Rozdział 12 Furie mogłyby się schować

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Gdy Tristan zawiózł mnie później do domu mój nos jeszcze bardziej spuchł, nadal bolał, ale jednak o wiele mniej. No i nie krwawiłam.

Wygrzebałam z lodówki kilka kostek lodu, owinęłam je w ścierkę i zaszyłam się w swoim pokoju. Nie chciałam wystraszyć moich bliskich.

W pokoju przyłożyłam prowizoryczny okład do twarzy i zadzwoniłam do Orli. Nadal była w pracy, kawiarnia jeszcze była czynna i przez chwilę nie byłam pewna, czy odbierze. Po krótkiej chwili jednak usłyszałam jej podekscytowany głos.

— I jak tam?

— Rezerwacja zrobiona, ale były pewne drobne komplikacje — przyznałam, chociaż zdecydowanie nie były one „drobne".

Wiedziałam, że o dwudziestej Tristan pojawi się w „Korsarzu" na ich cotygodniowym spotkaniu. Teoretycznie mogłabym również tam iść, ale jak ja miałam się tam udać z opuchniętym nosem? Wątpię, aby w ciągu ledwie kilku godzin wrócił do normalnego stanu.

— Jakie komplikacje? — zapytała Orla. Słyszałam jak po drugiej stronie zamknęła za sobą drzwi i poprosiła Gideona, by na chwilę stanął za nią za ladą.

Zamknęła się pewnie w gabinecie Sorschy.

— Tristan był w restauracji i wie o naszym planie — wyznałam, krzywiąc się. — Wściekł się. Furie mogłyby się przy nim schować. Myślałam, że mnie zabije na miejscu.

— Do licha ciężkiego! Jakim cudem on musi zawsze we wszystko się tak mieszać? — powiedziała z niedowierzaniem Orla. — Niech no tylko spróbuje nam przeszkodzić!

— Próbował anulować rezerwację, ale udało mi się wybić mu to z głowy — odpowiedziałam. — Co prawda obiecał się nie wtrącać, ale może lepiej dzisiaj wieczorem na tym waszym spotkaniu miej go na oku. Zareaguj w razie czego.

— A ty dzisiaj nie przyjdziesz? Skoro wie, to myślałam, że sama zechcesz go pilnować przed spieprzeniem naszego planu.

— Przyszłabym, ale nie bardzo mogę... — westchnęłam wiedząc, że musiałam powiedzieć jej prawdę. — Przywaliłam twarzą w drzwi i mam nos wielki jak ziemniak. Boli piekielnie. Jak tylko się tam pojawię w takim stanie zaczną zadawać pytania i obawiam się, że Tristan skorzysta z okazji, by coś1) wypaplać. Wymusiłam na nim obietnicę, że nie będzie się wtrącał, ale to byłoby dla niego idealną okazją, by jakoś ją wyminąć.

Wierzyłam, że nie złamałby wprost przysięgi, ale był inteligentny i z całą pewnością wykorzystałby pierwszą lepszą okazję, by jakoś się z tego wywinąć.

— W sumie prawda. Lepiej tego nie sprawdzać. Ale powiedz mi, jakim cudem ty przywaliłaś twarzą w drzwi? — zapytała zaskoczona Orla.

— Oj, bo ta wredna baba powiedziała, że nie mają już wolnych stolików. Wkurzyłam się i poszłam do wyjścia. Spotkałam się przy drzwiach z Tristanem, co było kolejnym powodem, by jak najszybciej się stamtąd zmyć no i nie zauważyłam, że szklane drzwi się za nim zamknęły. Nie dostrzegłam tego i wmaszerowałam w nie.

Orla po drugiej stronie parsknęła gromkim śmiechem.

— Hej, ja tu cierpię, nie śmiej się! Normalnie zero współczucia.

— Współczuję ci, laska, serio! — zapewniła i mimo temu co powiedziała nadal chichrała się jakby się czymś naćpała. Wzniosłam oczy ku niebu. — Chciałabym widzieć minę Tristana, gdy to zobaczył. Jego wyraz twarzy musiał być bezcenny.

— Jesteś wredna — odparłam, sama lekko się uśmiechając z rozbawieniem.— A jego mina była bezcenna, gdy dowiedział się co tam robiłam. Na bank nas wyda w niedzielę z samego rana. Ciekawe, czy wytrzyma w ogóle do pierwszej w nocy. Może już o północy napisze do Lorraine i Gideona, co zrobiłyśmy.

— Jeśli nasz plan się powiedzie, na co liczę, żadne z nich nie będzie zdecydowanie pod telefonem. Pewnie nawet nie zauważą wiadomości aż do późnego poranka. — Usłyszałam w tle wołanie Gideona. Orla westchnęła cierpiętniczo. — Dobra, muszę wracać do roboty. Marzy mi się już to piwo o dwudziestej.

— Tylko się nie upij. Musisz pilnować Tristana — przypomniałam jej pospiesznie.

— Jasna sprawa. Będę go miała na oku. Powodzenia z nosem.

— Baw się dobrze później, ale nie za dobrze.

— Jasne! — Orla ze śmiechem się rozłączyła i wróciła do pracy, a ja położyłam się na łóżku.

Lód w ścierce niemal całkowicie już się roztopił. Materiał wsiąkał wodę i stawał się coraz chłodniejszy.

Planowałam usiąść do pisania, ale jak ja miałam... Przerwałam ten tok myślenia.

Zapewne za takie szukanie ciągle wymówek miałam teraz karę i problemy z weną.

A to zmęczenie, a to lekcje, nauka, a teraz nos. Musiałam się wziąć w garść i zacząć działać, pisać chociaż po jednym przeklętym zdaniu na godzinę, aż coś w mojej głowie kliknie.

Ja się tak łatwo nie poddaję, pomyślałam i z determinacją poderwałam się z łóżka.

Stanowczo za szybko i gdy tylko stanęłam na nogach jęknęłam z bólu, kiedy mój obolały nos zapulsował bólem.

Usiadłam do biurka, otworzyłam laptopa, a potem plik z książką.

Miałam pustkę w głowie, a cisza w moim pokoju była zbyt przeszywająca.

Włączyłam cicho piosenkę Stephena Rezza „Artemis" i gapiłam się na migający kursor w nowej linijce Worda.

— Dasz radę, Ariadne — mruknęłam sama do siebie i zaczęłam pisać.

Pierwsze pół godziny były jakimś horrorem, każde zdanie było na siłę, było jakieś koślawe i nie bardzo mi pasowało, ale nie miałam zamiaru się poddawać.

W końcu po jakieś godzinie tej udręki coś kliknęło w mojej głowie. Nagle wszystko wydawało się być jasne, przed oczami stanęły mi kolejne sceny, a moje palce śmigały po klawiaturze. Wszystko odeszło w niepamięć, nawet ból nosa.

Moja wena wróciła.

Pisałam do chwili aż ciocia nie zapukała do drzwi mojego pokoju i nie wyrwała mnie z tego transu. Powiedziała, że kolacja gotowa.

Gdy zerknęłam kątem oka na ilość stron zauważyłam z zaskoczeniem, że było ich o osiem więcej.

Uśmiechnęłam się szeroko, ale zaraz jęknęłam z bólu i złapałam się za nos.

Przeklęte drzwi, pomyślałam. Wstałam z krzesła i poszłam zjeść kolację z rodziną.

                                                                           ***

Orla wysłała mi wiadomość w piątek po dwudziestej trzeciej, z ogromną ilością błędów z powodu wypitej sporej ilości alkoholu, że Tristan trzymał język za zębami.

Po południu przyjechała do nas na chwilę Lorraine z Soleil, która była spakowana jak gdybym miała spędzić u nas cały tydzień, a nie tylko jedną noc. Dziewczynka uparła się zabrać swoje ulubione rzeczy na swoje pierwsze „piżama party" i Lorraine nie zdołała wybić jej tego z głowy. Ciocia ze śmiechem zapewniła ją, że to nic nie szkodzi.

Podczas żegnania się Lorraine powiedziała do mnie „do zobaczenia" przy cioci i potem musiałam się tłumaczyć cioci, że chodziło jej o poniedziałek.

Wyciszyłam telefon, w razie gdyby wieczorem dzwoniła do mnie Lorraine lub Gideon z pytaniami, gdzie jestem.

Wszystko było dobrze aż do wieczora.

Gdy wieczorem weszłam do kuchni, by dołączyć do reszty rodziny przy wspólnej kolacji Kay na mój widok zmarszczyła brwi.

— Co ty tutaj robisz, Ari? — zapytała, a ja już wiedziałam, że będą problemy, bo moja siostra chociaż kochana, nie odpuści.

— Jak to co? Przyszłam jeść, umieram z głodu! — powiedziałam wesoło i podeszłam do stołu, gdzie siedzieli już wszyscy.

Soleil zajęła miejsce obok Levy'ego i zajadała się pizzą. Tego wieczoru ciocia postanowiła nie gotować, tylko zamówić coś, na co mieli ochotę Soleil i Levi, ze względu na ich pierwsze wspólne piżama party. Po kolacji w planach mieli oglądanie bajek, a ja rzecz jasna także miałam zamiar do nich dołączyć. Cała nasza trójka była już w piżamach i gotowa na atrakcje wieczoru.

Elias uniósł głowę znad swojej pizzy i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

Czyli on także wiedział, że nie powinno mnie tutaj być. Normalnie świetnie, pomyślałam z przekąsem.

— Myślałem, że jesteś umówiona z Lorraine, Orlą i resztą. Gideon coś wspomniał wcześniej.

— Ekhm... Mała zmiana planów. — Wzruszyłam ramionami nonszalancko i usiadłam na wolnym miejscu przy cioci, patrząc ze mnie na Eliasa.

— Ariadne, zmiana planów na ostatnią chwilę nie jest w porządku — powiedziała Kay z naganą. — Nie powinnaś tak robić.

— Lorraine napisała mi kilka minut temu, zanim tu weszliśmy, że Orla także się nie pojawiła. — Elias odstawił swój kawałek pizzy na talerz i spojrzał na mnie, mrużąc przy tym oczy.

Kay zerknęła na niego, a potem na mnie. Widziałam, w którym momencie doszło do niej co zrobiłam.

Moja siostra nie okazywała tak łatwo wszystkich emocji, jak większość ludzi. Musiała odczuwać coś naprawdę intensywnie, żeby było to widać na jej twarzy.

Jej nienaturalnie jasne, szafirowe oczy otworzyły się szerzej, a zaraz potem zacisnęła gniewnie szczękę.

Normalnie jak gdyby zgadała się z Tristanem, pomyślałam.

Przez sekundę pomyślałam, że skoro oboje zareagowali tak gwałtownie, to może faktycznie nie powinnam z Orlą tego robić... No ale na litość boską, przecież nie zamknęłyśmy ich w cholernej szafie, tylko wystawiłyśmy w romantycznej, francuskiej restauracji! Mogli sobie wyjść w każdej chwili.

— Co zrobiłyście z Orlą?

— Nic takiego.

Elias westchnął ciężko.

— Nie wierzę. Ukartowałyście wszystko, żeby Lorraine i Gideon byli tam sami — powiedział patrząc na mnie.

— Nie powinniście się mieszać do czyiś relacji — powiedziała chłodno Kay, a potem spojrzała na Eliasa. — Możesz zadzwonić do Lorraine i zapytać, czy wszystko z nią w porządku?

— Tak, właśnie miałem to robić — odpowiedział pospiesznie Elias i wstał od stołu. Wyciągnął z kieszeni telefon i wyszedł z kuchni.

Ciocia zacisnęła usta w wąską linię, a wujek napił się w ciszy powoli wody, posłał mi karcące spojrzenie.

— Na wszystkich bogów, co was wszystkich ugryzło? — powiedziałam zirytowana ich przewrażliwieniem. — Naprawdę przesadzacie.

— Ariadne, Kay ma rację. To co zrobiłyście z Orlą nie było w porządku. Nie znasz sytuacji ani przeszłości żadnego z nich.

— Może i nie, ale doskonale widzę jak się zachowują obok siebie — odparłam, a potem spojrzałam na Soleil. Dziewczyna z Levim patrzyli na nas z ciekawością, nadal jedząc swoje pizze.

Pomyślałam, że dyskutujący dorośli byli dla nich lepszą rozrywką niż jakakolwiek bajka, w końcu i tak większość z nich już oglądali.

— Soleil, czy twoja mama lubi Gideona? — zapytałam z uśmiechem, a ona energicznie pokiwała głową.

— Tak! I ja też! Jest najlepszy.

— To nic nie znaczy — odpowiedziała Kay, patrząc na mnie przenikliwie. — Mówiłam ci kiedyś, że przyjaźń czasami jest dokładnie tym, czego ktoś potrzebuje.

— Kay ma rację. Nie powinnaś była się mieszać — powiedziała ciocia i westchnęła.

Zmięłam w ustach przekleństwo.

Do kuchni wrócił Elias, chował telefon do kieszeni spodni i już po jego minie wiedziałam, że był spokojniejszy.

— No i co? — spytałam patrząc na niego z uniesioną brwią. — Pozabijali się?

— Wszystko w porządku. Postanowili zostać i zjeść spokojnie kolację, skoro mała jest z nami — odparł powoli Elias, z cieniem zaskoczenia ale i widoczną ulgą. Usiadł przy stole i spojrzał na mnie. — Miałyście szczęście, że nie wyszło z tego nic złego.

Oczywiście, że miałyśmy szczęście, bo wiedziałyśmy co oni do siebie czuli i w życiu nie zrobiliby afery za ustawioną randkę, pomyślałam cicho się śmiejąc pod nosem i sięgnęłam po kawałek pizzy.

— Co do ciebie i Kay miałyśmy rację — powiedziałam, jak gdyby nic, gdy zjadłam kawałek pizzy. — Dlaczego niby co do Lorraine i Gideona miałyśmy się mylić?

— Nie o to chodzi, Ari, czy miałyście rację, ale o to, że się mieszacie — powiedziała spokojnie ciocia. Ona także była już rozluźniona. — Na przyszłość, jeśli kiedyś znowu przyjdzie ci do głowy taki pomysł, najlepiej zapytaj o poradę mnie czy wujka.

— O, ja nie wiem czy się nadaję. — Wujek uniósł obronnie obie dłonie i parsknął śmiechem.

                                                       ***

Lorraine i Gideon postanowili zrobić sobie z tej kolacji pierwszą randkę. Lorraine nie dostała ataku paniki, a Gideon nie był wściekły na mnie i Orlę. Co śmieszne, okazało się, że od jakiegoś czasu zastanawiał się, jak zaprosić swoją przyjaciółkę na kolację, ale nie bardzo wiedział jak. Byłyśmy z Orlą niesamowicie z siebie dumne, że udało nam się mimo wszystko popchnąć ku sobie tę dwójkę po takim czasie tańczenia wokół siebie.

Fakt faktem jednak, gdy w poniedziałek pojawiłam się po szkole w „Ciszy na morzu" po kawę dostało mi się od Lorraine za okłamanie jej. Gideon był rozbawiony i stwierdził, że mógł się tego spodziewać, skoro już kiedyś chciałam zamknąć Kay i Eliasa w składziku, by w końcu wyznali sobie miłość. Po wyjściu z kawiarni zadzwoniłam do Tristana. Odebrał dopiero po jakieś minucie, ale byłam zadowolona, że w ogóle to zrobił.

— Tak, Ariadne? — zapytał nieco poirytowany, ale i zmęczony. Musiał mieć za sobą ciężki dzień.

Pierwotnie miałam zamiar powiedzieć coś w stylu „a nie mówiłam, że plan wypali", ale wyczuwałam doskonale, że to była tragiczna chwila.

Innym razem będę pławiła się swoim zwycięstwem. Na razie musiałam uzyskać jego zgodę by zobaczyć swoją klacz.

— Czy mogę przyjechać do Kiry?

— Tak — odpowiedział od razu, jak gdyby wiedział, że dokładnie o to zapytam. Pewnie tak było. W sumie tak naprawdę w pewnym sensie zniósł swoje groźby o pozwanie mnie za nękanie telefonami, bo mój koń u niego był. — Nie ma mnie w domu i późno wrócę, ale jest Oran. Dam mu znać, że się pojawisz. O której będziesz?

Spojrzałam na swój piękny, błękitny płaszcz. Miałam nadal na sobie szkolny mundurek.

To nie był odpowiedni strój na wizytę w stajni.

— Byłabym na dziewiętnastą. Czy to w porządku?

— Tak. Możesz iść od razu do stajni, furtka przy bramie będzie otwarta.

— A nie boisz się, że ktoś ci się włamie na chatę? — zapytałam z ciekawością.

Ostatnio też przecież była otwarta.

— Nie, Ariadne. Nie obawiam się tego. Mam kamery z obrazem na żywo i posiadam coś takiego, jak ochronę. Mogłaś łazić po moim terenie, bo uprzedziłem ich, że będziesz zobaczyć Kirę.

Oh. No, to miało sens. Ale i jednocześnie poczułam się dziwnie, że ktoś widział jak spacerowałam, gdy myślałam, że jestem sama jak palec.

Nie rozglądałam się wtedy za kamerami, przecież padało, było ciemno, a ja jak najszybciej chciałam znaleźć się pod dachem.

— Czy to już wszystko? — dopytał Tristan.

Mimo zmęczenia i irytacji na mnie nadal zachowywał się uprzejmie, starał się. Zapewne Elias go o to poprosił tak samo jak z tą podwózką.

— Tak, dzięki. Trzymaj się.

Rozłączyłam się zanim zdołał odpowiedzieć i skierowałam się w stronę przystanka autobusowego.

                                                                ***

Tym razem pogoda była o wiele lepsza niż ostatnio. Nie padało, ale za to było zimno jak diabli. Wolałam jednak założyć dodatkowy sweter pod mój stary płaszcz i być sucha niż przekonać.

O dziewiętnastej przeszłam przez furtkę posiadłości rodziny Niven. Z ciekawością uniosłam głowę i po przypatrywaniu się ciemnym drzewom w słabym świetle latarni dostrzegłam jedną z kamer, skierowaną centralnie na bramę i furtkę.

Było tak zimno, że przy każdym wydechu z moich ust wydobywały się białe obłoczki pary.

Okej, a więc rzeczywiście nie byłam taka niezauważana jak myślałam, pomyślałam i skierowałam się powoli ścieżką w stronę stajni.

Po drodze na miejsce, w ciągu kilku minutowego, szybkiego spaceru naliczyłam trzy kamery, dwie na drzewach i jedną na lampie. Kto wie ile ich tam było tak naprawdę.

W sumie gdy tak dłużej myślałam, to czułam się z tym faktem nieco lepiej. Bezpieczniej.

Jeśli ktoś by za mną szedł po ciemku, wlazły za mną tutaj z ulicy, to pewnie któryś z ochroniarzy by zareagował. Nie dlatego, że Tristan by się o mnie martwił. Po prostu gdyby coś mi się stało na jego terenie z pewnością miałby sporo roboty przy tłumaczeniu się.

Gdy dotarłam w końcu na miejsce zauważyłam Orana stojącego przy drzwiach stajni, podobnie jak ostatnio. Tym razem jednak się mnie spodziewał. Jego pomarszczoną twarz rozjaśnił uśmiech, a ja go odwzajemniłam.

— Dobry wieczór, panienko — przywitał się ciepło.

— Dobry wieczór. Jak się miewa Kira? — zapytałam, podchodząc bliżej.

Mężczyzna otworzył przede mną drzwi stajni, a ja tym razem gdy wchodziłam trzymałam się lewej strony. Pamiętałam doskonale, że po prawej znajdował się Hades, niezbyt mnie lubiący. Tak jak się tego spodziewałam gdy tylko przekroczyłam próg stajni dotarło do mnie mało przyjazne parsknięcie ogiera.

Zapach siana, skóry i końskiej sierści owiały mnie, a ja odetchnęłam z szerszym uśmiechem. Brakowało mi tego zapachu oraz lekcji jazdy, no ale przecież to nie tak, że już nigdy nie usiądę w siodle. Tylko na jakiś czas miałam przerwę.

— Jest o wiele lepiej z twoją klaczą — powiedział za mną Oran, gdy wszedł i zamknął za sobą drzwi, oddzielając nas od listopadowego mrozu. — Już nie kuleje i w zasadzie jeśli ktoś by nie wiedział, że niedawno nie była w stanie nawet stać, to nie domyślałby się, że ma jakiś problem ze zdrowiem. Nadal jednak bierze leki i musi odpoczywać. Za kilka tygodni dobrze by było wprowadzić stopniowo treningi, by mogła wrócić do pracy pod siodłem.

Pokiwałam powoli głową, słuchając go. Zdjęłam miękkie rękawiczki z dłoni i schowałam je do swojej torby. Zerknęłam na prawo, gdzie dostrzegłam Hadesa wpatrującego się we mnie spode łba. Tupnął i potrząsnął głową dając mi ponownie znać, że byłam niemile widzianym gościem.

Przeszłam powoli przez stajnię i dotarłam do boksu Kiry. Klacz także nie wydawała się być zadowolona z mojej wizyty. Musiała czuć się jednak lepiej, bo nie próbowała kłapnąć na mnie zębami.

— Myślę, że wiosną będziesz mogła zacząć rozglądać się za nowym właścicielem dla niej — powiedział Oran.

Ciocia powiedziała Tristanowi o tym, że z nią rozmawiałam na ten temat i poprosiła go o pomoc w sprzedaniu Kiry, w przyszłości, gdy wydobrzeje. Ja sama nie chciałam go już prosić o żadną więcej pomoc, bo na bank kazałby mi iść do diabła. Nie zdziwiłam się, że Oran o wszystkim wiedział, Tristan i Sorscha traktowali go w końcu jak członka rodziny i z pewnością Tristan narzekał mu, jakie miał przeze mnie kolejne problemy. Sięgnęłam do torby i wyciągnęłam chusteczkę, w której owinięte miałam pokrojone kawałki marchewki.

Kira zastrzegła uszami z zainteresowaniem i spojrzała na mnie, pierwszy raz bez niechęci. Wiedziałam, że smakołykami nie zdobędę miłości klaczy, ale chociaż zrozumie, że jestem po jej stronie i przyszłam w pokojowych zamiarach.

Położyłam na dłoni kawałek marchewki i wyciągnęłam ją w jej stronę.

— Tylko błagam, nie odgryź mi palców — mruknęłam, patrząc jak Kira podeszła bliżej i zbliżyła pysk do mojej dłoni.

Poczułam na skórze dłoni jej ciepłe, miękkie chrapy, gdy wzięła warzywo i zaczęła je chrupać z zadowoleniem.

Usłyszałam głośne rżenie dobiegające z boksu Hadesa. Ogier również dopominał się o przysmak. Tristan musiał go nieźle rozpuścić.

Oran zaśmiał się gromko obok mnie.

— Ona może i nie odgryzła ci palców, ale z nim na twoim miejscu bym nie ryzykował, młoda damo.

— Nie mam zamiaru — zapewniłam i podałam mu kawałek marchewki. — Może pan mu to podać?

Oran ze śmiechem pokiwał głową i wziął ode mnie warzywo, a potem podszedł do Hadesa. Podał mu przysmak, a koń zjadł go z zadowoleniem, zerkał przy tym jednak na mnie.

Odwróciłam spojrzenie pamiętając aż za dobrze, jak się skończyło moje ostatnie patrzenie na niego.

Kira zarżała cicho, patrząc na mnie wyczekująco i podałam jej resztę marchewki. Gdy zjadła powoli, ostrożnie pogłaskałam ją po głowie. Zniosła chwilę moje pieszczoty, potem jednak machnęła ogonem poirytowana, położyła po sobie uszy i odsunęła się ode mnie.

Na dzisiaj miała dosyć mojej bliskości, dała mi do zrozumienia.

— Okej, już ci się nie narzucam — odpowiedziałam z uśmiechem.

I tak byłam zadowolona. Tak naprawdę nie spodziewałam się, że w ogóle pozwoli mi się pogłaskać.

Odsunęłam się od boksu i poprawiłam wokół szyi swój szalik.

— Dziękuję, że mogłam ją zobaczyć — powiedziałam, patrząc na Orana.

— Tak szybko już chcesz iść? — zapytał zaskoczony mężczyzna i pogładził powoli swoją siwą, krótką brodę. — Mogę zrobić ci herbatę. Z pewnością zmarzłaś w drodze tutaj. Kucharka upiekła też czekoladowe ciasteczka, ledwie kilka godzin temu zostały wyjęte z pieca.

Kusząca propozycja, a na samą myśl o świeżych ciasteczkach ślinka napłynęła mi do ust i zaburczało mi w brzuchu.

To byłby jednak piekielnie zły pomysł. Już raz przecież weszłam do domu Tristana bez jego wiedzy i zgody, nie był zadowolony i z całą pewnością tym razem także się wkurzy.

Kto wie, może miał kolejne spotkanie u siebie z jakimś paranoicznym klientem.

— Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale powinnam już iść do domu. Nie chcę ponownie zdenerwować Tristana.

— W takiej sytuacji podwiozę cię do bramy — zaoferował Oran.

Odetchnęłam z ulgą, że starszy mężczyzna nie zamierzał mnie przekonywać. Gdyby mnie namawiał pewnie bym się ugięła, bo było mi zimno, byłam głodna no ciasteczka domowej roboty naprawdę kusiły.

— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się szeroko.

Nie uśmiechało mi się iść kolejny raz na długi spacer w drogę powrotną w tym mrozie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro