dlaczego.
Więc? Jak będzie? - Dokończyłam krzyżując ręce na piersi.

- Muszę? Nie mam siły o tym rozmawiać. - Zapytałm spuszczając głowę. Wlepiłem wzrok szmaragdowych teczówek w blade dłonie i zacząłem bawić się palcami. -To bardziej skąplikowane niż myślisz.

- Mamy czas. - Odpowiedziałam ujmując jego zimną dłoń w swoją i
ściskając lekko chcąc dodać mu otuchy. Przecież nie wykorzystam tego co mi powie przeciwko niemu, powinien zdawać sobie z tego sprawę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro