Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przymknęłam na chwilę oczy przypominając sobie słowa zagadki, by po chwili otworzyć z powrotem powieki i wyrecytować nie spuszczając wzroku z twarzy czarnowłosego.
- "Sześć było. Sześć jest. Sześć ich będzie, aż po bliski kres. Gdy sześć w jednym zniszczy świat. Gdy sześć w jednym stworzy pakt. Gdy sześć w jednym ból i śmierć na krańce światów rozniosą się. Alfa i omega. Początek i kres. Życie i śmierć. Światło i cień. Sześć, sześć, sześć." - Wyrecytowałam przyglądając się z uwagą twarzy Lokiego. - Wiesz jakie jest rozwiązanie? - Spytałam z nadzieją w głosie.

Słowa wypływające z ust Wandy, nie powiiny mieć prawa bytu. Doskonale znałem rozwiązanie zagadki, ale nie mogłem powiedzieć prawdy.

Nie w tym przypadku, nie tym razem.

Thanos zabiłby mnie, jednym ruchem - rozkazem zakończyłby mój długi żywot, a ja nie miałem zamiaru umierać czy żyć na narzucanych przez kogoś zasadach. - Nie możliwe, aby w snach dziewczyny obecna była zapowiedz końca. Jednak słowo "niemożliwe" istnieje w głowach niektórych ludzi i to jest kluczowy problem.

- Nie, mam pojęcia o co może chodzić Wando. - Mruknąłem patrząc w oczy jasnowłosej, w których iskierki ciekawości biegały niczym charty. Mimo wszystko musiałem zachować pozory opanowania, a nałożona maska obojętności była moim ostatnim ratunkiem. Jeszcze raz dokładnie przelustrowałem słowa zagadki i nie było żadnych wątpliwości co do odpowiedzi. Kamienie, to sześć niesamowicie potężnych obiektów powiązanych z innymi aspektami wszechświata, stworzonych przez Kosmiczne Byty. Każdy z kamieni posiada wyjątkową moc, która przez tysiąclecia zmieniana i rozwijana była przez liczne pozaziemskie cywilizacje. Kamieni używać mogą jedynie istoty o niesamniesamowitej sile. Słabsze osobniki z reguły nie są w stanie posiąść pełnej mocy kamieni i są przez nie niszczone po bezpośrednim kontakcie. Każdy byt pozwala kontrolować i przeobrażać materię bądź niematerię. Sześć ich było, szeszć ich będzie, sześć złączonych w jedno z rękawicą, którą dzierży ich pan, który staje się władcą. Umysłu, duszy, mocy, przestrzeni, czasu i rzeczywistości. Thanos.

- Loki? Wszystko dobrze? - Zapytałam z pełnym zmartwienia, ale i zdezorientowania uśmiechem. Martwiłam się a on jak zwykle nie dawał sobie pomóc. Co miała mrobić?
- Jeśli będziesz miła jakieś problemy to mi powiedz. Spróbuję pomóc.

- Dobrze, ale nie sądzę byś w tej sprawie była w stanie mi pomóc. - Powiedziałem posyłając dziewczynie przepraszające spojrzenie. Nie dałem tego po sobie poznać, ale w środku krew we mnie wrzała.

Nie jestem pewien dlaczego, ale martwiłem się o jasnowłosą ta młoda osóbka z każdą chwilą zaskakiwała mnie coraz bardziej.

Przez ten cały wielogodzinny lot doszedłem do wniosku, że start i londowanie to najgorsza zmora podróżników z całego świata. Skoki ciśnienia są niekomfortowe - zwłaszcza w czasie tak zwanego kaca. - No cóż sam się o to prosiłem i z ręką na sercu przyznam, że to był błąd. Za błędy trzeba płacić, a długi spłacać taka jest kolej rzeczy i nikt nie jest w stanie tego zmienić. W ludzkich głowach pojawił się pomysł spisu wszystkich praw, tak też zrobili i do tej pory nie wszyscy potrafią się do nich dostosować. A Wanda jest chodzącym tego przykładem.


***

Lotnisko i odprawa przebiegły spokojnie. Potem taksówka, przesiadka do mojego (w końcu) auta i już w miarę prosta droga do domu. Kiedy opuszczaliśmy Amerykę słońce już niemal zaszło, teraz zaś stało jeszcze dosyć wysoko na błękitnym firmamencie. Lato, Warszawa latem, a potem przedmieścia i tereny już bardziej wiejskie. To wszystko wręcz pulsowało życiem i radością, w pełni lata i wakacji. Przyjemnie było wrócić i chyba samo to napełniło mnie cichą radością, choć myśli pozostawały skłębione i ciemne. Tak całą podróż ja, ale też i Loki utonęliśmy własnym świecie.
Wszystko musi mieć jednak kres, a w tym przypadku był on dojść szybki. Kiedy wjechaliśmy na podwórko, zaparkowałam samochód i wychodząc powiedziałam wesoło.
- Zapraszam w moje skromne progi.

Wyszedłem z samochodu zamykając za sobą drzwi, moim oczom ukazał się duży szary dom z czarnymi dachówkami na szpiczastym, ale nie wysokim dachu. Budynek z pewnością przetrwał już wiele lat na tym brutalnym świecie, nie był co prawda zniszczony. Pod żadnym pozorem, jednak miał kilka śladów rąk gwałtownych zmian pogodowych, czy po prostu czasu, który nie jest sojusznikiem takowych budowli. Dziewczyna ruszyła w kierunku drzwi, a ja niczym cień podążałem krok za nią. Wanda potrzebowała troszkę czasu na znalezienie kluczy i zwycięstwo w nierównej walce z uciążliwym zamkiem. Wnętrze było skromne, ale mimo wszystko bardzo przytulne. Ściany miały kolor beżowy, a liczne meble były czarne lub białe w niektórych miejscach na przykład w kuchni wszechobecny był brąz. W salonie znajdował się szklany stół, kominek, czarna (chyba) skórzana kanapa, dwa fotele wykonane z tego samego materiału i telewizor.

W skrócie było tutaj naprawdę ładnie, a duża przestrzeń jeszcze bardziej podkreślała piękno i przede wszystkim funkcjonalność budynku.

Weszłam do domu, odłożyłam torbę na szafkę w przedpokoju i zdjęłam buty, a Loki w tym czasie oglądał dom, a uściślając jego niewielką część widoczną z korytarza. Czarnowłosy wciąż milczał. Nie żebym nie była przyzwyczajona niejako do ciszy, ale ta jego małomówność była po prostu dziwna. Wcześniej... był bardziej rozmowny. Wszystko zaczęło się zmieniać rano, a potem ta zmiana tylko postępowała.
Mężczyzna stał się nagle podążającym za mną niemym cieniem i choć w gruncie rzeczy mi to nie przeszkadzało, to jednak było... po prostu niepokojące.
- I jak? - Spytałam pogodnie. - Chyba powinnam cię teraz oprowadzić... - Dodałam po chwili niepewnie. Wprawdzie czasem oczywiście, jak chyba każdy miewałam gości - choć tu raczej starałam się ich nie zapraszać, to jednak czasami było to nieuniknione - tylko że w tedy albo zaczynaliśmy zajmować się "pracą", albo byli to po prostu goście na "kawę". Nigdy jednak nikogo nie zapraszałam tu na dłużej. To było moje miejsce, moje i brata, i nikt inny nie miał prawa w nie ingerować. No chyba że... któreś z nas tego chciało.

- Jest bardzo ładnie, tylko możesz mnie oprowadzić? Wbrew pozorom nie wiem, czy uda mi się tutaj nie pogubić. - Mruknąłem nawet nie obdarzając jasnowłosej cieniem uśmiechu.

- Tak. - Odpowiedziałam tylko z uśmiechem i zaczęłam oprowadzać Lokiego po domu. Na dole znajdował się po prawej od wejścia salon i pokój już nieużywany, po lewej zaś przestronna, jasna kuchnia i łazienka. Dalej, na przeciwko wejścia pokój, który służył za coś w rodzaju biblioteki, w której "lądowały" kupione przez któregoś z członków rodziny książki. Mama zaczęła ten zwyczaj, a ja i brat za niemym porozumieniem między sobą go kontynuowaliśmy. Także z biura przekształcił on się w swoistą mini bibliotekę, w której znajdowały się wszystkie książki jakie do tej pory przeczytałam, nie rzadko z uwagami nabazgranymi ołówkiem na marginesach.
Potem weszliśmy na piętro, na którym po prawo znajdował się pokój niejako dowodzenia, czyli... mój "warsztat", czy biuro. Naprzeciwko niego był mój pokój, a dalej pokój mojego Jake. Po drugiej stronie schodów mieściły się zaś dwa pokoje gościnne i to na nich zakończyłam naszą krótką "wędrówkę" przez dom.
Kiedy stanęliśmy przed nimi, ja otworzyłam drzwi do obu i odwracając się do Lokiego przodem spytałam.
- Który wybierasz?

Pierwszy pokój był przestronny, jasny. Na ścianach wszechobecny był beż, który bardzo ładnie komponował się z granatowymi meblami i pościelą na łóżku. Swoje miejsce w tym pomieszczeniu znalazły również liczne książki postawione na czterech równoległych do siebie półkach. Podłoga była zrobiona z jasnego drewna, zalegał na niej puszysty i zapewne przyjemny w dotyku niebieski dywan. Postawiłam kilka kroków w tył, aby zajrzeć do drugiego pokoju. Komnata utrzymana była w szarych barwach, przełamana ciemną zielenią. Tak jak w pierwszym pomieszczeniu - mimo ciemniejszych barw. - było jasno.

Meble były czarne, podobnie jak pościel i drzwi prowadzące najpewniej do łazienki. Od razu spodobał mi się ten pokój ponieważ przypominał moją starą komnatę w której spędziłem wiele długich lat. Jak by na to wszystko spojrzeć z tej perspektywy to te dwa pomieszczenia różnią się tylko kolorami ścian i mebli, ale ładnie ze strony Wandy że dała mi prawo wyboru.

- Jeśli pozwolisz to zajmę ten. - Mruknąłem odwracając się w strobę dziewczyny.

- Jasne. - Odparłam z uśmiechem i przez chwilę nie wiedziałam co jeszcze dodać. Nigdy nie lubiłam oficjalnego tonu, a to... było bardzo oficjalne. Powinnam teraz najpewniej powiedzieć jakąś drętwą formułkę, czy coś takiego. Jednak problemem był fakt, że jej nie znałam. Zawsze uciekałam od spraw, których przebieg był wypunktowany. Protokoły, zasady. Nawet jeśli je znałam to i tak raczej nie przestrzegałam. Tylko że czasami, mimo wszystko były one konieczne, chociaż, ewentualnie... zawsze można improwizować.
- Rozgość, a ja zrobię kolację. - Powiedziałam i szybko zeszłam na dół, ze świadomością że najpewniej to nie była właściwa odpowiedź. Dopiero teraz przypomniałam sobie że mam u siebie, bądź co bądź księcia, więc jeśli zacznie odpytywać mnie z etykiety chyba zapadnę się pod ziemię.

Dziewczyna zbiegła na dół po schodach trzymając się jedną ręką śliskiej balustrady. Uważnie śledziłem ją wzrokiem, aż nie zniknęła za rogiem. Wszedłem do wybranego przez siebie pokoju i w ślimaczym tępię podszedłem do okna, które przysłonięte było szarą firaną. Pogoda na zewnątrz była ładna, jednak nie do końca komfortowa zwłaszcza dla lodowego olbrzyma. Temperatura powietrza przekraczała pwadzieścia pięć stopni, było parno jak przed burzą, która w każdej chwili mogła zaskoczyć mitgardczyków.

Jedno muszę przyznać; widok był naprawdę piękny, zaledwie kilka kilometrów od domu wyrastał gęsty las w którym swoje miejsce na ziemi znalazły liczne zwierzęta, kwiaty i rośliny. Przez moje ciało przechodził dreszcz, kiedy uświadomiłem sobie że kiedy to wszystko co stoi przed moimi oczami mogło tak po prostu zginąć w płomieniach. Odszedłem od okna i usiadłem na skraju łoża ściskając w dłoni czarny materiał pościeli. Musiałem to wszystko przemyśleć, przeanalizować.

Nie miałem szans wygrać z Thanosem, był po prostu ponad moje siły nawet nie wiem kiedy zaczyna bawić się moją wolą niczym samochodzikiem. Thanos pochodzi z rasy Eternals, posiada wszystkie cechy ich fizjologii: niemal nieograniczoną witalność, nadludzką siłę, odporność, wytrzymałość i refleks. Ponadto jego siła fizyczna i odporność zostały zwiększone dzięki inżynierii genetycznej oraz interwencji Śmierci. Dzięki działaniu Śmierci przez długi czas był praktycznie nieśmiertelny, ale nawet bez tego jego metabolizm pozwalał obywać się niemal zupełnie bez jedzenia i picia oraz czynił go niewrażliwym na toksyny i trucizny. Jego skóra jest prawie całkowicie nienaruszalna a umysł odporny na ataki telepatyczne. Potrafi emitować wiązki energii z dłoni oraz oczu. Nikt go nie pokona, bo jest to niemożliwe. Przymknąłem oczy i położyłem się na plecach, wziąłem głęboki oddech. Życie pokaże co będzie dalej, ale nie sądzę by ten czy inne światy były w stanie sprzeciwić się Jego woli.

Mówiąc że zrobię kolację zapomniałam o jednej, bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie niemal zupełnym braku produktów w lodówce. Było tam tylko skisłe mleko, a raczej... coś co kiedyś nim było, bo teraz... nawet nie chce myśleć czym to coś się stało. W każdym razie szybko zostało wyniesione z domu i wrzucone do kosza, zaś zarówno kuchnia, jak i lodówka (po uprzednim odłączeniu od prądu) zostały wywietrzone.

Miałem dość tej przekletej bezsilności, która wyrywała z mojego lodowatego serca resztki nadziei. Podniosłem się do siadu i przetarłem twarz dłońmi, doszedłem do wniosku że takim poczynaniem nie zmienię swojego losu. Co ma być, to po prostu się wydarzy i nikt nie sprawi żeby było inaczej. Zszedłem na dół po krętych kamiennych schodach, które swoim chłodem muskały moje stopy.

Wanda była w kuchni i wydaje mi się, że intensywnie nad czymś myślała. Ciekawe co zaprzątało jej umysł.

- Idę na zakupy, po coś do jedzenia. Zostajesz czy idziesz ze mną? - Zapytałam nieco niepewnie. Loki bacznie mi się przyglądał, przeszywał spojrzeniem na wskroś, ale jego wyraz twarzy był niodgadniony.

- Dobrze, wiesz ja chyba zostanę w domu. Na dworze jest za gorąco, a poza tym jestem zmeczony. - Powiedziałem z delikatnym uśmiechem na twarzy, choć tak naprawdę nie był on do końca szczery. - Wando? Powinienem zapytać o to już dawno temu, ale czy... A zresztą nie ważne. - Mruknąłem kierując się w stronę kuchni, by jak najszybciej zerwać z dziewczyną kontakt wzrokowy. Chciałem wiedzieć czy moja obecność nie jest dla niej problemem, w końcu jakby na to wszystko popatrzeć byłem w miarę bezpieczny. T.A.R.C.Z.A zapewne nadal szuka mnie w okolicach NY i jestem pewien, że nigdy nie będą szukać tutaj. Byłem wolny.
Ale szczerze mówiąc nie wiem czy poradziłbym sobie bez pomocy ze strony jasnookiej. Świat po prostu bezczelnie wali mi się na głowę, a ja nie jestem w stanie utrzymać się na nogach bez wsparcia z jej strony. Polubiłem, tę wścibską mitgardkę i wydaje mi się, że ona mnie.
- Niczego nie wiesz, nasze drogi rozejdą się prędzej czy później. Zobacz sama, nic już nie będzie takie samo. Pytanie czy chcesz aby się rozeszły?

Moje kąciki ust drgnęły nieznacznie, doskonale wiedziałem że wygrałem tę słowną bitwę. Nie wiem czy dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę, ale zadane pytanie miało specjalny przekaz. W moich stronach rozstanie dróg jest jednoznaczne z rozcięciem jakiejś więzi, czy głębszego uczucia. Wanda nie jest głupia bardzo dużo wie o świecie, jestem przekonany że wiedziała o czym mówi. A chwila milczenia tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu, tylko to nie jest takie proste jak by się mogło wydawać. Zależy jej na mnie? Czy może jestem tylko przybłędą w jej poukładanym życiu. Przecież każdy kłamie, każdy...

Czuję się jak bomba zegarowa, która w każdej chwili może wybuchnąć, pogrążając świat w płomieniach.

Wiem co się dzieje, ale nie jestem pewien czy ktokolwiek będzie w stanie odwrócić bieg wydarzeń. Pewnie nie...

Spojrzałem na jasnowłosą, szczerze mówiąc moje uczucia co do jej osoby są znikome, zamglone i niepewne. Nie byłbym w stanie oddać za nią życia, bo czy warto? Z pewnością nie... Ale mam dług do spłacenia. Jak to mówią życie za życie, śmierć za śmierć.

- Zrobisz co zechcesz, nic Cię tutaj nie trzyma Loki. Jesteś wolny, ale jeśli chcesz to zostań.
Po mojej odpowiedzi zapadła między nami na długą chwilę cisza. Zegar na ścianie powoli odliczał sekundy. Jedna, druga, sto trzydziesta szósta...
Sześć. Znowu ta diabelska cyfra.
A ja zamiast dowiedzieć się co ona oznacza tkwię tu i czekam na odpowiedź, która chyba jednak nie padnie.
- To ja idę na te zakupy. - Powiedziałam i wyszłam z kuchni, wybiegłam z domu, ale zatrzymałam się na chwilę przed drzwiami. Pogoda się zmieniła, już nie było tak parno, zaczął wiać wiatr, a na horyzoncie, gdzieś za domami zbierały się ciemne chmury. Jednak kto by się przejmował zbliżającą się burzą i zrezygnował ze spaceru, kiedy przyroda zamarła w oczekiwaniu na nieuniknione, niebo wygląda jak z pięknej baśni, a wysoka temperatura i wiatr tworzą tak przyjemną mieszankę? Na pewno nie ja. Zamiast więc jechać samochodem (co zważywszy na okoliczności byłoby bardziej odpowiedzialne) poszłam wysypanym jasnymi kamyczkami podjazdem, a potem czarną, rozgrzaną drogą, przez alejkę i wioskę (a raczej chyba miejscowość, gdyż bliżej jej było do przedmieść, niż tradycyjnej wieś), do sklepu.

Dziewczyna wyszła zamykając za sobą drzwi, westchnąłem głośno nabierając powietrza do płuc i opadłem na skórzaną sofę. Byłem wykończony podróżą, a ciągłe zaburzenia treści myślenia

polegające na fałszywych przekonaniach, błędnych sądach, odpornych na wszelką argumentację i podtrzymywane mimo obecności dowodów wskazujących na ich nieprawdziwość nawiedzały mój umysł. Jakby tego było mało głowa bolała mnie niemiłosiernie, bałem się że Thanos ponownie próbuje się ze mną skontaktować, ale chyba nie w tym rzecz. Przez moje ciało przeszedł dreszcz kiedy usłyszałem grzmot, momentalnie zostałem zalany wspomnieniami z dzieciństwa jak i najbliższej przeszłości. Nie trwało to długo, ponieważ moje myśli przeniosły się do Wandy, która wyszła do sklepu. Co prawda nie martwiłem się o nią, ale zmęczony umysł podsuwał bardzo ciekawe scenariusze kończące życie dziewczyny. Podszedłem do okna i spojrzałem w niebo, na którym zalęgły się czarne chmury. Wpatrywałem się w pierwsze krople deszczu spadające na ulicę, nagle gdzieś ponad lasem pojawiła się błyskawica. Napiąłem wszystkie mięśnie i szybko odskoczyłem od okna.

Nienawidzę burzy, boję się jej...
Gromy lały się z nieba niczym woda z pękniętej rynny. Nie chciałem na to patrzeć, burza kojarzy mi się z niespełnionymi ambicjami i z wielkim bólem. Brat wiele razy poraził mnie swoimi piorunami i nie miałem zamiaru ponownie poczuć jak prąd paralizuje ciało i ogłusza zmysły. Usiadłem pod zimną ścianą z dala od okien, nie mam pojęcia ile czasu tak trwałem. Z amoku wyrwał mnie powrót jasnowłosej do domu, weszała chyba do kuchni, włączając radio. Muzyka była bardzo przyjemna - zagłuszała grzmoty, które przerywały panującą ciszę. - ale nie to sprawiało, że była... wyjątkowa. Przypominała mi dom, wolność, dzieciństwo i niezależność. Skarciłem się w myślach za te bezsensowne sentymenty, które sprawiały że moje serce kroiło się na drobne kawałeczki.

***
Kiedy wróciłam do domu, burza rozpętała się na dobre.
Zrobiłam herbatę, a na stole postawiłam chleb, masło, wędlinę i kilka innych produktów, które zwykle (przynajmniej dla mnie) składają się na kolację i podgłośniłam nieco radio.
- Loki, kol... - Zaczęłam wychodząc z kuchni, jednak urwałam kiedy tylko przekroczyłam próg salonu. Nie wiem dlaczego właśnie tam poszłam, może przez to że zwykle to tam spotykam ludzi, kiedy akurat u kogoś jestem, a może to przez intuicje. Tak, czy inaczej pokierowała mnie ona we właściwym kierunku. Mężczyzna rzeczywiście tam był, tyle że... w innej pozycji niż spodziewałam się go bynajmniej ujrzeć.
Czarnowłosy siedział pod ścianą w jednym z rogów pokoju, obejmując rękami kolana, a spojrzenie miał jakby przykryte mgłą, nieobecne.
W pierwszej chwili mnie chyba nie zauważył, co nie było dziwne skoro odpłynął myślami gdzieś daleko. Dopiero po chwili, kiedy przykucnęłam obok niego to zrobił. Siedząc tak pod ścianą wyglądał jak dziecko, dorosłe, niebezpieczne, silne, ale jednak dziecko, albo może anioł który spadł z nieba i stracił skrzydła, upadły, lecz nie diabelski? Po prostu zagubiony? Tylko czy każdy się nie pogubił, choć troszkę? Czy każdy kiedyś nie był aniołem, a potem...
- Chyba nie przepadasz za burzą, prawda? - Spytałam, choć nie liczyłam na odpowiedź.

-Aż tak to widać? - Mruknąłem unosząc głowę, aby zatopić swoje spojrzenie w morzu tańczących tęczówek jasnowłosej. Uśmiechnąłem się lekko, przecierając znużoną twarz rękami. Wielki kłamca boi się burzy jak pięcioletnie dziecko które uważa, że uderzenie pioruna jednoznaczne jest ze śmiercią ludzkiej istoty. Dusza ulatująca z ciała opada pod wpływem grzechów i tak rodzi się grzmot. To bez sensu, ale... Czy wszystko musi mieć sens? Sam doskonale wiem, że nie. Czując, że ponownie zatracam się we własnych myślach ponownie przetarłem oczy rękami, aby oprzytomnieć.

Jak to mówią "Bałagan w głowie, burza w ser­cu, a w us­tach gorzki pos­mak nie­chcianych słów." Czułem się coraz gorzej, moje samopoczucie pogarszało się z każdą chwilą podobnie jak u zwykłego człowieka po ciężkim i męczącym tygodniu nieustannej pracy. Podpierając się ściany wstałem na równe nogi, miałem wrażenie że lekko drżą. Ponownie spojrzałem na Wandę i zastanawiałem się czy coś jeszcze dodać, czy pozostawić dalszy los rozmowy w rękach dziewczyny. Ostatecznie zdecydowałem, że dam jej pełne pole do popisu.

- Sama nie wiem... chyba tak. - Odparłam, wzruszając ramionami i również wstałam.
Loki drżał i nie mogłam tego zrzucić tylko na karp burzy. No cóż, ostatecznie niemal każdy nie reaguje dobrze na zmianę czasu, i jeszcze te łzy w samolocie, a raczej ich ślad, i ten dziwnie realny sen.
- To był ciężki dzień, prawda? - Pytanie retoryczne, więc na odpowiedź nie czekałam i kontynuowałam zmierzając w stronę kuchni. - Zjemy kolację i powinieneś pójść się położyć, jeśli chcesz. - Dodałam przypominając sobie nagle jego początkowe ekscesy z "narzucaniem przeze mnie mu swojej woli".
Ile to było? Tydzień temu, i to nawet niecały, a mi wydawało się jakby minęło kilka miesięcy. Tych kilka dni niewątpliwie odstawało od normy. Działo się niewiele - zważywszy na pęd w jakim zwykle żyje - a jednocześnie zaszło tyle zmian, że spokojnie można by te kilka dni porównać do miesiąca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro