Chapter XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ibbie

Siedzieliśmy w domu i czekaliśmy na naszych gości. Potrzebowaliśmy pomocy, gdyby Plan A zawiódł. Matt, Amy i mała Vicky czekali w jednej z sypialni na piętrze. Nie chciałam robić zamieszania, kiedy przyjdą zaproszone przeze mnie osoby. Nie czekaliśmy długo.

Do domu weszło całe moje rodzeństwo ze wściekłym Klausem na czele. Chciał rzucić się na Kaia, gdy tylko go zobaczył, ale zagrodziłam mu drogę.

- Uspokój się i usiądź. Musimy pogadać. - Wszyscy rozsiedli się na kanapie i fotelach. Ja i Kai staliśmy przy kominku i patrzyliśmy na siebie, nie wiedząc od czego zacząć.

- Okradłyście nas. I szczerze mam nadzieję, że nie odzyskamy tych przeklętych sztyletów. - Odezwał się w końcu Kol.

- Nie mam już naszych sztyletów.

- Co?! - Klaus podniósł się z miejsca. - Oddałaś komuś jedyną broń, która może nas skutecznie unieruchomić?!

- Nic nikomu nie oddałam. - Podniosłam papierową torbę, która leżała obok fotela. Wysypałam jej zawartość na stolik. - Tyle zostało z naszych sztyletów. - Każdy złapał po jednej rękojeści i zaczął się jej dokładnie przyglądać. - Poza tym, na ciebie Niklaus i tak nie działały.

- Jak to w ogóle możliwe? Co się z nimi stało? - Wyciągnęłam szmaragdowy sztylet zza paska spodni i pokazałam im go.

- Tu są nasze sztylety. A teraz posłuchajcie mnie uważnie. Ellis zabrał Asterię i część wampirów. Tak bardzo chcieliście ich ślubu, no i doczekaliście się. Nie mam zamiaru do niego dopuścić.

- Znowu zaczynasz? - Klaus usiadł i ułożył się wygodnie na kanapie.

- Tak, znowu zaczynam. To nie was ściga od niespełna milenium. Mamy broń, która może go zabić. Potrzebujemy tylko waszego wsparcia. Jest nas troje, przeciwko ponad tuzinowi elfów. Plus, mają naszą siostrę i zakładników. - Zaczęłam chodzić po pokoju. - Do tej pory nie spisaliście się w roli naszego rodzeństwa, ale teraz macie szansę to nadrobić. Jesteście jej to winni. - Rebeka spuściła głowę i zaczęła przyglądać się swoim splecionym dłoniom. Po chwili spojrzała mi prosto w oczy.

- To jaki macie plan?

Dopracowanie planu zajęło więcej czasu niż myślałam. Północ zbliżała się nie ubłaganie szybko. Siedzieliśmy, popijając bourbon i zastanawiając się co będzie, jak nie uda nam się na czas unieszkodliwić kompanów Ellisa. Co stanie się z moją ukochaną siostrą? Nie chciałam nawet próbować sobie tego wyobrazić. Nasz plan musiał wypalić. Moje rodzeństwo zawzięcie o czymś dyskutowało, ale ja siedziałam, patrząc na ogień tańczący w kominku.

Z transu wybudziła mnie dłoń Kaia, który splótł nasze palce razem. Spojrzałam na niego.

- Już 22. Pora zacząć się ogarniać. - Kiwnęłam głową i podniosłam się z miejsca.

Poszłam do swojego pokoju i założyłam bordową, asymetryczną sukienkę, którą przygotowałam sobie rano. Ułożyłam włosy i zrobiłam sobie delikatny makijaż. Założyłam czarne trampki i byłam gotowa do wyjścia. Nie mam zamiaru toczyć tej walki w szpilkach. Zrobi się zapewne gorąco, a coś takiego, jak niewygodne obuwie nie stanie mi na drodze.

Zeszłam na dół. Wszyscy stali w salonie. Kai obracał sztylet między palcami. Podeszłam do niego. Odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał zdziwiony.

- Masz zamiar iść w tym? - Reszta też popatrzyła w moją stronę.

- Oczywiście. W końcu to ślub mojej siostry bliźniaczki. - Uśmiechnęłam się niewinnie.

- A co zrobimy z tym? - Pokazał mi broń. - Kto powinien ją wziąć? Na kogo spłynie zaszczyt unicestwienia złego Elfa?

- Asterię. Musimy go jednak trochę zmodyfikować. Nie mogę wzbudzać podejrzeń pojawiając się na ślubie. Powiedzmy, że będę miała dla mojej ukochanej siostry pamiątkę rodzinną, bez której nie będzie się mogła obejść piękna panna młoda. - Zdziwienie na twarzach zgromadzonych było nawet zabawne.

- Chyba wiem, co masz na myśli. - Położył broń na stoliku i przesunął nad nim ręką. Po chwili przed nami zmaterializował się ozdobny grzebień do włosów o przepięknym kształcie i z ogromnym szmaragdowym kamieniem. Szczęśliwa klasnęłam w dłonie i rzuciłam się mężczyźnie na szyję.

- Idealny. - Złapałam go i schowałam do torebki. Spojrzałam na obecnych w pokoju. Dołączyła do nas Bonnie, która trzymała się na uboczu. - Gotowi? - Wszyscy kiwnęli głowami. - To w drogę.

- Chwila! - Z góry zbiegł uzbrojony po zęby Matt Donovan. Stanął obok wiedźmy Bennett. - Idę z wami i bez dyskusji. Przyda wam się dodatkowa para rąk. - No i jak mam się kłócić z mężczyzną, który w obu rękach trzyma broń? Nie powiem, żeby było mi to na rękę. W końcu niedawno urodziła mu się córeczka, która nie powinna stracić ojca tak szybko. Jest dorosły i wie czego chce i jak się bronić, ale nie miałam zamiaru zostawiać go bez jakiejkolwiek obstawy.

- W porządku, ale trzymasz się blisko Bonnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro