Rozdział Szesnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pogrzeb Mikeyego odbył się parę tygodni temu, z Gerardem było powoli coraz lepiej, mnie za to gryzły wyrzuty sumienia. Jedyne o co się modliłem to o to, żeby nie było tego po mnie widać. Myślałem, że jak zduszę to w sobie, to mi przejdzie. Jednak nic z tego, to ciągnęło mnie w dół, z którego coraz trudniej było mi się wydostać. Musiałem z kimś o tym porozmawiać, z kimś w kim mam oparcie, komu ufam. W ten sposób wylądowałem właśnie w parku siedząc na ławce i czekając na Kellina. Obserwowałem wszystko dookoła. Każdego człowieka, każde zwierzę. Wyglądałem chyba jakbym miał paranoje, może i miałem. Sam nie wiem. Musiałem wstać, więc zacząłem krążyć. Kellin się spóźniał, co jest do niego nie podobne, co jak mu się coś stało? Co jeśli tu nie przyjdzie? Sprawdziłem powiadomienia w telefonie, może nie może przyjść, napisałby. Nic. Zero nowych wiadomości od Kellina. Poczułem nagły przypływ stresu i niepokoju. 

Zacząłem chodzić szybciej i co chwilę sprawdzać telefon, dalej nic. Miałem ochotę podbiec do jakiejś starszej pani i spytać czy gdzieś go nie widziała, ale chyba nie jest ze mną aż tak źle. Jednak nagle zobaczyłem mojego przyjaciela idącego w moim kierunku. Prawie do niego podbiegłem i rzuciłem mu się na szyję, ulżyło mi. Martwiłem się o niego. Zachowuję się jak przewrażliwiona matka, ale po ostatnich zdarzeniach wszystko jest możliwe i mnie przeraża.

- Wszystko dobrze? - spytał powoli odwzajemniając uścisk

- Tak, znaczy.. nie... chodźmy gdzieś gdzie jest mało ludzi - powiedziałem odrywając się od chłopaka.

  Po dłuższym obmyślaniu i dyskutowaniu na temat tego gdzie moglibyśmy iść, postanowiliśmy że pójdziemy baru niedaleko domu Kellina. Szliśmy tam może z dwadzieścia minut i rozmawialiśmy o jakiś pobocznych sprawach, a ja z kroku na krok stresowałem się coraz bardziej - o ile było to możliwe. Byłem dzisiaj jeszcze umówiony z Gerardem na randkę, więc tym też się stresowałem. Może to nie nasze pierwsze spotkanie, nie muszę udawać normalnego czy kogoś kto jest miły i uroczy, ale chciałem żeby to wypadło dobrze, po tym co ostatnio przeszedł zasłużył na najlepsze. Ba, on zawsze zasługiwał na najlepsze. Nawet w szkole, wtedy kiedy dostawał ode mnie najlepsze ciosy jakie mogłem wymierzyć.

   Usiedliśmy z Kellinem przy jednym ze stolików, oboje zamówiliśmy wodę, co było do nas nie podobne, ale ja mam jeszcze dzisiaj jedno spotkanie, a Kellin.. a Kellin pewnie boi się Mindy po naszej ostatniej libacji alkoholowej. Chłopak wydawał się być bardzo podekscytowany i szczęśliwy, co nieco mnie przerażało.

- Mam pytanie - zacząłem - królowa nie zna się na zegarku? Spóźniłeś się, a ja już zaczynałem się bać, że coś się stało - wypomniałem mu

- Stało się - powiedział szczęśliwy - wybacz, że nie napisałem ale... - urwał i uśmiechnął się sam do siebie - okazało się, że będę ojcem i...

- Co?! - wykrzyknąłem przerywając mu - jak to będziesz ojcem? Ty? Mindy jest w ciąży?!

- No przecież nie ja - odpowiedział po czym cicho się zaśmiał

- Boże... gratuluję, serio... wow - mój ton był nieco spokojniejszy

- A co z tobą? Przez telefon brzmiałeś dość... - urwał - dość smutno, wszystko dobrze z tobą i Gerardem?

- Tak, między nami wszystko dobrze

- Nawet nie wiesz jak się ciesze, że znowu jesteście razem

- Tak, ja też... - powiedziałem cicho - tylko... widzisz, mam wyrzuty sumienia

- C... co? Chyba go nie zdradziłeś prawda? 

- Nie! Oczywiście, że nie! - wykrzyknąłem oburzony - kocham go, nigdy bym go nie zdradził

- No więc o co chodzi?

Spuściłem wzrok jakbym w szklance wody miał znaleźć odpowiedź na pytanie Kellina. Ze szklanki przeszedłem wzrokiem na stół, ale i tam nie było odpowiedzi. Problem w tym, że ta odpowiedź jest w mojej głowie, ale nie umiem jej wypowiedzieć. Boję się i wstydzę.  Nie chcę być skreślony w jego oczach, nie chcę żeby powiedział cokolwiek Gerardowi. Chcę żeby to zostało między nami, ale nie wiem czy mogę na to liczyć. Nie wiem czy mogę być pewien w stu procentach.

- Frank.. - głos Kellina wyrwał mnie z zamyślenia

- Widzisz... pamiętasz jak się wyprowadziłem? - spytałem i uniosłem wzrok na mojego rozmówcę, który powoli skinął głową w potwierdzeniu - no to.. wtedy zacząłem się staczać. Może nie było tego widać na naszych spotkaniach, ale tak było.

- Dobrze, ale co z tego? To było kiedyś, teraz jest teraz. Jest z tobą dobrze

- Też tak myślałem dopóki nie wróciłem dzisiaj rano do swojego mieszkania - powiedziałem i wyjąłem z kieszeni kartkę, którą po chwili podałem Kellinowi

Chłopak wziął ode mnie kawałek papieru i rozłożył go po czym zaczął śledzić tekst wypisany na jego powierzchni. Zmarszczył brwi, a kiedy skończył czytać złożył kartkę i odłożył ją na blat

- Ile? - spytał wpatrując się we mnie wzrokiem jakby chciał wywiercić we mnie dziurę

- Co? Kellin, nie będę pożyczał od ciebie pieniędzy - powiedziałem stanowczo

- Gerard wie? - spytał a ja szybko zaprzeczyłem - o niczym? - kolejne pytanie, kolejne zaprzeczenie - musisz mu powiedzieć

- Co mam  mu powiedzieć? ' Hej Gerard, jestem, a raczej byłem, ćpunem, mam długi których nie mam jak spłacić, a ci goście mi grożą' ? Nie powiem mu tego. Nie wiem nawet jak mnie znaleźli - westchnąłem i przetarłem twarz dłońmi

- Dlatego się tu przeprowadziłeś?

- Nie, znaczy... nie tylko. Oni ucichli, myślałem że mam spokój, w końcu nie byłem jedynym klientem żeby ścigali tylko mnie. Uznałem więc, że się wyprowadzę i zacznę nowe życie, bez narkotyków, bez jakichś dziwnych pseudo gangów. Jednak jak widać, nie da się odciąć od przeszłości - spojrzałem na zegarek. Za dwie godziny mam być na spotkaniu z Gerardem, czyli za pół godziny muszę wyjść z baru.

   Kellin wypytywał mnie jeszcze o moje przygody z narkotykami, o dług i o to co mi za to grozi. Nie wiem co może mi się stać. Obrabują mnie? Nie sądziłem że kiedykolwiek będę w takiej sytuacji. Liczyłem na to że złapała ich policja i dlatego tak ucichli, a ja mam spokój i nie muszę się już martwić, jednak moje modły nie zostały wysłuchane. Nie mam spokoju, wręcz przeciwnie, wszystko się dopiero zaczyna. Nikt poza Kellinem i mną o tym nie wie, i chciałbym żeby tak zostało, chociaż wiem że prędzej czy później Gerard się dowie. Przecież ' nie mamy przed sobą tajemnic '. Gdyby nie to, nie miałbym wyrzutów sumienia. Żyłbym sobie jak zwykle, ale on musiał powiedzieć jedno zdanie za dużo.

   Wstałem z krzesła, pożegnałem się z Kellinem i schowałem mój list do kieszeni. Zanim wyszedłem Quinn poprosił jeszcze żebym był ostrożny i chodził w jak największych tłumach. O tej godzinie jednak nie ma nigdzie dużych tłumów. Przynajmniej nie tam gdzie chodziłem. Każdy człowiek wywoływał u mnie uczucie strachu, każdy mnie przerażał. Czułem się obserwowany na każdym kroku, co przerażało mnie jeszcze bardziej.

Byłem już niedaleko i na szczęście nikt mnie nie odpadł. Cieszyłem się, jednak nie można chwalić dnia przed zachodem słońca. Czułem się zbyt pewnie żeby iść na około, bo przecież... jeśli nic mi się nie stało tak długo, to już nic mi się nie stanie, prawda? Oczywiście, że nie. Nigdy nie ma się stu procentowej pewności.

- Witaj Iero - usłyszałem obok siebie, przez co nagle się obróciłem. Obok mnie szedł wysoki mężczyzna. Niczym się nie wyróżniał. Wyglądał jak każdy inny przechodzień - chyba nie myślałeś, że się wymigasz - powiedział ze stoickim spokojem. Rozejrzałem się. Wszędzie mrok, który rozpraszają światła latarń, które były poustawiane parę metrów od siebie. Poza mężczyzną i mną widziałem może jeszcze dwie osoby. Jedna leżąca na ziemi, a druga mijająca nas.

- Nie chciałem się wymigać, ale dobrze wiesz że nie mam tych pieniędzy - powiedziałem starając się ukryć mój strach

- Po tylu latach powinieneś nam to przynosić w zębach. Dług, kradzież, ucieczka.

- Zabijecie mnie teraz? - spytałem prosto z mostu

- Toje życie nie jest warte tyle ile jesteś nam dłużny - zaśmiał się kpiąco - ale kara musi być, prawda?

- Skoro tak, czemu  nie zrobiłeś tego szybciej?

- W dzień? Przy ludziach? Nie jestem pojebany, tylko chcę ci pokazać czym grozi bycie złodziejem i dłużnikiem

Poczułem ucisk na ramieniu, następnie na krtani. Bolało jak cholera. Zaczynałem się dusić. Nagle rozluźnienie. Próbowałem uciec jednak poczułem pięść na sowim brzuchu. Odwdzięczyłem się ciosem w nos. Kolejna próba ucieczki, kolejna porażka. Potknąłem się i upadłem na ziemię. Uczucie buta na plecach, po chwili na brzuchu i twarzy. Zrobiłem obrót w lewo i spróbowałem wstać. Sukces. Mój cios w brzuch napastnika, cios napastnika w klatkę piersiową. Zabrakło mi na chwilę tchu przez co mężczyzna miał czas na okładanie mnie. Cios w szczękę, uczucie krwi w ustach. Kolejne ciosy, a po kolejnym upadku kopniaki w brzuch i klatkę piersiową. Zobaczyłem coś na kształt światła w mroku. Było coraz bliżej. Podniosłem się na tyle na ile umiałem, jednak po ciosie w głowę opadłem z powrotem na ziemię. To nie mogła być jedna osoba, na pewno było ich więcej. Leżąc na ziemi obserwowałem zbliżające się światło. Nagle ciosy i kopniaki ustały. Usłyszałem czyjś krzyk, poczułem czyjś dotyk. Jednak nie mocny. Ktoś delikatnie mną potrząsał. Zamknąłem oczy.
___________________________________
I Love You All xx ~ Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro