Rozdział Jedenasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- I nie mieliście od tego czasu kontaktu? - pokręciłem przecząco głową, a Kellin przetarł twarz dłonią po czym podniósł szklankę i napił się piwa - spokojnie, przejdzie mu - westchnął - naprawdę musiałeś mu zaleźć za skórę. Myślałem, że już mu przeszło. Źle zniósł to wasze rozstanie, ale...

- Kellin - powiedziałem jego imię przerywając wypowiedź - nie przejdzie mu, oboje dobrze o tym wiemy

- A ja ci mówię, że mu przejdzie i wszystko będzie pięknie

- Twój optymizm jest żałosny - westchnąłem - obiecaj mi, że nie będziesz się już wtrącał w naszą relację

- Frank - powiedział moje imię w tak uprzejmy sposób, że aż przeszły mnie ciarki. Spojrzał mi w oczy po czym położył dłoń na ramieniu - oboje dobrze wiemy, że będę - posłał mi jeden z tych szatańskich uśmiechów. Ten człowiek wygląda jak anioł, ale tak naprawdę jest pieprzoną inkarnacją szatana. 

- Jesteś beznadziejny w składaniu obietnic - wywróciłem teatralnie oczami i otworzyłem kolejne piwo - co z ciebie za przyjaciel?

- Ranisz - powiedział udając smutnego - jestem zajebistym przyjacielem! - wykrzyknął o mało nie wylewając alkoholu - i nie kwestionuj tego - wskazał na mnie palcem po czym wybuchnął śmiechem

- Tak... - urwałem - panu już chyba wystarczy - powiedziałem zabierając mu szklankę - jak będziesz skacowany to Mindy mnie zabije

- Coś ty! Mam się dobrze 

- Masz słabą głowę

- Wcale, że nie

   Paręnaście minut i parę piw później związywałem Kellinowi włosy żeby ich sobie nie obrzygał. Tak wiem, powinienem mu zabrać alkohol, ale kim ja jestem żeby to robić? Nie będę chłopakowi żałował. Poza tym, co go nie zabije to go wzmocni - podobno. Nie wiem czy alkoholu też to się tyczy ale tak się mówi, więc to wypróbujemy.

Po trzech tygodniach mieliśmy trochę do obgadania, stąd też pomysł o wspólnym wieczorze. To zabawne. Widzimy się codziennie, a nie mamy nawet kiedy porozmawiać. W sumie to nawet nie wiem co się pozmieniało przez te pięć lat. Może poza tym, że Ryan i Brendon mają kryzys w związku, a Kellin jest z Mindy. Nic więcej nie wiem. Nawet nie wiem czy Jack jeszcze żyje. Nie żebym mu źle życzył, ale mogła mu wysiąść wątroba, albo mógł go ktoś zabić bo go wkurwił. Z Jackiem wszystko jest możliwe. Co do Vica też prawie nic nie wiem, o Mikeym nie wspominając. Niby mieliśmy kontakt, widywaliśmy się, ale z czasem było tego coraz mniej. Stały kontakt miałem tylko z Kellinem, bo nie chciał się oczepić za co teraz jestem mu wdzięczny.

Kiedy tak podtrzymywałem Kellina nad muszlą klozetową, żeby się nie utopił w wodzie i własnych wymiocinach miałem dużo czasu na przemyślenie paru spraw. Na przykład tego jak bardzo zjebałem sprawę z Gerardem. Kto wie, może gdybym został z ojcem, teraz zamiast trzymać rzygającego Kellina siedziałbym z Gerardem kłócąc się o to czy lepsze są psy czy koty - chociaż i tak wiemy, że to psy są lepsze. Może gdybym został byłbym dalej z Gerardem, wiedział co u reszty, nie miałbym problemów ani złamanego serca. Chciałbym móc zobaczyć co stałoby się gdybym został. Wtedy porównałbym obie rzeczywistości i wybrał tą lepszą, ale to niemożliwe. Chciałbym być taki jak Gerard i ruszyć dalej. Znaleźć kogoś kogo bym pokochał i kogoś kto dawałby mi szczęście. Ale.. ale nie potrafię. Dalej czuję coś do Gerarda i to cholernie boli. Przecież go zostawiłem, zerwaliśmy kontakt. Czemu to powraca? Tak nie powinno być. Wszystko powinno minąć, a życie powinno się toczyć dalej.

*

Rano Kellin umierał, a ja skakałem wokół niego i starałem się wypędzić kaca i ogarnąć mieszkanie zanim przyjdzie Mindy. Oczywiście moje starania poszły na marne, bo kiedy byłem w połowie ogarniania ich miejsca zamieszkania usłyszałem jak przekręca się klucz w zamku, a po chwili drzwi które się otwierają. Spanikowany nakazałem Kellinowi normalne - no dobra, w miarę normalne - zachowanie.

- Jestem - usłyszałem głos Mindy

- Hej - przeciągnąłem drugą literę słowa wychodząc na przeciw dziewczynie i jak się okazało, Gerardowi - co on... - zacząłem

- Gdzie Kellin? - spytała przerywając mi.

- Em.. - próbowałem coś wymyślić - śpi - powiedziałem po chwili

- Nie śpię - usłyszałem głos Quinna. Kiedyś go zabiję - jestem, żyję  - powiedział zjawiając się w przedpokoju - nie mówcie tak głośno - dodał chwytając się za głowę

- Frank... - zaczęła dziewczyna

- On sam chciał, ja próbowałem go powstrzymać ale... 

- Pierdolenie - odezwał się Way - zawsze próbujesz się jakoś wywinąć od konsekwencji. Choć raz przyjmij coś na klatę. Jesteś żałosny.

- Ja jestem żałosny? - zaśmiałem się kpiąco - to nie ja udaję, że cię nie znam

- Podobno jeśli będzie się sobie coś wmawiać, to tak się stanie, więc wmawiam sobie, że cię nie znam, to chyba logiczne - wzruszył ramionami

- Nie Way, to nie jest logiczne

- No widzisz... dla mnie jednak jest. Było mi bardzo miło, ale chyba muszę już iść - powiedział ze sztucznym uśmiechem - Pa Mindy - powiedział i pocałował ją w policzek - Kellin, idź spać, a ty Iero... - urwał - nie pokazuj mi się na oczy - dodał po czym wyszedł.

- I po co go tu przyprowadziłaś?! - krzyknąłem na co Kellin pisnął

- Biegnij za nim - powiedziała z miłym uśmiechem

- Co? - spytałem zdenerwowany

- Kurwa biegnij za nim i się nie drzyj - wysyczał Kellin

- Ale...

- Biegnij za nim albo wylecisz przez okno - jego ton zrobił się zbyt poważny, więc założyłem buty i wyszedłem z mieszkania.

Nie chciałem za nim biec. Przynajmniej nie świadomie. Chciałem iść do domu i posłuchać muzyki, ale moje nogi miały inne plany, bo zaczęły kierować się w innym kierunku i ruszały się coraz szybciej. 

Kiedy zobaczyłem Gerarda prawie zacząłem biec sprintem. Potrąciłem parę osób, ale nie przejmowałem się tym. Moje serce biło cholernie szybko. Nie wiem czy od biegu, czy od tego jakimi uczuciami się kierowałem. Kiedy dobiegłem do chłopaka chwyciłem go za nadgarstek i pociągnąłem za sobą w jakąś uliczkę, którą rozpoznałem po dokładniejszym rozejrzeniu się. Byliśmy przy wejściu na zaplecze do lokalu, w którym pracowałem. 

- Czego nie rozumiesz w tym, że masz mi się nie pokazywać na oczy, Iero? - spytał kiedy ja próbowałem złapać oddech. Spojrzałem na jego twarz, a później na nadgarstek za który go trzymałem. Nie chciałem nic robić na siłę, więc go puściłem. On jednak nie poszedł. Stał pod ścianą i patrzył na mnie - znowu dajesz mi odejść, to miłe z twojej strony - powiedział obojętnym tonem

- Nie chcę robić nic na siłę. Nie będę się uganiał jak idiota za kimś kto mnie skreślił, Gerard. Nie będę biegał tak za tobą do końca życia - powiedziałem kiedy już się uspokoiłem

- Pięć lat temu nie byłeś skreślony, a mimo to odpuściłeś

- Bo tego chciałeś

- Nawet nie wiesz ile razy czekałem aż do mnie napiszesz jak będziesz w mieście. Nie napisałeś nigdy. Nigdy nie przyszedłeś..

- Ty nie przyszedłeś nawet w dzień mojego wyjazdu, więc czego oczekiwałeś?! Że będę się prosił jak idiota i śpiewał ci serenady pod oknem błagając o wybaczenie za to, że chciałem wrócić do mojej matki? Nie bądź śmieszy Way! - krzyczałem. Zdenerwował mnie jak jeszcze nigdy dotąd 

- Przyszedłem w dzień twojego wyjazdu - powiedział spokojnie

- Ciekawe gdzie - prychnąłem i wywróciłem teatralnie oczami

- Widziałem jak żegnasz się z chłopakami, widziałem jak odjeżdżasz. Płakałem jak dziecko po twoim wyjeździe, długo nie wychodziłem z domu, nawet do szkoły. Nie miałem siły. Czekałem, czekałem na jakąkolwiek wiadomość od ciebie. SMS, list, wiadomość na messengerze, snapchat, a tu nic. Zero. Przez pięć lat.

- Dlaczego wtedy nie podszedłeś?

- Bo byłoby mi jeszcze trudniej się rozstać, jedno pożegnanie mi starczyło.

Zapadła chwila ciszy. Patrzyłem na niego, a on na mnie. On tam był. Nie olał tego dnia.

- Czyli...

- Czyli to wina nas obu. Myślałem, że wiedziałeś że tam jestem i...

I w tym momencie po prostu podszedłem bliżej niego i go pocałowałem.

__________________________________
Hej Hej
Nie wiem czy to się za szybko trochę nie dzieje, ale cóż.. myślę, że dociągniemy do 20/25 rozdziałów i koniec
Mam nadzieję, że się podobało i w ogóle
PS:I Love You All! ~ Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro