Chapter V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Asteria

Byłam strasznie zmęczona, ale sen nie przychodził. Słyszałam, że Ibbie i Kai pojechali na zakupy. Stwierdziłam, że nie ma co leżeć i czekać na kolejną przygodę w krainie Morfeusza. Wstałam i wyszłam z domu. Szłam przez las kiedy usłyszałam okropny huk. Coś jakby zderzyły się ze sobą dwa auta. Ruszyłam w tamtym kierunku. Po drodze wyczułam zapach krwi i alkoholu. Rozejrzałam się. Niecałe dwadzieścia metrów przede mną biegł zakrwawiony mężczyzna. Skoro ucieka, znaczy, że faktycznie musiało się coś stać. Ruszyłam biegiem w kierunku, z którego uciekał pijany mężczyzna. Dobiegłam do miejsca, gdzie biegł asfalt. Na środku stały dwa zmasakrowane auta. Podbiegłam do jednego, ale był pusty. W środku drugiego były dwie osoby. Kobieta była przytomna. Drzwi były wgniecione i nie dało się ich otworzyć. Dzięki wampirzej sile wyrwałam je i pomogłam kobiecie uwolnić się z pasów. Cały czas krzyczała, żebym uratowała jej narzeczonego. Wyciągnęłam kobietę z samochodu. Okazało się, że była w zaawansowanej ciąży. Najdelikatniej jak mogłam przeniosłam ją w bezpieczne miejsce i wróciłam po jej narzeczonego. Dobiegłam do kierowcy żeby sprawdzić czy jeszcze żyje. Na szczęście stracił tylko przytomność. Otworzyłam drzwi i wyciągnęłam nieprzytomnego mężczyznę, którym okazał się Matt Donovann. W pewnym momencie samochód dosłownie stanął w płomieniach. Zabrałam chłopaka w miejsce gdzie zostawiłam jego narzeczoną i w chwili, gdy kładłam go na ziemi, samochód  po prostu eksplodował.

Dziewczyna podeszła do Matta i próbowała go obudzić. Podałam mu szybko swoją krew. Kiedy odsunęłam rękę od jego ust, otworzył oczy. Podniósł się i przytulił dziewczynę. Sprawdził czy nic jej nie jest i odwrócił się w moją stronę. W jego oczach widziałam szok i strach. Zasłonił ciężarną narzeczoną własnym ciałem.

- Co ty tu robisz? Po co wróciłaś? - Matt zadawał pytania z szybkością karabinu maszynowego. - Po raz kolejny chcesz zniszczyć to miasto? Siostrzyczkę też ze sobą zabrałaś?

- Matt, uspokój się. Nie chce problemów.

- Ty powinnaś mieć na imię Problemy. Za każdym razem coś się dzieje kiedy jesteście w pobliżu. Miałaś tu nigdy nie wracać.

- Gdybym nie musiała tu przyjechać, nigdy więcej nie zobaczył byś mnie na oczy. - Usiadłam i oparłam się o drzewo. - Wyjaśnię Ci wszystko, ale na razie potrzebujecie pomocy. Można powiedzieć, że uratowałeś nam życie. Nie mam zamiaru nikogo krzywdzić. Mam wobec Ciebie dług i chce go spłacić. Pozwólcie sobie pomóc i zabrać się do szpitala.

- Niczego od Ciebie nie chce.

- Matt twoja narzeczona jest w ciąży. Chcesz się teraz kłócić jaka to ja nie jestem zła i bezwzględna, czy chcesz sprawdzić, czy z twoim dzieckiem jest wszystko w porządku?- To chyba trochę ostudziło gniew mężczyzny. Jeszcze raz przyjrzał się narzeczonej.

- Amy, jak się czujesz?

- Dla pewności wolałabym zrobić badania. Z resztą ty też powinieneś. A tobie... - Zwróciła się w moją stronę. - ...dziękuję. Gdyby nie Ty, nie wiem co by się z nami stało. - Odpowiedziałam jedynie uśmiechem i wysłałam smsa Ibbie, żeby przyjechała we wskazane przeze mnie miejsce jak najszybciej, i żeby zostawiła Kaia w domu.

Po 10 minutach przyjechała moją siostra. Pomogłam Mattowi posadzić Amy na tylnym siedzeniu. Powiedziałam Ibbie, żeby wracała do domu i miała na oku naszego gościa, a następnie pojechałam do szpitala. Matt wszedł do gabinetu z narzeczoną, a ja usiadłam na korytarzu i czekałam. Wyszedł po 15 minutach. Dzięki mojej krwi był cały i zdrowy. Usiadł obok mnie.

- Z moimi dziewczynami wszystko w porządku. Muszą zostać na obserwację, ale za dwa dni powinny wrócić do domu.

- Cieszę się. Dobrze, że wszystko skończyło się tylko na niewielkich siniakach. Jak doszło do wypadku?

- Nie wiem. To działo się tak szybko. Wracaliśmy z Amy od jej rodziców. Zachciało jej się pić, a w jej stanie ciężko jest zrobić jakiś skomplikowany ruch. Sięgnąłem po torbę, która leżała na tylnym siedzeniu, kiedy drugi samochód zjechał na nasz pas. Nie zdążyłem odbić.

- Widziałam tego faceta. Uciekał przez las. Był kompletnie pijany.

- Przez takich ludzi mogłem stracić ukochaną i dziecko. - Zdenerwowany Matt poderwał się z miejsca i kopnął stojący obok niego kosz na śmieci. Po tym jak dostał niezłą reprymendę od pielęgniarki usiadł na wcześniej zajmowanym miejscu. - Dziękuję. - Usłyszałam po chwili na co kiwnęłam głową. - Powiedz mi co tutaj robisz?

- Wolisz wersję krótszą czy dłuższą? - Matt zaśmiał się.

- Może się napijemy? - Przystałam na jego propozycję. Pożegnaliśmy się z Amy i ruszyliśmy w stronę samochodu.

Weszliśmy do baru i zajęliśmy stolik w kącie lokalu. Matt przyniósł butelkę bourbonu i dwie szklanki. Zaczęłam mu opowiadać co nas tutaj sprowadza pomijając oczywiście kwestie Kaia. Lepiej żeby na razie nic o nim nie wiedział. Parker trochę nabroił.

Później rozmowa zeszła na trochę luźniejsze tematy. Matt opowiadał jak poznał Amy i co się działo w mieście podczas naszej nieobecności. Ja za to mówiłam co się działo w naszym życiu po naszym ostatnim spotkaniu. O podróżach i korzystaniu z życia. Pytał o rodzinę i jakim cudem jest między nami taka różnica. Nigdy nie podejrzewałam, że rozmowa z Mattem będzie przebiegać tak płynnie i w pokojowej atmosferze. Pomimo jego uprzedzeń i obwiniania wampiry o całe zło tego świata jest świetnym słuchaczem. Wymianę zdań przerwała osoba stojąca za mną.

- Proszę, proszę. Wiecznie poprawny Donovann ma dziewczynę na boku. A gdzie się podziewa urocza Amy? - Odwróciłam się i ujrzałam przystojnego i dobrze zbudowanego bruneta. Jego ciemne oczy otoczone wachlarzem ciemnych rzęs uważnie mi się przyglądały, a na ustach wkradł się cyniczny uśmiech. Kilkudniowy zarost na idealnej twarzy dodawał mu uroku i pazura.

- Spadaj Enzo. To nie twoja sprawa.

- Donavann, gdzie podziały się twoje maniery? Nie przedstawisz mi swojej pięknej towarzyszki? - Jego brytyjski akcent pieścił uszy. Poznałam wielu Brytyjczyków, ale ten głos, jego głos, był przyjemny, mocny i pobudzający wyobraźnię. Stanęłam twarzą w twarz z przystojnym obcokrajowcem.

- Jestem Asteria. - Podałam mu rękę, której wierzch pocałował.

- Unikalne i niespotykane imię. Nazywam się Lorenzo St.John. Ale przyjaciele mówią mi Enzo.

- Nie masz ich tu za wielu. - Odezwał się Matt. Zaśmiałam się krótko.

- Masz Donovann jeszcze coś do ... - Postanowiłam przerwać tę słowną potyczkę.

- Myślę, że na mnie już pora. Zdzwonimy się. -Przytuliłam Matta i odwróciłam się do nowego znajomego. - Miło było Cię poznać.

- I wzajemnie. Zostajesz w mieście na dłużej? -Mężczyzna ukłonił się kurtuazyjnie. Uśmiechnęłam się na ten gest. Dawno się z takim zachowaniem nie spotkałam.

- Na parę dni na pewno. Mam tu coś do załatwienia.

- Cóż takiego? Chętnie ci pomogę. Może potrzebujesz przewodnika?

- Znam to miasto jak własną kieszeń, ale dziękuję za propozycję. Poza tym, nie wypada zdradzać wszystkich swoich atutów i planów przy pierwszym spotkaniu. Znika nutka tajemniczości. Żegnam panów.

Wychodząc, obejrzałam się za siebie. Wzrok pewnego przystojnego Brytyjczyka utkwiony był we mnie. Posłałam mu swój najlepszy uśmiech i opuściłam lokal.

Stwierdziłam, że najwyższa pora wrócić do domu zanim Ibbie i Kai się nawzajem pozabijają. Skoczyłam jeszcze do sklepu po karton wina. Jedna butelka zdecydowanie nie wystarczy. Może przy alkoholu tamta dwójka jakoś się ze sobą dogada?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro