Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Bellamy~

Następnego dnia po wypadku Clarke, mniej więcej około południa, dostałem od Wellsa wiadomość, że Clarke się obudziła. Nie było go tam, bo musiał pracować, ale dostał informację ze szpitala. Postanowiłem, że pojadę do niej natychmiast po pracy.

Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Dziwiłem się sam przed sobą, dlaczego tak mnie ciągnie, żeby zobaczyć Clarke jak najszybciej. Chciałem się upewnić, że wszystko z nią w porządku.

Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, ale po drodze do szpitala, pojechałem do kwiaciarni. Pomyślałem, że kwiaty mogą rozweselić Clarke. Dziewczyny w końcu lubią kwiaty, prawda? Tak mi się przynajmniej wydawało. Nigdy nie miałem dziewczyny na poważnie, a tym, z którymi się spotykałem nie kupowałem kwiatów. Nie to, że chciałem żeby Clarke była moją dziewczyną, co to, to nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu.. Chciałem być dla niej miły. Chciałem zobaczyć jej uśmiech.

Nie miałem pojęcia jakie kwiatki lubi Clarke, więc postawiłem na największy banał na świecie i kupiłem kilka róż, które sympatyczna pani z kwiaciarni ładnie przyozdobiła.

-Dla dziewczyny? - spytała, gdy płaciłem za zakup. Czułem, że się czerwienię. To nie był pierwszy raz kiedy ktoś sugerował mi, że Clarke jest moją dziewczyną. Za każdym razem krępowało mnie to tak samo. Co u diabła sprawiało, że wszyscy brali nas za parę?!

-Dla.. Koleżanki. - sprostowałem. Kobieta uniosła brwi.

-Musi pan ją bardzo lubić. - powiedziała.

-Tak, chyba tak. - powiedziałem krótko, nie do końca wiedząc czy mówię zgodnie z prawdą. Lubiłem ją, ale czy "bardzo" ? I co to dokładnie znaczyło? Czy kupowanie kwiatków, bo ktoś leży w szpitalu, świadczyło już o dużej sympatii? Nie wiedziałem i chyba nie chciałem.

Kiedy zapukałem do drzwi pokoju Clarke, dziewczyna nie spała. Odpowiedziało mi krótkie "proszę", dlatego wszedłem do środka, z lekkim wahaniem co prawda, ale udawałem pewność siebie.

Clarke leżała w łóżku, przykryta niemal po brodę, ale gdy zobaczyła, że to ja przyszedłem od razu podniosła się do pozycji siedzącej. Wyglądała na zaskoczoną, ale nie dziwiłem jej się. Ani trochę. Sam zastanawiałem się co ja tam robię, w dodatku z bukietem w ręce. Odchrząknąłem.

-Hej. - powiedziałem i zamknąłem za sobą drzwi. Spróbowałem się uśmiechnąć. -Jak się czujesz? - spytałem, podchodząc bliżej i siadając na krześle obok łóżka.

Clarke musiała być naprawdę w ogromnym szoku, bo przez jakieś pół minuty, gapiła się na mnie i gwałtownie przy tym mrugała.

-Eeee.. Ja? - wydusiła z siebie w końcu. Przewróciłem oczami. Lekarz twierdził, że nie miała wstrząśnienia mózgu, ale w tamtej chwili zacząłem wątpić.

-Nie, twoja siostra bliźniaczka. Tak Clarke, do ciebie mówię, widzisz tu jeszcze kogoś? - uruchomił mi się tryb "zirytowanego Bellamy'ego". Clarke zamrugała jeszcze miliard razy zanim wreszcie mi odpowiedziała.

-Dobrze.. Chyba.

-Chyba?

-Zastanawiam się, czy przypadkiem dalej nie śpię, a to nie jest jakiś pokręcony sen. Zrób mi przysługę i uszczypnij mnie. - powiedziała, a mnie nie trzeba było powtarzać dwa razy. Uszczypnąłem ją lekko w ramię.

-Ała! Pogięło cię?! - wydarła się na mnie Clarke, chwytając się za rękę. Ponownie przewróciłem oczami.

-Sama chciałaś.

-Żartowałam!

-Niech ktoś powstrzyma tą karuzelę śmiechu, doprawdy Clarke.

Gdyby tylko wzrok mógł zabijać, byłbym już trupem. Nagle przypomniałem sobie, że nadal trzymam w ręku kwiatki dla Clarke.

-To dla ciebie. - powiedziałem nieśmiało, nie patrząc jej w oczy i wyciągając bukiet w jej stronę. Przyjęła go niepewnie.

-Dlaczego? - wydusiła z siebie po chwili, widać było, że próbuje znaleźć jakieś właściwe słowa na tą sytuację, ale jej nie wychodzi. Wzruszyłem ramionami.

-Pomyślałem, że się ucieszysz.. - przyznałem nieśmiało. -Nie podobają ci się? - spytałem, z nadzieją, że natychmiast zaprzeczy, co na szczęście zrobiła.

-Nie skądże, jasne, że mi się podobają! Są śliczne. Tylko.. Nie spodziewałam się. - powiedziała, na co uśmiechnąłem się pod nosem.

-Myślisz, że wciąż cię nie znoszę? - wypaliłem. Gwałtowne mruganie wróciło.

-Nie mówię tak.

-Ale tak myślisz.

-Skąd niby wiesz co sobie myślę?

-Nie wiem, może ty mi powiesz.

Clarke westchnęła. Odłożyła róże na stolik obok łóżka i tym razem to ona zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Chwyciła mnie za rękę. Spojrzałem na nią zaskoczony.

-Jesteś tu ze mną i pytasz jak się czuję. Nie sądzę żebyś mnie nie znosił. - powiedziała. Nie mogłem się na to nie uśmiechnąć.

-Bo tak nie jest. - odpowiedziałem, zgodnie z prawdą. -Ja.. Lubię cię. I martwiłem się, czy wszystko z tobą w porządku. - przyznałem, po czym natychmiast spaliłem buraka. Spuściłem głowę, ale Clarke zdążyła zauważyć rumieniec na mojej twarzy. Dziewczyna zaśmiała się.

-Bellamy Blake martwi się o mnie, przynosi mi kwiaty i rumieni się. Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Bellamym? - zażartowała, a w mojej głowie, jak echo powtarzało się słowo "moim, moim, moim".

-Zamknij się.

-Najpierw mówisz, że mnie lubisz a za chwilę każesz mi się zamknąć. Zdecyduj się Blake!

-Jeśli sama się nie zamkniesz, to ci w tym pomogę. - powiedziałem, patrząc jej w oczy, następnie przenosząc wzrok na jej usta i spowrotem. Chyba zrozumiała moją "groźbę", bo natychmiast zamilkła. Dopiero teraz zorientowałem się, że wciąż trzymamy się za ręce. Nawet nie wiedziałem kiedy odwzajemniłem uścisk i splotłem jej palce ze swoimi.

Sam nie wiedziałem dlaczego, ale nie puściłem jej ręki, wręcz przeciwnie. Ścisnąłem ją odrobinę mocniej i uśmiechnąłem się szczerze. Odwzajemniła uśmiech i chyba nigdy nie widziałem niczego piękniejszego. Mimo, że miała spore rozcięcie na czole i kilka mniejszych zadrapań na reszcie twarzy, to nadal była śliczna.

Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu. Wyciągnąłem go wolną ręką, nie chciałem puszczać dłoni Clarke, jeszcze nie. Na ekranie wyświetlało się imię mojej siostry, odebrałem bez wahania.

-Halo?

-Bell, gdzie jesteś?

-W szpitalu z Clarke.

Odpowiedziała mi cisza. Zmarszczyłem brwi. -O. jesteś tam?

-Przepraszam, zamroczyło mnie. Jest tam ktoś oprócz was?

-Nie, bo co?

-Ah, to nie będę wam przeszkadzać.

-Że co?

-No wiesz, chciałam przyjechać, ale może chcecie pobyć sami czy coś.

Powstrzymałem się przed wrzaśnięciem na nią. Clarke była na tyle blisko, że wszystko słyszała i próbowała się nie śmiać. Spojrzałem na nią groźnie, ale nic to nie dało, nadal się dusiła.

-Clarke to twoja przyjaciółka, nie chcesz jej odwiedzić?

-Jasne, że chcę! Ale mogę zrobić to później jeśli chcecie..

-Octavia..

-No dobra. Ale słyszałam, że chcesz przyjechać po mnie pod szkołę.

-Kto tak powiedział?

-Ptaszki ćwierkały...

Westchnąłem. Moja siostra potrafiła być prawdziwym wrzodem na dupie. Tak jakby nie mogła przyjechać autobusem, albo zamówić taksówki. Spojrzałem niepewnie na Clarke, szukając jej zgody. Nie chciałem zostawiać jej samej. Kiwnęła mi tylko głową, okazując aprobatę.

-Będę tam za 10 minut. - powiedziałem do telefonu.

-Wiedziałam, że można na ciebie liczyć. Kocham cię duży bracie.

-Oczywiście, że tak, jak mnie tu nie kochać? - powiedziałem sarkastycznie i rozłączyłem się. Spojrzałem na Clarke.

-Jedź, zaczekam. - powiedziała, uprzedzając moje pytanie.

-Jesteś pewna?

-Na sto procent. - odparła i uśmiechnęła się. Nie myśląc o tym co w zasadzie robię, pochyliłem się nad nią i pocałowałem w czoło, uważając oczywiście na ranę. Po sekundzie zorientowałem się co zrobiłem i uciekłem z pokoju czym prędzej, nie czekając na jej reakcję.

Kiedy zamknąłem za sobą drzwi, musiałem oprzeć się na chwilę o ścianę i odetchnąć. Co ja właśnie zrobiłem? - pomyślałem. Zdałem sobie sprawę, że przekroczyłem pewną granicę. Przekroczyłem ją w momencie, w którym przybiegłem do szpitala zmartwiony na śmierć o Clarke. Uświadomiłem sobie jak bardzo w dupie byłem od tego momentu.

Ponieważ Octavia kochała mnie dręczyć, to ledwo co wsiadła do samochodu i zaczęła zalewać mnie pytaniami.

-Poleciałeś tam helikopterem od razu po pracy? - spytała. Zgrzytnąłem zębami i ledwo powstrzymałem się od złośliwości.

-Nie O. , pojechałem tam samochodem. - odpowiedziałem spokojnie. Nie daj się sprowokować Bellamy, jesteś oazą spokoju i opanowania.

-Taaak? No niech ci będzie. Przeszkodziłam wam w czymś? Tylko jeśli tak to oszczędź mi szczegółów.

Oaza spokoju, Bellamy nie zapominaj się, to twoja siostra i kobieta przy okazji, nie możesz jej przywalić.

-Nie O. , tylko rozmawialiśmy. Clarke miała wczoraj wypadek, nie wiem czy pamiętasz. - powiedziałem, zachowując spokojny głos, ale ręce na kierownicy miałem zaciśnięte tak mocno, że aż pobielały mi kostki.

-Jasne, że pamiętam! Ale po prostu ciekawi mnie to jak bardzo się o nią martwiłeś i nie spałeś przez to pół nocy i kręciłeś się z boku na bok. Twoje łóżko skzypi nieco bardziej niż powinno wiesz? Powinieneś coś z tym zrobić.

Jesteś pierdoloną oazą spokoju Bellamy.

-Jeśli zaraz się nie zamkniesz, to przysięgam, że opowiem Lincolnowi wszystkie zawstydzające historie z twojego życia. - zagroziłem. Zerknąłem na moją siostrę i wydawało mi się, że podbladła. Chyba wygrałem.

-Wszystkie?

-Z najmniejszymi szczegółami.

Do końca drogi Octavia nie odezwała się już ani słowem. Nie mogłem powstrzymać tryumfalnego uśmiechu.

-I co się głupio szczerzysz? - burknęła pod nosem Octavia i trzasnęła drzwiami. Zacmokałem z niezadowoleniem.

-Bądź miła O.

-Już się robi.

Octavia wyprzedziła mnie i niemal pobiegła do pokoju, w którym leżała Clarke, prawdopodobnie cisnęło jej się na usta miliard przekleństw. Zachichotałem pod nosem i poszedłem za nią.

Kiedy wszedłem na salę  Octavia zajęła już krzesło, na którym wcześniej siedziałem ja. Chyba zdążyła zapomnieć o mojej groźbie, bo gdy tylko wszedłem, uśmiechnęła się do mnie od ucha do ucha. Domyśliłem się, że dostrzegła kwiatki, które teraz spoczywały w wazonie, na stoliku obok łóżka.

-Okradłeś kwiaciarnię Bellamy? - spytała. Przewróciłem oczami. Postanowiłem ją zignorować, i usiadłem na skraju łóżka, ze strony, z której Clarke miała nogi.

Spojrzałem na nią, ale unikała mojego wzroku. Musiała czuć się głupio przez to, że cmoknąłem ją w czoło. Kretyn, kretyn, kretyn.. - przeklinałem się w duchu. Dlaczego zawsze najpierw coś robię, a dopiero potem myślę?!

Ale z drugiej strony.. To ona chwyciła mnie za rękę jako pierwsza. To nie była moja wina, że wysyłała mi sprzeczne sygnały! Tak jasne, tak się tłumacz Bell. - usłyszałem cichy i uporczywy głosik z tyłu głowy.

-ZIEMIA DO BELLA, ODBIÓR! - usłyszałem i potrząsnąłem głową. Moja siostra gapiła się na mnie jak na wariata i machała mi ręką przed twarzą.

-Co jest? - spytałem.

-Zawiesiłeś się czy co? Clarke przed chwilą powiedziała, że jeszcze dzisiaj wieczorem stąd wychodzi i spytała czy zawieziesz ją do domu, a ty gapisz się w przestrzeń. Dobrze się czujesz?

Zamrugałem kilkukrotnie. Faktycznie musiałem nieźle odpłynąć, bo nic nie słyszałem.

-W porządku. - burknąłem pod nosem. -Odwiozę cię. - dodałem po chwili, patrząc na Clarke. Kiwnęła głową z podziękowaniem i spowrotem zwróciła swoją uwagę na Octavię.

Dziesięć minut później w pokoju zrobiło się nieco tłoczno. Przyszli Wells, Raven, Jasper i Monty, wszyscy na raz. Sprawiło to, że przynajmniej nie byłem już skazany na wymianę niezręcznych spojrzeń między mną a Clarke, bo jej uwaga była teraz zwrócona na jej i moich przyjaciół.

Ponieważ Wells przyjechał do szpitala autobusem, jego także musiałem odwieźć, dlatego pod wieczór, gdy reszta rozeszła się już do swoich domów, ja, Clarke, Octavia i Wells jechaliśmy moim samochodem w kierunku mieszkania Griffin.

Dotarliśmy na miejsce po niespełna dziesięciu minutach. Zgasiłem silnik i zaproponowałem, że odprowadzę ich na górę. Zgodzili się, Octavia natomiast zadecydowała, że zaczeka w samochodzie.

Kiedy dotarliśmy już do właściwych drzwi, a Wells wszedł do środka, już miałem się z nimi żegnać i zmyć się jak najszybciej, ale Clarke miała inne plany.

-Wells, wstawisz kwiatki do wody? Chciałabym porozmawiać jeszcze z Bellamym. - zwróciła się do swojego przyjaciela. Czułem jak wszystkie mięśnie w moim ciele gwałtownie się napinają. Wells kiwnął Clarke głową i spojrzał na mnie znacząco.

-Jasne. Narazie Bellamy. - powiedział i zniknął w głębi mieszkania.

-Narazie. - powiedziałem, mimo że nie mógł mnie już usłyszeć. Spojrzałem spowrotem na Clarke i przełknąłem gwałtowie ślinę. Bałem się, że nawrzeszczy na mnie, za to, że ją pocałowałem. Co prawda był to tylko buziak w czoło, ale jednak.

-Dziękuję Bellamy. - powiedziała, co zbiło mnie nieco z tropu. Nie tego się spodziewałem.

-Za co? - spytałem zdezorientowany.

-Za wszystko. Za troskę, za przywiezienie do domu, za kwiaty. - wyjaśniła. Uśmiechnąłem się półgębkiem i spuściłem głowę.

-Zawsze do usług. - odparłem i ponownie zwróciłem na nią wzrok. Ona też się uśmiechała. Wspominałem już, że ma piękny uśmiech?

Pół sekundy później Clarke otoczyła mnie ramionami, a ja ponownie zdębiałem. Przez chwilę nie wiedziałem co mam zrobić z rękami, ale za moment się opanowałem i odezajemniłem uścisk. Blondynka ukryła twarz w zagłębieniu mojej szyji, gdzie też przez przypadek musnęła mnie delikatnie ustami i przeszedł mnie dreszcz.

Clarke albo tego nie zauważyła, albo postanowiła to zignorować, bo nie ruszyła się. Dalej się do mnie tuliła, a ja przyciągnąłem ją jeszcze bliżej. Czułem zapach jej szamponu do włosów i ciepło jej ciała. Na początku czułem się dziwnie, ale parę sekund później, zrelaksowałem się w jej ramionach na tyle, że nie chciałem już nigdy jej puszczać.

Ale w końcu musiała się odsunąć. Ze smutkiem zrobiłem krok w tył i spojrzałem jej w oczy.

-Jeszcze raz dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. - powiedziała, na co skinąłem głową.

-Cieszę się, że nic ci nie jest. - odparłem. Wymieniliśmy jeszcze niezręczne pożegnania, po czym Clarke zamknęła za sobą drzwi do mieszkania.

Wyszczerzyłem się sam do siebie jak wariat i zacząłem schodzić ze schodów.

Jestem tak bardzo głęboko w dupie.

_____________________________________
Heloł! Ic mi! Co sądzicie? Bell chyba coś sobie uświadomił. Myślicie, że przestał się w końcu oszukiwać, że nic nie czuje? xd zachęcam do napisania waszej opinii w komentarzach 😀

Następny rozdział w niedzielę lub poniedziałek. Pozdrawiam mordeczki 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro