44. Obrzydliwe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zastukałam palcami w ekran telefonu, ze zdenerwowaniem przegryzając wargę. Na ekranie wciąż wyświetlała się ostatnia wiadomość.

Arthur: Hej, co u Ciebie?

Nie zdążyłam się dłużej zastanawiać nad jej odpowiedzią, bo nagle mój telefon się rozdzwonił, a na ekranie pojawiło się imię asystentki szefa. Cicho westchnęłam, łapiąc się za nasadę nosa. Już teraz wiedziałam, że czekała mnie wizyta w jego gabinecie.

Oczywiste było, że gdy wczoraj olałam klienta - który bądźmy szczerzy zachował się jak kompletny sukinsyn - to złoży na mnie skargę. Mogłam więc mieć nadzieję, że szef to zrozumie i nie będzie robił problemów. Oczywiste było, że to ja miałam rację, ale - jak mawiał - klient był najważniejszy.

- Pan Burnett chce Cię widzieć u siebie za 2 minuty - usłyszałam zaraz po tym gdy odebrałam. Połączenie zostało szybko przerwane, a więc jedyne co mogłam zrobić to wykonać polecenie. Dlatego więc wstałam z obrotowego krzesła, wyminęłam biurko i wyszłam z gabinetu. Od razu napotkałam spojrzenie Natalie, która zmarszczyła brwi na mój widok. Elizabeth - z którą akurat rozmawiała - z zafascynowaniem przyglądała się jej pierścionkowi, mówiąc o czymś z entuzjazmem.

- Muszę jechać na górę - poklepałam dziewczynę po ramieniu, przechodząc obok niej.

- Powodzenia - posłała mi niewielki uśmiech czym się odwzajemniłam, a potem przeszłam przez resztę tłocznego i wypełnionymi biurkami pomieszczenia aż w końcu stanęłam pod windą. Poczekałam z minutę aż w końcu znalazłam się w jej środku. Wcisnęłam na panelu numer 31, a potem winda gwałtownie ruszyła.

Nie stresowałam się tą wizytą. Pracowałam tu już prawie rok i nie raz już odwiedzałam to piętro. Byłam świetna w swojej pracy - klienci mnie chwalili. Moim jedynym problemem było tylko to, że nie umiałam też trzymać języka za zębami i nie pozwalałam sobą pomiatać. Miałam po prostu taki charakter i za nic nie chciałam go zmieniać. Świat nie potrzebował słabej kobiety. Ja byłam jej przeciwieństwem i taką właśnie siebie kochałam. Znałam swoją wartość i na pewno nie dałabym traktować się mężczyźnie jako seksualny przedmiot. Nie pozwalałam klientom na przytyki w moim kierunku i nawet pomimo obcinania pensji czy zostawania po godzinach nie miałam zamiaru tego zmieniać. To, że byłam kobietą wcale nie oznaczało, że miałam pozwalać innym na przedmiotowe traktowanie. Jeśli potrzebowali właśnie takiej architektki to mogli szukać innej. Jeśli klient szanował mnie to ja się odwdzięczałam tym samym. 

Moje szpilki odbiły się od pustych ścian korytarza, gdy ruszyłam w kierunku hebanowych drzwi. Minęłam asystentkę szefa, która nawet nie podniosła na mnie wzroku z nad komputera i po zapukaniu, weszłam do środka. Nolan Burnett siedział za biurkiem, jednak jego oczy były wpatrzone we mnie jakby wyczekiwał mnie od dłuższej chwili. Przesunął powolnym wzrokiem w dół mojego ciała jakby oceniał czy mój wygląd był odpowiedni aż w końcu powrócił wzrokiem do oczu.

- Dzień dobry, szefie - odezwałam się pierwsza, chcąc się pozbyć tej nieprzyjemnej ciszy.

- Usiądź - polecił, układając łokcie na biurku i robiąc w powietrzu piramidkę z rąk.

Wykonałam jego polecenie, zajmując krzesło przed biurkiem.

- Wpłynęła na Ciebie kolejna skarga - odezwał się, posyłając mi ostre spojrzenie. Przybrałam obojętność na twarz, ale ani odrobinę się nie rozluźniłam. Nie mogłam pokazać, że lekceważyłam tą sytuację.

- Domyślam się - stwierdziłam, zakładając nogę na nogę. Splotłam dłonie na kolanie i posłałam mu niewielki uśmiech. - Sytuacja wynikła z winy klienta - odparłam, na co cicho prychnął podnosząc się z fotela. Obszedł biurko i oparł się tyłem o jego blat, zaplatając sobie ramiona na piersi. Przez taką pozycję wydawał się na potężniejszego i wyższego niż w rzeczywistości był.

Co ciekawe zawsze był ubrany w granatowy garnitur, przez co zaczynałam się zastanawiać ile par go miał w szafie. Miał ciemno brązowe włosy i wąsik pod nosem, co nie dość że dodawało mu lat to gdyby nie ten garnitur to można by pomyśleć, że był jakimś oblechem. Miał ponad 40 lat i jak dla mnie to był aż do przesady zbyt poważny.

- Zawsze twierdzisz, że wynika z jego winy - stwierdził, krzywiąc się. - Tłumaczyłem Ci już wiele razy, że jak takie sytuacje będą się powtarzać to będę musiał Cię zwolnić. Nie możemy sobie pozwolić na stratę tylu klientów - wysunął dłoń w kierunku swojej twarzy i przesunął palcami po wąsie. Zdusiłam chęć skrzywienia się. Naprawdę przypominał mi takiego gościa co stoi w rogu placu zabaw i ogląda małe dziewczynki. Ohyda.

- Wiem szefie i staram się być spokojniejsza, ale klient potwierdził spotkanie o umówionej godzinie, a przyszedł pół godziny wcześniej i to, gdy byłam na przerwie - skwitowałam spokojnie, starając się jakoś załagodzić sytuację. Już parę razy słyszałam o swoim prawdopodobnym zwolnieniu, ale zawsze udawało mi się wyjść ze wszystkiego cało. Miałam nadzieję, że tak też będzie tym razem. Przecież nie mogłam stracić też pracy. Była jedyną stabilną rzeczą w moim życiu.

- Wiesz dobrze, że klient jest najważniejszy - zmrużył oczy, na co się wyprostowałam, aby pokazać swoją pewność.

- Ja też mam prawo do przerwy - wzruszyłam ramionami, czując jak ta rozmowa coraz bardziej działała mi na nerwy. Te rozmowy z reguły przechodziły w ten sam sposób. Zdarzały się jednak sytuacje, w których klient ewidentnie przekraczał granicę, której nie powinien i kończyliśmy z nim współpracę. Nolan jeśli chciał to naprawdę potrafił być wyrozumiały.

- Tak, ale mogłaś o tej godzinie wrócić i później jeszcze na nią pójść. Klienci mogą być dupkami, ale to ich potrzebujemy - skwitował, na co z całych sił powstrzymałam się przed przewróceniem oczami.

- Nie zrezygnuje ze swojego lunchu tylko dlatego, że klient nie potrafi korzystać z zegarka - burknęłam, marszcząc brwi. Może ktoś mógł mnie nazwać rozpieszczoną księżniczką, ale ja nie dawałam sobą po prostu pomiatać. I nie ważne czy to było w pracy czy prywatnie.

- Więc nie masz już czego tu szukać - powiedział, na co w pierwszej chwili zmrużyłam brwi, próbując zrozumieć co on właśnie powiedział.

- Słucham? To przecież nie była moja wina - powiedziałam, gwałtownie wstając z krzesła, przez co znalazłam się bliżej go niżbym chciała.

Wzięłam dwa uspokajające wdechy, aby tylko nie zrobić czegoś czego bym potem żałowała.

- Z tego co od Ciebie słyszę to nigdy nie jest Twoja. Nie stać mnie na stratę tylu klientów tylko dlatego, że nie potrafisz się odpowiednio ubrać i mężczyźni to zauważają - skwitował ostro, na co rozchyliłam usta, nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę to powiedział.

- Co to niby ma znaczyć? - prychnęłam, krzyżując ramiona na piersi. - Wyglądam tak jak większość kobiet w tej firmie, a tylko do mnie są pretensje - zacisnęłam usta w wąską kreskę, mając ochotę mu przywalić za samo takie stwierdzenie. Faceci nigdy nie potrafili zrozumieć, że to jak kobieta się ubierała nie miało żadnego prawa wpływać na ich czyny. Zwłaszcza, gdy ja zawsze nosiłam koszule i do tego albo spodnie albo spódnicę co najmniej do kolana. Nigdy nie przekroczyłam żadnej zasady co do kodeksu ubierania się.

- Żadna inna nie jest tak piękna - rozchyliłam usta, czując posmak obrzydzenia w ustach. Miałam wrażenie, że lada chwila, a zwrócę śniadanie na faceta przede mną.

W momencie, gdy ja próbowałam przyswoić to co właśnie powiedział i szukałam w głowie jakiejś odpowiedniej reakcji na to, postawił krok do przodu, przez co staliśmy od siebie w odległości niecałego kroku. Powinnam była się cofnąć, ale byłam na to zbyt zszokowana tą sytuacją. Nie mogłam uwierzyć w to, że to się naprawdę dzieje.

- Możemy się dogadać jeśli zależy Ci na pracy - przesunął wolnym wzrokiem w dół mojego ciała, co jeszcze bardziej spotęgowało mój odruch wymiotny.

- To jakiś żart? - spytałam, próbując dopasować w głowie mężczyznę, który wywalał klientów za to, że klepnęli mnie w tyłek do tego, który właśnie proponował mi coś tak obrzydliwego i chorego.

- Ja jestem bardzo poważny - wsunął dłonie do kieszeni i uśmiechnął się w iście pedofilskim stylu. - Jesteś ładna, a ja no cóż.. samotność mi doskwiera - naprawdę myślałam, że to był tylko koszmar. Naprawdę nie zauważyłam o co mu przez tyle czasu chodziło? Jego spojrzenia, uprzejmość czy fakt, że był miły brałam jako zwyczajną troskę czy po prostu taki rodzaj człowieka i szefa. W tym momencie nie mogłam uwierzyć w to jak bardzo się pomyliłam.

- To jest obrzydliwe - syknęłam, wycofując się, a ku mojemu przerażeniu on ruszył za mną.

- Obydwoje możemy dużo zyskać - stwierdził spokojnym głosem, podczas gdy na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech, który chyba miał być seksowny, ale kompletnie mu to nie wyszło. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby dojść do czegoś takiego. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak łatwo mnie oszukał albo, że to ja mu tak łatwo zaufałam.

- Jest Pan obrzydliwy. W życiu bym się na to nie zgodziła. Nie interesują mnie staruszkowie - skrzywiłam się na samo wyobrażenie tego, że on miałby mnie dotknąć. Naprawdę czułam, że jeszcze chwila w tym gabinecie, a cofnie mi się całe śniadanie.

Wzdrygnęłam się, gdy moje plecy zderzyły się ze ścianą.

- Na pewno? - ułożył dłonie na ścianie po bokach mojej twarzy, a to sprawiło, że automatycznie przygotowałam kolano do pozycji obronnej. - Nie będziesz miała tu czego szukać - zaznaczył, wbijając we mnie wyczekujące spojrzenie.

- Nawet się nie dziwię, że musisz kogoś szantażować, aby się z Tobą przespał - uśmiechnęłam się kpiąco. Mina mu zrzedła - Teraz się odsuń, bo Ci przyłoże - zacisnęłam dłonie w pięści, patrząc mu hardo w oczy.

Powoli, jednak zdjął dłonie ze ściany i się wycofał krok do tyłu.

Przesunęłam wzrokiem po jego twarzy, zastanawiając się czy chciał coś jeszcze zrobić, ale najwyraźniej wcale się nie przejął i zrezygnował.

Odwróciłam się i chwyciłam klamkę, chcąc już jak najszybciej uciec z tego miejsca, jednak wtedy usłyszałam jego głos:

- Powodzenia ze znalezieniem nowej pracy - obejrzałam się na niego przez ramię, zauważając obleśny szeroki uśmiech.

- Co to ma znaczyć? - syknęłam. Naprawdę w takich sytuacjach najbardziej żałowałam tego, że byłam kobietą. Takie sytuacje były naprawdę okropne. Zwłaszcza, gdy brał w nich udział człowiek, na którym w pewnym stopniu się wzorowało.

- Prowadzę jedną z najlepszych firm architektonicznych. Moje jedno słowo zależy od tego czy jeszcze kiedykolwiek będziesz pracować w swoim zawodzie - wsunął dłonie do kieszeni garniturowych spodni. Naprawdę nie potrafiłam zrozumieć jakim cudem nie zobaczyłam tego jaki jest naprawdę. Brałam go za zwykłego może trochę obleśnie wyglądającego faceta, ale nigdy nie poczułam się przez niego źle. Nawet, gdy coś przeskrobałam to był wyrozumiały. Nie umiałam zrozumieć tego, że to wszystko było tylko grą.

- Proszę robić co Pan uważa za słuszne - odparłam, godząc się już z myślą, że to był mój koniec w tej firmie, a może nawet we wszystkich innych. Po chwili wyszłam z gabinetu mocno trzaskając drzwiami. Dopiero, gdy znalazłam się w pustej windzie, przymknęłam oczy, czując jak bardzo biło moje serce, a moje myśli goniły tylko do Thymona. Chciałam się teraz znaleźć w jego ramionach i usłyszeć, że wszystko się ułoży. Że jeden facet nie zniszczy wszystkiego na co pracowałam przez tyle lat. 

Zjechałam windą na sam parter, a potem wyszłam z firmy na chłodne powietrze. Odetchnęłam, starając się uspokoić myśli i serce, ale nic nie pomagało. Zamiast tego mój wzrok poleciał na grupkę facetów w garniturach, którzy akurat palili papierosy. 

- Dacie jednego? - spytałam, wskazując na peta w ustach jednego faceta. Bez słowa jeden z nich podał mi czystego papierosa, a gdy wsunęłam go do ust to podpalił. - Dzięki - posłałam im niewielki uśmiech, a potem się odsunęłam i trzęsącymi dłońmi wybrałam numer do jedynej osoby, którą teraz pragnęłam usłyszeć. 

Odebrał po trzech sygnałach. 

- Przeszkadzam? - spytałam od razu, a potem mocno zaciągnęłam się papierosem. Jak najmocniej starałam się odrzucić od siebie myśl, że właśnie dzisiaj wszystkie moje marzenia poszły się pieprzyć. Przeniosłam wzrok na wysoki budynek spod którego przed chwilą wyszłam i mocno zacisnęłam usta. 

- Co się stało? - spytał od razu, na co potarłam skroń wewnętrzną częścią dłoni, a na moich ustach wykwitł delikatny uśmiech. Oczywiście, że od razu wiedział. 

- Skąd pomysł, że coś się stało? - miałam ochotę jak najdłużej przedłużyć tą rozmowę. Chciałam słuchać go ile tylko się dało, aby zapomnieć o tym popieprzonym dniu. 

- Okropnie brzmisz i słyszę, że palisz. Znam Cię - uśmiechnęłam się przez łzy. Tak bardzo pragnęłam, aby teraz mnie objął. 

- Rzuciłam pracę - odparłam, wtykając peta między wargi. Mocno się zaciągnęłam, ale i tak czułam jak w moich oczach zbierało się coraz więcej łez. Tylko chwila wystarczyła, aby przekreślić lata nauki, prawie rok pracy i moje marzenia, ale nie było takiej opcji, abym tam miała wracać. Wolałabym już skończyć w najgorszym możliwym miejscu niż pracować z kimś takim. 

- Co? Jak to rzuciłaś? Dlaczego? - nie odpowiedziałam. Te słowa nawet nie potrafiły przejść przez moje usta. - Vicky, znam Cię. Kochasz swoją pracę, więc powiedz mi co się tam do cholery stało - przeczesałam dłonią włosy, obserwując jak z moich ust wylatuje szary dym. To wcale nie sprawiało, że czułam się lepiej i spokojniej. Akurat teraz miałam wrażenie, że nic nie mogło pomóc. No może poza ramionami Thymona, ale niestety tych nie mogłam mieć. 

- Mój szef okazał się palantem - rzuciłam peta na ziemie, a potem zdeptałam go obuwiem. 

- Zrobił Ci coś? - słyszałam jak jego głos nagle się wyostrzył jakby w tak zwyczajnym pytaniu kryła się poważna groźba. Wiedziałam, że on był zdolny ją spełnić. 

- Nie, po prostu.. chciał.. - przerwałam, mocno zaciskając powieki. To brzmiało jak jakiś okropny koszmar. Jak człowiek, którego podziwiałam mógł powiedzieć coś takiego? 

- Hej, kochanie. Jestem tutaj. Nie masz się czego bać, dobrze? - jego głos na powrót stał się spokojny i przyjemny dla ucha. Wiedziałam, że to było tylko po to, abym poczuła się lepiej i byłam mu wdzięczna za każdy sposób w jaki starał się przy mnie być. - Za 2 minuty wezmę wolne, a jak Pete się nie zgodzi to się zwolnię i wsiądę samochód, a potem Cię nie wypuszczę. Powiedz mi tylko co się stało - potarłam dłonią czoło. Mogłam się spodziewać takiej reakcji. Thymon zawsze był impulsywny i co było jego błędem to to, że zawsze stawiał mnie na pierwszym miejscu. Starał się być obok w każdej chwili, w której tylko go potrzebowałam, a ja za to go jeszcze bardziej kochałam. Nie mogłam tylko go poświęcać nawet jeśli po tamtej rozmowie czułam się jak gówno. Jak nic nie znaczący przedmiot, który jedyne co miał interesujące to cycki i tyłek.

- Nie przyjeżdżaj. Nie możesz się zwolnić. Powiem tylko nie przyjeżdżaj - przestąpiłam z nogi na nogę, oczekując reakcji. Pierwsze dni naszej rozłąki były znacznie łatwiejsze w porównaniu do dzisiejszego dnia. 

- No więc? - usłyszałam. Odetchnęłam, próbując uzbierać jakieś słowa. 

- Chciał, żebym.. z nim sypiała w zamian za pracę - wydusiłam z siebie, a wtedy po drugiej stronie zapanowała przeraźliwa cisza. Nie słyszałam już nawet jego zdenerwowanego oddechu w słuchawce. - Thymon? - spytałam niepewnie, nie wiedząc czego się spodziewać. 

- Powiedz, że się przesłyszałem - wymamrotał ostrym głosem. 

- Ja.. chciałabym. Sama nie mogę w to uwierzyć - zaskoczył mnie fakt, że nawet nie krzyczał. Jak dla mnie to był nawet aż zbyt spokojny. 

- Zabiję go - i oto był mój Thymon. Właśnie ten, który chciał mnie obronić przed całym światem. To właśnie on był mężczyzną, którego nie dość, że kochałam ponad wszystko to jeszcze był tym którego potrzebowałam. Nigdy nie sprawił, że poczułam się mniej ważna tylko dlatego, że byłam kobietą. Byliśmy na równych pozycjach, a ja kochałam to jak na każdym kroku ukazywał mi to jak wiele dla niego znaczyłam. Wiele kobiet na moim miejscu mogłoby pomyśleć, że zachowywał się tak, bo zrobił coś złego, ale ja wiedziałam że on po prostu taki był. Nie ważne co się działo to właśnie ja byłam u niego na pierwszym miejscu.

- Proszę, uspokój się. Nic mi nie zrobił, więc.. nic takiego się nie stało - sama nie mogłam uwierzyć w to, że naprawdę to powiedziałam. - Spakuję swoje rzeczy i nigdy więcej tutaj nie wrócę, w porządku?

- Dobrze, tak. Wynoś się stamtąd jak najszybciej - bezmyślnie przytaknęłam głową.

- Więc porozmawiamy później. Chcę mieć to za sobą jak najszybciej - stwierdziłam.

- Uważaj na siebie. Pamiętaj, że nikt nie ma Cię prawa dotknąć bez Twojej zgody. Jeśli coś takiego się stanie to złam skurwielowi fiuta - zaśmiałam się, słysząc powagę z jaką to powiedział.

- Zapamiętam. Kocham Cię

- Ja Ciebie też - po tych słowach połączenie zostało przerwane, a ja przeniosłam wzrok na wieżowiec przed którym stałam. Już nie wydawał mi się taki cudowny. Teraz był tylko kupą szkła, stali i cementu. Mogłabym powiedzieć, że teraz był wieżowcem jak każdym innym w Nowym Jorku, ale to nie była prawda. Do żadnego innego nie odczuwałam takiej niechęci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro