Rozdział 8 Koński odpowiednik Cerbera

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Okazało się, że w domu Tristana były aż dwie kuchnie. Minęliśmy pierwszą, gdy Tristan prowadził mnie labiryntem korytarzy ciągnących się na parterze prawego skrzydła posiadłości.

Była ona wielka, przestronna i od lat nieużywana. To tam pracowali wynajęci kucharze wraz z tymi gotującymi dla rodziny Niven podczas jakiś wielkich uroczystości czy przyjęć.

Druga była o wiele mniejsza, znacznie „normalna", o ile mogłam tak ją nazwać. Nadal była wielkości całego salonu i kuchni w domu cioci, a sprzęt był cholernie drogi, idealnie wypolerowany i bałam się dotknąć czegokolwiek. W porównaniu jednak do pierwszej, to czułam się tutaj o wiele swobodniej.

Na długim, szerokim stole z dębowego, ciemnego drewna stał jeden kubek z gorącą, parującą herbatą. Obok niego widziałam porcelanowy imbryk i pasującą do niego delikatną filiżankę.

Na stole znajdował się również talerz z maślanymi ciasteczkami.

Tristan bez słowa usiadł przy stole, przysunął do siebie filiżankę, wziął imbryk i nalał sobie powoli herbaty.

Domyśliłam się więc, że ten kubek był dla mnie. Zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Sięgnęłam po kubek i powoli upiłam mały łyk.

Była to zielona herbata z czymś jeszcze, jakaś nietypowa mieszanka. Była słodka, gorąca i nie mogłam powstrzymać pomruku zadowolenia. Tristan uniósł powoli do ust swoją filiżankę i zerknął na mnie kątem oka, nic jednak nie powiedział.

Piliśmy nasze herbaty w ciszy.

Gorący napal powoli rozgrzewał mnie od wewnątrz, przyjemne ciepło sunęło z mojego żołądka na całe zziębnięte ciało i raczej nie straszne mi już było żadne zapalenie płuc ani inne choróbsko, o co się tak martwił Oran.

Cisza nie trwałą długo, bo ja z natury nie byłam spokojna. Ciężko mi było siedzieć nieruchomo. Zaczęłam podrygiwać stopą i wiercić się nieco na krześle, czego nawet nie zauważyłam dopóki Tristan nie odstawił na spodek swojej filiżanki i się nie odezwał:

— Nie możesz wysiedzieć w spokoju pięciu minut?

Tak naprawdę w jednym miejscu potrafiłam wysiedzieć podczas pisania. Nawet w szkole w trakcie lekcji cały czas bawiłam się trzymanym długopisem czy bazgroliłam w zeszycie.

— Jak widać nie. Jaką masz herbatę? Ładnie pachnie.

Zaskoczyłam go tym pytaniem, bo zmarszczył brwi i patrzył na mnie. Dolał sobie do filiżanki jasnego, nieco dziwnie pachnącego naparu.

— Mieszanka liści herbaty zielonej, białej i jaśminu.

Jaśmin. Okej, to wiele wyjaśniało. Ten zapach mi pasował.

— I ona ci pomaga się uspokoić? — zapytałam z ciekawością.

— Zazwyczaj tak, ale teraz ani trochę nie jestem spokojniejszy. To twoja zasługa. Możesz mi powiedzieć, dlaczego koniecznie chciałaś czekać na mnie, by zobaczyć Kirę?

— Byłeś przecież przy niej podczas wszystkich badań, a twoja wiadomość była niezwykle krótka. Dodatkowo dałeś mi zakaz dzwonienia do ciebie. Uznałam, że zapytam o szczegóły osobiście — powiedziałam i upiłam kolejny łyk herbaty.

— I tak do mnie zadzwoniłaś. Widziałem nieodebrane połączenie. Zaczynam się już przyzwyczajać, że do ciebie nic nie dociera i tak robisz co chcesz.

— Olałeś mnie, więc na jedno wychodzi.

— Miałem spotkanie, pragnę ci przypomnieć. — Zacisnął palce nieco mocniej wokół ucha filiżanki.

— Fakt — wymamrotałam i wypiłam kolejny łyk. Ciepła para owiała przyjemnie moją twarz i nos.

— Jeśli chodzi o Kirę, to tak jak ci napisałem, wdrożyliśmy leczenie. Nie ma sensu, abym mówił co to, co powiedział mi weterynarz, ponieważ nie znasz się na chorobach koni i niewiele z tego zrozumiesz. Najważniejsze jednak, że wszystko będzie z nią dobrze.

— Ciocia powiedziała, że powinnam sprzedać klacz w jakieś dobre ręce, gdy dojdzie do siebie. Jak myślisz, kiedy to może być?

— Ciężko stwierdzić. To nie pierwszy raz, gdy ma zapalenie ścięgien, jest to u niej już nawracające. Ponad to jej były właściciel nie podawał jej leków ostatnim razem i oprócz okładów nic więcej nie zrobiono. Same okłady jak najbardziej pomogły, ale stan nogi Kiry i tak się pogorszył. Możliwe, że leczenie i rekonwalescencja potrwają razem dwa, trzy miesiące. Powinnaś ją wystawić na sprzedaż, gdy będzie w jak najlepszej formie — mówił spokojnie, a ja słuchałam i starałam się jak najwięcej zapamiętać. — Potencjalni przyszli właściciele Kiry będą chcieli zobaczyć, jak się na niej jeździ i z nią pracuje. Musi być w pełni sił. Zanim jednak w ogóle będzie mogła znowu jeździć pod siodłem po leczeniu ja i Oran zajmiemy się treningami. Należy stopniowo zwiększać aktywność fizyczną.

— Rozumiem. Dziękuję.

To była nasza pierwsza cywilizowana rozmowa, dotarło nagle do mnie i zamarłam z kubkiem w połowie drogi do ust. Tristan tego nie zauważył. Dolał sobie z imbryka herbaty do swojej filiżanki.

Do kuchni wszedł Oran z zadowolonym uśmiechem.

— Ubranie jest w suszarce i za jakieś pół godziny powinno być wszystko suche.

Że ile?!

Trzydzieści minut miałam tutaj jeszcze być?

Naprawdę, mimo tego, że oboje z Tristanem staraliśmy się być spokojni to była kwestia czasu aż znowu ja go czymś wkurzę, albo odwrotnie.

Jak dobrze, że wcześniej powiedziałam cioci o mojej wizycie i Tristana.

O dwudziestej, jak zawsze w poniedziałki, mieliśmy kolejną ze wspólnych rodzinnych kolacji wraz z Kay i Eliasem i na bank się spóźnię. Jeśli do czasu jak moje ubrania nie wyschną nie wdam się w kolejną awanturę z Tristanem, to zamierzałam schować do kieszeni dumę i poprosić go po podwiezienie mnie do domu. Wyjdę stąd w końcu grubo po dziewiętnastej.

— Dziękuję. To w międzyczasie pójdę zobaczyć Kirę — powiedziałam, dopijając powoli herbatę. — Czy mogłabym pożyczyć jakieś kalosze lub inne wyższe buty oraz płaszcz?

Oran tym razem nie podjął sam decyzji, tylko spojrzał wyczekująco na Tristana. Mimo że sam nie odpowiedział, jego dobroduszne, nieco karcące ojcowskie spojrzenie mówiło wyraźnie „nie możesz odmówić dziewczynie w potrzebie".

Tristan odstawił na spodek powoli swoją pustą filiżankę.

— Tak, oczywiście — odparł i wstał ze swojego krzesła. — Przyniosę co buty i płaszcz Sorschy. Zaczekaj na mnie przy drzwiach wyjściowych.

— W porządku.

Ruszyliśmy we troje korytarzem do holu. Przy okazji starałam się zapamiętać drogę, w razie gdybym w przyszłości miała kiedyś znowu iść do kuchni. Skoro Kira miała tutaj być co najmniej dwa miesiące, kto wie nie dane mi będzie pić jeszcze raz herbaty zaparzonej przez Orana.

Zatrzymałam się ze starszym mężczyzną przy drzwiach, a Tristan poszedł na górę.

— Zawsze tak się kłócicie? — zapytał Oran z rozbawieniem, gdy Tristan zniknął na piętrze.

Zerknęłam na stajennego i widziałam na jego pomarszczonej twarzy uśmiech. W ogóle nie wydawał się być przejęty faktem, że mogłam zostać zabita z zimną krwią przez wkurzonego arystokratę i syna jego chlebodawcy.

— Tia... Od pierwszego spotkania. Coś nie możemy znaleźć wspólnego języka.

— Czasem wymaga to większej ilości czasu. — Potarł palcami swoją krótką, siwą brodę. — Tristan to dobry chłopak. Czasami nieco zagubiony.

Mnie nie wydawał się być ani trochę zagubiony. Zbyt twardo stąpał po ziemi, był zbyt pewny siebie i zbyt apodyktyczny. Zatrzymałam jednak dla siebie tę opinię. Raczej na pewno by wszystko potem mu powtórzył.

Tristan zszedł na dół, w jednej dłoni trzymał błękitny, ocieplany przeciwdeszczowy płaszcz z kapturem, a w drugiej dłoni trzymał czarne, wysokie damskie kalosze.

Przyjęłam od niego rzeczy z cichym podziękowaniem. Pospiesznie zmieniłam buty i założyłam płaszcz. Od razu nasunęłam na głowę kaptur.

Jejku, nigdy nie miałam czegoś tak ślicznego, pomyślałam z zachwytem patrząc na rękaw płaszcza.

Był po wewnętrznej stronie wyłożony czymś miękkim i ciepłym, a po zewnętrznej stronie miał śliski, wodoodporny materiał. Dlaczego Sorscha go ze sobą nie zabrała, gdy się stąd wyprowadziła? Ja bym dała się za to pokroić.

Zauważyłam, że Tristan także wcześniej założył płaszcz i buty z wysokimi cholewkami.

— Mogę iść sam z Ariadne, odpocznij trochę — powiedział Tristan, patrząc na Orana i otworzył przede mną drzwi.

Oran pokiwał głową z uśmiechem.

Podeszłam do drzwi i z lekkim skrzywieniem spojrzałam na ścianę deszczu kilka metrów dalej. Dzięki zadaszonej werandzie i schodach dopiero po kilku krokach będę musiała zmierzyć się kolejny raz z pogodą.

Wyszłam w końcu, a Tristan wyszedł za mną, zamknął za nami drzwi i zaprowadził mnie do pojazdu.

Jak dobrze, że nie uparł się, by iść na piechotę. Stąd to nie było przecież daleko, ledwie kilka minut spacerem.

Gdyby był bardziej złośliwy mógłby chcieć mnie zaciągnąć pieszo.

Przez krótką podróż żadne z nas się nie odzywało, a ja wykorzystałam tę chwilę, by podziwiać piękny, chociaż jesienny i deszczowy teren.

W każdą inną porę roku tutaj musiało być naprawdę piękne, nawet wczesną jesienią, pomyślałam. Zdążyłam już zauważyć, że niemal wszystkie drzewa były liściaste.

Gdy dotarliśmy pod stajnie Tristan zaparkował pod daszkiem i wysiedliśmy. Wiał mocny wiatr i poślizgnęłam się na błocie, ale udało mi się złapać równowagę i nie wywinąć orła.

Podeszliśmy do drzwi stajni i Tristan powoli je otworzył, zapalił światło i pozwolił mi wejść pierwszej.

— Nie podchodź tylko do Hadesa — ostrzegł. — Nie lubi obcych ludzi.

— Taki mam plan — zapewniłam, nadal mając w pamięci nasze pierwsze spotkanie, gdy mnie prawie stratował.

Może i z Tristanem mogłam już jako tako się dogadać, tak byłam pewna, że z jego ogierem na chwilę obecną nawet nie było takiej opcji.

Szkoda tylko, że Tristan mnie nie ostrzegł, że boks Hadesa znajdował się jako pierwszy przy wejściu po prawej stronie.

Gdy tylko przekroczyłam próg stajni usłyszałam głośne rżenie i stukot kopyt, gdy ogier kopnął drewniane drzwi boksu. Potrząsnął głową, położył uszy po sobie i spojrzał na mnie posyłając mi spojrzenie mówiące „jak śmiesz wchodzić do mojego domu".

Normalnie koński odpowiednik Cerbera.

Zareagował tak samo jak wcześniej Tristan na moją obecność w jego domu.

Nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam głośnym śmiechem.

Zaskoczyłam tym i Tristana i Hadesa, bo koń przestał już próbować przedostać się przez drzwi boksu, by dokończyć to, co chciał zrobić przed kilkoma tygodniami.

Zarżał nieco ciszej i przeszedł kilka metrów w bok, patrząc na Tristana.

— Też nie wiem o co jej chodzi — mruknął stojący obok mnie blondyn i zerknął na mnie kątem oka. — Co się tak rozbawiło?

— Oboje tak samo zareagowaliście, gdy mnie zobaczyliście w swoim domu.

Tristan patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem sam zaczął się cicho śmiać.

Podszedł powoli do boksu Hadesa, a koń wyciągnął w jego stronę głowę. Przywitał go z cichym rżeniem, mięśnie na jego pysku momentalnie się zrelaksowały, gdy Tristan pogłaskał go powoli po głowie. Uszy zwierzęcia przyjaźnie uniosły się do góry, gdy przysunął pysk bliżej twarzy Tristana, domagając się większej ilości pieszczot.

Z niedowierzaniem patrzyłam, jak mężczyzna tak po prostu oparł swoje własną głowę o pysk ogiera i objął ramieniem jego szyję.

— Nie przejmuj się, według Orana ona jest niegroźna. — Usłyszałam cichy, rozbawiony głos Tristana, gdy mówił do konia. — Ale rzeczywiście jest wkurzająca.

W czasie gdy Tristan witał się z Hadesem ja rozejrzałam się po wnętrzu stajni. Wcześniej nie byłam w środku, tylko na zewnątrz. Pachniało tutaj sianem, końmi, nic nowego.

Widziałam w środku trzy boksy po lewej stronie i trzy po prawej, a każdy z nich był naprawdę duży, co najmniej dwa razy większe niż te w stadninie, gdzie jeździłam konno.

Obok Hadesa boks był pusty, łatwo się domyśliłam dlaczego. Był zbyt temperamentny, żeby mieć obok siebie innego konia. W trzecim boksie na prawo znajdowała się siwa klacz, z opowieści Eliasa wywnioskowałam, że to była Atena. Wystawiła głowę ponad swój boks i patrzyła w moim kierunku z ciekawością i przyjaznym nastawieniem.

Po lewej stronie naprzeciwko Hadesa znajdował się gniady koń. Stał w pewnej odległości od drzwi swojego boksu i jadł spokojnie wieczorną porcję siana, którą zapewne wcześniej zaserwował im wszystkim Oran. Nie zwracał na mnie większego uwagi i strzelałam, że to był wałach.

Za nim boks znajdowała się Kira, która wyglądała na nieco otępiałą i powoli także jadła swoją kolację. Ostatni boks był pusty, pewnie to tam miał trafić młody źrebak po Hadesie za te kilka miesięcy.

Podeszłam powoli środkiem stajni w stronę Kiry. Klacz przerwała żucie i posłała mi nieprzyjemne spojrzenie, w jednej chwili się denerwując. Podwinęła wargi, pokazując mi zęby. Ewidentnie nie życzyła sobie bym podchodziła chociaż o centymetr bliżej, więc stanęłam w miejscu. Klacz nieco uspokojona parsknęła ostatni raz ostrzegawczo, jakby dla upewnienia się, że zostanę tam gdzie byłam i powróciła do jedzenia.

Wcale nie przejęłam się jej reakcją, wręcz przeciwnie. Cieszyłam się, że mogłam ją taką widzieć i że było z nią o tyle lepiej, że wrócił jej charakterek. Według Lucille była temperamentna, ale gdy ostatnim razem ją widziałam nie była w stanie nawet stać, a co dopiero posyłać groźne spojrzenia.

Uśmiechnęłam się lekko, czując się lepiej. Naprawdę będzie z nią dobrze. Była w najlepszych rękach, w jakie mogła trafić.

Usłyszałam ciche kroki i stanął obok mnie Tristan.

— Jak już ci wcześniej mówiłem dostaje leki, w tej mieszance są przeciwbólowe, przez nie może być nieco zdezorientowana. Albo to, albo będzie cierpiała.

— Tak naprawdę wcale mnie nie dziwi jej reakcja — wyznałam cicho, żeby nie niepokoić Kiry głośniejszym tonem. — Widziała mnie przelotnie tylko kilka razy.

Tristan ostro wciągnął powietrze. Zerknęłam na niego i dostrzegłam na jego twarzy zaskoczenie.

— Myślałem, że chciałaś ją uratować, bo ją znałaś i zdążyłyście się zaprzyjaźnić.

Gdyby tak się działo, to przyjechałabym do niej już w piątek w odwiedziny i tak naprawdę pewnie zostałabym także i w czwartek, gdy lekarz weterynarii ją badał, pomyślałam. Bo wiedziałam, że tak bym zrobiła z Piegusem.

— Nie, nigdy nawet jej nie pogłaskałam.

— I tak po prostu dowiedziałaś się, że chcą ją sprzedać na rzeź i ją kupiłaś.

— Dokładnie.

Zamrugał powoli i patrzył na mnie chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Wtedy po raz pierwszy jego spojrzenie nie było chłodne jak stal czy burzliwe, jak niebo przed sztormem. Było jasne, niczym Księżyc w pełni.

Poczułam dziwne ciepło wewnątrz mnie i oderwałam spojrzenie od jego twarzy. Odchrząknęłam i ruszyłam powoli w stronę boksu z pierwszym koniem na lewo, którego nie znałam.

Co to u licha było? Pomyślałam nieco przerażona tym dziwnym ciepłem sprzed kilku sekund.

Stanęłam dwa metry od boksu konia. Przełknęłam ślinę i najspokojniejszym tonem, jaki mogłam z siebie wydusić, zapytałam:

— Czy to wałach? Jak się nazywa? — spytałam, patrząc na konia, ale nie śmiałam podejść do niego bliżej w razie gdyby jego spokojnie uosobienie mogło być mylące. — To także koń czystej krwi angielskiej?

— Owszem, wałach — przytaknął Tristan i podszedł do wałacha. Koń przestał jeść i wystawił głowę ponad drzwi boksu, witając się z blondynem. — A co do rasy byłaś blisko, one są do siebie podobne. To angloarab, ma na imię Morfeusz.

Przyjrzałam mu się i rzeczywiście mogłam dostrzec różnice między nim, a Hadesem.

— Atena wygląda nieco inaczej niż oni. Każdy z twoich koni jest innej rasy?

— Tak się złożyło, nie planowałem tego. Atena jest rasy andaluzyjskiej.

— Czy mogę się z nią przywitać?

Obecnie nie miałam zamiaru przebywać blisko Tristana, więc zamierzałam ewentualnie pogłaskać Morfeusza później.

— Tak — odpowiedział Tristan bez chwili namysłu i zerknął na wspomnianego przeze mnie konia.

Z lekkim uśmiechem ruszyłam na koniec stajni, do Ateny. Siwa klacz zarżała cicho, patrząc na mnie z ciekawością.

— Cześć — powiedziałam miękko i wyciągnęłam powoli w jej stronę dłoń.

Jej miękkie, ciepłe chrapy oparły się o moją rękę. Patrzyła na mnie łagodnym spojrzeniem i już rozumiałam, dlaczego Elias kochał ją tak bardzo i uwielbiał na niej jeździć.

Ona nawet mnie nie znała, a już zdawała się mnie lubić.

Przesunęłam powoli dłonią po jej głowie i pogłaskałam jej szyję, a klacz zrobiła krok w przód i szturchnęła mnie swoim pyskiem delikatnie w głowę.

— Z ciebie to taka duża pieszczocha, co? — Zaśmiałam się cicho.

Nawet z Piegusem potrzebowałam trochę czasu, by mnie polubił. To, że jeździłam na nim od pierwszej lekcji i zawsze był spokojny oznaczało tylko, że był świetnie wyszkolony i był z natury spokojny. Widziałam jednak, jak nieco nieufnie czasami strzygł uszami, zerkając na Lucille.

Po raz pierwszy spotkałam się z koniem tak łagodnym i przyjaznym, jak Atena. I to w dodatku była klacz, a one raczej były kapryśne. Kira w życiu nie dałaby mi się pogłaskać ani wcześniej, ani tym bardziej teraz.

— Atena ma naprawdę wysoki poziom empatii i nosa do ludzi — powiedział Tristan, stając przy mnie i patrzył jak głaskałam jego klacz. — Od zawsze tak było. To dlatego ją tak nazwałem. Jest równie mądra jak bogini, od której wzięło się jej imię. Przez dziewięć lat swojego życia ani razu się nie pomyliła. Jeszcze jako źrebię próbowała odgryźć mojemu ojcu palce.

— Żartujesz? — zerknęłam na Tristana i mogłam dostrzec, jak patrzył na klacz z ciepłym uśmiechem, przeznaczonym wyłącznie dla jego ukochanych koni, jak zdołałam się przekonać. On naprawdę kochał swoje zwierzęta.

— Nie.... — zaczął i chciał coś jeszcze dodać, ale urwał, a przez jego twarz przeszedł cień, jak gdyby coś sobie przypomniał. Wyciągnął dłoń w stronę Ateny i pogłaskał ją powoli po chrapach. — Nie żartuję. Czy skoro już widziałaś Kirę, możemy wracać?

Jego ton głosu ponownie się zmienił, gdy zwrócił się do mnie z pytaniem. Odsunął się od boksu klaczy.

Chciałam jeszcze poznać Morfeusza, ale po wyrazie twarzy Tristana mogłam się łatwo domyśleć, że wyczerpałam limit jego cierpliwości i chciał jak najszybciej się mnie pozbyć.

— Możemy wracać.

— Przy okazji, mam zachowane wszystkie rachunki od weterynarza oraz paragony na leki Kiry. Chcesz, żebym je zbierał i dał ci pod koniec jej leczenia, czy może wolisz abym dawał ci je na bieżąco?

No tak, przecież miałam mu zwrócić kasę za wszystko.

— Możesz mi dawać na bieżąco — poprosiłam.

Tak byłoby lepiej, uznałam. Gdybym miała zobaczyć na raz wszystkie, to pewnie dostałabym zawału. Już ja się domyślałam jakie to były wielkie kwoty. Wszyscy mi mówili, jak głupią podjęłam decyzję i miałam się przekonać ile przyjdzie mi tak naprawdę za nią zapłacić.

— Mam je u siebie w gabinecie. Myślę, że twoje ubrania powinny już być suche, gdy ty będziesz się przebierała, ja ci wszystko przyniosę.

— Okej — zgodziłam się i pogłaskałam ostatni raz Atenę.

Skierowałam się do wyjścia z Tristanem, a gdy mijaliśmy Kirę zerknęłam na klacz. Nie zwracała już na nas kompletnie uwagi. Uznała zapewne, że skoro dała mi ostrzeżenie, że mam trzymać się z daleka, to byłam na tyle inteligentna, aby zrozumieć przekaz.

Po wyjściu ze stajni Tristan zgasił światło i zamknął za nami dokładnie drzwi.

Deszcz na szczęście przestał już padać, ale wiał porywisty, mocny wiatr, a na ścieżce były wielkie kałuże. Do pojazdu mieliśmy ledwie kilka kroków a i tak zmarzłam. Wiatr zdmuchnął z mojej głowy kaptur i od zimna aż zaszczycały mnie końcówki uszu.

Skoro jesień była taka surowa, to zima pewnie tak będzie, pomyślałam krzywiąc się lekko.

Po dotarciu do domu Tristan zgodnie z naszymi ustaleniami udał się na piętro, do swojego gabinetu, a ja wzięłam ubrania od Orana czekającego w holu i poszłam do dawnej garderoby Sorschy się przebrać.

Ubrania były przyjemnie ciepłe i pachniały kwiatowo. Czułam się o wiele lepiej mając na sobie swoje rzeczy, jednak z tęsknym spojrzeniem położyłam błękitny płaszcz na drzwi szafy, by wysechł.

Jedynie moje buty nadal były mokre, i zimne. Gdy je nasunęłam na stopy aż się skrzywiłam mocno. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz.

Wzięłam swoją torbę, przewiesiłam ją przez ramię. Wygrzebałam z torby telefon i spojrzałam na godzinę. Była już dziewiętnasta czterdzieści pięć i miałam jedną wiadomość od wujka:

Wujek Harry: Jak tam, Ari? Wszystko w porządku? :)

Odpisałam mu pospiesznie:

Ja: Tak. Trochę mi się wydłużyło, bo złapał mnie deszcz. Oran wrzucił moje ubrania do suszarki. Już wracam, niedługo będę.

Wujek musiał mieć telefon pod ręką, bo odpisał mi od razu.

Wujek Harry: Świetnie! Dzisiaj zrobiliśmy zapiekankę pasterską. Zaczekamy na Ciebie.

Zaburczało mi w brzuchu, gdy to przeczytałam. Dotarło do mnie, że ostatni posiłek, jaki jadłam to był obiad w szkolnej stołówce. Po powrocie do domu w końcu tylko się przebrałam, zrobiłam pospiesznie trochę lekcji, by potem mieć je z głowy i przyjechałam do Tristana.

Wrzuciłam telefon z powrotem do toby, zasunęłam dobrze suwak i poszłam na dół, do holu.

Moje buty cicho skrzypiały pod wpływem wilgoci, gdy stawiałam każdy krok i czułam jak moje suche i ciepłe jeszcze przed sekundami skarpetki w ciągu ledwie chwili były kompletnie przemoczone, a moje stopy lodowato zimne.

Gdy dotarłam na dół Tristan stał już przy drzwiach i trzymał w dłoni czarną, elegancką teczkę. Na mój widok wyciągnął z niej plik kartek.

Oj, nie podobała mi się ich ilość, a przecież Kira była u niego ledwie kilka dni. Nie minął nawet tydzień.

Podeszłam do niego powoli, a on podał mi rachunki.

— Tutaj masz wszystko, włącznie z naszą umową w sprawie pożyczki, są dwie kopie i proszę, abyś od razu podpisała jedną dla mnie. — Wyciągnął z teczki pióro i podał mi je. — Mimo twojej oferty postanowiłem dać zerowe oprocentowanie.

— Jasne, dzięki.

Nie czytałam tej umowy, bo i tak nic bym pewnie nie zrozumiała. Poza tym nie myślałam, aby był gotów mnie naciągnąć. Ujrzałam tylko kwotę, która zgadzała się z tą, którą podał mi pan Hasty. Podpisałam pospiesznie oba dokumenty, oddałam jedną kopię Tristanowi i podałam mu także pióro.

Przejrzałam pobieżnie otrzymane od niego rachunki i dostrzegłam oprócz badań Kiry, jej leków także rachunki za zakup dla niej paszy, siana i innych rzeczy, których nawet przeznaczenia nie znałam.

Byłam kiepska z matmy, ale bez problemu policzyłam w pamięci te spore kwoty, że za mniej niż tydzień pobytu u Tristana mój dług wobec niego sięgnął czterech tysięcy funtów, włącznie z pożyczką.

Jasna cholera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro