19. Huragan

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uniosłam wzrok na przystojną twarz mężczyzny. Sięgnęłam dłonią do jego policzka i przesunęłam po nim palcami. Jak zwykle zero zarostu.

- Masz rację, że to co było między nami wciąż tam jest, ale oboje wiemy już, że to się nie uda. Znamy już zakończenie tej historii - szepnęłam, czując jak coraz większą gula stawała mi w gardle. Mężczyzna pokręcił przecząco głową.

- To co się stało 7 lat temu było tylko jej początkiem. Jej koniec ma miejsce za 50 lat - uroczy uśmiech wszedł na jego usta, a palce schowały za ucho kosmyk, który opadł mi na twarz. Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, gdy mówił to z taką pewnością.

- Sądzisz, że tyle bym z Tobą wytrzymała? - zakpiłam.

- Nie będziesz miała wyjścia - stwierdził. Wydawało mi się zabawne to, że rozmawialiśmy o wspólnej przyszłości, gdy nawet nie byliśmy razem.

- Nie mów o tym tak jakby to było takie łatwe - mruknęłam, spuszczając wzrok. Wiedziałam, że nigdy nikogo nie pokocham tak bardzo jak jego, ale było tyle rzeczy, które nas dzieliły.

Dwa palce wsunęły się po moją brodę i uniosły ją do góry. Nasze spojrzenia znowu się spotkały.

- To jest łatwe - szepnął z uśmiechem. - Kocham Cię i chce być z Tobą. Nic poza tym nie ma dla mnie znaczenia - powiedział, a mi już chyba po raz setny kolana zmiękły.

- Minęło 7 lat - westchnęłam. - Oboje się zmieniliśmy, a ja.. dopiero zerwałam z chłopakiem. Kocham go - szczęka mężczyzny się zacisnęła w wąską kreskę. Na moment przymknął oczy, a dłoń która wciąż spoczywała na moim biodrze, ścisnęła je.

- Kochasz - powtórzył. - Chcesz do niego wrócić? - spytał. Cisza, która nagle zapanowała raniła moje uszy. Sama nie wiedziałam czego chciałam. Z Arthurem wszystko było łatwiejsze. Byłam pewna swojej przyszłości i dalszego życia u jego boku. A Thymon? Był jak huragan. Wchodził do domu, przewracał wszystko do góry nogami i szalał. Był wariatem. A ja to kochałam. - W porządku - odezwał się. Cofnął się o dwa kroki. - Obyś z nim była szczęśliwa - po tych słowach szybko wyszedł. Zacisnęłam mocno powieki, a słone łzy wypłynęły spod nich.

Mogłam go zatrzymać i wszystko wyjaśnić, ale nie potrafiłam. To byłoby niezgodne ze mną. Nie, gdy sprawa moja i Arthura wciąż była otwarta.

Najwyraźniej moim przekleństwem było cierpienie z miłości.

***

W poniedziałek o godzinie 11 wpadłam do banku. Każdy tutaj już mnie znał, więc nie miałam żadnego problemu, aby przedostać się na 7 piętro do bufetu. Wiedziałam, że o tej godzinie miał przerwę i, że to właśnie tam je spędzał. Starałam się nie zwracać na siebie większej uwagi, ale kompletnie tu nie pasowałam. Nie dzisiaj, gdy wyglądałam jak 7 nieszczęść.

Odkąd Thymon wyszedł z mojego mieszkania, nie potrafiłam się pozbierać. Resztę weekendu przepłakałam w ramionach przyjaciółki, a dzisiaj? To był dzień, w którym w końcu miałam wrócić na właściwy tor. Wiedziałam, że miałam dać mu więcej czasu, ale ja też miałam prawo wiedzieć na czym stałam. Musieliśmy na spokojnie porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Nie chciałam się z nim rozstawać w nieprzyjemnej atmosferze. Na to na pewno nie zasłużył. Przecież od początku traktował mnie najlepiej jak potrafił.

Ale co do rozstania to nie miałam wątpliwości. W weekend prawie nie spałam, więc miałam wiele czasu na przemyślenia. Faktem było to, że nie chciałam za niego wychodzić. Moja reakcja na jego oświadczyny ewidentnie to potwierdzała. Arthur był naprawdę świetnym facetem i mogłabym mieć u jego boku spokojne życie, ale to przecież nie jego pragnęłam. Chciałam gubić się w lesie, w minutę podjąć decyzję, że wylecę nawet na drugi koniec świata i co najważniejsze - chciałam być szczęśliwa. Chciałam stanąć na najwyższym budynku w Nowym Jorku i krzyczeć, że byłam szaleńczo zakochana. I faktycznie to czuć. Nie zważałam na konsekwencje, bo każda sekunda tego szaleństwa była warta, aby przez nią płakać nawet latami.

Z takim właśnie postanowieniem wkroczyłam do bufetu. Zdążyłam już zapomnieć jaki był ogromny. Odnalezienie Arthura w ponad setce innych mężczyzn w garniturach graniczyło z cudem.

Przesunęłam wzrokiem po pomieszczeniu, ale aby dojrzeć mężczyznę, którego szukałam musiałabym chyba obejść każdy milimetr sali i przyjrzeć się każdemu facetowi. Tutaj dosłownie wszyscy wyglądali tak samo.

Postanowiłam więc podjąć próbę i wysłałam krótką wiadomość:

Vicky: Jestem w bufecie. Porozmawiajmy

Plusem było to, że wiedziałam, że telefon wyciszał tylko podczas spotkań. Nie miałam jednak pewności czy w tym hałasie usłyszy własny telefon.

Przesuwałam wzrokiem po każdym mężczyźnie, który mnie mijał albo który był odwrócony w moją stronę. Nie rozpoznałam żadnej twarzy.

Westchnęłam przeciągle, próbując wypatrzeć jego przyjaciół. Powoli traciłam nadzieję, że uda mi się dzisiaj z nim porozmawiać, gdy zobaczyłam znajomą twarz. Mężczyzna szedł w moim kierunku, jednocześnie poprawiając zegarek na nadgarstku. Wydawał się skupiony i w pełni spokojny.

- W moim gabinecie możemy porozmawiać - odezwał się, gdy znalazł się obok mnie. Wysunął dłoń w kierunku wyjścia, dając mi znać, żebym wyszła pierwsza. Zrobiłam tak jak prosił.

Po chwili oboje wsiedliśmy do windy, a potem wjechaliśmy na 18 piętro. Przeszliśmy obok kilku gabinetów aż w końcu stanęłam pod jego. Arthur szybko je otworzył kartą, a potem weszliśmy do środka.

Pierwszym co rzuciło mi się w oczy to to, że na biurku nie stało już nasze zdjęcie.

On też chce zerwać.

Ulżyło mi, że chciał zrobić to samo co ja.

- Nie powinniśmy do siebie wracać - odezwał się pierwszy, a jedną dłoń wsunął do kieszeni spodni. W tym momencie wydawał mi się strasznie odległy. Dystansował się ode mnie.

- Masz rację - potwierdziłam. - Jestem Ci naprawdę wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobiłeś, ale to już nie ma sensu. Wydaje mi się, że ty też nie znalazłeś we mnie tego czego szukałeś - stwierdziłam, na co na twarzy mężczyzny pojawił się grymas.

- Jesteś świetną kobietą, ale w końcu zrozumiałem, że nie jesteś moją jedyną. Kocham Cię, ale.. - przerwał w poszukiwaniu jakichś słów.

- Wiem, nie musisz mówić. Czuję dokładnie to samo - uśmiechnęłam się słabo.

- Rozmawiałaś z nim? - spytał, przekrzywiając głowę. Niepewnie przytaknęłam.

- Pozwoliłam mu odejść - szepnęłam, czując potworny uścisk w piersi.

- Powinnaś do niego jechać, a nie stać tutaj ze mną. To on jest twoim jedynym - uśmiechnął się, co w tej sytuacji wydawało mi się cholernie dziwne. Dopiero razem rozmawialiśmy o naszej przyszłości, a teraz sam mówił mi, że z innym powinnam być. Może nasza miłość wcale nie była taka trwała. Kochaliśmy się, ale teraz miałam wrażenie, że bardziej jak przyjaciele niż para.

- Więc przyjaciele? - spytałam, wyciągając dłoń w jego kierunku.

- Przyjaciele - uścisnął moją dłoń. - Dzwoń jakbyś czegoś potrzebowała - uśmiechnął się, a zaraz potem puścił moją dłoń.

- Ty też - odwzajemniłam uśmiech, a potem złapałam za klamkę. Zatrzymał mnie głos Arthura.

- Powodzenia

- Na pewno się przyda - mruknęłam pod nosem, a potem opuściłam jego gabinet.

--------
Nie wiem czemu, ale cholernie się stresuje tym rozdziałem..😬

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro