Chapter IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Asteria

Postanowiłam poszukać Matta. Muszę odzyskać ten przeklęty wisior i tylko on może mi w tym pomóc. Wyszłam ze szpitala i ruszyłam w stronę samochodu. Zatrzymałam się w momencie, gdy zobaczyłam przystojnego Brytyjczyka opartego o maskę mojego auta.

- No proszę, znowu się spotykamy. Ktoś tu chyba coś mi obiecał przy następnym spotkaniu. - Pokręciłam z politowaniem głową.

- To zaczyna podchodzić pod stalking.

- Nie ruszę się stąd, dopóki nie zgodzisz się na spędzenie tego pięknego dnia ze mną. - Uśmiechnął się pewny siebie. No i co ja mam z nim zrobić? Ale z drugiej strony, co mi szkodzi. Podeszłam i rzuciłam w jego stronę kluczyki.

- To gdzie masz zamiar mnie porwać? - Zajęłam miejsce pasażera. Enzo ucieszony wsiadł do samochodu i odpalił silnik.

- Słodka tajemnica. Pokaże Ci moje ulubione miejsce w tym mieście, ale najpierw, proszę. - Wyciągnął rękę w moją stronę, w której trzymał czarną chustę. Spojrzałam na nią niepewnie.

- Opaska? Chyba żartujesz.

- Mogę pokazać Ci miejsce, ale nie drogę do niego. - Postanowiłam mu zaufać. Odwróciłam się do niego tyłem, pozwalając mężczyźnie zawiązać opaskę. Kiedy upewnił się, że nic nie widzę, poczułam jak nachyla się w moją stronę i delikatnie muskając moje ucho ustami, wyszeptał. - Gotowa? - Przeszedł po mnie miły dreszcz, ale nie odezwałam się. Byłam w tej chwili w stanie jedynie kiwnąć głową. Usłyszałam cichy śmiech, po czym Enzo odsunął się ode mnie i ruszył.

Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie. Zastanawiałam się skąd Ezno może znać Damona. Nie widziałam go wcześniej w tej okolicy. Czy to możliwe, że doświadczył tego zaszczytu i zdobył ich zaufanie? I tu nasunęły się kolejne pytania. Czy wiedział kim jestem? Co zrobili nam jego przyjaciele? Rozmyślania przerwał mi dziwny dźwięk. Zjechaliśmy z drogi.

- Wywozisz mnie w las? Mam się Ciebie bać? - Zaśmiałam się krótko.

-Uwierz mi, że nie pozwoliłbym, żeby cokolwiek Ci się stało. - Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego incydentu, ale już się nie odezwałam. - Jesteśmy na miejscu. - Enzo odwiązał opaskę i delikatnie przejechał dłonią po moim policzku. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się.

- Jednak wywiozłeś mnie w las. - Stwierdziłam rozbawiona.

- I bądź tu kreatywny. Chodź. - Złapał mnie za rękę i poprowadził głębiej w las. Poczułam mrowienie w momencie kiedy ujął moją dłoń. Starałam się to ignorować, ale uśmiechnęłam się jeszcze szerzej na tej drobny gest.

Szliśmy trzymając się za ręce dobre 10 minut. Dotarliśmy do wzgórza. Na ziemi leżał koc i kosz piknikowy. Kiedy on zdążył to przygotować?

- Piknik? - Usiadłam na kocu, a Ezno zajął miejsce zaraz obok mnie. - Musiałeś być cholernie pewny tego, że w ogóle zgodzę się gdzieś z tobą pójść.

- Mój urok osobisty zrobił swoje. Co prawda mamy tylko owoce, ale przyjmijmy, że liczą się chęci. - Wyciągnął z kosza winogrona, mandarynki, kiwi i truskawki.

Muszę przyznać, że nie żałuję czasu spędzonego na wymuszonym pikniku. Opowiadaliśmy o sobie i wiem, że Enzo naciągał trochę swoją historię. Nie tylko on. Starałam się nie mówić za dużo o rodzinie, a przede wszystkim o swoim nazwisku. Nie wiem jak zareagowałby na to, że spędza czas z Pierwotną. Moja rodzina przynosi pecha. Rodzeństwo nie jest tu za mile widziane, a nas skazali na stos.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Enzo.

- Halo. Ziemia do Asterii. - Spojrzałam na niego. - Odpłynęłaś.

- Wybacz. Zamyśliłam się. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.

- Mam nadzieję, że o mnie. Siedzę obok, więc możesz na razie przestać.

- Skąd ta pewność, że myślę o tobie?

- A nie? - Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Podniosłam się szybko z miejsca i odeszłam kawałek. Stanęłam na szczycie wzgórza i zamarłam. Przede mną rozciągał się znajomy widok. Enzo stanął za mną i delikatnie położył dłonie na mojej talii. Źle odebrał moją reakcję, bo szepnął mi do ucha. - To właśnie chciałem Ci pokazać. Ładnie tu.

Ale nie o to chodziło. Stałam i patrzyłam w miejsce gdzie stał kiedyś mój rodzinny dom, gdzie przyszłam na świat i gdzie bawiłam się z rodzeństwem. Minęło 1000 lat, a ja wciąż czułam się tu jak intruz. Tutaj zostałam tak naprawdę sama. Starałam się przestać o tym myśleć, ale w głowie pojawiały się obrazy rodziców, braci i starszej siostry.

Odwróciłam się do mężczyzny.

- Tak, pięknie tu, ale robi się późno.

- W takim razie wracajmy. Odwiozę Cię. - Spojrzałam na niego z uśmiechem.

- Jesteś tego pewny? Z tego co pamiętam, przyjechaliśmy tu moim autem.

- W takim razie Ty odwieziesz mnie. Ale ja prowadzę.

Zabraliśmy rzeczy i ruszyliśmy do samochodu. Droga powrotna minęła dość szybko. Enzo co chwila opowiadał jakieś głupie żarty, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu. Nie wiem co bawiło mnie bardziej, te straszne dowcipy czy jego starania?

Zaparkował samochód pod ratuszem. Wysiadł i zabrał kosz. Spojrzałam w lusterko. Enzo podszedł do swojego auta i wpakował wszystko do bagażnika. No to pora się pożegnać - pomyślałam i chciałam wyjść, ale drzwi były już otwarte, a ja zobaczyłam wyciągniętą dłoń. Mężczyzna pomógł mi wysiąść z samochodu. Staliśmy na przeciwko siebie. Postanowiłam odezwać się pierwsza.

- Cóż, było bardzo miło. Dziękuję. - Posłałam mu swój najlepszy uśmiech. Chciałam go wyminąć, ale poczułam jak łapie mnie za ramię. Po chwili byłam przyparta do ściany. Popatrzyłam zdziwiona na Brytyjczyka. Przyglądał mi się przez krótką chwilę, po czym ponownie zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował. Zrobił to tak nagle, że zaparło mi dech w piersiach. Jego usta smakowały truskawkami. Pociągnęłam go za kurtkę bliżej siebie, a jego dłonie, wcześniej umieszczone na murze tuż obok mojej głowy, znalazły się w moich włosach. Zanim zdążyłam pogłębić pocałunek, Enzo odsunął się ode mnie. Na usta wkradł mu się pełen zadowolenia uśmiech.

- Do jutra, kochana. - Cmoknął mnie szybko i odszedł.

Wodziłam za nim wzrokiem, dopóki jego auto nie zniknęło za zakrętem. Co tu się właściwie stało? - pomyślałam. Przecież nie mam czasu na jakieś miłostki. Z tą myślą wsiadłam do auta. Spojrzałam na zegarek. 21:03. Została mi jeszcze jedna rzecz do zrobienia.

Damon

Przez cały dzień chodziłem jak w transie. Z rąk leciały mi rzeczy, co chwila się potykałem, nie reagowałem na nikogo. W końcu uwagę zwróciła mi Bonnie.

- Damon, ogarnij się wreszcie. Ja rozumiem, że pokłóciłeś się z Eleną, ale weź się w garść.

- To nie to, Bon-Bon. Wczoraj chyba przesadziłem z bourbonem. Widziałem Teri.

- Nie żartuj sobie. Ona nie żyje. A to wszystko przez twojego brata. - Zdenerwowała się wiedźma. Wiem, że lubiła te dziewczyny. Ja z resztą też. Szkoda, że pojawiły się w naszym życiu, kiedy Stefan znowu stał się Rozpruwaczem.

- Wiem, ale miałem wrażenie, że na prawdę stoi przede mną. Ale pojawiła się znikąd i tak samo szybko zniknęła. Czemu zobaczyłem ją po 5 latach? - Zastanawiałem się nad tym cały dzień. - Mówiła coś.

- Co takiego? - Zainteresowała się dziewczyna.

- Powiedziała, że zapłacę za wszystko.

- Za co?

- Za ich śmierć, Bon-Bon. - Bonnie patrzyła na mnie jak na wariata. - Musimy tam iść. Może znowu się pojawi.

- Damon, nie rozdrapujmy starych ran.

- To musi coś znaczyć i Ty najlepiej powinnaś to zrozumieć. Sama ostatnio mówiłaś, że coś się zmieniło. Najpierw to, teraz wizje z Teri. Bonnie, coś jest na rzeczy. Musimy pójść na ten plac.

- Zrobimy to jutro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro