Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uspokojona i w dalszym ciągu obolała, oraz trochę zmęczona rozejrzałam się po pokoju, który był delikatnie mówiąc w nie najlepszym stanie. Zerknąłem na zegar, na którym właśnie dobijała piętnasta i zamyśliłam się na chwilę. Trzeba ogarnąć pokój, zrobić, lub zamówić i zjeść obiad, przebrać się i zdążyć z tym wszystkim do siedemnastej. Należy więc tak to zorganizować, by zminimalizować ryzyko spóźnienia.
Podsumowując.
- Jakieś życzenia, co do obiadu? - Spytałam, gdyż mi było właściwie
wszystko jedno co zjemy, byśmy tylko zjedli i by nie trzeba było tego
przygotowywać, ale co zamówić nie wiedziałam, a raczej nie mogłam się
na nic zdecydować, bo w gruncie rzeczy, chyba niczego nie chciałam.

- Nie specjalnie jestem głodny. - Mruknąłem spuszczając głowę, byłem zmęczony i obolały a te czynniki nie koniecznie pozytywnie wpływały na chęć jedzenia. Poza tym po moich rannycj problemach żełądkowych apetyt nie był w żadnym stopniu pobudzony do życia.

Przez to całe zamieszanie zapomniałem o dzisiejszym locie do Polski, a pozostanie tutaj na dłuższą metę nie wchodziło w grę ze względu na węszącą T.A.R.C.Z.Ę.

Bez wachania zacząłem sprzątać bałagan, który w głównej mierze był moją sprawką. Nie chciałem zostawić wszystkiego na głowie Wandy, która straciła już zbyt wiele nerwów tego feralnego dnia.


***
- Zamówię coś. - Mruknęłam tylko i wyszłam z pokoju.
Jak powiedziałam tak też zrobiłam. Sprawdziłam też pogodę, możliwe
opóźnienie  (tych na szczęście właściwie nie było) i wiadomości. Tam z kolei jedyną ciekawszą rzeczą były "nowe doniesienia prasowe  à propos zamachu na Manhattan".
Przy czym... Naprawdę? Zamach? ?
Widać było, że S.H.I.E.L.D. chce uspokoić opinie publiczną i dlatego
stara się wszystko wyciszyć, ale zamach? Z resztą nieważne.
W każdym razie Avengers uznano za potrzebnych i kluczowych, dla utrzymania pokoju na świecie, a rada ONZ ma ich niedługo, oficjalnie powołać do istnienia.

Obmyłam się, przebrałam - Biała bluzka na ramiączka, szeroka
spódniczka w czarno-czerwoną kratę i kabaretki - i zrobiłam delikatny
makijaż - nieco pudru, kreska i rzęsy muśnięte jedynie tuszem do rzęs.
Ust nie malowałam, a włosy zostawiłam rozpuszczone, zresztą one same układały się w loki i kaskadami spływały mi na ramiona.
Zniosłam moją małą, czarną walizkę do przedpokoju i poszłam do kuchni
zagotować wodę na dwie herbaty. Czekając aż ta się zagotuje, oparta o
blat i z telefonem w ręku błądziłam po internecie, szukając.. sama nie
do końca wiedziałam czego.

***

Posprzątanie całego pokoju zajęło mi troszkę czasu, jednak mimo wszystko cieszyłem się z naszej drobnej potyczki z Wandą. Negatywne emocje ulotniły się bardzo szybko sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. Denerwowałem się wizją wyjścia z domu wokół, którego krążyli uzbrojeni po zęby agenci. Postanowiłem zejść na duł i sprawdzić co porabia dziewczyna, bo samotne siedzenie w czterech ścianach zaczynało przyprawiać mnie o nawroty mdłości. Jak się okazało niebieskooka stał oparta o blat i natarczywie wpatrywała się w jakieś płaskie, czarne urządzenie.

- Co to? - Zapytałem nie mogąc powstrzymać swojej wrodzonej ciekawości.

- Telefon to... - Uśmiechnęłam się zmieszaną, nie wiedząc jak opisać
przeznaczenie tego urządzenia. W końcu w dzisiejszych czasach jest
wielofunkcyjny, a jego definicja... no cóż, wstyd może się przyznać
ale właściwie pozostaje mi nieznana.
- Chwila! Ciocia Wiki pomoże. - Powiedziałam wpisując odpowiednią
frazę w wyszukiwarkę.

Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc o co właściwie jej chodzi. Czy ona sama nie wiem co trzyma w ręce?

I kto to jest ta Wiki?

- Chcesz mi powiedzieć, że to telefon i nie jesteś do końca pewna do czego on służy. - Spojrzałem na nią jak na najdziwniejszą istotę we wszechświecie. Uśmiechnąłem się oczekując na jej reakcję.

- Nie... Wiem do czego on służy i tak, jest to telefon. Ściślej mówić
komórkowy. Nie wiem za to jak opisać "co to", bo to... ten model to
właściwie, taki mały komputer nieco starszej generacji. Ale pewnie to
ci nic nie mówi, prawda?

- Prawda, tylko jak wyjdziemy omijając agentów? Wiedzą, że gdzieś tu jestem. Jest jeszcze jedna sprawa, mianowicie nie wiem czy utrzymam iluzję przy skokach ciśnienia.

Pogrążyła się we własnym świecie i nie miałem zamiaru siłą wyrywać jej z tego stanu. Moje żadne słowa nie docierały do jej uszu, które w tej chwili wydawały się głuche. Coś bardzo ważnego musiało zaprzątać umysł Wandy, bo przecież nic błachego nie zasługuje na takie skupienie. Wiedziałem, że nie próbował mnie ignorować czy choćby unikać mojego przeszywającego, zaciekawionego wzroku. Jednego byłem pewien wszystko co w tej chwili tak bardzo pochłonęło umysł dziewczyny było ściśle związane z dzisiejszym wyjazdem. Mogłem wcześniej pomyśleć o nagłych skokach ciśnienia podczas startu i lądowania. Iluzja nigdy nie sprawiała mi żadnych problemów, ale mimo wszystko nerwy biorą górę nawet nad najspokojniejszym człowiekiem. Zjadłem posiłek cały czas bacznie obserwójąc jasnowłosą, wydawała się zdenerwowana a jej wcześniejsza burzliwa rozmowa z bratem tylko potęgowała jej już rozszalałe emocje.

- Wando? Dobrze się czujesz? Masz wypieki na twarzy.

Zamyśliłam się bo rzeczywiście...
- Agentów jakoś ominiemy. To duży obszar, a z najbliższej okolicy już
się ulotnili, ale... - Popatrzyłam na bożka z wyrzutem. - Trzeba było
wczoraj nie szaleć. No ale dobrze, jakoś to załatwię. - Powiedziałam
wybierając numer do brata i wychodząc z kuchni. Zapowiada się porządna kłótnia.
Udało mi się przełożyć miejsce spotkania, ale niestety nie "załatwić"
pewnego rodzaju kamuflażu, nad którym pracuje T.A.R.C.Z.A. . Nie żeby
nie mógł tego zrobić. On po prostu nie chciał, a ja nie mogłam mu
powiedzieć "po co mi to". Po za tym, to dopiero prototyp, ale jednak
sprawny i... mam nadzieję, że znajdę gdzieś w Nowym Yorku, lub okolicy
źródło, z którego będę mogła go kupić.
Poszukiwania "przemytnika" zaczęłam natychmiast, a gdy po chwili
odezwał się dzwonek do drzwi poszłam otworzyć wciąż jedną ręką
stukając w ekran telefonu. Zapłaciłam na progu i odebrałam posiłek, by
następnie wrócić z jedzeniem do kuchni. Stawiając je na stole rzuciłam
coś w stylu: "Obiad, smacznego". Choć sama nie jestem pewna co właściwie powiedziałam. Cały czas zajęta byłam poszukiwaniami. Nawet nie wiem kiedy sama zjadłam swoją porcję, ledwo rejestrując smak potrawy; ani kiedy mój kubek został opróżniony.
W końcu jednak udało mi się znaleźć szmuglerza z dwoma prototypami potrzebnego mi sprzętu na stanie i umówić się z nim na spotkanie koło lotniska. Cena tego urządzenia była naprawdę wysoka, i zapewne nieco przynajmniej zawyżona, jednak sytuacja w jakiej byłam znacznie utrudniała mi jakiekolwiek targowanie się o cenę. Gdy w końcu wszystko było ustalone otrząsnęłam się niejako z letargu, zerknęłam na zegarek - szesnasta - a następnie na Lokiego. Nie byłam pewna, czy nie powiedział mi czegoś, czego mój mózg pochłonięty bez reszty przetwarzaniem zupełnie innych danych, nie zarejestrował.

Zarzuciłem iluzję i z pytaniem wymalowanym na twarzy spojrzałem na niebieskooką.

- Gotowy? - Zapytałem nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie miałem, żadnych rzeczy, ubrań czy choćby walizki aby stwarzać pozory. Ten fakt troszeczkę mnie speszył, mimo iż moja iluzja miała jeden z droższych garniturów to tak naprawdę ja nie miałem nic prócz ubrań porzyczonych od dziewczyny.


- Tak. - Powiedziałam nieco przeciągając samogłoskę. - Tylko... po
prostu już to załatwiłam. Musimy tylko wcześniej wyjechać, a więc...
no cóż, szykuj się. - Powiedziałam z uśmiechem ulgi na twarzy.
Wszystko się uda, komplikacje zostały zażegnane, a agenci przenieśli
się na sąsiednią ulicę i nawet nie zobaczą jak wyjeżdżamy, i choć
kilka następnych godzin będzie dojść stresujących, to jednak najgorsze
już za mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro