04

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krzyknęłam, gdy ktoś przesunął mi po żebrach czymś ostrym. Błysnęło ostrze noża. Wszystko zgasło, lecz nim to nastąpiło, ujrzałam twarz mordercy, twarz dobrze mi znaną, niemal identyczną jak ta, którą widywałam na co dzień.

- Do licha, obudź się! - usłyszałam głos tuż przy moim uchu.
- Co... Co? - tylko tyle byłam w stanie odpowiedzieć Kalicie, bo to on mnie budził.
- Cholera! - zaklął Kalita, manewrując kierownicą.

Nie byłam w stanie unieść powiek, mimo, że bardzo się starałam to uczynić. Jednocześnie czułam się taka lekka! Jakbym nic nie ważyła. Ten stan, kazał mi się zastanowić, dlaczego tak to odczuwam.
"Widziałam" Kalitę, który szarpał się z pasem bezpieczeństwa, siebie - leżącą bez życia w objęciach fotela. I czerwony kwiat krwi na mojej własnej kurtce.

- Nie chcę na to patrzeć! - wykrzyknęłam, lecz w tym samym momencie dostrzegłam (raczej wyczułam) obecność kogoś, kogo bardzo dobrze udawałam w moich snach o Breslau.

- Nic nie mogłaś poradzić na to, co się zdarzyło - potok "jego" myśli niemal mnie zalał.
- Karol, prawda? - posłałam ku niemu własne pytanie.

Uśmiechnął się. Czy zamordowani powinni wyglądać na szczęśliwych?

- Dlaczego wybrałeś akurat mnie? - musiałam go o to zapytać.

Zanim odpowiedział, miałam już gotowe następne pytania, ale ich nie zadałam: co stało się z mordercą, skąd wziął się Czarny, a co z Młodą i Chmielnickim?

W gruncie rzeczy, na niczym już mi nie zależało.

Karol wyciągnął do mnie rękę:

- Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną, bo uczyniłaś to, co do ciebie należało. Wiedz jednak, iż jeżeli to uczynisz, umrzesz, nie będziesz miała możliwości pożegnać się z bliskimi. Rozumiesz?

- Czy to nieodwracalne, że zostanę "tu i teraz"? - zasmuciłam się.

Karol skinął głową. Wydawał mi się taki nieznośny, chociaż może użyłam niewłaściwego określenia co do niego. W tamtej chwili moją uwagę zaprzątał jedynie on - gdybym żyła kilkadziesiąt lat wcześniej niż wskazywała moja metryka, z pewnością straciłabym głowę dla niego. Ale czy rzeczywiście wszystko ułożyłoby się tak, jak bym tego pragnęła?
- Więc jak? - Karol wciąż czekał na odpowiedź.
- Nie mogę tu zostać - odparłam. - Przynajmniej jeszcze nie teraz!

Obudziłam się w szpitalu. Przy moim łóżku czuwał Kalita. Próbował w każdym razie, bo się zmęczył i zasnął. Musiało więc upłynąć trochę czasu nim się tam znalazłam.
- Panie posterunkowy? - czułam coś szorstkiego na skórze w okolicy żeber.

Opatrunek. Cóż innego by to mogło być?

- Nie śpisz - Kalita przetarł dłonią zmęczone oczy.
- Co się stało? Dlaczego tu jestem? - zapytałam zdziwiona.
- Niemal odwaliłem kitę, gdy wykrwawiałaś się w twoim wozie - Kalita próbował zachować pozory spokoju. - Niewiele brakowało, abyś...
- A Chmielnicki? - przerwałam tę jego nieskładną wypowiedź. - Wiem o nim tylko tyle, że był moim pracodawcą.
- Zniknął i nie wiadomo, gdzie się zaszył. Cała krajowa policja go szuka. Aha.... Kim jest Karol? - Kalita nie chciał mi powiedzieć więcej niż to było konieczne, więc postanowiłam, że odwdzięczę się mu tym samym.

Dopiero znacznie później, po opuszczeniu przeze mnie szpitala, pojechałam do Wrocławia. Do mojego Breslau. Przejrzałam archiwa z początkowych lat ubiegłego wieku. Oniemiałam, natrafiwszy na obszerny artykuł sprzed wielu lat. Dołączono do niego dwie fotografie: jedno przedstawiające dom, drugie - grupkę ludzi. Kobietę w błękitnej sukience, Karola i ich mordercę.

Twarz Chmielnickiego, mojego szefa, uśmiechała się do mnie bezczelnie ze starego zdjęcia. Ale to nie mógł być on! Postać na zdjęciu wydawała się być nieco starsza od oryginału!
Zmusiłam się, aby doczytać artykuł do końca. Karol i Wiktorya Zapolscy, zamożne małżeństwo, kupili dom w Breslau na początku roku 1905 - go od niejakiego... Chmielnickiego Bożydara, zubożałego arystokraty. Połączyła ich wzajemna przyjaźń, ale niebawem coś się w niej zaczęło psuć.
Najwidoczniej, co zostało stwierdzone podczas szczegółowych przesłuchań podejrzanego, Chmielnickiego opanowała zwykła pazerność i chciwość. Miał nadzieję, iż wzbogaci się dzięki Zapolskim, podobno nawet zapożyczał się u nich.... W końcu kategorycznie zażądali zwrotu pożyczonej sumy, a Chmielnicki nie miał z czego oddać, bo wszystko już wydał. Wówczas wpadł na genialny pomysł: jeśli wykaże dobrą wolę, on, Bożydar, może uda się mu odroczyć spłatę w czasie albo chociaż rozłożyć ją na raty. Wystarczy porozmawiać z Zapolskimi, wyjaśnić, być konkretnym.... Plany wzięły w łeb, ponieważ nie zastał Karola Zapolskiego w domu, a jedynie jego żonę oraz kuzyna Zapolskiego - również tegoż imienia. Panowie niezbyt przepadali za sobą, więc prędko wybuchła kłótnia między nimi dwoma. W pewnym momencie kuzyn Karol rzucił się na natręta z rękoma i furią w oczach, a ten odepchnął go tak nieszczęśliwie, że Karol uderzył głową o ostry rant dębowego biurka i już nie wstał.

"Jakie to smutne" - pomyślałam, ale wciąż nie znałam wielu odpowiedzi na swoje pytania.

Wróciłam na nowo do lektury, bo chciałam poznać prawdę. Uznałam, iż Breslau śniło mi się nie bez przyczyny. Chmielnicki - widząc trupa i mając świadka morderstwa - machinalnie sięgnął po rewolwer ukryty w kieszeni i strzelił, kobieta padła martwa. Nie mogąc cofnąć kolei zdarzeń, Chmielnicki wypróbował ostrość noża na Karolu, gdy ten przyłapał go przy martwym ciele żony. Potem Bożydar stanął przed sądem i otrzymał karę śmierci. W przededniu jej wykonania popełnił samobójstwo. Zostawił po sobie żonę oraz dwóch małych synków. Na tym kończył się artykuł, jednak domyślałam się, jakim cudem mój szef oraz Bożydar wyglądali podobnie. Zapewne łączyły ich więzy krwi! Czułam, że prawnukowi Bożydara brakowało piątej klepki - dziedzictwo po pradziadku.

- Wiedziałem, że tu będziesz - nawet nie słyszałam nadejścia Kality. - Mam smutne wieści. Nie powinienem tobie o tym mówić, lecz...
- Nie mów, skoro to tajemnica służbowa - wzruszyłam ramionami.
- Chcesz chyba dowiedzieć się, co nawyczyniał Chmielnicki? - Kalita był wyraźnie zawiedziony.
- Proszę w końcu mówić - tym razem westchnęłam zniecierpliwiona.
- Popełnił samobójstwo - Kalita postanowił zacząć od końca. - Znaleźli przy nim zdechłego kota...
- Czarnej barwy? - miałam przeczucie, a gdy policjant potwierdził moje obawy skinieniem głowy, niemal rozpłakałam się z żalu nad stratą wiernego przyjaciela.

- Młoda i wiele innych kobiet w jej wieku padło ofiarą mizogina - mordercy.
- I nikt nie miał żadnych podejrzeń względem Chmielnickiego? - spytałam z niedowierzaniem.
- Maskował się chociaż nie ustrzegł się drobnych potknięć, ale to było za mało, żeby go aresztować - wyjaśnił mi posterunkowy Kalita.

Cierpliwie i łagodnie, jakby miał do czynienia z mało rozgarniętym dzieckiem. Nie mogłam mu z tego powodu opowiedzieć ani o Breslau, ani o Karolu Zapolskim i wszystkich snach na ten temat. Co prawda, nadal nie rozumiałam, dlaczego Karol wybrał akurat mnie i zapewne nigdy się nie dowiem.
Po opuszczeniu archiwum, gdy rozglądałam się po ulicy w nadziei, iż spławię Kalitę, znowu zauważyłam Czarnego. Tym razem nie czekał, aż raczę podążyć za nim. Nie czułam strachu wobec zwierzęcia, które wyraźnie miało swój cel w pojawianiu się tam, gdzie akurat przebywam. W końcu żyliśmy w dobrej komitywie. Teren starego cmentarza działał na mnie jak magnes, choć nie umiałabym powiedzieć, dlaczego... Czarny kluczył pomiędzy wiekowymi nagrobkami, a ja szłam za nim. Nagle zasłonił mi go jakiś okazały grobowiec. Mimochodem przeczytałam napis na tabliczce, wiszącej nad wejściem - Zapolscy. Czułam się dziwnie - jak bym znalazła coś, co utraciłam dawno temu!

W nadziei, że nikt mnie nie przyłapie na zakłócaniu spokoju zmarłym, pociągnęłam za dwa mosiężne kółka u drzwi grobowca. O dziwo, wierzeje ustąpiły niemal od razu. Nie odczuwałam wtedy niemal żadnego strachu ani obaw, że się zatrzasną i odetną mi drogę wyjścia. Wnętrze grobowca koiło moje nerwy w cudowny sposób, zupełnie nieadekwatnie do sytuacji.

Coś otarło się delikatnie o moje nogi. Miałam ochotę krzyczeć z ulgi, że tym "czymś" okazał się Czarny, martwy kot, który "tu i teraz" wyglądał całkiem - całkiem. Pogłaskałam go po aksamitnym grzbiecie - aż zamruczał z zadowoleniem. Po chwili podprowadził mnie do jednej z krypt. Krypty z imieniem i nazwiskiem, które tak dobrze znałam. I z miniaturową fotografią w owalu.

Teraz już WIEDZIAŁAM.

Wiktorya Zapolska mogłaby być mną, a ja nią - wyglądałyśmy niemal identycznie, jeśli wierzyć portretowi.

- Mogłam być tobą - słowa pojawiły się w mojej głowie, bez zapowiedzi. - Być dla niego. I możesz być zadowolona, że to nigdy się nie ziści!

Nie rozumiałam niczego, bo co można było w tym, co mnie spotkało, przypisać logice? Dlaczego? Dlaczego?

Powiew ciepłego powietrza ledwie musnął mój policzek. Drzwi pozostawały zamknięte, ale się nie bałam, bo skrzywdzić żywą istotę może skrzywdzić tylko żywy człowiek - nie martwy!

Kontury postaci mężczyzny o dostojnej postawie zamajaczyły w mroku krypty. Mówił do mnie, nie otwierając ust.

- Musiałem zobaczyć ciebie po raz ostatni, wyjaśnić....

- Zobaczyć przed czym? Co wyjaśnić?
- Jesteś podobna do swojej praprababci Wiktoryi...

Po chwili zamilkł, aby uśmiechnąć się i pogłaskać mnie po głowie.

Potem rzekł cicho:
- Nie wiń nikogo za milczenie. Twoi rodzice chcieli ci zaoszczędzić bólu, ciągnącego się za nami klątwą. Trudno pojąć komuś żywemu, jak bardzo chciałem być dla kolejnych pokoleń naszej familii...
Zmiana nazwiska przez naszą rodzinę bardzo mnie bolała, lecz rozumiałem, dlaczego tak się stało.
- Wybaczyłeś nawet Chmielnickiemu, ale nie miałeś komu o tym powiedzieć, bo już nie żyłeś - było mi głupio, że podkochiwałam się we własnym prapradziadku.

- Nikt mnie nie dostrzegał, nie słyszał, aż dopiero ty - Karol Zapolski zaczął niknąć w oczach. - Zazwyczaj bardziej rozumiemy minione lata, gdy doświadczamy ich w jakiś sposób na własnej skórze.
Do zobaczenia w przyszłym życiu, wnuczko - z tymi słowy zniknął na zawsze.

Nie powiedziałam Kalicie ani słowa o tym, co zdarzyło się w starym grobowcu. Uznałam, iż o pewnych sprawach po prostu się nie mówi, bo są zbyt bolesne... Ani o Breslau. Obawiałam się, że trudno by było ogarnąć to wszystko, a ja bardzo potrzebowałam wtedy zrozumienia. Ale wiedziałam jedno: przestanę uciekać z miejsca na miejsce. Zostanę tam, gdzie jestem, sen o Breslau będę pielęgnować jak bezcenne wspomnienie.

A Kalita?

Cóż, jem z nim dzisiaj kolację w domowym zaciszu....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro