Rozdział Dziewiętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wybiegłem z lokalu i skierowałem się na przystanek autobusowy. Sprawdziłem rozkład jazdy. Autobus właśnie mi odjechał, super. Nie będę czekał dwudziestu minut na kolejny. Mój chłopak leży w szpitalu, liczy się każda sekunda! Uznałem więc, że pobiegnę. To nie jest aż tak daleko. 

Biegłem ile sił w nogach i płucach. Męczyłem się, ale biegłem dalej. Ledwo łapałem oddech, ale to mnie nie powstrzymywało. Nic by mnie nie powstrzymało. Dosłownie nic. Po jakimś czasie już nawet nie czułem że biegnę. Nie czułem tego jak bardzo bolą mnie nogi, jak bardzo potrzebuję nawilżyć gardło. Nie czułem nic poza tym, że muszę tam być. Ta świadomość przejęła nade mną kontrolę i nie liczyło się nic poza tym.

   Nie wiem ile mi zajęło dobiegnięcie do celu, ale to nie było ważne. Wbiegłem do budynku. Nie wiedziałem gdzie mam się kierować. Wbiegłem na pierwsze piętro i rozejrzałem się za znajomą sylwetką Kellina. Nie zobaczyłem nikogo podobnego do niego, więc pobiegłem piętro wyżej. Tak go zobaczyłem. Stał obok jakiejś kobiety - prawdopodobnie była to matka Franka - i rozmawiał z nią. Nie zwracając uwagi na to, jak niekulturalny byłem w tamtym momencie przerwałem ich konwersacje rzucając się na przyjaciela. Zacząłem zasypywać go pytaniami.  Nie wiedziałem nic. Co się stało, jak, czemu, gdzie on jest, co się z nim dzieje. Byłem przerażony. Kellin z resztą tak samo. Kobieta stojąca obok nas powiedziała, że Frank ma operację. Miałem wrażenie, że moje serce się zatrzymało. Właśnie zacząłem odczuwać brak nawilżonego gardła przez co dostałem odruchu wymiotnego. Usiadłem na jednym z niebieskich krzesełek na korytarzu i schowałem twarz w dłoniach. Bałem się, tak cholernie się bałem. 

- Masz - usłyszałem głos przyjaciela. Zdjąłem ręce z twarzy i spojrzałem na niego. Klęczał przede mną z wodą w plastikowym kubeczku. 

Podziękowałem cicho i wziąłem kubeczek do ręki. Napiłem się wody i spojrzałem na kobietę wpatrującą się w jedne z drzwi. Nic nie mówiła, nie chodziła, nie pytała nikogo. Nie robiła nic poza wpatrywaniem się w te drzwi. Ja nie umiałem być tak spokojny. Rozglądałem się na boki, szukałem czegokolwiek lub kogokolwiek kto mógłby dać mi znać o tym co dzieje się z Frankiem. Nie myślałem o niczym innym. Bałem się o niego. Ma operację, co jak się nie powiedzie? Co jak go nie uratują?

Kellin usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Nie zostało mi nic co mógłbym zrobić. Nic poza płaczem. Rozpłakałem się więc i wtuliłem w przyjaciela.

- Dlaczego Kellin? Dlaczego to wszystko mnie spotyka? - wyszlochałem

- Nie wiem Gee, ale trzeba być dobrej myśli - powiedział cicho i mocniej mnie przytulił - może porozmawiaj z jego matką, myślę że ona czuje to co ty

- Dlaczego ty jesteś tak opanowany?

- Ktoś musi być silny - powiedział to tak ciepło, że aż się uśmiechnąłem.

Wstałem z krzesła i podszedłem do kobiety. Z początku nic nie mówiłem. Stałem tylko obok niej i także wpatrywałem się w  drzwi. To pewnie tam go operowali. 

- Wie pani co się stało? - spytałem 

- Podobno go pobito - odpowiedziała cicho 

- Ale... dlaczego? 

- Nie wiem. Przecież Frankie jest dobrym człowiekiem. Nie zasłużył na to.

- Nie zasłużył - powtórzyłem cicho

   Po paru godzinach z sali wyszedł lekarz. Dobiegłem do niego szybciej niż mama Franka. Zacząłem go o wszystko wypytywać. Musiałem wiedzieć wszystko.

- Jest pan kimś z rodziny? - spytał, a ja od razu się zamknąłem

- N.. nie - przyznałem 

- W takim razie nie mogę udzielić panu informacji na temat pacjenta

- Ja jestem matką - powiedziała pani Iero stając obok mnie - co z nim?

- Operacja się udała, ale nie wiadomo kiedy odzyska przytomność. Niedługo zostanie przewieziony do innej sali, gdzie będzie go mogła pani zobaczyć

- Dobrze, dziękuję - powiedziała cicho kobieta, a po jej postawie i wyrazie twarzy było widać, że kamień spadł jej z serca. Mi z resztą też.

Usiadłem obok Kellina na krześle i powiedziałem mu to co przekazał lekarz.

- Widzisz? Mówiłem, że będzie dobrze - powiedział z uśmiechem, który odwzajemniłem.

*

Dni mijały, a Frank się nie budził. Bałem się, że już się nie ocknie, że mnie zostawi. Cały czas przy nim siedziałem. Nie opuszczałem szpitalnego korytarza. Kellin wiele razy próbował mnie zabrać do domu, ale nie dawałem się. Nie mogłem stąd iść. Co jakby się obudził, a mnie by przy nim nie było? Nie darowałbym sobie tego. On musi wiedzieć, że tu jestem.

Pani Iero rozmawiała o czymś z lekarzem, a ja wpatrywałem się w uchylone drzwi od sali gdzie leżał Frank. Chciałem tam siedzieć cały czas, ale pielęgniarki raz po raz wyganiałby mnie stamtąd bo musiały co jakiś czas wszystko zmieniać. Mama Franka skończyła rozmowę z lekarzem i weszła od sali. Chciałem pójść za nią, ale uznałem, że przecież należy jej się chwila z dzieckiem, prawda?

   Po niedługim czasie kobieta wyszła z sali i podeszła do mnie mówiąc, że Frank się obudził. Poderwałem się z krzesła i czym prędzej pobiegłem na salę. Niemal rzuciłem się na łóżko, na którym leżał Frank i przytuliłem go na co cicho jęknął. Chyba nie powinienem tego robić tak gwałtownie. Poczułem jak po policzkach spływają mi łzy. On żyje. Mój chłopak żyje.

- Dzień dobry - powiedział cicho z delikatnym uśmiechem. Widać było, że cierpi.

- Tak bardzo się martwiłem - powiedziałem, a po moim pliczku spłynęła kolejna łza - bałem się, że się nie wybudzisz, że cię stracę - rozpaczałem jakbym serio go stracił, a przecież tu był.

- Ale jak widzisz wybudziłem się dla ciebie. Chciałem ci powiedzieć, że cię kocham. Nie zapominaj o tym, dobrze? - oczywiście, że będę o tym pamiętał

- Też cię kocham - powiedziałem po czym delikatnie go pocałowałem.  - jak wyzdrowiejesz to zamieszkasz ze mną, dobrze? - spytałem z nadzieją. Pozwolę mu nawet przygarnąć wszystkie bezpańskie psy, byleby był przy mnie

- Dobrze - przytaknął - mógłbyś zawołać Kellina? Tylko na chwilę - przytaknąłem i wstałem z łóżka - hej, ale chodź jeszcze na chwilę - powiedział, na co zawróciłem się i spojrzałem na niego - jesteś piękny, wiesz? i kocham cie najbardziej na świecie - to znaczyło dla mnie tak wiele...

- Ja ciebie też. Jesteś moim światłem, którego pilnuję żeby nikt mi go nie zabrał. Tak, pamiętam co mi mówiłeś przed wyjazdem 

Wyszedłem z sali i powiedziałem Kellinowi, żeby tam poszedł, bo Frank coś od niego chce. Byłem szczęśliwy. Moja miłość tu jest. Żyje i ma się całkiem dobrze. Oddycha, mówi, żyje. Kocham go. Tak bardzo go kocham. Tego nawet nie da się opisać.

*

Po około trzydziestu minutach Kellin zabrał mnie ze szpitala do domu. Nie chciałem. Rzucałem się, krzyczałem, wyrywałem się. Ale to na nic. Quinn obiecał, że jak tylko doprowadzę się do porządku to wrócimy do szpitala i będę mógł tam siedzieć przy Franku ile będę chciał. Przystałem na to, bo co innego niby mogłem zrobić.

   Kiedy wróciliśmy do szpitala wbiegłem sprintem na pierwsze piętro. Nie było nas może półtorej godziny, a ja już za nim tęskniłem. Chciałem go zobaczyć, przytulić. Tak bardzo byłem wdzięczny losowi za to, że go odzyskałem. 

Kiedy znalazłem się na piętrze pani Iero siedziała przed salą z twarzą schowaną w dłoniach. Podbiegłem do niej. Spytałem co się stało, na co ona tylko pokręciła przecząco głową i odrywając dłonie od twarzy podała mi złożoną kartkę. Spojrzałem na kobietę. Była zapłakana, miała rozmazany makijaż i zaczerwienione oczy.

Podszedłem do drzwi od sali gdzie leżał Frank. Zajrzałem do środka ale... jego tam nie było.

- G... gdzie jest Frank? - spytałem podchodząc bliżej kobiety. Ona tylko rozpłakała się bardziej - jest... jest na badaniach, prawda? - do moich oczu napływały łzy

- Ja... przykro mi Gerard - powiedziała drżącym głosem, a ja rozpłakałem się

W tym momencie na piętrze pojawił się Kellin. Podbiegłem do niego. Miałem ochotę dać mu w twarz. Zabrał mnie stąd, a Frank odszedł, nie było mnie przy nim. Nie było mnie kiedy odchodził

- to twoja wina! - krzyknąłem rzucając się na Kellina. Kartka, którą miałem w ręce wypadła i spadła na podłogę - on nie żyje! Nie było mnie przy nim, bo ubzdurało ci się, że zabierzesz mnie do domu! To twoja wina! - krzyczałem szarpiąc chłopaka

- Gerard uspokój się! - krzyknął odpychając mnie - Frank mnie prosił żebym cię zabrał. Nie chciał żebyś widział jak umiera - powiedział spokojniej. Podniósł kartkę z podłogi - przeczytaj to - powiedział podając mi ją

Wziąłem kartkę do ręki i usiadłem na jednym z krzeseł. Rozłożyłem ją. Było tam niechlujne pismo Franka. Jednak mogłem się doczytać co tam pisało.

'Drogi Gee... chyba pierwszy raz zwracam się do Ciebie w ten sposób.
Chciałbym żebyś wiedział, że Cię kocham, ale wiem że w końcu przegram tę walkę. Obiecaj mi tylko, że nie będziesz za mną płakać, że się pozbierasz. Nie zasługujesz na cierpienie.
Przykro mi, że to kończy się w ten sposób. Powiem Ci to co zawsze chciałem powiedzieć i coś co już Ci powiedziałem. Jesteś piękny i utalentowany, zasługujesz na wszystko co najlepsze. I kup sobie pieska. Piesek Ci pomoże. Chciałbym mieć pieska, zawsze chciałem.
I jeszcze jedno Gee
Nigdy nie daj ludziom zabrać Twojego światła'

_______________________________________
Znowu ryczałam to pisząc. Jestem pizdą, cóż...
PS: I Love You All! ~ Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro