Chapter XVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Asteria

Wyszliśmy z namiotu, a naszym oczom ukazał się istny chaos. Ludzie uciekali we wszystkie strony. Dzięki temu, że działka nie jest ogrodzona, goście zaczęli kierować się w stronę lasu, znikając między drzewami. Zaczęłam się rozglądać dookoła, szukając przyjaciół. Przez główną bramę wchodziła właśnie grupa ludzi. Nie, nie ludzi, elfów. Nie puszczając ręki Enzo, pobiegliśmy w stronę Kaia i Ibbie. Znalazłam ich przy naszym stoliku. Enzo był sceptycznie nastawiony do Parkera, ale nie odstąpił mnie nawet na krok.

- Musicie uciekać! Trzeba dokończyć rytuał!

- Nie ma mowy! Nie zostawię Cię!

- Ibbie! Do pełni zostały dwa dni. Musimy to doprowadzić do końca. Znajdźcie Bonnie i zabierzcie stąd Amy. Musicie przekonać Alarica żeby pozwolił dziewczynkom nam pomóc. - Przeszukałam szybko wzrokiem plac. Był prawie pusty. Grupa elfów stała już na schodach przy swoim przywódcy, Ellisie. Spojrzałam na Kaia. Ten tylko kiwną głową i złapał Ibbie za rękę. Próbowała się mu wyrwać, ale na próżno.

- Nie, nie ma mo... - Nie dane jej było dokończyć.

-Invisique. - I już ich nie było.

Na placu boju zostali tylko wtajemniczeni w całe to gówno. Damon i Stefan mówili coś do nowo przybyłych, a Elena i Jeremy szukali Bonnie. Enzo cały czas stał obok mnie.

- Co się dzieje? Kto to?

- Enzo uciekaj stąd. On tu jest przeze mnie i jest niebezpieczny.

- Chyba żartujesz? Nigdzie się nie ruszam. - Pocałowałam go krótko, ale czule, po czym puściłam jego dłoń i spojrzałam w oczy.
- Uciekniesz stąd i wrócisz do domu. Masz przeżyć. - Enzo kiwnął tylko głową i zaczął się oddalać. Nienawidzę używać perswazji na innych. Ale co innego mogłam w tej sytuacji zrobić?

Kierowałam się w stronę schodów. Trzeba to załatwić raz na zawsze. Damon ciągle mówił, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Wzrok Ellisa utkwiony był tylko we mnie. Zaczął kierować się w moją stronę mijając wszystkich i nie zaszczycając nikogo nawet najmniejszym spojrzeniem.

- Chyba wyraziłam się jasno. Powtarzam Ci to od niespełna millenium. Nie będę twoją zabawką i źródłem długowieczności.

- Chciałem to zrobić po dobroci, ale nie dajesz mi wyboru, najdroższa. - Pstryknął palcami. Rozejrzałam się. W ułamku sekundy przy Elenie, Damonie, Stefanie i Jeremym znalazło się co najmniej po dwóch elfów. - Od ciebie zależy czy przeżyją. - Otwierałam już usta, ale Ellis odezwał się pierwszy. - Zanim coś powiesz, mam dla ciebie jeszcze jeden argument. - Jeden z jego ludzi prowadził w naszą stronę Enzo. Jego kamienny wyraz twarzy nie dodawał otuchy. Wzrok utkwiony w Ellisie godny był samego bazyliszka. - Nie uważasz, że powinnaś się jeszcze raz poważnie zastanowić nad moją propozycją? Chyba nie chcesz, żeby stało się coś twoim przyjaciołom? Oni przynajmniej zostali, bo z tego co widzę, siostra cię zostawiła.

- Najwidoczniej nie miała ochoty na ciebie patrzeć. I jeżeli mam być szczera, nie tylko ona.

- Na całe szczęście nie o nią tu chodzi. Więc? - Ellis uniósł delikatnie dłoń, a przy gardle Brytyjczyka pojawiło się srebrne ostrze. Spojrzałam w ciemne oczy mężczyzny i pokręciłam głową. Usłyszałam złowrogi śmiech tuż obok ucha. Zostałam obrócona w stronę elfa. - Przez te kilkanaście wieków zrobiłaś się twardsza, ale każdego da się złamać. - Ellis doskoczył do Enzo i pchnął go na schody. Pod wpływem siły, jakiej użył, płyty pękły. Po chwili dłoń elfa zatopiła się w klatce piersiowej mężczyzny. Na jego twarzy i dłoniach zaczęły pojawiać się żyły, skóra zrobiła się blada, wręcz zaczęła przybierać odcień szarości.

- Stop! Przestań! Zabijesz go! - Jeżeli już tego nie zrobiłeś.

- Jaka decyzja? - Enzo wciągnął gwałtownie powietrze. Spuściłam głowę. Nienawidzę uczucia bezradności, które towarzyszyło mi w tej właśnie chwili. Nie mogłam nic zrobić. Ostatnia nadzieja w Ibbie i Kaiu.

- Zgadzam się. - Mężczyzna o platynowych włosach wyjął dłoń z piersi Enzo. Brytyjczyk oddychał ciężko i patrzył na mnie. - Wypuść ich.

- O nie, najdroższa. Wypuszczę ich po ceremonii. Potraktuj ten gest jako prezent ślubny ode mnie. - Podszedł do mnie i wyciągnął ramię. - Chodźmy. Jutro nasz wielki dzień.

- Jutro?! Daj mi chociaż jeden dzień więcej. To za szybko. Zawsze marzyłam o ślubie podczas pełni księżyca. Należy mi się chociaż odrobina przyjemności z całej tej szopki.

- Dobrze. Chodźmy w takim razie. Zamknijcie ich. - Ellis rzucił jeszcze szybkie polecenie do swoich ludzi.

Dałam się wyprowadzić z ogrodu Lockwoodów. Na twarzach znajomych wypisane były różne emocje. Zdziwienie, niedowierzanie, złość. U jednej natomiast widziałam smutek i rozczarowanie. Czułam się źle, nawet bardzo źle, ale musiałam się od teraz pilnować. Nie mogę nikomu dać powodów do jakichkolwiek podejrzeń. W końcu Show Must Go On.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro