Rozdział Siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżałem na łóżu słuchając kolejnej płyty z mojej kolekcji. Miałem przesłuchać tylko nowego nabytku, a leciała już chyba czwarta płyta. Leżałem z rękoma pod głową i wpatrywałem się w sufit. Nie myślałem o niczym konkretnym. Wspomnienia przelatywały mi przez głowę. Głównie wspomnienia dotyczące Gerarda. Mój pierwszy dzień w nowej szkole, kiedy to zmuszono go do oprowadzenia mnie. Tego dnia od razu został skreślony z listy osób, które mógłbym polubić. Później wszystko szło tak dziwnie. Nawet nie zauważyłem kiedy moja niechęć i nienawiść przerodziły się w zauroczenie, a później w miłość. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że mógłbym poczuć do niego coś innego niż nienawiść, a teraz? A teraz leżę jak ten kretyn wspominając czasy kiedy Kellin sprawił, że miałem najlepsze urodziny, w króre zyskałem miłość Gerarda. Dalej nie wierzę, że nigdy nie powiedziałem mu, że go kocham. Teraz on mnie nienawidzi, udaje, że mnie nie zna. Wszystko zaczęło się od początku. To głupie. Może to znak? Może to znak, że ja też muszę zapomnieć i iść dalej. Znaleźć sobie kogoś i być w szczęśliwym związku.

   Szedłem do pracy. Znowu mijałem tych wszystkich dziwnych ludzi, wdaychałem spaliny samochodów i wsłuchiwałem się w szum pojazdów oraz urywane rozmowy przechodniów. Każy patrzył tylko na siebie lub na osobę mu towarzyszącą. Byli i tacy, co nie patrzyli przed siebie, tylko w telefon, lub tacy co szli ze spuszczonymi głowami i słuchawkami w uszach.

Wszedłem do lokalu i ruszyłem na zapleczę żeby się przebrać. Ten dzień był porażką. Nie mogłem się na niczym skupić, a co dopiero silić się na bycie miłym dla opryskliwych klientów. Byli denerwujący, przynajmniej większość. Dzisiaj tylko zbierałem zamówienia, bez dostarczania ich. Byłem zbyt roztargniony i mógłbym przez to coś na kogoś wylać, a tego nikt by nie chciał. Kiedy poszedłem na chwilową przerwę żeby zapalić ktoś stanął obok mnie. Spojrzałem w bok i uśmiechnąłem się lekko.

- Dalej szpanujesz - powiedział Kellin opierając się o ścianę budynku

- Co masz na myśli? - spytałem odpalając papierosa

- Palenie. I ty i Gerard. Szpanerzy - wywrócił teatralnie oczami

- Dzięki - rzuciłem wydmuchując dym - mógłbyś już nie ingerować w nasze wizyty? - spytałem

- Nie wiem o co ci chodzi

- Oczywiście - wywóciłem oczami - po prostu nas na siebie nie pchaj. I dosłownie, i w przenośni.

- Ale ja nic nie robię! - pisnął - to sprawa losu, nie moja - posłał mi uroczy uśmiech

- Los wyraźnie chce mi pokazać, że mam o nim zapomnieć. On już o mnie zapomniał.

- Co?! - niemal wykrzyknął po czym zaczął kaszleć - skończ na mnie tym dmuchać - powiedział dalej kaszląc

- Way mnie już nie zna. Proste - wzruszyłem ramionami po czym rzuciłem na ziemię wypalonego papierosa, którego następnie przydeptałem - muszę wracać do pracy, królowo - dodałem po czym wyjąłem z kieszeni opakowanie gum do żucia. Wziąłem jeden listek i wsadziłem go do ust po czym wróciłem do lokalu.

   Spędziłem w pracy jeszcze... trochę czasu. Wyjście z tego miejsca było chyba najlepszą częścią tego dnia. Zanim wyszedłem pożegnałem się jeszcze z Kellinem, który powiedział, że mam się jakoś wyluzować i odpocząć. Nie mam na nic ochoty więc nie wiem co niby mam zrobić.

Było dość ciemno, mimo to uznałem, że przejście obok ciemnego parku, będzie dobrą decyzją. Cóż, nie było. Zobaczyłem  idącego tamtędy Gerarda z jakimś chłopakiem. Chłopak obejmował go, i obaj się uśmiechali. Wyglądali na szczęśliwych. Mimo to, coś we mnie pękło. Coś mnie zabolało. Poczułem jak zaczynają piec mnie oczy od zbierajacych się w nich łez. Zawróciłem i poszedłem w innym kierunku niż zamierzałem. Kellin ma rację. Jakoś trzeba się wyluzować. Poszukam jakiegoś baru, napiję się. Będzie mi lepiej.

   Po dłuższych poszukiwaniach, znalazłem jakiś bar, a może klub, sam nie wiem. Wszedłem tam i to co tam zastałem nieco mnie zniechęciło. Głośna klubowa muzyka, spoceni ludzie ocierający się o siebie na parkiecie, parę osób leżących już pod stołami, i takich, którzy jeszcze się jakoś trzymali na nogach. Nie chcąc dalej szukać zrezygnowany udałem się do baru. Zamówiłem wódkę, którą po chwili mi podano. Szybko opróżniłem kieliszek i zacząłem składać kolejne zamówienia.

Odwróciłem się w lewo i przy jednym ze stolików zobaczyłem znajomą mi osobę. Wstałem ze stołka barowego, dopiłem zamówiony trunek i podszedłem do stolika. Tak jak myślałem.

- Ryan? - spytałem przechylając głowę aby przyjrzeć się chłopakowi. On tylko uniósł na mnie wzrok i lekko się uśmiechnął.

- Hej Frank - powiedział, a ja usiadłem na przeciw niego. Na stoliku stało dużo opróżnionych kufli po piwie, plus jeden z którym aktualnie Ryan się męczył

- Co tu robisz?

- To co ty - mruknął i wziął łyka piwa

- Widze, że pijesz, ale czemu?

- Mam spędzić kolejny samotny wieczór w domu czekając na Brendona, który i tak wróci nad ranem? Nie, dzięki

- Coś między wami nie tak? - spytałem zatroskany

- Bren mnie zdradza - mruknął, a ja wytrzeszczyłem oczy

- C... co? - wydukałem

- Ma te swoje nadgodziny - przy ostatnim słowie zrobił cudzysłów palcami - wraca nad ranem i myśli, że nic nie widzę - zaśmiał się kpiąco - a ty czemu się upijasz? - znów wziął łyk piwa

- Nie upijam się. Piję dla relaksu i...

- Każdy tu przychodzi się, kolokwialnie mówiąc, najebać. Nie oszukuj i siebie, i mnie - wywrócił teatralnie oczami

- Dobra... - wetschnąłem - widziałem Gerarda z jakimś kolesiem. Jestem pewien, że skądś go kojarzę, ale nie mogę dopasować twarzy do osoby - znów westchnąłem

- Oboje potrzebujemy się wyluzować - podsumował Ross

   Siedzieliśmy tam jeszcze trochę i rozmawialiśmy o wszystkim. O naszych pseudo problemach, o tym co u nas, gdzie mieszkamy - ja nie bardzo miałem się czym chwialić - o muzyce i o tym czemu się tu przeprowadziłem. W pewnym momencie poszliśmy nawet tańczyć, ale nie wyglądało to za dobrze, więc wróciliśmy do stolika.

   Po niedługim czasie wyszliśmy z baru obejmując się. Postanowiłem, że odprowadzę Ryana, bo trzyma się gorzej ode mnie. Kiedy tak szliśmy, znowu ich zauważyłem. Zatrzymałem się na chwilę. Gerard śmiał się z czegoś co powiedział mu ten chłopak. Wyglądał na szczęśliwszego niż ze mną. To wszystko było takie szczere. Kiedy zorientowałem się, że nie mogę się tak w nich wgapiać ruszyłem dalej, znów z bólem serca.

  - Dalej chyba pójdziesz sam - powiedziałem do Ryana otwierając drzwi do mieszkania jego i Brendona

- Nie chcę iść sam - powiedział naburmuszony - chodź ze mną - dodał szybko i wciągnął mnie do środka

- Ryan, muszę iść do domu - westchnąłem

- Nie musisz - rzekł przybliżając się do mnie - dzięki, że dzisiaj ze mną byłeś, potrzebowałem tego - byl coraz bliżej, a ja coraz bardziej się stresowałem

- Ryan.. jesteś pijany, idź spać

- Zaraz - powiedział cicho po czym nachylił się i mnie pocałował.

Pomijając fakt, że byłem w szoku przez co nie protestowałem, to w sumie nie bardzo mi to przeszkadzało. W pewnym momencie zacząłem nawej odwzajemniać pocałunek. Ryan w sumie zawsze w jakiś sposób mi się podobał. Może nie tak, żeby z nim być, ale miał w sobie coś co sprawiało, że podobał się ludziom. Dlaczego więc miałbym nie skorzystać.

_____________________
Hej hej
Standardowo przepraszam za błędy, ale dalej brak laptopa.
Mam nadzieję, że się podobało
Ps: I Love You All

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro