9. Zaręczyłam się

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Około godziny 21, gdy jeszcze wszyscy - oprócz Lily z wiadomych względów - na dole pili wódkę i zajadali się ciastem, który babcia z mamą przygotowały, zamknęłam się na górze w pokoju, aby chociaż odrobinę odpocząć. Ten dzień był dla mnie strasznie wykańczający, a po rozmowie z tatą czułam się dziwnie. Miałam wrażenie jakby mnie przejrzał. Zawsze potrafił to zrobić, a przez to ja czułam się totalnie zbita z tropu. Prawda była taka, że sama nie wiedziałam czego chciałam. Od zawsze marzyłam o tym, że się szczęśliwie zakocham, wyjdę za mąż za mężczyznę, który będzie ideałem, a potem urodzę mu dzieci i będziemy razem szczęśliwi. Arthur przecież był ideałem. Był mężczyzną, za którego powinnam wyjść i, którego przecież kochałam. To wszystko było zbyt popieprzone.

Gdy tylko usłyszałam dzwonek mojego telefonu, jednym zwinnym ruchem wyciągnęłam go z kieszeni i nawet nie spoglądając kto dzwonił, odebrałam bez wahania. Czekałam na ten telefon od momentu, gdy pierścionek zaręczynowy wylądował na moim palcu.

- Arthur mi się oświadczył - to były pierwsze słowa, które padły z moich ust. - A ja się zgodziłam - dodałam po chwilowej ciszy.

- Mam Ci pogratulować? Nie brzmisz na przeszczęśliwą pannę młodą - odparła po chwili.

- Bo.. ja sama nie wiem - westchnęłam, siadając na podłodze przy łóżku. Oparłam się o nie plecami i podciągnęłam kolana pod twarz. - Wiesz, że Arthur jest wspaniały

- Ale?

- Chyba powinnam skakać ze szczęścia i być podekscytowana tym wszystkim, nie? Tymczasem czuję się jakby to był zwyczajnym dzień - westchnęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie mogłam uwierzyć w to jaką idiotką byłam.

- Może Arthur po prostu nie jest facetem, z którym chcesz spędzić życie - powiedziała przyciszonym głosem.

- Co byś zrobiła, gdyby Evan Ci się oświadczył? - spytałam jeszcze ciszej niż ona. Nie wiem dlaczego. Wszyscy na dole świętowali i nawet, gdyby ktoś jakimś cudem sobie ubzdurał, aby podsłuchiwać pod drzwiami to i tak przez ten hałas nie było szansy na to, aby coś usłyszał.

- Pewnie bym zemdlała - zaśmiała się cicho, czym jej zawtórowałam. - albo się popłakała. Mógłby w tej kwestii się wziąć do roboty. Spotykamy się dłużej od was, a nadal nic - burknęła oskarżycielsko, na co się zaśmiałam.

- Wątpię, żebyś jeszcze długo musiała czekać - mruknęłam z uśmiechem pod nosem.

- Wiesz coś? - spytała.

- Nie, ale Evan to Evan. Jeśli chce za Ciebie wyjść to pewnie niedługo się oświadczy. Wcześniej oboje mieliście studia, wspólne mieszkanie, nowa praca. Teraz to chyba najlepszy moment - odparłam zgodnie z prawdą.

- A jeśli nie chce? - spytała, a w jej głosie dało się wyczuć strach.

- Ej, jak mógłby nie chcieć? Gdyby nie chciał to by z Tobą nie był, więc się uspokój. Zobaczysz, że niedługo ty też będziesz miała pierścionek na palcu - odparłam z uśmiechem.

- Co do swojego to się jeszcze zastanów nad nim. Arthur może i jest wspaniały, ale nie powinnaś za niego wychodzić jeśli tego naprawdę nie chcesz - powiedziała, na co ciche westchnięcie wyszło z pomiędzy moich warg. Nie podobało mi się to, że wróciliśmy do tematu. Był dla mnie zbyt trudny.

- Lily jest w ciąży - szybko zmieniłam go, aby tylko móc skupić się na czymś innym.

- Co? O ja pieprzę. Ale się u was dzieje. Tylko jeden dzień mnie nie było - nawijała jak prezenterka pogodowa, na co cicho się zaśmiałam, jednak z ulgą przyjęłam skupienie tematu na czymś innym. - Który to tydzień? Noah się cieszy?

- I to jak. Szczerzy się od ucha do ucha i opija teraz swoje przyszłe ojcostwo. A co do tygodnia to 5. Kto by się spodziewał, że to Noah pierwszy będzie miał dzieciaka - prychnęłam cicho.

- No na pewno nie ja. Nawet przede mną chociaż najpierw wolałabym wyjść za mąż - stwierdziła. - Ale gratulacje się mu należą - dodała, na co przytaknęłam. Cieszyłam się szczęściem brata. Wiedziałam, że był totalnie zakochany w swojej dziewczynie, która była jego pierwszą miłością. Cieszyłam się, że nie musiał przechodzić przez coś takiego jak zawód miłosny.

- No to jak jutro tu wpadniemy to mu złożysz. A jesteś już w domu?

- Tak, zadzwoniłam jak tylko do niego weszliśmy - odetchnęła jakby z ulgą.

- A jak było? - spytałam. Natalie te święta spędzała razem z rodzicami i dziadkami, tymi swoimi jak i Evana, którzy zebrali się w domu wujka Ivo.

- Bez większych rewelacji - stwierdziła. - Tylko ich pytania o wnuki mnie zamęczyły

- Przeżywam dzisiaj dokładnie to samo - odparłam, przykładając dłoń do czoła. - W sumie jak macie siłę to możecie jeszcze do nas wpaść. Wygląda na to, że tu impreza się dopiero rozkręca

- Raczej nie dam rady, teraz mam tylko ochotę iść spać. Późno wrócisz?

- Chyba niedługo. Mam już dość tego tłoku i ciągłych pytań o wszystko - burknęłam.

- Dobra, to ja jeszcze trochę na Ciebie poczekam. W końcu się zaręczyłaś. Będziesz musiała mi wszystko opowiedzieć! - pisnęła, na koniec na co cicho prychnęłam. Wydawała się tym bardziej podekscytowana niż ja. Jak miałam być szczera to kompletnie nie tego spodziewałam się w dniu moich zaręczyn. Sądziłam, że będę chciała skakać pod niebo i to będzie po prostu jeden z moich najlepszych dni w życiu. Tymczasem czułam się jedynie trochę zestresowana.

- W porządku, zaraz będę się zbierać - uśmiechnęłam się. - Ale jak jesteś zmęczona to mogę też jutro Ci opowiedzieć. I tak za bardzo nie ma co - przygryzłam wargę, podnosząc się z podłogi.

- Jeju, brzmisz jakby ktoś Cię zmusił. Laska, albo tego chcesz albo nie, bo jak powiesz 'tak' przed ołtarzem to już nie będzie powrotu - powiedziała, na co zacisnęłam usta, a potem się rozłączyłam. Ten dzień był spieprzony.

***

Szłam powoli w kierunku domu, starając się odrzucić od siebie wszystkie negatywne myśli. Arthur postanowił jeszcze zostać i pooblewać tak wspaniały' dzień, ale obiecał, że niedługo wróci. Tak było nawet lepiej. Czułam po prostu, że potrzebowałam samotności. Wiedziałam, że szybko powinnam przemyśleć to wszystko co się stało, ale to było też ostatnim na co miałam ochotę. Chciałam na chociaż moment się od tego oderwać. Kilka lat temu zapewne właśnie upijałabym się, aby tylko na moment wyłączyć myślenie, ale ja już taka nie byłam. Czas imprez był już za mną, a ja wszystko przyjmowałam na klatę. Zwłaszcza własne decyzje.

***

Przez następną godzinę skrupulatnie opowiadałam przyjaciółce o dzisiejszym dniu. Czułam się.. głupio. Naprawdę głupio, bo to ona się szczerzyła, klaskała w dłonie, a niekiedy piszczała. A ja? Po prostu opowiadałam z niewielkim uśmiechem na ustach. Przez myśl ciągle mi przechodziło, że to może był błąd, ale szybko to od siebie odpychałam. Przecież byłam z nim szczęśliwa. Dlaczego więc nie skakałam ze szczęścia? Nie rozumiałam siebie.

Potem jak najszybciej zamknęłam się w pokoju. Wzięłam naprawdę długą kąpiel, podczas której głównie przyglądałam się pierścionkowi na moim palcu. Po 23 byłam już w łóżku, ale nie potrafiłam zasnąć. Wszystkie myśli kotłowały mi się w głowie. Miałam tak potężny mętlik i sama nawet nie wiedziałam skąd on się wziął. Nie potrafiłam zrozumieć skąd nagle się wzięły moje wątpliwości. Przecież z Arthurem moje życie było idealne. O nic się nie martwiłam. Nie kłóciliśmy się. Wspieraliśmy się. Byliśmy po prostu idealni. Dlaczego więc całe moje ciało wrzeszczało, że to wcale nie tak powinno być?

W końcu usłyszałam kroki na korytarzu. Od razu wiedziałam, że to Arthur. Zamknęłam oczy, a po chwili drzwi się otworzyły. Mężczyzna przez chwilę stał, ale potem podszedł w moim kierunku. Tylko ostatkami sił się nie skrzywiłam, gdy do moich nozdrzy dotarł smród wódki. Arthur prawie nigdy nie pił, więc miał naprawdę słabą głowę. Aktualnie pewnie był w fatalnym stanie, ale nie miałam już ochoty na żadną rozmowę.

- Słodkich snów, kochanie - wyszeptał dość niewyraźnym głosem, składając pocałunek w moich włosach. Od razu serce mi się roztopiło i na moment zapomniałam o wszystkich wątpliwościach, i nieprzyjemnym smrodzie alkoholu. Po chwili ułożył się obok mnie, a kilka sekund później usłyszałam ciche pochrapywanie.

Z cichym westchnięciem i wyrzutami sumienia, podniosłam się z łóżka. Po cichu zeszłam na parter, a potem zajęłam miejsce na tarasie. Dzisiejsza noc była naprawdę chłodna, więc nic dziwnego, że w zwykłej koszulce i dresach wcale nie było mi ciepło. Mimo to wgapiałam się w gwiazdy, próbując uporządkować myśli.

- A ty jesteś szczęśliwy? - spytałam, czując to jak szybko biło moje serce.

- Jak miałbym być bez Ciebie szczęśliwy? Ja wciąż Cię kocham - głos mu zadrżał. - A wiesz co jest najgorsze? Nawet jeśli będę próbował przez kolejne sto lat to zmienić to to nic nie da. Bo ja zawsze będę Cię kochać Victorio Simons

Ze złością podniosłam się z drewnianej podłogi, a potem ruszyłam do wyjścia. Złapałam po drodze telefon, który leżał na stoliku w salonie, a potem zarzuciłam na ramiona płaszcz. Pierwszy raz od 2 lat musiałam zapalić. I właśnie z tego powodu około godziny 1 w nocy przemierzałam ulice Filadelfii, aby odnaleźć jakiś całodobowy sklepik. Wcześniej wiedziałam, gdzie mogłam takiego znaleźć, ale po 7 latach nieobecności dużo się w nawet tej kwestii zmieniło.

Dopiero po jakiejś pół godzinie znalazłam monopolowy czynny przez całą dobę. Kupiłam w nim dwie paczki papierosów, zapalniczkę i butelkę czerwonego wina. Taki dzień chyba wypadałoby uczcić, nie?

Schowałam wino do głębokiej kieszeni w płaszczu, a potem odpaliłam jednego papierosa, idąc w dalszą drogę. Nie miałam zbytniej ochoty, aby wracać do domu. Zresztą po co skoro wszyscy spali i jeszcze mogłabym ich obudzić?

Nie byłam pewna dokąd szłam. Rozglądałam się po ulicy, aby przypomnieć sobie jak to wszystko wyglądało. Nie było wielu zmian.

Paliłam papierosa za papierosem, próbując pozbyć się stresu, który najwyraźniej we mnie wsiąknął i każda próba kończyła się porażką.

Ulice o tej godzinie były czyste. Światła w domach pozgaszone i tylko ja chodziłam. Przynajmniej było tak dopóki jakiś chłopak się nie pojawił. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem, który szczelnie zakrywał jego twarz. Szedł ze spuszczoną głową, trzymając dłonie w kieszeniach czarnych dresów. Kompletnie go zignorowałam aż w końcu przeszedł obok mnie. Wtedy gwałtownie się zatrzymałam, rozpoznając zapach. Przymknęłam oczy, chcąc się nacieszyć tą chwilą.

- Thymon? - odwróciłam się w kierunku mężczyzny, który kompletnie mnie ignorując szedł dalej. Mogłabym przypuszczać, że faktycznie mnie nie rozpoznał, ale jego napięte ciało mówiło mi coś kompletnie innego. Wyrzuciłam papierosa na chodnik, zdeptałam go, a potem ruszyłam za mężczyzną - Napijesz się ze mną? - wypaliłam pierwsze co mi przyszło do głowy. Chłopak zatrzymał się i uniósł na mnie wzrok. Wysunęłam z kieszeni wino i zamachałam nim, posyłając mu uśmiech.

- Dobrze - powiedział delikatnie zachrypniętym głosem, a na moje usta automatycznie wpłynął uśmiech. Tylko on był skory do tego, aby w środku nocy tak po prostu się napić.

Chłopak zajął miejsce na krawężniku przed nami, na co zmarszczyłam brwi.

- Tutaj? - spytałam skołowana.

- Dlaczego nie? - obrócił się w moim kierunku, a gdy na jego ustach ukazał się uśmiech, nie potrafiłam się nie zgodzić. Usiadłam obok niego, ale żadne z nas się nie odzywało. Dopiero po chwili ciszy otworzyłam butelkę, a potem pociągnęłam z niej dużego łyka. Przekazałam ją chłopakowi. - Więc nadal lubisz czerwone - mruknął, a potem napił się.

- To się nie zmieniło - przyznałam, a jego uśmiech jakby się rozświetlił.

- No i wciąż palisz - uniósł brew jakby chciał mnie prześwietlić. Jakby doskonale wiedział, że coś musiało się stać skoro to robiłam. Znał mnie.

- Właściwie to nie - westchnęłam cicho, a potem pociągnęłam dużego łyka zanim kontynuowałam. - Przestałam jakieś 2 lata temu, ale dzisiaj po prostu musiałam - nie patrzyłam na niego. Wiedziałam, że mnie w pewien sposób analizował, ale o nic nie pytał. Po prostu siedział obok mnie i pił razem ze mną. Jak za dawanych lat. - Jak u Ciebie? - spytałam w końcu na niego spoglądając. Szybko zauważyłam, że jego oczy nie opuszczały mojej osoby. Na to moje serce mocniej zabiło.

- Dobrze - napił się zanim jego usta opuściły kolejne tak znaczące dla mnie słowa. - Ułożyłem sobie wszystko, naprawiłem - tu przerwał i nabrał gwałtownie powietrza. - To wszystko zawdzięczam Tobie i.. dziękuję. Naprawdę jestem Ci wdzięczny - posłał mi uśmiech, który od razu odwzajemniłam.

- Nie masz mi za co dziękować - odparłam w duchu skacząc jak mała dziewczynka, bo naprawdę mu się udało. A ja mu w jakiś sposób w tym pomogłam. - Gdyby nie ty, nic by z tego nie wyszło. Tobie należą się brawa - skwitowałam szczerze. - Bardzo się cieszę, że Ci się udało - dodałam, czując jednocześnie jak moje policzki robią się czerwone pod jego spojrzeniem.

- Tak naprawdę to tylko dzięki Tobie dałem sobie z tym radę. Byłaś moją codzienną motywacją..

- Thymon - przerwałam mu, czując jak mój żołądek jak i gardło się ścisnęły.

- Wiem, naprawdę nie musisz nic mówić. Ja po prostu.. bardzo mi Ciebie brakowało - posłał mi niepewny uśmiech, który przyprawił mnie o szybsze bicie serca.

- Wiesz, że mi Ciebie też, ale to wcale nie takie łatwe. My już po prostu..

- Wiem. Kochasz innego i to szanuję. Oby dał Ci to na co zasługujesz - znowu się uśmiechnął, choć miałam wrażenie, że jednocześnie jego serce się łamało. Tak jak i moje.

Pociągnął dużo płynu z butelki, a ja już wiedziałam, że to była taka maska. Że ten uśmiech to była tylko poza. Że w pewien sposób cieszył się, że miałam kogoś dobrego, ale jednocześnie sam przez to potwornie cierpiał.

Nagle pierścionek na moim palcu zaczął mi ciążyć. Chciałam już schować dłoń do kieszeni, ale wtedy zrozumiałam, że nie mogłam. Taka była już rzeczywistość.

- J - ja muszę Ci coś powiedzieć - mruknęłam cicho, a moje dłonie zaczęły się trząść. - Nie chcę, abyś dowiedział się o tym od kogoś innego - mocno nabrałam powietrza, aby wypowiedzieć słowa, które strasznie mnie paliły w przełyku. Przez ten czas chłopak mi się przyglądał. Oczekiwał moich słów z pełnym zainteresowaniem. Potem dotarło do mnie, że zawsze mnie w taki sposób słuchał. - Zaręczyłam się - to były słowa, które widziałam, że totalnie zbiły go z tropu. Ja miałam wrażenie, że lada moment i się rozpłaczę. Serce mnie potwornie zabolało.

Chłopak odwrócił głowę, a przez kaptur, który wciąż miał założony na głowie, nie mogłam zobaczyć jego twarzy. Słyszałam tylko jak głośno przełknął ślinę.

- Gratuluję - to były słowa, których nie chciałam od niego słyszeć. Bo były złe. Nieodpowiednie. - Jak długo się spotykacie? - teraz to mnie zbił z tropu. Mimo, że pytanie było mi zadawane to nawet na mnie nie zerknął. Uparcie patrzył przed siebie.

- 3 lata - odezwałam się jednocześnie, czując jak w gardle staje mi ogromna gula.

- To ja Ci się pewnego dnia oświadczę - powiedział całkowicie poważnie, przez co na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Podobała mi się taka wizja.

- Do tego poczekaj tak ze 3 lata - przygryzłam wargę, nie mogąc powstrzymać się przed wyobrażeniem sobie tego momentu.

- Załatwione, kochanie - posłał mi szeroki uśmiech, przyglądając mi się z przymrużonymi oczami.

Przymknęłam powieki, czując jak spod nich wydostała się pojedyncza łza. Ten świat był tak cholernie niesprawiedliwy.

Jego wzrok poleciał na moją dłoń, którą automatycznie chciałam zacisnąć. Bolało mnie to, że go raniłam. Nie zasłużył sobie na to.

- Więc teraz.. my opijamy to? - spytał, a jego wzrok bardzo powoli się podniósł aż w końcu zrównał z moim.

- Nie, to po prostu.. chciałam się napić ze starym przyjacielem - mruknęłam, zagryzając wewnętrzną część policzka. Nie chciałam okazywać tego jak bardzo się stresowałam, ale po jego minie widziałam, że mnie przejrzał. Mimo to się nie odezwał.

- W porządku - wzruszył niby to obojętnie ramionami, a jego wzrok znowu poleciał na dom, który stał naprzeciw nas. Nie odzywaliśmy się. Oboje najwyraźniej zapomnieliśmy też o winie, które leżało na krawężniku pomiędzy nami, jakby jeszcze dodatkowo ukazywało granicę między nami.
W tym momencie jedynym co pragnęłam to było cofnięcie się w czasie. Chciałam wrócić do tego wszystkiego i jakoś inaczej to potoczyć. Zastanawiałam się przez moment czy gdyby to ze mną przy boku udało mu się wszystko naprawić to czy wciąż bylibyśmy razem po tych 7 latach? Czy wciąż byśmy się kochali?

Aktualnie poza wyrzutami sumienia nie miałam pojęcia co czułam. Thymon był mi po prostu bliski i cokolwiek bym zrobiła to nie potrafiłam, a może nawet nie chciałam tego zmieniać.

- Ale nie zapraszaj mnie na ślub - odezwał się. Przeszły mnie ciary, a moje oczy się przymknęły. Cicho odetchnęłam.

Ślub

To było takie odległe. Nieprawdopodobne.

- Nie zrobiłabym Ci tego - wyszeptałam. Miałam ogromną gulę w gardle. Chciałam się zapaść pod ziemię i zniknąć. Jakoś inaczej to ułożyć. Rzecz w tym, że nie miałam pojęcia co bym w takiej sytuacji zmieniła. Czy sprawiła, że nigdy nie spotkam Arthura i wcześniej wsiądę w samochód i tu przyjadę czy może jednak nigdy tu nie wrócę i będę wiodła szczęśliwe życie u boku idealnego mężczyzny. Nie chciałam na to odpowiadać. Samo stawianie sobie tego pytania było niewłaściwe. A odpowiedź, której bym udzieliła tym bardziej.

--------
Ta piosenka z mediów tak bardzo mi się z nimi kojarzy😟

I TAK, WIEM ŻE PRZEŻYWAM ALE JA NIE MOGE BEZ NICH ŻYĆ

I wgl dziwnie mi pisać o Thymonie jako o 'mężczyźnie'.-.-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro