7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   Kolejnego dnia myśli Cate zaprzątał tajny komunikat ruchu oporu. Był poniedziałek, co oznaczało dosyć ciężki dzień, ale przede wszystkim — zajęcia z zielarstwa o godzinie 14:30. Oprócz lekcji z Profesor Sprout, kobieta rozszerzała jeszcze obronę przed czarną magią, transmutację oraz eliksiry. Wszystkie te przedmioty były brane pod uwagę przy rekrutacji na aurora, którym zawsze chciała zostać, jednak na chwilę obecną jej przyszła ścieżka kariery nie była priorytetem. Czasy się zmieniły, aurorów już nie było, na ich miejscu pojawili się śmierciożercy. 

 Kiedy nadeszła długo wyczekiwana przerwa obiadowa, po której miała odbyć się lekcja zielarstwa, Cate poczuła jak jej serce przyspiesza. Starała się uspokoić, jednak na marne.

Po wejściu do Wielkiej Sali, jej myśli na chwilę zmieniły kurs, gdyż przy stole nauczycielskim zobaczyła nową osobę. Był to wysoki mężczyzna, ogolony prawie na łyso, z dziwną blizną biegnącą w pionie po jego lewej skroni. Miał na sobie czarną, długą szatę z długimi rękawami, a także ledwie zauważalny na ciemnym materiale skórzany pas. Gdy Gryfonka weszła do sali, ekspresja mężczyzny była bardzo nieprzyjemna, zupełnie gdyby chciał zastraszyć wchodzących do środka uczniów. Cate zerknęła na lewą stronę i odnalazła Lucjusza, na dłuższą chwilę nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Tajemniczy przybysz stał z założonymi rękoma, groźnie uwydatniając swoje umięśnione barki. Dopiero po chwili kobieta zauważyła kolejnego nowego śmierciożercę. Ten był dla odmiany o wiele niższy, nieco przygarbiony, o spokojnym wyrazie twarzy i mniejszej muskulaturze. Miał na sobie jasną, krótką szatę, pasującą do jego włosów, a także zwykłe brązowe, materiałowe spodnie. Stanął obok barczystego mężczyzny, błądząc szarymi tęczówkami po sali. 

 Cate zajęła swoje standardowe miejsce, bacznie obserwując nowych przybyszów. Ten barczysty budził w niej bardzo złe przeczucia, jednak drugi zdawał się być nieco bardziej normalny, jeśli tak w ogóle można określić śmierciożercę. 

 Po jakimś czasie, kiedy większość przybyłych zajęła swoje miejsca, do Wielkiej Sali wtargnął Severus Snape, sprawiając że wszystkie głosy w pomieszczeniu ucichły. Wspiął się z gracją podobną do Lucjusza na piedestał, transmutował mównicę z piękną, rzeźbioną sową, po czym stanął przed dwoma przybyszami. 

 Gdy przemówił, jego chłodny głos echem odbijał się od kamiennych ścian sali:

— Drodzy uczniowie, powitajcie dwóch nowych członków grona pedagogicznego. Pan Philip Kaar ... — Wskazał na niższego jegomościa, a na sali gdzieniegdzie pojawiły się wiwaty i oklaski. — ...będzie uczył opieki nad magicznymi zwierzętami. 

 Cate zdziwiła się i zerknęła na siedzących obok uczniów, przelotnie obserwując ich identyczne reakcje. 

 — Oraz Pan Jonathan Troy, który będzie pilnował waszego bezpieczeństwa. 

 "Szlag" — momentalnie pomyślała o nadchodzącej konieczności poznania nowego wzoru patrolowania zamku, nie zwracając uwagi na kontynuującego przemowę dyrektora.


Gdy ostatnie owacje ucichły, a wszyscy zajęli ponownie swoje miejsca, kobieta nałożyła sobie apetycznie pachnącą porcję ryżu z sosem z indyka, a następnie sięgnęła po dzbanek z zimową herbatą, którą przelała do swojego kubka. Spojrzała ukradkiem w stronę stołu nauczycielskiego, napotykając przeszywający wzrok Lucjusza. Zamarła, trzymając w ręku dzbanek. W tym samym momencie na Malfoya zerknął Snape, po czym wciągnął go do jakiejś spokojnej rozmowy.

Po zakończonym posiłku, myśli Cate ponownie skierowały się na lekcje zielarstwa. Kobieta wróciła do dormitorium po swoją torbę na ramię, w której miała potrzebne na dziś podręczniki i przyrządy. Wyciągnęła z niej grube tomiszcze od eliksirów i transmutacji, odkładając je z czcią na ich właściwe miejsce, by niedługo po tym zejść na dół do cieplarni numer cztery. 

 "Co jeśli ktoś usłyszy naszą rozmowę i uzna ją za podejrzaną?" — krążyło jej po głowie. "Wśród uczniów są także zwolennicy Voldemorta, a ta dwójka nowych wygląda bardzo podejrzanie. Szczególnie ten umięśniony.". 

 Na poniedziałkowych zajęciach kontynuowali pracę rozpoczętą w piątek; zadaniem każdego ucznia była pielęgnacja rogatka czterolistnego, którego kwiaty o tej porze roku przeradzały się w małe kokony z nasionkami. 

 Cate przez całą pierwszą lekcję zielarstwa upatrywała dobrego momentu, na zagadanie profesor Sprout, jednak taki nie nadszedł. Nauczycielka jakby celowo trzymała się od uczennicy na dystans. Gryfonka na szczęście wiedziała, że to nieprawda. 

 Ukucnęła przy krzaku rogatka, ostrożnie odgarniając schylające się ku ziemi łodygi rogatka, podobne do poskręcanego pnia drzewka bonsai. Na każdej łodydze znajdowały się niewidoczne na pierwszy rzut oka kolce, na których wiosną skraplał się bardzo cenny w alchemii sok. Płyn z rośliny używany był do kilku różnych eliksirów, a jego właściwości pozwalały na zastąpienie innych składników w bardziej efektywny sposób. Jedna kropla równała się całej miarce kwiatów asfodelusa. Cate sięgnęła drugą ręką do podstawy rośliny, wyskubując małe chwasty. Słyszała jak gdzieś za nią Profesor Sprout instruowała jakiegoś ucznia mającego wyjątkowo duże problemy ze zbieraniem kokonów z rogatka. 

 "Ciekawe dlaczego dopiero teraz pojawił się nowy nauczyciel do opieki nad zwierzętami" — pomyślała, odkładając garść chwastów na kupkę. "Już więcej sensu miałoby wprowadzenie nowego nauczyciela od następnego półrocza" — Odchyliła kolejną łodygę, chcąc wypielić więcej niechcianych roślinek. — Doskonale — odezwała się Profesor Sprout zza jej pleców. — Ile udało Ci się nazbierać kokonów?

— Dwanaście, niestety popsułam trzy przy zbieraniu — odparła Cate, podnosząc się powoli, by nie uderzyć o wiszące nad nią drewniane skrzynki z tojadem. Odwróciła się do nauczycielki i wskazała małą sakiewkę z kokonami odłożoną na niewielkim stoliczku sąsiadującym z kolejnymi grządkami przyszykowanymi na wiosenne sadzenie mandragor. — I jeden jest taki, że nie wiem czy nasiona będą się nadawać do sadzenia. Wydaje mi się, że mógł zgnić od środka. 

Gryfonka zdjęła smoczą rękawicę z lewej ręki, po czym delikatnie rozchyliła sakiewkę, odnajdując kokon. 

 — O ten. — Pokazała nauczycielce zielarstwa kruchą otoczkę nasionek, dziwnie napuchniętą i o niezdrowym kolorze. Starsza kobieta zmarszczyła ciemne brwi i odgarnęła sprzed oczu kosmyk przyprószonych siwizną włosów.
— Chodź ze mną — poprosiła Pomona, zaskakując nieco Cate. 

 "Mam szansę" — pomyślała od razu, idąc jak cień za nauczycielką, która minęła mały stoliczek, przeprosiła siedzącego przy innej skrzynce ucznia, po czym przecisnęła się między niezagospodarowaną grządką a skrzynkami z rumiankiem. Potem po prawej stronie minęły grządkę piołunu oraz kilka wiszących donic przyczepionych do metalowego stelażu cieplarni. Cate spojrzała do góry, obserwując kropelki mozolnie spływające po zaparowanej szybkach osadzonych w drewnianych ramach. Sklepienie nie było wysokie, jednak wystarczające, by spora osoba nie zawadzała o nie głową. Cała cieplarnia przypominała kształtem kanciastą literę "O". Szklarnia miała sporo uchylanych okien, znajdujących się na zewnętrznych i wewnętrznych ścianach; niektóre z nich można było także uchylić na suficie. W tej szklarni nie było aż tak duszno jak w pozostałych, gdyż służyła do hodowania mniej ciepłolubnych roślin. Jednak kiedy się do niej wchodziło, nozdrza uderzał specyficzny zapach wilgotnej ziemi oraz zmieszana woń wielu ziół, krzewów i drzewek. 

 — Już bardzo dawno nie widziałam takiego kokonu — oznajmiła Profesor Sprout, gdy wreszcie dotarły do stanowiska przypominającego stare biurko, gdzie po bokach stały duże szklane gabloty, eksponujące zakonserwowane, trudne do wyhodowania rośliny, jakie nauczycielka lubiła pokazywać pierwszoklasistom, by zachęcić ich do kontynuowania jej ulubionego przedmiotu. 

 — A co to takiego? — spytała Cate, z zainteresowaniem zaglądając przez ramię kobiety, oglądającej kokon pod szkłem powiększającym. 

 — Podaj proszę szczypce. — Wskazała palcem na drewnianą ścianę bez okien po prawej stronie, gdzie tuż za gablotą przytwierdzone były haczyki, na których wisiały różne narzędzia ogrodnicze, jakich używała profesorka. 

 Cate sięgnęła po szczypce i podała Pomonie, która rozpaliła różdżką świece, by lepiej przyjrzeć się otoczce. Gryfonka stanęła obok opiekunki domu i na chwilę zapomniała o tym, że ma okazję zadać jej bardzo ważne pytanie. Nauczycielka złapała szczypcami za czubek kokonu, delikatnie rozchylając go, po czym złapała za szkiełko powiększające i zajrzała do środka.


— Ha! — zawołała radośnie, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a Cate wyciągnęła szyję, chcąc zobaczyć choć fragment tego, co jest we wnętrzu powłoki. — Zobacz — podała uczennicy szkiełko powiększające i ruchem ręki poleciła, by podeszła bliżej światła. 

 — O fuj! — skomentowała kobieta, widząc wielką, białą larwę z pomarańczowymi kropkami na bokach, zwiniętą w kłębek. W środku nie było żadnych nasion.


— Żadne fuj, to larwa jednego z najpiękniejszych motylów, ostatni okaz widziałam tutaj chyba z siedem lat temu. 

 — To jakiś zagrożony gatunek? 

 — Tak, jest pod ścisłą ochroną, dlatego też zostawimy go w odpowiednich warunkach i będziemy obserwować. Mam tutaj takie specjalne terrarium dla takich okazów — stwierdziła, po czym odeszła od biurka otwierając drzwi do niewielkiego pokoiku, przybudowanego do północno wschodniej części cieplarni. 

 Pomieszczenie w całości oświetlone było światłem słonecznym wpadającym przez oszklony sufit. Po środku, na drewnianym stoliku, stało sporych rozmiarów puste prostokątne terrarium. Profesor Sprout schyliła się, sięgając ręką do małego hamaczka przyczepionego pod stołem, po czym delikatnie ułożyła w nim kokonik.


— Wspaniale! — ucieszyła się znowu, składając ręce w geście radości. — Pomożesz mi w przygotowaniu terrarium po lekcjach?


— Jasne! — odparła Cate, patrząc na nauczycielką, która pospiesznie podeszła do drzwi. — No, ale teraz wróćmy do pozostałych. 

 Kobiety wróciły tą samą drogą, przeciskając się wąską dróżką między skrzynkami. Gryfonka wyminęła mały stoliczek, stając obok swojej grządki z rogatkiem. 

 — Klaso, mam świetną wiadomość — zaczęła profesor Sprout, zwracając na siebie uwagę uczniów. — Cate znalazła bardzo rzadki okaz motyla, możliwe, że niektórzy z was będą wiedzieć o jakiego chodzi. Nauczycielka popatrzyła na swoich wychowanków, robiąc efektywną pauzę. — Chodzi o ćmę królewską, której larwa bardzo lubi nasiona rogatka. 

 — O kurczę — odezwał się jakiś Ślizgon, patrząc ze zdumieniem to na Cate, to na Pomonę. 

 — Na razie musimy przygotować terrarium, ale na następnych zajęciach będziecie mogli zobaczyć jak wygląda znalezisko. Możliwe, że do tego czasu już opuści kokon. 

 Rozległ się dźwięk dzwonu, a reszta klasy zaczęła pakować swoje rzeczy, po kolei podchodząc do kilku zlewów, gdzie po skończonej pracy można było umyć ubrudzone ziemią ręce. Kiedy ostatnia osoba opuściła cieplarnie, Cate po raz kolejny tego dnia poszła za nauczycielką, która z wyjątkowym wigorem jak na jej wiek udała się do pomieszczenia z terrarium. 

 — Tutaj jest ziemia, rozłóż ją proszę równomiernie na dnie terrarium, ja pójdę wykopać tego malutkiego rogatka, który nam niedawno wyrósł. Będzie tutaj jak znalazł. 

 — Dobrze — odpowiedziała Gryfonka, podchodząc do materiałowego worka z żyzną ziemią z Zakazanego Lasu. 

 Złapała za ciężki worek, chcąc podsunąć go bliżej terrarium, jednak okazał się o wiele cięższy niż na jakiego wyglądał. Wyjęła różdżkę z głębokiej kieszeni szaty, by po chwili lewitować worek we właściwe miejsce. Zakasała jeden odwijający się rękaw, po czym zanurzyła ręce w wilgotnej ziemi, biorąc czubatą garść w ręce. Zrzuciła ją do terrarium, powtórzyła czynność parę razy, aż wreszcie rozprowadziła glebę po dnie zbiornika. 

 — Mam rogatka — usłyszała głos Pomony, wchodzącej do pomieszczenia. — Bardzo ładnie — pochwaliła Cate, widząc grubą warstwę ziemi. — Teraz ja zasadzę rogatka, a ty weź troszkę magicznych nasionek mchu. — Wskazała podbródkiem w stronę kilku półek, na których znajdowały się różnej wielkości woreczki podobne do tego z ziemią. 

Pod każdym z nich została przytwierdzona metalowa tabliczka z nazwą zawartości. Cate odszukała odpowiednie nasionka, po czym wzięła do ręki woreczek i rozsypała parę ziarenek naprzeciw ułożonego w ziemi rogatka.

— W naturalnym środowisku kokon spadłby na ziemię już jakiś czas temu — poinformowała nauczycielka. — Możemy więc położyć go pod rogatkiem, uważaj tylko na kolce.

— Jasne — odparła dziewczyna, sięgając do hamaczka pod stołem, by po chwili usadzić ukrytą larwę pod krzakiem. Profesor Sprout wyszła z pokoju po małą konewkę, by podlać magiczne nasiona mchu oraz krzew rogatka. Kiedy krople wody spadły na ziarenka, piękne kępki soczyście zielonego mchu wybuchły w ich miejscu. — Pani profesor? — spytała Cate.

— Tak?

— Czy kwiaty mają jakieś znaczenie symboliczne? Oprócz takich banalnych, typu wręczenie róży oznacza jakiś tam gest sympatii, rozumie pani o co chodzi?

— Rozumiem i tak, mają. Gdy byłam nastolatką to przeczytałam ciekawostkę, która jakoś tak utkwiła mi w pamięci. Za czasów panowania królowej Wiktorii, kiedy była epoka wiktoriańska, to bardzo popularny był tak zwany wiktoriański język kwiatów. — Cate uważnie słuchała nauczycielki. — Chodzi po prostu o to, że na przykład jeśli mężczyzna wręczył kobiecie kwiat brzoskwini, to wyznawał, że jej wdzięk jest niezrównany. A dlaczego pytasz?

— Eeee — zawahała się. — Powiedzmy, że dostałam coś, co chciałabym rozszyfrować, bo jestem pewna, że ma głębsze znaczenie.

— Ahaa, rozumiem. — Uśmiechnęła się ciepło. 

 — A czy wrotycz to kwiat?

— Tak, ma listki przypominające miniaturowe paprotki, wysokie i twarde łodyżki zakończone wieloma niewielkimi, żółtymi kwiatostanami. Dorodne okazy mogą kwiatami przypominać kiście winogron. 

 — I miał jakieś znaczenie? 

 — Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Ale są przewodniki po tym sekretnym języku — odpowiedziała. 

 — Wie pani, gdzie można taki dostać? 

 — Widzę, że bardzo zależy Ci na tych znaczeniach — zaśmiała się Pomona, po czym skinęła głową do uczennicy, by za nią podążyła. 

 — Tak, jest to dosyć ważne — przyznała. 

— Masz więc dużo szczęścia, bo akurat mam taką małą ulotkę z niektórymi kwiatami. — Podeszła do starego biurka i odsunęła szufladę, grzebiąc w środku. — Nie jest mi potrzebna, więc możesz ją zatrzymać. — Wyciągnęła małą książeczkę z trzema stronami do Cate, która przyjęła ją z podziękowaniem. 

Otworzyła słowniczek, szukając kolejno haseł: "wrotycz", "forsycja" oraz "cytryna". Szybko biegała wzrokiem po wytartych w niektórych miejscach linijkach, aż natrafiła na pierwszą roślinę.

Wrotycz (Tanacetum parthenium): Ciepło

Wrotycz (Tanacetum): Wypowiadam Ci wojnę 

 Poczuła jak bicie jej serca przyspiesza. "To na pewno to drugie" — pomyślała, przypominając sobie, że zaraz po nazwie kwiatu następowało "tyranie". — Forsycja, forsycja — mruczała pod nosem, śledząc ponownie linijki tekstu. Przekręciła kartkę na poprzednią stronę, odszukując kwiaty na literę "f" jednak w miejscu forsycji była jedynie spora plama po kawie. Cate przyjrzała się dokładnie stronie i rozmazanemu tuszowi. Była w stanie odczytać jedynie część nazwy łacińskiej oraz znaczenie kwiatu.

...rsythia): Oczekiwanie

Gryfonka powoli skierowała się do wyjścia, szukając po drodze ostatniej informacji. Śledziła wzrokiem kolejne hasła, próbując odnaleźć wpisu o kwiecie cytryny. Spojrzała na chwilę przed siebie, by otworzyć drzwi do cieplarni. Gdy jej dłoń znalazła się na klamce, przeczytała ostatnie hasło, a komunikat wreszcie ułożył się w całość.

Kwiat cytryny (Citrus limon) ... Dyskrecja

"Wypowiadamy Ci wojnie, tyranie. Prosimy o oczekiwanie, czyli może to znaczyć też cierpliwość, a także dyskrecję" — wyjaśniła w myślach, szybko zapamiętując znaczenie komunikatu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro