Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kisame był już całkowicie pewny swoich uczuć do Itachiego.

Upewnił się jeszcze, co do tego, za pomocą nocnego kiwania (co nie znaczyło, że nie zorganizowałby tego tak czy siak). To tylko pogłębiło jego przekonania w tym temacie. W sumie zorientował się, trochę czasu, po jego wyjściu ze szpitala. Myślał dużo, co czuje. Nie przypomniało mu to zwyczajnej przyjaźni, jakiej doświadczył już parę razy w ciągu swojego życia. 

Najlepiej, miał wrażenie, głowa mu pracowała w owym akwarium, o którym opowiadał uprzednio, toteż tam się wybrał. Gdy już znalazł się na miejscu, usiadł sobie na jednej z ławeczek w szerszym korytarzu. Wokół kręciło się sporo ludzi, najczęściej z dziećmi, którzy przybyli tu poobserwować piękne stworzenia za szkłem. Jednak Kisame taki szum nie przeszkadzał szczególnie. Blask wody na sobie i kolorowe ryby pływające na różne strony uspokajały go i odprężały, więc na spokojnie zajął się roztrząsaniem swojego problemu.

Dużo tu do zastanawiania się nie było. Po prostu wiedział, że go kocha. Ważniejsze od tego było, czy jego nowa sympatia również darzy go miłością. Bo w przeciwnym razie… Póki, co starał się nie wyobrażać sobie "przeciwnego razu", skoro jeszcze nie miał pewności. Nie chciał od razu stawiać sprawy w pesymistycznym świetle, nawet, jeśli miałby później się bardzo zawieść.

Jednakże po kiwaniu, nie tylko utwierdził się we własnych odczuciach, ale i przyjrzał się wystarczająco Itachiemu. Brunet wyglądał na naprawdę szczęśliwego, jego oczy błyszczały, a na policzkach lśniły rumieńce. Kisame uważał, że był to bardzo piękny widok. W ogóle jego wybranek serca miał nadzwyczajną urodę, a co dopiero w świetle tysiąca gwiazd i z takiego bliska. Ale skupiając się bardziej na jego reakcjach niż słodkiej twarzy, można było wywnioskować, że strasznie się cieszył na cały obrót wydarzeń. I ani trochę nie uważał, tego, co robili, za dziwne czy głupie.

Dodało to Hoshigakiemu motywacji na dalsze działania. Miał wielką nadzieję, że rzeczywiście jego założenia są prawdziwe, aż zanadto. Dzięki temu, coraz chętniej przychodził do szpitala. Drogi nie miał szczególnie długiej, toteż pokonywał ją pieszo i najczęściej wtedy szukał w głowie pomysłów, jak jeszcze zbliżyć się do starszego z rodzeństwa Uchihów.

Tego dnia, tak zwanej suiyoubi jak zawsze przybył do szpitala. Odbywało się to już z kilka dób po owym, pamiętnym, nocnym kiwaniu się. Stąpał tą samą drogą, co zwykle, przemieszczał się identycznymi jasnymi korytarzami. Nawet witał się z lekarzami, których spotykał już po raz któryś. Ostatecznie dotarł do odpowiedniej sali, jednak tak jak zawsze zapukał przed wejściem. Dopiero, gdy uzyskał pozwolenie, wkroczył do środka, żeby spotkać się ze znajomą twarzą.

– Cześć! – Uśmiechnął się, jak to leżało u niego w zwyczaju.

– Miło cię widzieć. 

– Ciebie również. – Szczerze wypowiadał te słowa. Podszedł bliżej i usiadł sobie na materacu, przy boku mężczyzny. Zmierzył go wzrokiem. 

Niby, nieuchronnie zbliżające się, opuszczenie szpitala przez Itachiego miało oznaczać coś dobrego jak powrót do zdrowia, bądź lepsze samopoczucie, jednak Kisame miał, co do tego spore wątpliwości. Przeto widywał go, na co dzień, od przeszło dwóch miesięcy już. Mógł spokojnie porównać jego osobę, z początku ich znajomości, z tą aktualną. I niestety, ale musiał stwierdzić, że wszystko idzie ku gorszemu. Było mu z tym źle, w końcu nie wiedział, co dalej będzie, jeśli sytuacja nie zacznie się poprawiać.

Ale też nie potrafił powiedzieć tego głośno. Jego przyjaciel, cóż… Hoshigaki prędko przekonał się, jaki on ma stosunek do swojego zdrowia. Był okropnie drażliwy na tym punkcie. Wydawać się mogło, że potrafił zrobić wszystko, byleby nie produkować zbędnych, jego zdaniem, problemów oraz, aby nikt się nie zamartwiał. 

Szczerze mówiąc, wskutek jego działań w tym kierunku, nawet sam Sasuke, nie miał pewności jak rzeczywiście czuje się jego brat. Zwłaszcza, odkąd opuścił dwójkę kuracjuszy, żeby wziąć na barki sprawy, które nie do końca były mu przeznaczone. Ale nie narzekał, a przynajmniej nie otwarcie, i pracował z nadzieją, że u jego aniki sytuacja wychodzi na dobrą stronę. Aż by się zawiódł.

– Jak się dziś czujesz? – Zapytał Kisame.

– Dobrze. – Odrzekł mu Uchiha. – Wreszcie lekarze zrozumieli, że wszystko ze mną w porządku i będę mógł wyjść.

– Och, naprawdę?

– Tak. Jeszcze załatwiają niezbędne formalności, ale jak tylko się z tym uporają, wynoszę się stąd, czym prędzej. – Westchnął ciężko i przetarł dłońmi twarz. – Mam już dość tego wstrętnego zapachu leków, dziwnych kroplówek i irytującego personelu… chociaż będę tęsknić za naszym dachem oraz mlekiem z automatu na parterze.

– Jestem pewny, że w sklepie musi być mleko, które smakuje równie dobrze. 

– Ale ile by to szukać. Wyobrażasz sobie? Kupić po jednym kartonie, bądź butelce z każdej firmy i próbować?

Hoshigaki zaśmiał się. – Kolejna rozrywka, którą trzeba dopisać do listy rzeczy do zrobienia!

A listę mieli długą. Dużo im się zebrało przez ten czas. Zawsze w trakcie rozmowy wyłaniała się na wierzch jakaś sprawa, która możliwa była do rozstrzygnięcia tylko poza terenem szpitala. Najpierw załatwiali wszystko jakoś przez Internet, jednakże nie umywało się to do doświadczeń w realnym życiu, toteż zrezygnowali z owego sposobu i stwierdzili, że ogarną to, jak tylko oboje już będą wolni.

I jak widać doczekali się tego momentu. Wprawdzie obsługa szpitala nieszczególnie spieszyła się z papierami, więc Itachi zdążył sobie nawet zjeść obiad. Czy przynajmniej jakąś jego część, nim oddał talerz przyjacielowi. Jednak mlekiem już nie pogardził. 

Jako, że spędzał tutaj ostatnie godziny i nie przymierzał się do powrotu, stwierdził, że pora uczcić to w jakiś sposób. Towarzysz bruneta chętnie przystał na ten pomysł, toteż, czym prędzej wyruszyli na samo dolne piętro. Odnaleźli prędko, osławiony już, automat. 

Była to maszyna nieszczególnie nowa, ale zdalna do użytku. Miała czerwone, przyrdzewiałe przy podłodze, ścianki oraz poharataną, już zmatowiałą szybę, przez którą jednak dało się coś dojrzeć. Z boku widniało wiele różnych guziczków, jednak każdy i tak wydawał identyczny produkt (Itachi zdążył już wypróbować każdy z osobna), toteż nie było różnicy, jaki się naciskało. 

– Nie zwymiotujesz się po takiej ilości? – Hoshigaki chciał się tylko upewnić.

– Nie musisz się martwić o to. – Odparł brunet i rozpoczął żmudny proces zakupu ulubionego napoju. A po chwili wykonał go ponownie i ponownie, aż wykorzystał wszystkie drobne, jakie zostawił mu brat. Byli już wtedy w posiadaniu całych siedmiu kubeczków białego płynu, aż musieli poustawiać je w ładnym rzędzie na najbliższym parapecie. Razem przyglądali się im, aż w końcu skinęli sobie wzajemnie. Wzięli po jednej sztuce i symbolicznie się stuknęli.

– Twoje zdrowie, Itachi.

– Twoje również.

I popili sobie. Uchiha Chętnie smakował tego wspaniałego mleka jednak z nadzieją, że nie będzie musiał już więcej go kupować akurat tutaj. Jak tylko skończył mu się napój, wziął kolejny i kolejny.

Kisame przyglądał mu się przez cały czas. Obawiał się, że skoro mężczyzna normalnie prawie niczym się nie żywi to taka nagła dostawa środków do trawienia wyląduje z powrotem na podłodze, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Można, więc było uznać to małe świętowanie za jak najbardziej udane. 

Było to ostatnie godne zapamiętania wydarzenie przed oficjalnym wyjściem Itachiego ze szpitala, co wydarzyło się wkrótce po tym. Załatwiono wszelkie formalności, przyjaciele zebrali się i wymaszerowali ze szpitala. Po drodze żegnali się już na dobre z tymi natrętnie białymi ścianami, personelem, okropnym odorem leków i zaduchem choróbsk. 

Brunet był wniebowzięty, gdy wreszcie przekroczył próg budynku. Rozłożył ręce na boki i wziął głęboki oddech, a rześkie, chłodne powietrze wypełniło jego płuca. 

– Ile ja na to czekałem. - Westchnął. - Aż nie chcę wierzyć, że ci lekarze tak bezpodstawnie odebrali mi tyle czasu, które mogłem spędzić z tobą, bądź z bratem w jakimś przyjemnym miejscu, a nie tamtym wstrętnym pokoju.

– Ale ci się sprzykrzyło takie życie, jak widzę. W sumie… siedziałeś tam dłużej ode mnie, więc wcale się nie dziwię.

– Nigdy więcej czegoś takiego. Bo dostanę świra i wyskoczę przez okno. – Rzekł z poważną miną.

– Ojej. No cóż, miejmy nadzieję, że noga żadnego z nas już tu nie postanie. – Zaśmiał się lekko Hoshigaki i klepnął towarzysza po ramieniu. – Odprowadzę cię. Tylko prowadź, bo nie znam do ciebie drogi.

– Jasne – Uchiha uśmiechnął się delikatnie i zrobił tak jak go poprosił przyjaciel. Wolnym spacerkiem skierował się odpowiednimi ulicami w stronę swojego domu. Nie śpieszył się, bo bowiem bardzo chciał zobaczyć jak świat się zmienił, gdy on był zamknięty w budynku oraz chciał przedłużyć czas spędzony z Kisame.

Rozkoszował się przyjemnymi warunkami pogodowymi. Szare chmury stały na niebie już od paru dni, ale nie padało, czyli było idealnie jak lubił. Przyglądał się Konosze. Po ziemi latały w rytm wiatru brunatne liście, które opuściły kompletnie gałęzie drzew. Owe rośliny stały teraz nagie i gotowe na zbliżającą się wielkimi krokami zimę. Wszem i wobec panował spokój jak zazwyczaj. Samochodów nie było wiele, żadne tłumy też się nie ukazywały. Gdzieniegdzie przeleciał jakiś ptaszek, ćwierkając wesoło. A po długim płocie, który udało im się minąć, stąpał gruby czarny kocur.

– To tu. – Oznajmił w pewnym momencie Itachi i zatrzymał się wprost przed niskim, niewielkim domem. Prezentował się on całkiem skromnie, odziany w jasne barwy bez szczególnych cudów, a przynajmniej od strony, z której stali.

– Ładny jak dla mnie. – Skomentował Kisame, wgapiając się w budynek.

– Cieszę się, że ci się podoba. Skusisz się na herbatę?

– Jeśli mogę to chętnie! – Uśmiechnął się szeroko. Brunet tylko machnął ręką, oznajmiając tym gestem, by podążył za nim. Przeszedł parę metrów brukowaną ścieżynką, nim dotarł do drzwi, a następnie zajął się poszukiwaniem kluczy. W tym celu musiał przegrzebać część swego bagażu, przez co chwilę to trwało. Jednak w końcu znalazł odpowiedni przedmiot, dzięki czemu moment później przyjaciele mogli razem siedzieć na miękkiej kanapie i popijać gorący napój.

– Milusio tutaj masz. 

– Dziękuję. – Itachi uśmiechnął się delikatnie. – Mi też się podoba. Jak go zobaczyłem po raz pierwszy, widziałem od razu, że to właściwe miejsce. Jest cicho, przyjemnie i spokojne. Idealnie. A ty gdzie właściwie mieszkasz?

– Bardziej w centrum. Dom mam po rodzicach… W sumie zabiorę cię tam kiedyś i pokażę wszystko! 

– Czyli kolejna rzecz do naszej listy, czyż nie? 

– Jak widać. Ale nie ma się, co martwić. Po kolei, po kolei, aż w końcu zabraknie nam celów do wypełnienia.

– Zapewne. – Ledwo to rzekł, zakaszlał tak, że aż musiał odłożyć kubek na stolik. Chwilę targał nim objaw choroby, po czym w miarę się uspokoiło. Jednakże mężczyzna wyraźnie czuł w buzi posmak krwi. Trochę dopadły go przez to nerwy, lecz bardziej przejął się by jego przyjaciel nic nie zauważył.

– Wszystko okej? – Zapytał Kisame, ale brunet tylko pokiwał głową. Miał wrażenie, iż mu się zbiera na pogorszenie samopoczucia. W piersi go zapiekło nieprzyjemnie, aż musiał ugryźć się w język, by nie wydać z siebie zdradliwego jęku. Na chwilę udało mu się opanować, więc powiedział prędko, aczkolwiek spokojnie:

– Wybacz, że tak niespodziewanie jestem zmuszony cię stąd wyprosić… Ale przypomniało mi się, że miałem pracę do zrobienia, o której coś wspomniał mi Sasuke. Nie chcę z tym zalegać, by ktoś nie zaczął dociekać, dlaczegóż się tak z tym spóźniam.

– Rozumiem… Nie przejmuj się! Teraz mamy naprawdę sporo czasu i mogę odwiedzić cię raczej zawsze! Po prostu przyjdę jutro, bądź za dwa dni, jeśli tak będzie okej.

– Będzie bardzo okej. – Na siłę skierował kąciki ust w górę, mimo iż miał ochotę krzywić się z bólu. Odprowadził kumpla pod drzwi i czekał cierpliwie, aż ten ubierze buty.

– W takim razie żegnaj! 

– Do zobaczenia. – Nim jeszcze zdążył sięgnąć do klamki, by zamknąć za przyjacielem poczuł jak miękkie usta naciskają na jego policzek, a następnie Hoshigaki odwrócił się i odszedł radosnym krokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro