Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


L's POV:

To było nieuniknione. Musieliśmy przetransportować się do Los Angeles w ramach śledztwa.
Wszystko wygląda na to, że przestępca jest strasznie naiwny. Dał się złapać w pułapkę z okupem. Widać, że nie jest zbyt inteligentny i robi to wszystko dla pieniędzy, a to z kolei może znaczyć, że działa na czyjeś zlecenie.
Ta sprawa wydawała się z każdą chwilą coraz jaśniejsza. Siedząc w samolocie, myślałem o tym bez przerwy, analizując po kolei wszystkie fakty, które były mi na chwilę obecną znajome. Skoro porywacz działał w okolicach Kantō, a obecnie przebywa w LA, trzeba się najpierw po tej okolicy rozejrzeć. Wiadomo, duże miasto, więc na pewno mieszka tam od groma takich czteroosobowych rodzin. Mimo wszystko trzeba będzie kilka z nich poznać osobiście. Co więcej, trzeba będzie sprawdzić, czy tutaj również będzie dokonywał cyklicznych morderstw. Prawdopodobieństwo że tak właśnie się stanie wynosi 75%, ze względu na to, że w LA może znajdować się jego główna siedziba i może po prostu zaprzestać swoją działalność, aby nie zostać przyłapanym. W dodatku nie ma wątpliwości, że porwane przez niego dzieci żyją i pochodzą z Japonii. Tutaj już sprawa wydaje się troszeczkę prostsza. Gdy już wpadniemy na trop, gdzie mogą być ukryte, będzie wystarczyło jedynie szukać dzieci o Azjatyckich rysach twarzy. Wtedy już będzie 98% prawdopodobieństwa, że to właśnie one.
Jeśli morderca nadal będzie kontynuował swoją działalność i tutaj, jutro powinno nastąpić kolejne morderstwo.
Będę musiał codziennie śledzić najnowsze wiadomości.

---

Gdy dolecieliśmy, Watari zaprowadził nas wszystkich do wynajętego hotelu w którym zostaniemy na jakiś czas. Zawsze powtarzał, że prawdziwy detektyw nie może przebywać za długo w jednym miejscu, więc takie hotele trzeba co jakiś czas zmieniać.
Zawsze się zastanawiałem skąd on brał na to wszystko pieniądze. Czy detektyw naprawdę aż tyle zarabia? Ciekawe.

- Idę rozejrzeć się po okolicy - oznajmiłem donoście im wszystkim.

- Ale gdzie ty masz zamiar iść i po co? - dopytywał się jeden z policjantów.

- Po prostu zamierzam zbadać trochę teren. Skoro mamy się płynnie poruszać po okolicy, wypadałoby ją znać. Los Angeles jest wręcz gigantycznym miastem, a jak w wiadomościach podadzą nazwę ulicy lub chociaż dzielnicy, na której zostało dokonane kolejne przestępstwo, dobrze by było, gdybyśmy chociaż odrobinę orientowali się gdzie to może być.

- Chłopak dobrze gada - rzekł najstarszy z policjantów - Dajmy mu trochę powęszyć po okolicy, może dowie się czegoś ciekawego. My i tak narazie nic nie możemy zrobić. Musimy czekać do jutra, żeby zobaczyć czy przestępca dokona kolejnego morderstwa.

- No dobrze, L, idź, ale uważaj na siebie. - upomniał mnie Watari.
Traktował mnie jak syna, zawsze się o mnie martwił.

- Dobrze, nic mi się nie stanie, nie jestem już dzieckiem, możesz być spokojny. - powiedziałem, po czym opuściłem hotel, w którym się zatrzymaliśmy.

Na dworze zaczynało się już robić ciemno, ale miasta takie jak to, o tej porze dopiero zaczynają żyć.
Zacząłem poruszać się po dzielnicach, w których znajdowała się największa ilość domków jednorodzinnych. Starałem się zapamiętać ich wygląd oraz położenie. Chodziłem tak do godziny około 01:10.

Już miałem wracać do domu, gdy nagle usłyszałem pisk jakiejś kobiety.
Dobiegał ze ślepego zaułka, co nie wróżyło niczego dobrego. Mimo wszystko, postanowiłem jednak sprawdzić co tam się dzieje.
Nie potrafię określić czy w tamtym momencie czułem strach. Na pewno było to coś na kształt niepokoju. Takie uczucie, które ściska za gardło, ale nie powoduje kołatania serca.
Z oddali zobaczyłem drobną niewiastę o białych, długich, idealnie prostych włosach. Skórę również miała jasną jak śnieg.
Była atakowana przez trzech "byków". Każdy z nich miał na oko czterdzieści lat, dwa metry wzrostu i ze sto kilo czystych mięśni.

- Puśćcie mnie! - krzyczała na cały głos.
Wiedziałem że muszę zareagować. Tylko... co ja mam w tej sytuacji zrobić? Jest ich trzech, a ja jeden, w dodatku są ogromni, a ja... to tylko ja.
Wpadłem jednak na pomysł, jak mogę uratować tą dziewczynę.
Korzystając z tego, że nasz hotel znajdował się tuż obok, z prędkością światła wpadłem do salonu (klucz cały czas miałem ze sobą, bo wiedziałem, że jak będę wracał, pozostali będą już spać) i wyciągnąłem z szuflady kluczyki do jednego z policyjnych wozów, zaparkowanych pod naszym hotelem. Szybko wróciłem na parking i wsiadłem do auta, odpalając je.
Tak, to było niebezpieczne, bo nie mam ani prawa jazdy ani pozwolenia na korzystanie z owego samochodu, ale tutaj chodziło o uratowanie komuś życia.
Wyjechałem z parkingu i na sygnale wjechałem w ślepy zaułek, oślepiając oprawców długimi światłami.
Nic nawet nie musiałem mówić. Od razu uciekli i to w takim tempie, że byłoby głupim pomysłem gonienie ich.
Dziewczyna przez chwile stała, trzymając się ściany. Po kilku sekundach upadła na zimny chodnik.
Wyszedłem z samochodu i wciągnąłem ją na tylne siedzenie. Pojechałem z powrotem na parking i zaparkowałem pojazd dokładnie tak, jak stał wcześniej.
Wyciągnąłem z niego dziewczynę, zamknąłem go, a kluczyki odłożyłem na miejsce.
Białowłosą musiałem przenieść do swojego pokoju. Położyłem ją na swoim łóżku, a ja... mogę przecież spać na dywanie, co za różnica.

<><><><><><><>
Hejj!
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał, zapraszam do dawania gwiazdek oraz komów i do następnego rozdziału❤️
Pozdrawiaaam😘
~ Elizabeth💕

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro