3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucjusz opuścił laseczkę dżentelmeńską, częściowo się na niej opierając. Cate odwróciła się do Malfoya, patrząc mu w zimne oczy.

 — Po co tu przyszłaś? — zapytał, mierząc ją z wyższością. 

 — A po co przychodzi się do biblioteki? — odparła opryskliwie, a kąciki ust arystokraty drgnęły. 

Cate oparła tył głowy o regał, czując się odseparowana od reszty świata. Po chwili uświadomiła sobie, że nadal stoi na boso, dlatego założyła z powrotem swoje buty. 

 — Jesteś chodzącym uosobieniem złych manier, panno Courage — stwierdził. — Mogłaś choć trochę poprawić swoją sytuację poprzez zachowanie odrobiny kultury. Rozmawiasz ze swoim nauczycielem, więc powinnaś się odpowiednio zwracać. Z tytułem. 

 — Nie masz żadnego tytułu, Malfoy — wypluła z pogardą, mrużąc złowrogo oczy.

 Gryfonka zacisnęła pięści, próbując opanować swoje rozszalałe z emocji serce. Czuła gorąco na swoich policzkach, choć jej blada cera doskonale maskowała wypieki. Arystokrata mierzył ją wzrokiem z cieniem rozbawienia, jednak wykonał gwałtowny ruch, boleśnie łapiąc młodą kobietę za prawe ramię, by po chwili niemalże rzucić ją w stronę wyjścia. Cate zachwiała się, choć doskonale zrozumiała ten prosty przekaz. Już miała łapać za drzwi, kiedy Malfoy dorównał jej kroku, wychylił się, pociągnął za klamkę i zrobił jej przejście na korytarz. Gryfonka zerknęła na niego i nieśmiało mruknęła podziękowanie, na co mężczyzna ledwie dostrzegalnie skinął głową. 

 — Na drugie piętro — poinformował nauczyciel, a uczennica ruszyła we wskazane miejsce.

 Przez całą drogę Cate starała się wyglądać na dumną i niewzruszoną, ale czuła się bardzo niekomfortowo, czując baczny wzrok śmierciożercy na swoich plecach. Kilka razy zerkała przez ramię na mężczyznę, jakby chcąc sprawdzić, czy nadal go tam zobaczy. Po którymś razie Malfoy skomentował jej zachowanie zwykłym: 

 — Nawet nie próbuj kombinować. 

 Po dotarciu do gabinetu, Lucjusz ponownie przepuścił kobietę w drzwiach, przez co Cate podziękowała mu, tym razem nieco wyraźniej.

 — Nie musisz mi dziękować — mruknął, wchodząc za uczennicą do środka. 

 — Jest to po prostu... miłe — przyznała, niechętnie zgadzając się z faktami.

 Malfoy zlustrował powolnym wzrokiem Cate, która zawstydziła się, opuszczając na moment swoją maskę; schowała dłonie za plecami i odwróciła głowę, wlepiając ślepia w podłogę. Mężczyzna popatrzył na jej twarz z zaciekawieniem. 

 — Może w takim razie odwdzięczysz się tym samym i powiesz mi, co robiłaś w bibliotece? — spytał, nieco łagodniej niż na czwartym piętrze. 

 — Szukałam informacji — odpowiedziała, przekładając ręce do przodu. Potarła palcami wierzch swojej prawej dłoni, nadal unikając wzroku mężczyzny. — Muszę się czegoś dowiedzieć i nie wiem co oznacza jakieś słowo.

 — Cóż to za słowo? 

 Cate przygryzła wargę, zerknęła szybko na niego, po czym przeniosła wzrok na drugą część gabinetu. Lucjusz nie był do końca pewien dlaczego tak drastycznie zmieniła swoje nastawienie; z pyskatej młodej kobiety nagle przerodziła się w zastraszone dziewczątko. 

 — Wrotycz. 

 Malfoy wydał z siebie niski pomruk, zwracając na siebie uwagę dziewczyny. Ostentacyjnie przymykając oczy, zatoczył półokrąg swoją głową, by ponownie spojrzeć na kobietę. Cate nie zdawała sobie z tego sprawy, ale w tamtym momencie była w niego wpatrzona niczym w obrazek. Podziwiała jego drobny zarost, naturalnie zakrzywione brwi oraz dosyć widoczne, jak na osobę o blond włosach, rzęsy. Dopiero gdy Lucjusz po raz kolejny spotkał się z nią wzrokiem, wróciła na ziemię, przybierając swój standardowy, bojowy wyraz twarzy.

 — To kwiat, moja droga. 

 — Aha — odparła, tocząc z nim walkę na wzrok, którą bardzo szybko przegrała. — No skąd miałam wiedzieć — mruknęła pod nosem, wpatrując się w kamienną posadzkę. 

 — Mogłaś zapytać. Na pewno uniknęłabyś kary.

 Wzruszyła ramionami, nie wiedząc co odpowiedzieć. Malfoy podszedł do jednej z szafek nieopatrzonej szybkami, otworzył jej drzwiczki, po czym wyciągnął z niej skórzane buty o wysokich cholewach. 

 — Załóż — rozkazał, podając jej obuwie.

 Cate przyjęła o kilka rozmiarów za duże buty, nie wiedząc co ją czeka. Posłusznie zsunęła swoje eleganckie sztyblety, po raz kolejny stając w samych skarpetkach. Spojrzała kontrolnie na Malfoya, upewniając się, czy nie zmienił zdania, a następnie wsunęła stopę w skórzane buty, przywodzące na myśl mugolskie glany. Lucjusz złapał za wężowe zakończenie swojej laseczki, wyjmując z niej różdżkę. Rzucił zaklęcie na nowe obuwie Cate, zmniejszając je o dwa rozmiary.

 — Za duże — poinformowała Gryfonka, ruszając palcami w środku buta.

 Malfoy parsknął, po czym rzucił kolejne zaklęcie. Glany nie zmieniły swojego rozmiaru, jednak kobieta nie mogła już posunąć stopy wewnątrz buta. Z trudem podniosła prawą stopę i dopiero wtedy zrozumiała na czym ma polegać jej kara.

 — Tak jak mówiłem, mogłaś nieco poprawić swoją sytuację, czego jak zwykle nie zrobiłaś. Chodzisz tak do końca weekendu. W niedzielę wieczorem widzę Cię tutaj po raz kolejny. Wtedy zdejmę Ci zaklęcie.

 — A jak mam się umyć w takich buciorach? I zresztą, mam z nimi spać? — spytała, załamując ręce.

 — Jeśli przyjdziesz i mnie ładnie poprosisz, to może rozpatrzę twoją prośbę pozytywnie i cofnę klątwę także na czas mycia. 

 — A spania? — Spojrzała z nadzieją, na co Malfoy uśmiechnął się tryumfalnie. 

 — A jaką byś miała wtedy z tego nauczkę? — spytał, mrużąc oczy. Cate spuściła wzrok, czując ucisk w okolicach brzucha. — Jesteś wolna, teraz możesz iść gdzie chcesz. 

 — Bardzo dowcipne — sapnęła pod nosem, sięgając po swoje normalne buty. 

Minęła arystokratę, nienaturalnie podnosząc stopy, by się nie potknąć. Gryfonka złapała za klamkę od drzwi i pociągnęła ją w dół, po czym niemal od razu spostrzegła wyłaniającego się z cienia Snape'a. Skinęła mu głową, a Severus zwrócił uwagę na jej buty, po czym wszedł do gabinetu przyjaciela, zamykając za sobą wrota. Cate zamyśliła się, zastanawiając się jakim sposobem Malfoy nagle zniknął jej z oczu, kiedy byli jeszcze w bibliotece.

 Przez bardzo długi czas jej myśli zajmował jedynie blondyn i jego enigmatyczna umiejętność wrastania i wyrastania z ziemi na zawołanie. Młoda kobieta szła przed siebie, nieświadomie kierując się w stronę swojego dormitorium. Dopiero gdy ujrzała znajomy obraz pilnujący wejścia do pokoju wspólnego, zatrzymała się.

 "Czy ja właśnie straciłam całą wędrówkę na rozmyślaniu o śmierciożercy?" — spytała samą siebie, doskonale znając odpowiedź. "Co się ze mną dzieje?" — Zmarszczyła brwi. "Dlaczego akurat Malfoy?"

 Cate podała hasło wstępu do pokoju wspólnego, po czym, pomagając sobie rękoma, przełożyła najpierw jedną, a potem drugą nogę do środka. Po ciężkiej walce z tajnym wejściem do dormitorium, oklapnęła na najbliższy wolny fotel, stojący blisko kominka. Spojrzała na zegarek na ścianie, oddychając z ulgą.

 "Jeszcze nie jest tak późno" — stwierdziła, oglądając uwięzione w ciężkim obuwiu stopy. 

Rozejrzała się po pomieszczeniu, zwracając uwagę na otaczających ją uczniów. Większość z nich z zaciekawieniem zerkała w stronę jej buciorów, zapewne domyślając się skąd się tam wzięły, jednak ich zainteresowanie szybko zgasło, zostawiając poszkodowaną Gryfonkę w spokoju. 

Korzystając z tego, Cate odstawiła swoje sztyblety na podłogę i zanurkowała dłonią w kieszeni szaty, wyjmując zapisaną karteczkę, by po raz kolejny przyjrzeć się treści komunikatu. 

 "Coś mi mówi, że powinnam się zakręcić koło profesor Sprout. Może na najbliższej lekcji zielarstwa, będzie okazja na zadanie jej pytania. Tylko teraz muszę pomyśleć nad tym, o co tak właściwie chcę zapytać. Wiem już, co to wrotycz, ale nadal nie wyjaśnia to niczego z transmisji"

 Spojrzała na bok na rozświetloną płomiennym światłem podłogę, po raz kolejny pogrążając się w swoich przemyśleniach. Minuty upływały, a myśli Cate przeskakiwały od Lucjusza, do komunikatu, to znowu od komunikatu, do Lucjusza. W pewnym momencie Cate przyłapała się na myśleniu o tym, jak pięknie jest zbudowany i jak doskonale dobiera swój ubiór. 

Gryfonka wyrwała się ze swoich myśli i pochyliła w fotelu, marszcząc brwi.

 "Czy ja się w nim zakochałam?" — zapytała samą siebie, jednocześnie obawiając się prawdy.

 Kobieta wstała z miejsca, ledwie unikając upadku na podłogę po potknięciu się o dywan, po czym wyszła z pokoju wspólnego, kierując się na parter, by stamtąd udać się do najbliższego ogrodu.

 "Przecież on ma rodzinę" — pomyślała. "Ale z drugiej strony, co się z nimi stało? Hermiona i Ron najprawdopodobniej siedzą w Azkabanie. A może Czarny Pan skazał ich na śmierć?" — zastanawiała się, skręciwszy w wąziutki korytarz sąsiadujący z dawną salą wróżbiarstwa, gdzie uczył Firenzo.

"A Draco i jego matka? Ostatnim razem widziałam ją na dziedzińcu Hogwartu, tuż przed tym jak Harry zaciągnął Voldemorta do Wielkiej Sali. Później widziałam jedynie Lucjusza." 

 Cate weszła głównym wejściem do ogrodu z widokiem na jezioro Hogwart. Było wietrznie, chociaż znaczna część silnych podmuchów była łagodzona przez potężne zamkowe mury. Wpatrzyła się w kwiaty, których płatki zaczynały powoli opadać, a listki gdzieniegdzie nabierały żółtawych barw. 

 "Było coś jeszcze" — stwierdziła, skupiając swe myśli na zdarzeniach sprzed ponad roku. "Nie było Dracona, nie było Narcyzy... Obecny był Lucjusz, ale coś było nie tak" — Ucisnęła ręką biodro, które powoli dawało się we znaki. Przymknęła oczy usilnie starając przypomnieć sobie scenę z dziedzińca.

 Milczący, liczny tłum powolnym tempem parł naprzód, ku wyjściu z Hogwartu. Szaty o barwach trzech domów, a także ubrania aurorów i większości nauczycieli, stanowiły różnokolorowy tłum, mocno kontrastujący z liczną grupą odzianych w czerń osób z naprzeciwka. Na czele szedł Hagrid, wyróżniający się swoją wielkością. W jego oczach wszyscy ujrzeli łzy; Cate spodziewała się najgorszego i wkrótce, gdy uczniowie utworzyli półkole na dziedzińcu, okazało się, że kobieta miała rację. Półolbrzym niósł na swoich masywnych dłoniach wszystkim znanego chłopca. Ten moment Gryfonka pamiętała najgorzej — zupełnie jakby ktoś ją zaczarował lub pogrążył w jakimś otumaniającym transie. Wspomnienia były klarowne dopiero wówczas, gdy Harry zerwał się z miejsca, ruszając pędem do Wielkiej Sali, a cały zebrany tłum podążył za nim.

 Cate wtedy spojrzała za siebie, spostrzegła rozwścieczonego Voldemorta, którego czerwone ślepia patrzyły z nienawiścią w kierunku Pottera. Wśród wielkiej grupy śmierciożerców zobaczyła trójkę o platynowych włosach, jednak szybko zniknęli jej z oczu, gdyż najprawdopodobniej stali w miejscu, pośród lawiny nacierających na zamek. Cate z trudem utrzymywała się na schodach, będąc popychana przez biegnących do środka, dlatego nim dołączyła do tłumu, spostrzegła jedynie urywek walki Hagrida z paroma zwolennikami Czarnego Pana, a także świszczące nad jej głową zaklęcia uśmiercające. Losy Hagrida, podobnie jak losy reszty Malfoyów pozostały jej nieznane, choć miała przypuszczenia, że Hagrid zbiegł wraz z Graupem, by być może potem uciec z kraju do Madame Maxime. 

 Kobieta wróciła do teraźniejszości, czując chłód, powoli oplatający jej ciało. Wzdrygnęła się i wróciła do zamku, ciężko włócząc za sobą nogami.

 "Jak w ogóle Harry zdołał oszukać Voldemorta? Przecież ten był pewien, że zabił Wybrańca" — Powolnym krokiem szła wzdłuż głównej sali wejściowej. "Hagrid też był przekonany, że Harry nie żyje. A może..." — Zatrzymała się. "Może Voldemort walczył z nim wcześniej niż na sali i nie był tym, który sprawdzał, czy Harry nadal oddycha." — Otworzyła w zdumieniu usta, a przechodzący uczniowie spojrzeli na nią dziwnie. 

 — Tak! — zawołała, a najbliższa Puchonka podskoczyła, z przerażeniem patrząc w ściągniętą w zamyśleniu twarz Cate. 

 "To najsensowniejsza teoria, jaką do tej pory opracowałam" — stwierdziła w myślach. "No ale co z Lucjuszem? Dlaczego jest w szkole? Dlaczego nie odwiedza go rodzina? Dlaczego nie jest z nimi?" — Podrapała się po szyi, w tym samym momencie uświadamiając sobie, jaka jest głodna.

 Wyjrzała przez okno, aby po pozycji słońca na niebie móc orientacyjnie określić godzinę. Po chwili zerwała się z miejsca i szybko, na tyle na ile pozwalało jej obecne obuwie, pobiegła do Wielkiej Sali na obiad.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro