Chapter XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ibbie

Kiedy otworzyłam oczy czułam się tak, jakby ktoś wysuszał mnie co najmniej sto lat. Nie miałam siły nawet się podnieść. Nagle obok mnie pojawił się Kai z woreczkiem krwi. Wzięłam go bez słowa i zaczęłam łapczywie pić. Kiedy opróżniłam cały, Parker pomógł mi się podnieść. Rozejrzałam się. Na drugim końcu sali leżała ciągle nieprzytomna Caroline. Spojrzałam na Kaia.

- Udało się? - Ten tylko uśmiechnął się i kiwną głową. Pisnęłam z radości i rzuciłam się chłopakowi na szyję. - Jesteś wspaniały.

- Gdyby nie wy, mogłoby się nie udać.

- Co z dziewczynkami? - Kai wskazał ręką miejsce, gdzie siedziała Bonnie i przytulała bliźniaczki, które patrzyły w stronę nieprzytomnej Caroline. Podeszłam tam szybko, a mężczyzna podążył za mną jak cień. - Jo i Lise są całe? - Alaric skinął głową nie puszczając ręki Caroline. Klęknęłam obok dziewczyny, nadgryzłam swój nadgarstek i podałam jej swojej krwi. Obudziła się po chwili.

Podeszłam do stołu. Po sztyletach zostały tylko rękojeści, a obok nich leżał szmaragdowy sztylet z nierównym ostrzem i z celtyckimi wzorami, które widziałam na wisiorku. Był piękny. Podniosłam go i zaczęłam mu się dokładnie przyglądać.

- Jak masz zamiar wbić go w serce potężnego Elfa?

- Myślisz, że dałbyś radę zmienić jego kształt? - Odwróciłam się do Kaia.

- Pewnie tak.

- W takim razie mam pewien pomysł. - Schowałam sztylet do torby, złapałam Kaia za rękę wyprowadzając go ze Zbrojowni.

Asteria

Chodziłam po pokoju w tą i z powrotem. Od doby siedziałam zamknięta w tym pomieszczeniu, a sługusy Ellisa przynosili mi krew i jedzenie 3 razy dziennie. Nie miałam zielonego pojęcia co działo się z Enzo i jego przyjaciółmi. Martwiłam się o niego. Mimo, iż znałam go krótko, mężczyzna wprowadzał zamęt w moim życiu. Niczego jednak nie żałowałam. Chciałam się z nim zobaczyć, ale nie mogłam wzbudzać podejrzeń. Liczyłam na to, że Ibbie i Kai poradzą sobie z dokończeniem rytuału, i że zdążą na czas. Tak bardzo chciałam im pomóc, ale nie mogłam nic zrobić. Zostało mi tylko czekanie, co strasznie mnie denerwowało.

Kiedy po paru godzinach przyszła moja kolacja, nie wytrzymałam.

- Chce się z nimi widzieć. - Zażądałam. - Mam do tego pełne prawo.

- Szef nie zgodził się na żadne wizyty.

- Zawołaj go. Natychmiast. - Mężczyzna, który przyniósł mi posiłek zostawił tacę na stoliku i wyszedł z pokoju. Schowałam jedną torebkę krwi oraz dwa banany i czekałam na Ellisa. Byłam pewna, że za chwilę przyjdzie. Postanowiłam zająć się posiłkiem. Kiedy wzięłam woreczek z krwią, usłyszałam szczęk klucza. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, którego nienawidziłam z całego serca. - Chcę się z nimi zobaczyć. - Nie owijałam w bawełnę. Być może to moje ostatnie dni wolności.

- Myślisz, że zgodzę się na to? - Ellis oparł się o framugę drzwi. Był przystojny, nawet bardzo, ale to nie było w stanie ukryć jego podłego charakteru i mroku w sercu.

- Poszłam z tobą dobrowolnie. Trzymasz mnie w zamknięciu. Mam prawo się z nimi zobaczyć. - Mężczyzna stał w jednym miejscu i patrzył na mnie, intensywnie się nad czymś zastanawiając. Nagle wyprostował się i zawołał jednego ze swoich ludzi.

- Zaprowadź ją do naszych gości honorowych. - Zwrócił się w moją stronę. - Masz pięć minut.

Wyszłam z pokoju i ruszyłam za elfem. Zeszliśmy do piwnicy i stanęliśmy przed wielkimi, metalowymi drzwiami. Mężczyzna otworzył je i wpuścił mnie do środka, zamykając za mną wrota. W pomieszczeniu panował półmrok. Jedynym źródłem światła była mała żarówka zwisająca z sufitu. Rozejrzałam się. Na podłodze pod ścianą siedział Damon, przytulając swoją dziewczynę, a obok niego leżał Stefan. Spojrzeli na mnie, a wrogość wypisana na twarzy młodszego z braci Salvatore mówiła sama za siebie. Chciałam do nich podejść, ale zostałam obrócona w drugą stronę i mocno przytulona. Nie mógł być to nikt inny. Wtuliłam się w Enzo jeszcze bardziej. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, Brytyjczyk pocałował mnie zachłannie. Oderwałam się od niego, ale nie puszczając ciepłej dłoni mężczyzny podeszłam do reszty. Przyjrzałam się im.

- Dali wam coś do jedzenia.

- Obchodzi cię to w ogóle? - Od Stefana biło tyle chłodu, że można było go złapać gołymi rękami.

- Jeżeli chodziłoby tylko o ciebie, to nie. Masz szczęście, że nie jesteś tu sam. - Wyciągnęłam zza paska woreczek z krwią i podałam Elenie, a banany dostał Jeremy. - Tylko tyle udało mi się przemycić. Podzielcie się tym. - Spojrzałam w stronę drzwi. - Dali mi tylko 5 minut. Posłuchajcie uważnie. Musimy pozbyć się Ellisa raz na zawsze. Ibbie i Kai przygotowują rytuał, który musi zostać wykonany jutro o północy. Nie odwalajcie żadnych numerów. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, mamy spore szanse, że wyjdziemy z tego cało.

- Przecież możesz skąd uciec w każdej chwili. W końcu jesteś Pierwotną. - Damon napił się trochę krwi, co od razu postawiło go na nogi. Enzo dostał woreczek i pociągnął z niego sporego łyka.

- Nie zostawię was tutaj. On jest bezwzględny. Możecie mi nie ufać, ale nie chcę waszej krzywdy. Wstrzymajcie się do jutra z jakimikolwiek działaniami. Kai i Ibbie załatwią resztę.

- Kai załatwi resztę! Czy ty się w ogóle słyszysz? - Stefan wstał i stanął naprzeciwko mnie. Był ewidentnie wściekły. - Masz pojęcie o kim ty mówisz?! Ten psychopata chciał nas zabić, i to nie raz.

- I mówi to słynny Rozpruwacz. - Uśmiechnęłam się wrednie. Stefan doskoczył do mnie i złapał mnie za gardło. Nie zdążył zrobić jednak kolejnego ruchu, bo został przyszpilony do ściany. Enzo unieruchomił go i powalił na ziemię.

- Tknij ją jeszcze raz, a poczujesz co czuły twoje ofiary. - W duchu skakałam ze szczęścia, ale postanowiłam zainterweniować. Położyłam rękę na ramieniu mężczyzny i odciągnęłam od Stefana.

- Nie kłóćcie się teraz. To nie najlepszy moment. - Usłyszałam dźwięk przekręcanego klucz. - Widzimy się jutro. Nie róbcie żadnych numerów.

Po chwili byłam prowadzona z powrotem do mojego tymczasowego więzienia. Cała nadzieja spoczywa w rękach mojej siostry bliźniaczki i heretyka ze skłonnościami psychopatycznymi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro