Chapter XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ibbie

- Dlaczego to zrobiłeś? Musimy po nią wrócić! - Znajdowałam się aktualnie w domu. Jak Kai mógł zostawić Asterię? Chciałam wyjść i znaleźć siostrę zaraz po tym, jak Kai nas tu przeniósł, ale tylko odbiłam się od niewidzialnej bariery. Parker doskonale wiedział, że siostra jest dla mnie wszystkim i żeby nie popełnić jakiegoś błędu, czy nie zrujnować naszego planu, rzucił czar na cały dom, zamykając nas w środku. Myślałam, że wydrapię mu oczy. Powstrzymałam się w ostatniej chwili i ruszyłam do swojego pokoju, mocno trzaskając drzwiami. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Starałam się uspokoić i zacząć myśleć racjonalnie, ale przychodziło mi to z ogromnym trudem. Po kwadransie ktoś otworzył drzwi, usłyszałam kroki, a po chwili poczułam jak materac się ugina. Otworzyłam oczy i spojrzałam w lewo. Kai leżał obok mnie i patrzył w sufit. Po chwili jednak odwrócił głowę w moją stronę.

- Możesz mnie nienawidzić, ale Asteria wie co robi.

- Nie nienawidzę cię. Po prostu martwię się o nią. Co się z nią dzieję? Dlaczego jeszcze nie wróciła? - Tak wiele pytań bez odpowiedzi. Wiem, że Teri chciała nas chronić, ale naraża przy tym samą siebie. Zapewne obwinia się, że wciągnęła mnie w całą tę historię. Na swój sposób to jest nawet zabawne. W końcu to ja podsunęłam jej pomysł ucieczki. - Myślisz, że nic jej nie jest?

- Niestety nie wiem. Jednego jednak jestem pewien. - Nie spuszczałam z niego wzroku. - Twoja siostra ma plan B. Kazała nam doszlifować ten rytuał, więc to zrobimy. Jakoś jej się uda zaciągnąć tego psychola w odpowiednie miejsce na czas, a my będziemy przygotowani jak nigdy. - Jego głos brzmiał pewnie. Byłam pod wrażeniem tego, że potrafi zachować spokój. Przybliżyłam się do mężczyzny i po prostu przytuliłam. Poczułam jak się spina. Pomyślałam, że to chyba był zbyt śmiały ruch. Chciałam się odsunąć i go przeprosić, ale powstrzymały mnie od tego silne ramiona, które oplotły mnie w pasie. Położyłam głowę na klatce piersiowej mężczyzny. Kai oparł policzek o moje czoło. - Skopiemy mu dupę.- Zaśmiałam się.

- I zepsułeś nastrój. - Podniosłam się i usiadłam na brzegu łóżka. - Zabierzmy się za to zaklęcie. - Poczułam dłonie na talii, które uniemożliwiły mi dalsze ruchy. Zostałam wciągnięta z powrotem na łóżko, uderzając o klatkę piersiową Parkera.

- Popracujemy za pół godziny. - Uśmiechnęłam się pod nosem i ułożyłam się wygodnie. Tą jakże przyjemną chwilę przerwał nam krzyk.

Zerwaliśmy się na równe nogi i zbiegliśmy na dół. W salonie nikogo nie było, w kuchni tak samo. Dopiero na korytarzu ponownie usłyszeliśmy krzyk. Wbiegliśmy do pokoju Amy i Matta. Mężczyzna trzymał narzeczoną za rękę. Dziewczyna leżała na łóżku i ciężko oddychała.

- Co się dzieje? - Zapytałam, podchodząc do Amy. Kobieta spojrzała na mnie, a jej twarz wykrzywił nagle grymas bólu.

- Chyba rodzę.

O mój Boże! Teraz?! Gdzie Bonnie? Dziewczyna właśnie wychodziła z łazienki z czystymi ręcznikami. Odłożyła je na krzesło, a ja w tym czasie usiadłam obok Amy. Położyłam dłoń na jej brzuchu i zaczęłam nasłuchiwać bicia serc matki i jeszcze nie narodzonego dziecka.

- Okej. Oddychaj. Z dzieckiem jest coś nie tak. Jej puls słabnie.

- Co? Nie, proszę. Tylko nie to. - Amy zaczęła panikować. Matt wstał z miejsca i zaczął chodzić po pokoju, trzymając się za głowę.

- Zróbcie coś!

- Spokojnie Matt. Idź zaparzyć wodę i odkaź nożyczki. Mała zaplątała się chyba w pępowinę. Musimy ją obrócić. Bonnie. - Odwróciłam się w stronę wiedźmy. - Dasz radę?

- Ja ... Nie wiem. To ryzykowne. Nigdy tego nie robiłam. A jak zapląta się jeszcze bardziej?

- Ryzykowne?! - Wskazałam palcem na ciężarną i przerażoną kobietę. - Serce tej małej ledwie bije. - Spojrzałam w stronę Kaia. - Musimy przekręcić dziecko. Jest źle ułożone.

- Żartujesz sobie? Chcesz dopuścić tego psychopatę do dziecka?! - Bonnie stanęła między Amy a nami.

- Bonnie. Odsuń się. - Dziewczyna popatrzyła w stronę wiedźmy, po czym swój wzrok uwiesiła na Kaiu. - Jeżeli jesteś w stanie to proszę, pomóż.

- Nie będę na to patrzeć. - Po chwili usłyszeliśmy jak drzwi od pokoju Amy i Matta trzaskają. Z ciężarną zostałam tylko ja i Kai.

Mężczyzna podszedł powoli do Amy i położył niepewnie dłonie na brzuchu. Spojrzał na przyszłą mamę, a ta uśmiechnęła się do niego z niemym błaganiem w oczach. Zaczął szeptać pod nosem regułkę odpowiedniego zaklęcia. Skupił się na tym w stu procentach.

Ja w tym czasie przygotowałam miskę z zimną wodą i kilka ręczników. Będą nam potrzebne zimne okłady do otarcia czoła biednej dziewczynie. Wróciłam do pokoju. Matt stał w kącie i przyglądał się Kaiowi. Wiedziałam, że nie jest zadowolony z obrotu sprawy, ale nie przeszkadzał i nie protestował. Cierpliwie czekał na dobre wieści o narzeczonej i jego córce. Odłożyłam delikatnie rzeczy. Nie chciałam rozpraszać Parkera. Stanęłam obok Matta i położyłam dłoń na jego ramieniu. Chciałam dodać mu tym trochę otuchy. Udałoby mi się to, gdyby nie nagły krzyk Amy. Oboje utkwiliśmy wzrok w Kaiu, który po chwili odsunął się od łóżka.

- Gotowe.

Nasłuchiwałam bicia serca dziewczynki. Puls był równy i nie zwolnił ani razu. Podeszłam do Amy i pomogłam jej wygodnie się położyć. Liczyliśmy czas między skurczami. W międzyczasie Matt stanął przy narzeczonej, złapał ją za rękę i delikatnie ucałował. Kai za to zajął miejsce u mego boku.

- I co teraz? - Zapytał i złapał mnie za rękę.

- Odbieramy poród. - Uśmiechnęłam się i otarłam czoło dziewczyny zimnym ręcznikiem. - Jak się czujesz?

- Jeżeli mam być szczery, to jestem przerażony.

- Boże, Kai! Nie Ty. Amy? - Zaśmiałam się.

- Wolałabym, żeby było już po wszystkim. - Posłałam jej pokrzepiający uśmiech i stanęłam na końcu łóżka. Pogładziłam ją delikatnie po kolanie.

- Bierzmy się do roboty.


Po prawie 5 godzinach po pokoju rozniósł się płacz dziecka. Amy wykończona leżała na łóżku i była tulona przez szczęśliwego i dumnego Matta. Przecięłam pępowinę i owinęłam małą w ręcznik.

- Obmyję ją i zaraz wracam.

W łazience delikatnie wytarłam dziecko z krwi, opatuliłam ją świeżym ręcznikiem i wróciłam do pomieszczenia. Oddałam dziewczynkę uśmiechniętym rodzicom. Stanęłam obok przerażonego Kaia, który siedział w kącie i pogłaskałam go po policzku.

- Wszystko w porządku?

- To było okropne. Nigdy więcej nie chce na coś takiego patrzeć. Nawet w piekle nie stosowali takich tortur.

- Nie mów mi później, że kobiety to słaba płeć.

- Nigdy więcej nie powiem tak o żadnej kobiecie. - Splótł nasze dłonie, a ja zaśmiałam się cicho.

- Jak dacie małej na imię?

- Nie mam bladego pojęcia. Kochanie? - Matt spojrzał z miłością na ukochaną i córeczkę. Ta uśmiechnęła się i złapała małą za rączkę.

- Vicky Asteria Donovan. - Uśmiechnęłam się. Ta kobieta była niesamowita. Znała nas niecałe dwa tygodnie i potrafiła nam wszystkim zaufać. Dwóm pierwotnym wampirom i psychopatycznemu heretykowi. - Chciałabym Cię też prosić, żebyś została jej matką chrzestną, Ibbie.

- Będę zaszczycona. - Ucałowałam Amy w czoło i delikatnie dotknęłam noska małej Vicky. - Witaj w naszej popieprzonej rodzince, Kruszynko.

- Kai, dziękuję. Gdyby nie Ty, moja córka mogła tego nie przeżyć. - Matt podniósł się z łóżka i uścisnął Parkerowi dłoń. - Powinniście oboje zostać jej rodzicami chrzestnymi.

- Żaden chłopak do niej nie podejdzie. Mała nie będzie przechodziła takich katuszy. Po moim trupie. - Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

- Witaj w rodzinie, stary. - Matt przyjaźnie poklepał Kaia po plecach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro