Rozdział 2: Historia o likantropach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ze wszystkich sił próbuję otworzyć oczy, kiedy czuję, że coś dwukrotnie uderza mnie w łydkę. Za pierwszym razem polegam. W ustach czuję paskudny posmak i od razu się krzywię. Zaciskam powieki mocniej, a głowę wtulam w przyjemnie chłodną poduszkę. Wspomnienia wczorajszej nocy obijają mi się o czaszkę. Jeśli dobrze pamiętam, wróciliśmy o piątej a była... Otwieram leniwie jedno oko i zerkam na szafkę nocną, na której stoi zegarek z MARVEL. Była piętnasta.

Znów coś uderza mnie w łydkę. O drżących łokciach podnoszę się do góry, żałując tego w tej samej sekundzie, a nawet i wcześniej. Zbiera mi się na wymioty, ale walczę z mdłościami.

Przekrzywiając głowę w bok tak, że opieram ją na barku, spoglądam na Deana, stojącego nade mną w samym ręczniku. Trącał mnie butelką wody, z której ociekają malutkie kropelki. Musi być lodowata, idealna na gorące uczucie wstydu i kaca. Rzuca mi ją, ale przez spowolnione ruchy, nie daję rady nawet podnieść ręki, więc dostaję w ramię. Krzywię się, siadam po turecku i łapczywie piję kilka sporych łyków.

Dean wygląda dobrze i nie widać po nim ani śladu melanżowania do białego rana. W przeciwieństwie do mnie. Nie muszę dotykać swoich włosów, by wiedzieć, że głowę otacza ogromna splątana szopa. Ani że tusz skruszył mi się na policzki, szminka rozmazała, a brokatowy cień roztarł po całej twarzy.

— Módl się, żeby twój przyszły chłopak nigdy nie musiał cię takiej oglądać — naśmiewa się Dean, podchodząc do mojej szafy.

— Przecież jestem piękna. — Uśmiecham się niewinnie i gramolę się z łóżka.

Dean rzuca mi jakąś koszulkę i dresowe spodnie, a ja idę do łazienki. Muszę zmyć z siebie pozostałości imprezy, której wspomnienia migają mi w głowie. Rozbieram się, a gdy spoglądam w lustro, krzywię się. Wyglądam jak po wojnie. Pojedyncze siniaki zdobią moją bladą skórę. Sprawdzam dokładnie oko i dziękuję bogom, że laska, która mnie wczoraj uderzyła, zrobiła to na tyle słabo, że nie zostawiła śladu. Kręciła z Deanem, a widząc nas razem, dostała szału. Norma. Zwykle jednak wyżywają się na nim, nie na mnie.

Wchodzę pod strumień chłodnej wody. W mig czuję się lepiej, cały ból i dyskomfort spływają ze mnie wraz z kroplami. Uśmiecham się pod nosem, gdy przypominam sobie, jak Dean poślizgnął się na wódce, która mu się rozlała. To było zabawne. Tym bardziej, że sekundę później leżałam już obok niego.

Z uśmiechem wychodzę spod kabiny, wycieram się i zmywam resztki makijażu. Gdy wchodzę do sypialni widzę, jak Dean wyciąga z szafy wszystkie moje ubrania i składa w nierówne kosteczki. Już jutro wyjeżdżamy, prawie bym zapomniała.

— Idę po walizki — informuję, a chwilę później już schodami biegnę na strych. Są stare i skrzypiące, rodem z horroru. Przez nie nigdy nie lubiłam włazić na górę.

Na poddaszu panuje mrok, ponieważ okna są zastawione niepotrzebnymi pudłami gromadzonymi przez lata. Sięgam po wiszącą mi nad głową linkę i zapalam żarówkę. Blade pomarańczowe światło nijak oświetla to pomieszczenie, więc muszę się skupić, żeby wzrokiem odnaleźć walizki. Przechodzi mnie dreszcz, gdy chodzę w ich stronę skrzypiącą podłogą, bo przypomina mi się, jak próbowaliśmy z Deanem przywoływać duchy. Nie róbcie tego nigdy.

Mięśnie mnie bolą, gdy przestawiam kilka pudeł, aby dojść do celu. Jedno z nich otwiera się, a mnie rzuca się w oczy stara książka w skórzanej oprawie. Na środku znajduje się jakiś symbol — dwie strzały skrzyżowane z głową wilka. Ciekawi mnie, co jest w środku, jednak zabieram walizki i zmierzam w stronę schodów. Zatrzymuję się, kiedy słyszę szelest dochodzący z jednego z kartonów. Niech to nie będzie szczur, błagam w myślach i kopniakiem otwieram pudełko, z którego wylatuje paskudny wyskakujący clown.

Podskakuję z krzykiem i łapię się na serce. Kurwa, myślę, niedowierzając, że wystraszyłam się jakiejś zabawki. Ze śmiechem schodzę do swojego pokoju.

Dean leży na łóżku wśród poskładanych ubrań. Choć pieniędzy rodzicie mi nigdy nie żałują, ciuchów nie mam za wiele. Nie widzę sensu w kupowaniu za każdym razem czegoś nowego. Wystarczy mi kilka par spodni, bluz i trochę ładnych koszulek. Tyle jest mi potrzebne, by ładnie wyglądać.

— Pamiętasz tego paskudnego clowna od ciotki Jo? — zaczynam, otwierając jedną walizkę, a gdy widzę, że ten przytakuje, kontynuuję: — Wyskoczył mi nagle z pudełka. Dostałam zawału.

— Więc co tu jeszcze robisz?

— Och, zamknij się — piorunuję go wzrokiem i powoli zaczynam pakować ubrania.

Czuję się lepiej. Kac prawie całkowicie minął, a siniaki nie bolą tak bardzo, jak wcześniej. Wszystkie ciuchy mieszczą mi się w jedną wielką walizkę, gdzie upycham jeszcze cztery ulubione pary butów. Do mniejszej pakuję wszystkie ważne dla mnie rzeczy oraz kosmetyki, urządzenia do włosów i wszystko, co stwierdzam za przydatne. A to wszystko jedynie w pół godziny.

Z westchnięciem siadam na miękki materac i rozglądam się po pokoju. W sercu czuję dziwne ukłucie. Choć nie jestem mocno zżyta z tym miasteczkiem i domem, będę tęsknić. Stworzyliśmy tu z Deanem wiele wspomnień, które ciężko pozostawić za sobą.

— Idziemy do mnie? — pyta przyjaciel, a ja przytakuję.

Ubieramy się i schodzimy na dół, gdzie w korytarzu zatrzymuje nas moja matka. Siedzi w kuchni, przeglądając czasopismo i spogląda na mnie z wyższością, a mnie wciąż trapi, dlaczego tak łatwo zgodziła się, by Dean z nami wyjechał. To było podejrzane. Rzadko kiedy szła mi na rękę, szczególnie w ważnych dla mnie sprawach. Zwykle robiła mi na złość, a teraz bez błagań wzięła Woodsofta pod swoją opiekę. Jaki miała w tym interes?

— Wyjeżdżamy o ósmej. Sammy chciał polecieć z ciotką Jo samolotem, będą dzień później. Akurat jak zacznie się szkoła. — Jej ton jest oschły, a wzrok zapatrzony w stronę czasopisma.

Mogłabym jej pokazać środkowy palec, a ona by tego nie zauważyła. Kusi, ale zamiast tego mówię krótkie "okay" i pociągając Deana za rękaw kurtki, wychodzimy z domu. Aby znaleźć się w posiadłości Woodsoftów, wystarczyło przejść przez ulicę. Daniela i Dayenne całe szczęście nie było, pewnie od samego rana urzędowali w biurze.

Przyjaciel posyła mi wymowne spojrzenie, a ja wiem, co chodzi mu po głowie. Zawsze, gdy jego rodziców nie ma, podbieramy im najdroższe wina, aby zrobić im na złość. Chociaż tak możemy im się odpłacić za to, jak okropnie traktują Deana. Nie myślcie sobie, że im wyższa cena, tym wyższa jakość, bo to wierutne kłamstwo — te wina w większości były paskudne. Te najgorsze w smaku wkładaliśmy z powrotem do barku, w innej kolejności niż stały, co wkurzało Daniela okrutnie.

Jak tylko otwieramy drzwi do domu, od razu udajemy się do gabinetu jego ojca. Posiada w nim naprawdę pokaźny barek, w którym znajduje się wszystko, nawet piwa, którymi gardzi. Wszystkie alkohole stoją tu dla ozdoby, a nas za bardzo kusi, by sprawdzić czy są warte swojej ceny. Z uśmiechem podstawiam krzesło, by sięgnąć na najwyższą półkę. Ulubiony trunek Dayenne, ostatnia butelka, słynny Louis Roederer Cristal Rose warty kupę kasy. Zabieram ją, zeskakuję i idę za Deanem do jego pokoju, przytulając butelkę do piersi.

— Ty się pakuj, ja popatrzę — mówię od razu, siadając na jego ogromnym łóżku. To była moja ulubiona rzecz w tym pokoju.

Otwieram szampana, a Dean w tym czasie wyjmuje z szafy walizkę. Upijam łyk i wypluwam wszystko do kubka stojącego na szafce nocnej. Spoglądam na przyjaciela z krzywą miną.

— Kwaśne, gorzkie, odpychające.

— Spodziewałaś się czegoś innego? — pyta, wpychając wszystkie ubrania, nie fatygując się, by poskładać je w kostkę.

— W sumie nie — odpowiadam, marszcząc nos. Dayenne przecież nigdy nie pija słodkich rzeczy, to do niej niepodobne. Gorycz przecież jest definicją jej życia.

Dean kładzie się obok mnie, gdy kończy pakowanie. Zaczynam myśleć o nowym życiu. O nowej szkole, nowych ludziach, których poznamy, nowych miejscach i zdaję sobie sprawę, że oblewa mnie strach. Nowe początki są trudne. Nigdy nie wyobrażałam siebie gdzieś indziej, niż w Heaven nawet jeśli miasteczko było nudne. To był mój dom, wpasowałam się tutaj razem z Deanem, a teraz będziemy musieli zacząć od początku. Czy uda nam się odnaleźć w Vestic? Z opowieści Sary i Johna to mieścina nieco mniejsza od tej, w której żyjemy. Pamiętam, że jak byłam mała, to opowiadali mi o potworach grasujących w tamtejszych lasach. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy opowiedzieli mi o miejscu, w którym się wychowali.

W głowie zajaśniała mi opowiedziana przed laty historia. Historia o ludziach z jarzącymi się oczami, kłami przebijającymi się przez skórę i kości, szponami rozrywającymi ciała. Historia o zwykłych nastolatkach zmieniających się w bestie raz w miesiącu. I o łowcach, którzy polowali co pełnię na złowieszcze stwory. A zabić je można było jedynie srebrną kulą wycelowaną prosto w serce.

Jako dziecko zawsze bałam się tej opowieści, teraz uważam ją za śmieszną. Wilkołaki przecież nie istnieją, to wbrew naturze. Ciekawe, czy w Vestic wszyscy są świrami wierzącymi w ludzi przemieniających się w zwierzęta.

— Śpimy dzisiaj u mnie? — pyta sennie Dean, okrywając się kołdrą. Przytakuję i pakuję się pod pościel, po czym wtulam w jego ciepłe, umięśnione ciało.

Od trzech lat niemal codziennie spaliśmy w jednym łóżku, raz u mnie, raz u niego. Obiecałam mu to w dniu, w którym przyznał się do tego, że w niektóre noce ojciec go bił. Od tamtej pory nie chciałam, by został sam i to się nie zmieniło. Kolejny powód, dla którego cieszę się, że Dean wyjeżdża ze mną — uwolni się od tego potwora na dobre.

Przeciągam się, żeby sięgnąć po telefon i nastawiam budzik na rano, żebyśmy nie przespali wyjazdu. Moi rodzice wpadliby w szał, gdyby musieli na nas czekać. Nie wiem, w jaki sposób, by mnie ukarali, ale z pewnością wymyśliliby coś paskudnego.

— Dobranoc, Deano — szepczę, zamykając oczy.

Już jutro będziemy spać w obcym mieście, w obcym domu i łóżku. Ale razem. I tylko to się liczyło.

***

Dobrą minutę zajmuje mi wstanie i wyłączenie budzika, którego muzyczka z "Gwiezdnych wojen" przebija się przez mój twardy sen. Przecieram zaspane powieki, siadając po turecku. Kręci mi się w głowie, a oczy mam opuchnięte. Ziewam głośno i zerkam na Deana, który podnosi się na łokciu z równie skrzywioną miną co moja. Spaliśmy zdecydowanie za długo.

Tak bardzo chce mi się siku, że aż boli mnie brzuch i to jedyne, co motywuje mnie do wstania z łóżka. W łazience przemywam jeszcze twarz lodowatą wodą, a mam ochotę zanurzyć całą głowę, aby się orzeźwić. Wracam do pokoju, gdzie Dean przebiera się w szarą bluzę i spodnie z Nike. Nawet z opuchniętymi powiekami i roztrzepanymi włosami prezentuje się dobrze, podczas gdy ja wyglądam, jakbym płakała i spała cały tydzień.

— Idę zrobić śniadanie — informuję, bo mam ochotę na podwójne espresso i jajecznicę, a gdybym ja tego nie zrobiła, Dean nawet by nie pomyślał, by zejść na dół coś zjeść. Nienawidził robić śniadań, przez co jeśli ja nie gotowałam, to nie jadał ich wcale.

Schodzę na dół i wyjmuję potrzebne składniki. Uwielbiam urzędować w kuchni Woodsoftów. Dom jest ogromny, a kuchnia tak piękna, że można w niej było siedzieć całymi dniami i gotować. Zaparzam kawę, zaczynam robić jajecznicę i wołam Deana, gdy wszystko jest już gotowe. Jemy powoli, a ja rozkoszuję się słodkim jak grzech espresso.

Zerkam na zegarek i widząc, że już siódma, idę się szybko przebrać. Kilka moich rzeczy wciąż jest w szafie Deana, ale nie będą mi potrzebne w Vestic, więc ich nie pakuję. Ubieram się w czerwoną bluzkę z falbankami i czarne luźne jeansy z wysokim stanem. Chowam nasze telefony do kieszeni, a następnie z walizką schodzę na dół do kuchni, gdzie Dean kończy śniadanie.

— Idziemy? — pytam, opierając się o framugę drzwi.

Dean przytakuje i zabiera ode mnie walizkę. Będąc już przed domem, widzę, że moi rodzice pakują torby do bagażnika SUVA Toyoty. Samochód jest naprawdę pojemny, więc bez problemu wszystko się mieści. Witam się z nimi, na co odpowiadają mi oschłym "dzień dobry". Ojciec z wielką łaską pakuje walizkę Deana, na co tylko przewracam oczami.

— Wzięłaś wszystko? — pyta Sara, zamykając bagażnik. Spogląda na mnie z uniesiona brwią, a ja przytakuję. — Dobrze.

Wsiadamy z Deanem na tyły. Wyjmuję nasze telefony, a ze schowka wyciągam dwie pary słuchawek. Znam swoich rodziców na tyle, żeby wiedzieć, że lepiej milczeć pokornie z tyłu niż odezwać się chociaż słowem, czy słuchać ich rozmów. Dlatego całą drogę najrozsądniej przesłuchać ulubionej playlisty i wysyłać sobie memy na messengerze.

***

Po ośmiu godzinach jazdy i kilku kłótniach z rodzicami, jesteśmy na miejscu. Jestem wykończona psychicznie oraz fizycznie, więc z ulgą wysiadam z samochodu. Bez słowa wyciągam swoje walizki, a kiedy już stoję przed drzwiami, przyglądam się obitym drewnem domu. Jest biały, z uroczą werandą oraz idealnym trawnikiem. Piętrowy domek wygląda jak z amerykańskich seriali, a mnie się to podoba. Zawsze marzyłam o takim miejscu. Wokół rozciąga się las, który zdaje się nie mieć końca. Niesamowite mieszkać tak blisko przyrody.

Gdybym mogła, pobiegłabym w sam środek, aby robić zdjęcia naturze. Tyle dzikich, zachwycających zwierząt musiało tam mieszkać. Gdyby nie przykra sytuacja sprzed ponad roku, uchwyciłabym w aparacie całą naturę Vestic. Niegdyś fotografia była moją pasją, przerwałam ją, gdy w lesie zaatakował mnie wilk, któremu przyglądałam się z daleka. Chwilę później z bliska oglądałam, jak ostre kły rozrywają mi skórę. Pamiętam przeszywający ból oraz paraliżujące uczucie strachu, zębiska mocno wbijające się w skórę aż do kości i pazury rozdzierające ubrania mokre od mojej własnej krwi. Zemdlałam, a wilk podobno się mną znudził. Tak twierdziła Sara, która znalazła mnie w środku lasu. Nie wiedziałam, skąd miała pojęcie, gdzie byłam, ale zabrała mnie do domu i opatrzyła rany, które okazały się mniej poważne, niż z początku się wydawały. Od tamtej pory, choć wciąż zachwycam się zwierzętami oraz przyrodą, przeraża mnie widok drapieżników. Przez uchwycanie ich na zdjęciach nabawiłam się traumy.

— Wasze pokoje są obok siebie na górze, my z Samem zajmujemy te na dole — oznajmia oschle matka, otworzywszy drzwi z uroczą kołatką.

Bez słowa wchodzę na górę po schodach obitych szarym dywanem. Ciągnę za sobą walizki, które całe szczęście wcale nie są tak ciężkie. Wchodzę do pierwszego pokoju, a moim oczom okazuje się uroczy pokój utrzymany w biało—różowych kolorach. Spoglądam na Deana z uznaniem, a ten pierwsze co robi, to rzuca się na wielkie łóżko pełne puchatych poduch. Mamrocze pod nosem, że idzie spać, a ja ze śmiechem wychodzę na balkon. Opieram się o balustradę i wciągam świeże powietrze. Zapach jest niesamowicie uspokajający, więc chwilę tak stoję, przyglądając się łagodnie bujającym się drzewom. Przekrzywiam głowę oraz mrużę oczy, gdy dostrzegam między konarami jakiś ruch. Wytężam wzrok, a wtedy moim oczom ukazuje się zjawiskowy wilk o jasnoszarej sierści. Przygląda mi się ciekawskim spojrzeniem, a mnie po kręgosłupie przechodzi zimny dreszcz spowodowany strachem. Przypominam sobie atak sprzed ponad roku, ale nie potrafię odejść. Gapię się na zwierzę, które podchodzi bliżej, a wtedy dostrzegam jego błękitne ślepia. Marszczę brwi, bo w życiu nie widziałam takich oczu. Drapieżnik płoszy się, gdy się prostuję, a gdy znika w bezkresnym lesie, wchodzę do pokoju i kładę się obok Deana.

Zanim zasypiam, na wszelki wypadek nastawiam jeszcze budzik, jakbyśmy znów mieli zamiar przespać pół dnia i noc. A przecież już jutro pierwszy dzień szkoły, na który Sara zmusiła nas, by iść. Prosiłam o chwilę przerwy, ale jaki był sens składania próśb do kogoś takiego jak ona? Dlatego już jutro mamy się stawić w Vestic High School.

Marzę o tym, by mieć już początek za sobą. 

____

Łapcie rozdział drugi. Trzymajcie się ciepło. c;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro