1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Kiedy najgorszy koszmar przeradza się w rzeczywistość, początkowo wszystko, co nas otacza, zdaje się być fikcją. Po finale Drugiej Wojny Czarodziejów, po ostatnim pojedynku dwóch wielkich czarodziejów, Harry Potter padł martwy na ziemię, słynny Chłopiec-Który-Przeżył. Wtedy świat nagle zwolnił. Jak mogło się to stać? Jak Voldemort mógł odnieść zwycięstwo? Przecież opierało się mu tyle utalentowanych, zawziętych i odważnych czarodziejów, to zwyczajnie nie miało prawa się wydarzyć.

 Ale tak właśnie było. Voldemort na nowo udowodnił całemu światu swą potęgę. Teraz już nic ani nikt nie było w stanie go zatrzymać... Bo jeśli nie legendarny Harry Potter, to kto? Jaka inna siła w tym wszechświecie mogła odnieść zwycięstwo, skoro Wybraniec tego nie dokonał? 

 Nadzieja opuściła każdego, ale ruch oporu nie wygasł. O ile w czasie wojny przewaga śmierciożerców nie była tak przytłaczająca, to po wygranej Czarnego Panna, jego nowi zwolennicy tłumnie zasilili jego szeregi. Jego wysłannicy zaczęli pełnić nieco inną rolę niż do tej pory, a ich liczebność pozwalała na podzielenie ich na większe bądź mniejsze grupy. Niektórzy byli posłańcami, nawiązującymi kontakty z resztą świata czarodziejów — w końcu ambicje Lorda Voldemorta nie kończyły się na Wielkiej Brytanii. Inni zaś pozostali żołnierzami, stale powiększającymi swoje umiejętności pojedynkowania w specjalnych salach Ministerstwa Magii. Także ta grupa, rozbiła się na kilka, dzieląc przynależących doń czarodziejów na bardziej zaufanych oraz doświadczonych, stworzonych do trudnych zadań, lub tych mniej zaprawionych w bojach. Ci drudzy byli oczywiście liczniejsi. Były także osoby wspierające Czarnego Pana, nie biorące jednocześnie udziału w żadnych jego intrygach.

 Do takich czarodziejów zaliczała się między innymi rodzina Courage — ród sięgający równie starożytnych korzeni, co rodzina Malfoy — oraz identycznie zafascynowana czystością krwi. Jednak jak się okazało, od lat kultywowane zasady oraz regularnie wpajana nienawiść do mugoli okazały się niewystarczające, bowiem w rodzinie pojawił się problem. A ten "problem" nosił imię Cate i miał już dwadzieścia lat. 

 Młoda kobieta była czarną owcą w swoim rodzie. Nie dość, że miała gdzieś zdanie swojej rodziny na temat czystości krwi i się z nim otwarcie nie zgadzała, to jeszcze miała czelność sprzeciwiania się jemu na prawie każdym kroku. Przez to, a także jej wrodzoną wrażliwość na krzywdę i zło tego świata, była jednym z wielu małych punkcików oporu przed reżimem śmierciożerców. Choć sama niewiele mogła zdziałać, to w głębi duszy postanowiła nie być całkowicie bierną wobec tego, co dzieję się wokół. Cate przebywała obecnie na terenie Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Pomimo tego, że po powojennych uszkodzeniach nie było ani śladu i sam budynek wyglądał całkowicie normalnie — dostojnie i tajemniczo — to dla każdego było jasne, że wiele się tam zmieniło. Funkcja dyrektora przypadła Severusowi Snape'owi, który zarządzał twardą ręką, jednak paradoksalnie zdołał przywrócić do szkoły (przynajmniej do pewnego stopnia) poczucie bezpieczeństwa.

 Każdy uczeń uczęszczający do szkoły, czy to czystej krwi, półkrwi lub mugolak zdawał sobie sprawę w jakich realiach przyszło mu dorastać. I o ile czarodzieje półkrwi byli traktowani ulgowo, to osoby z rodzin mugolskich były traktowane jak wybryki natury, gorsze od swoich pozostałych kolegów. Cate nie należała do osób udzielających się społecznie, a także od jakiegoś czasu nie posiadała żadnej osoby, którą mogłaby nazwać swoim przyjacielem. Niekiedy było to dla niej bardzo niezdrowe, lecz ona sama uważała, że tak właśnie powinno być — Cate zaakceptowała to, że w świecie rządzonym przez tyrana, z jej poglądami najprawdopodobniej nie pożyje długo, dlatego też odseparowała się od kogokolwiek, kto mógłby zostać osądzony o spiskowanie z jej osobą.

 Przez pierwszy rok od powrotu do szkoły Cate z ukrycia poznawała pewne schematy, pojawiające się w zachowaniu śmierciożerców. Rozrysowała rozmaite wzorce działań zwolenników Czarnego Pana, chcąc poznać jego własny umysł i sposób podejmowania decyzji, aby lepiej go zrozumieć, by z kolei lepiej mu przeszkodzić. Doszło to do takiego stopnia, że kobieta wiedziała kto w jaki sposób odbywa nocne patrole zamku Hogwart oraz znalazła swoje unikalne sposoby zdobywania informacji, przeznaczonych tylko dla uszu zwolenników Voldemorta. 

 W Hogwarcie na stałe przebywała jedynie dwójka śmierciożerców — Severus Snape oraz Lucjusz Malfoy, który zajął się nauczaniem obrony przed czarną magią. O dziwo przedmiot nie został zmieniony na "czarną magię", nadal w głównej mierze opierając się na zagadnieniach samoobrony przed urokami. Jedyną zauważalną różnicą w sposobie prowadzenia zajęć było to, że już nie wpajano uczniom tego, że należy trzymać się od niej z daleka. Przed przejęciem szkoły przez Voldemorta, obrona przed czarną magią była ulubionym przedmiotem Cate Courage, która na tych lekcjach często zdobywała punkty dla swojego domu — Gryffindoru. Jednak teraz, o ile nadal ją interesował, to czuła niemałe zdegustowanie wiedząc, że naucza go sam śmierciożerca. Lucjusz Malfoy potrafił opowiadać o czarnej magii z tym samym zafascynowaniem co Severus Snape, który miał ku temu okazję tylko w ciągu jednego roku. Kiedy do grona pedagogicznego dołączył arystokrata, ustalono że Postrach Hogwartu nadal będzie straszyć w swoich mrocznych i chłodnych lochach, wykładając wiedzę na temat eliksirów. 

 Na początku swojego ostatniego roku, Cate zaczęła snuć intrygi, opracowywać plany na podstawie zdobytych kilka miesięcy wcześniej informacji, by choć w niewielkim stopniu móc pokrzyżować plany śmierciożerców lub uprzykrzyć im życie. Jednakże jej możliwości były mocno ograniczone. Szkoła nie była aż tak ważnym punktem strategicznym dla Lorda Voldemorta, w przeciwieństwie do Ministerstwa Magii, które stało się jego twierdzą, z której dowodził. Miało to swoje plusy i minusy; Cate nie czuła się aż tak zagrożona, jednocześnie wiedząc, że nie wykorzystuje w pełni swego potencjału. 

 Młoda kobieta zmierzała właśnie w stronę dawnej klasy wróżbiarstwa, które zostało wycofane z programu nauczania w Hogwarcie z postanowienia samego Voldemorta. Stało się tak, ponieważ tyran uznał przepowiednie za bezwartościowe, twierdząc, że Harry Potter, rzekomo mający go pokonać, był zbyt słaby, by się z nim jakkolwiek równać, a incydent z czasów jego dzieciństwa był jedynie łutem szczęścia. W głębi duszy każdy wiedział, że to nieprawda, gdyż pojedynek dwójki czarodziejów był niesamowicie zacięty, a jego przebieg dawał dużo nadziei na wygraną Wybrańca. A co się stało z nauczycielką wróżbiarstwa? Nie wiadomo. Po finale wojny Sybilla wyparowała. Nie wiadomo, czy została zamknięta w Azkabanie z resztą pozostałych przy życiu aurorów, czy została stracona przez Czarnego Pana.

 Cate wyjrzała w ciemności na długi wąski korytarz, będący jedynym połączeniem zamku z Północną Wieżą. Gryfonka chwilę nasłuchiwała, a po upewnieniu się, że jest całkiem sama, ruszyła przed siebie, trzymając w dłoni swoją parę butów. Kobieta doskonale wiedziała, że wielkie zamkowe korytarze o wysokich sklepieniach o tej porze dnia mogą być dla niej zgubne, ponieważ spotęgują każdy, nawet najcichszy dźwięk. Dla Cate zamek Hogwart był jak jej własna kieszeń. Znała nie tylko rozkład korytarzy, zakamarków, tajnych przejść, klatek schodowych, ale też potrafiła wykorzystać tę wiedzę dla swojej korzyści.

 Kobieta pewnym, choć cichym krokiem przecięła korytarz, podchodząc do sąsiadującej z nim klatki schodowej, prowadzącej na górę, wprost do okrągłego włazu byłej klasy wróżbiarstwa. Gryfonka ostrożnie wspięła się po stopniach, stanęła na pokrytej starym, zakurzonym drewnem podłodze i złapała za drabinkę, prowadzącą do klapy w suficie. Będąc na ostatnim szczeblu, Cate stuknęła różdżką w zamek włazu, a kiedy tylko usłyszała szczęk, pchnęła go w górę. Kobieta wdrapała się do przywodzącego na myśl krzyżówkę strychu i herbaciarni pokoju, ostrożnie opuszczając za sobą klapę. Po chwili Gryfonka stała w całkowitej ciemności, szperając w szacie w poszukiwaniu różdżki. Kiedy ją odnalazła, użyła niewerbalnie zaklęcia Lumos, rozjaśniając pokój. 

 Światło dochodzące z czubka różdżki padło na porozrzucane papiery, karty, poprzewracane okrągłe stoliki i małe krzesełka, a także piętrzące się w kątach poduszki. Cate odwróciła się i stuknęła różdżką w magiczne urządzenie swego autorstwa, przypominające mugolski megafon. Działało ono w bardzo podobny sposób — miało wzmacniać dźwięki — jednak w tym wypadku służyło ono do wyłapywania dźwięków nieopodal klapy. Najszersze miejsce magicznego megafonu przytwierdzone zostało do włazu, a węższa część, zakończona oszkloną końcówką, skierowana była w stronę sufitu. Kiedy urządzenie wychwyciło podejrzanie bliski dźwięk, przezroczysta partia jarzyła się na odpowiedni kolor. Gdyby ktoś zmierzał bezpośrednio w kierunku włazu i jego kroki stawały się coraz głośniejsze wraz z malejącym doń dystansem, pływająca w szkle substancja zajarzyłaby się mocną czerwienią. W przypadku odległych odgłosów, byłby to kolor fioletowy o ledwie dostrzegalnej jasności w dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Urządzenie wykorzystywało źródła dźwięku, w celu generowania małych, bądź nieco większych wibracji, na które z kolei wyczulona była substancja wypełniająca szklaną końcówkę — żelobłysk. Roślina ta w naturze posiada bardzo rozległe korzenie, wyczulone na drgania, które są w stanie ją "rozbudzić", by ta swoją jaskrawością przyciągnęła do siebie duże roślinożerne zwierzęta lub pszczoły, czy motyle, a te z kolei roznoszą jej maziste nasiona.

Obecnie żelobłysk pozostawał przezroczysty, dlatego Cate postawiła obuwie na podłodze, po czym wsunęła je na swoje stopy, uprzednio otrzepując skarpetki. Przeszła przez pokój, siadając na wielkiej poduszce przy stoliku, na którym znajdowało się sporych rozmiarów radio, do którego przypięte zostały kontrastujące wielkością słuchawki. Tuż obok radia oraz słuchawek leżał notes z zapisanymi kartkami, przedstawiającymi konkretne ustawienia radiowych pokręteł. Cate usiadła wygodnie na poduszce, położyła nadal świecącą różdżkę na górze radia i zabrała się za konfigurowanie urządzenia, by mogło przechwytywać konkretne fale. Po parunastu sekundach, kobieta złapała szybko za słuchawki, które przystawiła do swojego ucha, mając nadzieję na usłyszenie jakiegokolwiek komunikatu, jaki mogłyby nadać osoby tworzące ruch oporu wobec Voldemorta.


— Dzisiejszego wieczoru możecie spodziewać się intensywnych opadów deszczu, natomiast jutro... — zmarszczyła brwi, powolnie ustawiając pokrętło do drugiej pozycji. Prognoza pogody uniknęła zniekształceniu, szybko przeradzając się w szum lub całkowitą ciszę, aż wreszcie dała się słyszeć chwytliwa muzyka elektroniczna — There'll be times when my crimes... — Cate uśmiechnęła się, rozpoznając utwór mugolskiego zespołu Depeche Mode.

 Zatrzymała rękę, wsłuchując się w dźwięk dochodzący z słuchawek, jednocześnie zerkając w stronę uwięzionego w szkle żelobłysku. Po pięciu minutach powróciła do swojego poprzedniego zajęcia, ustawiając pokrętła w trzeciej pozycji. Cisza. Cate położyła dłoń na radioodbiorniku, modulując częstotliwości. Szum. Kobieta przycisnęła słuchawkę do swojego ucha, upewniając się, czy aby na pewno nikt nie próbuje przekazać jej jakiejś wiadomości. Po krótkiej chwili westchnęła i przekręciła kartkę notesu. Ustawiła pokrętło do ostatniej, piątej pozycji, ponownie nie słysząc żadnego komunikatu. Odłożyła na chwilę słuchawki, oparła dłonie na swoich kolanach i spojrzała na sufit przedstawiający rozmaite gwiazdozbiory.

 "Zabawne, że kiedy nauczała tu Sybilla ilość dymu z kadzideł nie pozwalała na zobaczenie gwiazdozbiorów" — pomyślała do siebie.

 — Wrotycz, tyranie — usłyszała nagle, po czym porwała słuchawki, zakładając je na uszy. — Wrotycz, tyranie — powtórzył męski, zniekształcony głos. Cate zwiększyła głośność magicznego radia, jednocześnie regulując częstotliwość, by usłyszeć wyraźniejszy komunikat. Po chwili jednak głos ucichł całkowicie, a Gryfonka spanikowała, myśląc, iż już nigdy więcej go nie usłyszy. Wróciła do poprzedniego ustawienia, złapała za notes i długopis i zaczęła notować wszystko co usłyszała.

— Wrotycz, tyranie. Błagamy o forsycję oraz kwiat cytryny. — kolejne zagadkowe zdanie rozbrzmiało trzykrotnie, podobnie jak poprzedni komunikat. Tuż po tym transmisja ucichła, a Cate zanotowała częstotliwość, na której słuchała tajemnego głosu oraz obecną godzinę, odczytawszy ją z zegarka wiszącego na ścianie za kobietą.

 — Wrotycz, tyranie. Błagamy o forsycję oraz kwiat cytryny — przeczytała pod nosem, wydzierając kartkę z notesu. — Przecież to nie ma sensu. I nawet nie wiem co to wrotycz — stwierdziła, ze ściągniętymi brwiami przypatrując się zapisanym literom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro