Chapter VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Asteria

- Ładnie się bawicie. Nie było mnie raptem 2 minuty.- Kai tylko wzruszył ramionami i też poszedł do siebie. - Aha, czyli ja mam się zająć sprzątaniem. - Uśmiech nie schodził mi z twarzy kiedy zbierałam naczynia i puste butelki.

Leżałam w łóżku nie mogąc usnąć. Spojrzałam na zegarek. 00:17. Stwierdziłam, że skoro nie mogę spać, to przynajmniej zrobię coś pożytecznego. Ubrałam się i najciszej jak umiałam wyszłam z domu. Na samochód w tym wypadku nie miałam co liczyć. Obudziłabym wszystkich i musiała się tłumaczyć, a to ostatnia rzecz jaką chciałam teraz robić. Na szczęście mgła zapewniała mi schronienie.

Przedzierałam się przez las, a kiedy dotarłam do miasteczka, skierowałam się pod dom jednego z założycieli, Lockwood'ów. Dom teraz należał do Matta i pierwszym etapem naszej super misji o kryptonimie ,,Jak nie dać się zabić i pozbyć się z powierzchni ziemi irytującego Elfa", będzie przekonanie go, żeby wpuścił nas do środka.

Dwa razy obeszłam dom dookoła. Starałam się zapamiętać wszystkie szczegóły związane z otoczeniem. Nie możemy popełniać błędów. Czułam, że Ellis depcze nam po piętach, a pomyłka w tym wypadku oznaczała śmierć. Budynek wydawał się pusty, dopóki nie przeszłam na tyły. W jednym z pokoi nagle zapaliło się światło, a to oznaczało jedno. Dom najwyraźniej jest zamieszkiwany przez Matta. Wycofałam się szybko. Jedno starcie w ciągu dnia wystarczy.

Ruszyłam powoli w stronę centrum. Stanęłam obok drzewa przy placu głównym i zauważyłam wychodzących z baru Enzo wraz z pijanym Damonem. Brytyjczyk mówił coś starszemu z braci Salvatore, ale ten drugi w ogóle go nie słyszał. Odwrócił się i odszedł, zataczając się przy tym. Przeglądałam się jeszcze chwilę Enzo, który zaczął się rozglądać po okolicy. Spojrzał w moją stronę. Przez chwilę na jego twarzy widziałam szok, szybko jednak zastąpiła go pewność siebie i zadziorny uśmiech. Oparłam się o drzewo i czekałam, aż do mnie podejdzie. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że właśnie przechodzi przez drogę. Stanął na przeciwko mnie i oparł jedną dłoń tuż obok mojej głowy.

- Znowu się spotykamy. Co tutaj robisz Piękna? Sama o tej porze? Czyżby impreza była nudna i chłopak zaczął Cię wkurzać? - W końcu popatrzyłam na niego. Z jego postawy biła pewność siebie, a głos był łagodny, ale niezwykle męski.

- Nie mów do mnie Piękna!

- Mówię tylko to co widzę. - Przybliżył się do mnie. - Nie powinnaś sama chodzić po mieście o tej porze. Nie wiadomo na kogo możesz trafić.

- Jak na razie jesteś tu tylko Ty. Mam się obawiać? -Enzo zaśmiał się, po czym złapał za kosmyk moich włosów i zaczął owijać go sobie wokół palca.

- Ostatnim uczuciem jakim powinnaś mnie darzyć jest strach, kochana.

- Twierdzisz, że powinnam innymi? - Mężczyzna uśmiechnął się zadziornie, nie przestając bawić się moimi włosami.

- Jeszcze się zdziwisz co możesz do mnie poczuć. - Przyciągnął mnie do siebie. Musiałam przyznać, że bardzo mi się podobało. On mi się podobał. I nie mówię tu tylko o powalającym wyglądzie, ciemnych oczach i zabójczym uśmiechu. Jego głos, akcent i pewność siebie nie jedną powalały na kolana. Był coraz bliżej, kiedy obok nas zobaczyłam jakiś ruch. Wyczułam obecność innego wampira. Rozejrzałam się wokół, ale po chwili byłam ciągnięta w stronę zaplecza baru. Enzo nie puszczając mojej ręki, ujął moją twarz drugą dłonią i patrzył prosto w oczy. Jego źrenice zaczęły nagle się powiększać.

- Nic tu nie widziałaś. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy chwilę i się rozeszliśmy. Idź do domu i nie zatrzymuj się, dopóki nie przekroczysz progu. - Pocałował wierzch mojej dłoni. - Idź.

Wampir - Pomyślałam, ale żeby nie wzbudzać jego podejrzeń, odeszłam. Nie chcę żeby wiedział, kim jestem. Jeszcze nie. Pozwoliłam mu uwierzyć, że jestem zwykłym śmiertelnikiem, oraz że perswazja na mnie zadziałała. Poczułam, że Enzo patrzy jak idę w stronę, w którą mi kazał, po czym sam zniknął. Ale przecież to jeszcze nie czas na powrót do domu. Skręciłam w lewo i zaczęłam szukać Damona. Nie odszedł za daleko. Zachwiał się i wszedł w zaułek między budynkami.

Zastanawiałam się chwilę, ale wino w moim organizmie wygrało. Czas się trochę zabawić - pomyślałam i ruszyłam za mężczyzną. Zobaczyłam go opartego o ścianę budynku. Wyłoniłam się powoli z mgły.

- Czyżby Damon Salvatore miał problemy w związku? Nigdy nie miałeś umiaru, jeżeli chodzi o alkohol. - Brunet odwrócił się w moją stronę z przerażoną miną. Osunął się po ścianie tłukąc butelkę swojego ulubionego bourbonu.

- Nie, to nie możliwe. Asteria? Nie, ty nie żyjesz.

- Racja. Przecież wszystko widziałeś i nie kiwnąłeś nawet palcem. Czyżbyś poczuł wyrzuty sumienia? - Uśmiechnęłam się wrednie.

- Ja nie mam sumienia! - Krzyknął zdenerwowany całą tą sytuacją. - Ciebie tu nie ma!

- Dlaczego pozwoliłeś, aby spalili nas żywcem? Co takiego wam zrobiłyśmy, że wydałeś nas Pani Szeryf? - Nie czekałam na odpowiedź. Wiedziałam, że to nie jego wina, ale jak szaleć, to na całego. - W chwili śmierci obiecałam sobie, że zapłacisz nam za to i dalej mnie to obowiązuje.

- To nie ja! Poza tym nic nie możesz mi zrobić! Nie żyjesz! Nie ma Cię tu! - Damon zaczął się podnosić. Ruszył w moim kierunku, ale zaczęłam się cofać i znikać we mgle.

- Radzę ci zacząć oglądać się za siebie. - Odeszłam, zostawiając pijanego i otępionego mężczyznę w brudnym zaułku.

Byłam z siebie zadowolona. Nawet bardzo. Nie chciałam go widzieć na oczy, ale moja natura wygrała. Zemsta jest słodka, a ja zamierzam po raz kolejny jej posmakować. Z tą myślą wracałam w wybitnie dobrym humorze do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro