Chapter XIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Asteria

Przez parę dni przygotowywaliśmy się do rytuału. Ibbie i Kai zajęli się miejscem. Rozłożyli zebrane przez nas wcześniej rzeczy i nałożyli zaklęcia ochronne, żeby nikt tam się nie kręcił w najbliższych dniach. Kai szukał klątwy, którą nałożył wcześniejszy sabat na grot i próbował ją trochę podrasować. Nie chcieliśmy go uśpić. Miał zginąć. Zniknąć z powierzchni ziemi raz na zawsze.

Zauważyłam, że relację mojej siostry i Kaia ociepliły się, i to bardzo. Spędzali ze sobą dużo czasu i nie tylko ze względu na nasz układ. Wieczorami przesiadywali razem na schodach tarasu lub na kanapie, popijali herbatę, przygotowywali razem posiłki. Nawet przeglądając księgi zaklęć, Kaiowi zawsze towarzyszyła moja bliźniaczka. Przez dziwną więź, jaka nas łączy czułam, że dziewczyna jest tym faktem zadowolona. Czasami się kłócili, ale o dziwo nie skakali sobie do gardeł. Kai nie używał wobec nas żadnej magii, nie próbował nam odebrać mocy. To zabrzmi dziwnie, ale zaczynam się do niego na swój sposób przywiązywać. Wiem, że dla Ibbie już nie ma nadziei. Mężczyzna dodał naszej smutnej egzystencji trochę kolorów i nie zamierzamy dopuścić do ich wyblaknięcia.

Trudno w to uwierzyć, ale u Kaia pojawiły się jakieś uczucia. Przestał być cyniczny, opryskliwy i bezczelny. Zaczął rozmawiać z nami na najróżniejsze tematy. Czasami poruszał kwestie swojego dzieciństwa w Sabacie Bliźniąt. O tym, że był odizolowany, bo był inny. Ibbie wtedy klepała go delikatnie po ramieniu, a z czasem po prostu łapała za dłoń. Nie wiem, czy zdawała sobie z tego sprawę, czy robiła to automatycznie.

Zawsze podziwiałam ją za drzemiące w niej pokłady dobra, radości i przede wszystkim cierpliwości. Najpierw do mnie, a teraz i do Kaia. Nie rozumiałam jak można być miłym dla wszystkich wokół. Czasami nawet zastanawiałam się, czy kiedyś nie wybuchnie od nadmiaru pozytywnych uczuć do dosłownie każdego, ale nie. Ona wciąż tu jest i wspiera mnie na każdym kroku. Widzę co zaczyna się dziać wokół tej dwójki, ale nie wiem czy oni są tego świadomi. Mam tylko nadzieję, że Ibbie znalazła w Kaiu drugą połówkę, i że nigdy nie będzie żałowała skierowania swoich uczuć właśnie na tego mężczyznę.

Jeżeli mam być szczera, ta para odwaliła kawał dobrej roboty, w przeciwieństwie do mnie. Dwa dni później wrócił Matt i przywiózł ze sobą Amy. Kobieta miała nieproszonego gościa w szpitalu, a Donovan nie chcąc jej narażać wybrał, jak stwierdził stojąc w progu naszego domu, mniejsze zło. Także kiedy Ibbie i Kai ogarniali kwestię dotyczące rytuału, ja przygotowywałam dom dla Matta i jego narzeczonej. Dwa dni zajęło mi doprowadzenie tego miejsca do użytku dla śmiertelników. Pokój na parterze, żeby obolała Amy nie musiała używać schodów. W kuchni pojawiły się produkty, które polecił mi kupić Matt. Kobieta miewała dziwne zachcianki, a nie powinna wychodzić poza teren posesji. Lepiej mieć wszystko na miejscu. Na wszelki wypadek dostali również zapas werbeny. Powinni czuć się tu bezpiecznie, a ja nie miałam zamiaru dawać im powodu, żeby przestali nam ufać. Kai zachowywał się wobec nich bardzo w porządku, więc Donovan odpuścił sobie uśmiercenie go. Przestał nawet nosić ze sobą jakąkolwiek broń. Potraktowałam to jako małe zwycięstwo.

Przez te parę dni mój telefon dzwonił dobre dwadzieścia razy. Wiedziałam, że to Enzo, ale nie chciałam z nim rozmawiać. Nie mówiąc mu tym, kim jestem, czułam się jak kłamca. I to ten najgorszy pod słońcem. Co prawda nie pytał o nic i sam nie wspomniało tym, że jest wampirem, ale było mi źle. Może z powodu tego, że wiedziałam czym jest. Kilka razy nagrał się na automatyczną sekretarkę i po odsłuchaniu wiadomości nie wiedziałam co mam robić. Z początku prosił, żebym w końcu odebrała telefon, ale z czasem mężczyzna stał się bardziej poirytowany ignorowaniem go. Nie chciałam go olewać, ale takich rozmów nie powinno przeprowadzać się przez telefon.

Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Postanowiliśmy sobie zrobić parę dni wolnego. Wyluzować się, odpocząć i porządnie wyspać. Musimy poczekać z rytuałem do pełni księżyca, więc te parę dni możemy posiedzieć i przygotować się mentalnie.

Leżałam przed kominkiem i czytałam książkę, kiedy do pomieszczenia weszła Amy z ogromną tacą kanapek. Zaraz za nią szedł Matt z dzbankiem zielonej herbaty w jednej ręce i z butelką bourbonu w drugiej. Rozsiedli się na kanapie i spojrzeli na mnie.

- Masz zamiar czytać cały wieczór? - Odezwał się Matt. Nie mogłam powstrzymać wrednego uśmiechu kiedy popatrzyłam w jego stronę.

- Jeżeli chcesz odciągnąć mnie od jakże wciągającej książki tą butelką, to ci się udało. - Rzuciłam książkę w ogień. Nie żeby coś, ale szanuję dobre książki. Chciałam przeczytać coś młodzieżowego i na czasie, i chyba nie muszę mówić, że ta tutaj to jakiś chłam. - To z jakiej to okazji?

- Powiedzmy, że dla rekreacji. - Po chwili usłyszałam, jak z piętra zbiega Kai. A tuż za nim schodzi Ibbie.

- Gdyby nie wampirzy słuch, ominęłaby mnie imprezka. - Kai usiadł zaraz obok Amy i puścił jej oczko. - A po co wam ta herbata? Ty laleczko nie pijesz? - Wszyscy patrzyliśmy na niego jak na idiotę. Serio Kai, serio?!

- Nie no pewnie. Upijaj moją narzeczoną, która jakbyś nie zdążył zauważyć, jest w ciąży!

- Dobra Donovan. - Kai uniósł ręce w geście kapitulacji. - Nie noszę w sobie małego potwora, więc skąd mam to wiedzieć?

Zaśmialiśmy się wszyscy i zaczęliśmy pić. I tym sposobem z jednej pustej butelki, zrobiły się trzy. Kai co chwila tweetował jak dobrze się bawi, i że alkohol to najwspanialszy wynalazek na świecie. Matt dyskutował z Ibbie, gestykulując przy tym obficie i co chwila szturchając Parkera, który o dziwo posyłał mu groźne spojrzenia, ale nie reagował agresywnie. Kolejne zwycięstwo. Ja za to słuchałam Amy, która mówiła o dzieciach i jak nie może doczekać żeby w końcu trzymać w ramionach swoją córeczkę. Po chwili jednak spoważniała.

- Który dzisiaj?

- Chyba 23. Czemu pytasz?

- Matt, Matt. - Kobieta szturchnęła swojego narzeczonego, który spojrzał na nią ze strachem w oczach.

- Boże! To już?! - Zerwał się na równe nogi, ale ilość alkoholu i niski stolik doprowadziły do zapewne bolesnego upadku. Próbował się podnieść, ale robił to bardzo nieudolnie. Wyciągnął rękę do Kaia, prosząc bezgłośnie o pomoc, ale mężczyzna chyba nie wyłapał aluzji. Odmachał mu z uśmiecham na ustach i oparł się wygodnie, kładąc rękę na oparciu kanapy, na której siedział z Ibbie.

- Nie. Spokojnie. Za dwa dni są wybory. Pamiętasz? Miss i Mistera Mystic Falls. Bierzemy w nich udział.

- Chcesz iść na wybory? A jeżeli coś ci się stanie?

- Nic mi nie będzie. Liczę na to, że pójdziemy wszyscy. - Amy zwróciła się do nas. - Będziecie mogli mieć nas na oku.

- W sumie mamy jeszcze trochę cza... - Przerwał mi krzyk Kaia.

- Idziemy! Korona jest już moja. - Zaśmialiśmy się. Czyli postanowione.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro