and in my heart, i can't contain it

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

i always watch you when you're dreaming
because i know it's not of me
i smoke a dozen cancer sticks
imagine there are two or three ways
to make you love me
•••••

— Pana wiersze z czasów liceum są genialne — stwierdził bez cienia lizusostwa Włoch, pochłaniając wzrokiem wypełnione pochyłym pismem kartki.

Pan Solace z widoczną radością przyglądał się obcym oczom ukochującym jego młodość. Podobno nie ma artysty bez pochwał i krytyki, a choć dobijający do pięćdziesiątki mężczyzna zaznał już obu po pachy, tyrając na ten tytuł latami, to ten chłopak sprzed przeszło trzydziestu lat nie miał za sobą tego doświadczenia. Każde słowo uznania zdawało się pierwszym.

— Ha, słyszysz, William? W dechę są, synu. W dechę, słyszysz?

Młodszy blondyn pokręcił głową trochę przez załamanie związane z zasobem pseudomłodzieżowego slangu w ustach rodziciela, a trochę przez to, że ten sam osobnik w zaczepnym geście rozmierzwił mu jego i tak rozczochrane włosy.

— Tato, nikt nie mówi "w dechę". Naprawdę, nikt.

— Och, naprawdę? Po twojej minie wnioskuję, że to chyba teraz taki obciach.

Will spojrzał na niego błagalnie.

— Nikt nie mówi "obciach".

Apollo odrzucił z dumą złote loki, wciskając sobie pod pachę pudełko z sojowymi ciastami i brulion. Nico pomyślał, że Will naprawdę wybrał na genetycznej loterii główną nagrodę. Niby jego ojciec też nie trzymał się najgorzej, ale właściciel Parnasu emanował taką intelektualnie przyjazną, zdrową, zadowoloną z życia aurą, że brunet obiecał sobie w myślach, że jeżeli kiedykolwiek przyjdzie stworzyć mu słownik pojęć abstrakcyjnych, to pod terminem "szczęśliwy człowiek" umieści po prostu zdjęcie starszego Solace'a.

— Jak to nikt? Ja tak mówię. W zasadzie to bardzo piękne, że porównujesz mnie tak do Odyseusza, synu, ale bez przesady. Nie tytułujmy mnie już tak bardzo. A teraz przepraszam, muszę się jeszcze trochę pozachwycać tą najnowszą dostawą.

Odwrócił się, z godnością zarzucając połami żółtego kimono-szlafroka. Will zmierzył go krytycznym spojrzeniem, w duchu dziękując wszystkim znanym mu bóstwom, że dramatyczność po rodzicielu przejęła dwójka jego młodszego rodzeństwa, a mu w spadku przypadła "słoneczna wysypka", bo tak jego matka zwykła nazywać piegi. Gdyby był trochę bardziej groteskowy, świat mógłby nie wytrzymać jego i Nico przebywających w jednym pokoju, skoro brunet sam siebie określał jako krystalizację tragedii.

A akurat Willowi w tamtej chwili bardzo zależało, żeby ten głupi świat dał im choć trochę czasu, zanim całkowicie się spopieli.

— To... idziemy do mnie?

Nico przytaknął, wciąż rozglądając się po ekscentrycznym domostwie Solace'ów. Z jakiegoś powodu nie tak je sobie wyobrażał. Z tyłu głowy wciąż miał tę wizję jeszcze sprzed kilku tygodni przedstawiającą Willa jako "złote dziecko", które zabiera się za wszystko z taką pewnością, bo zapewne w przeszłości miało wystarczająco dużo powodów, by wierzyć, że może sięgnąć gwiazd, gdy tylko podskoczy. A jeżeli nie może, to mama albo tata, który mają dłuższe nogi, trochę mu pomogą. Szczerze mówiąc, gdyby miał przyrównać do czegoś tę wyobrażoną familię, to zapewne skojarzyłby ją ze swoją własną. Tą sprzed parunastu lat, gdy byli wszyscy razem, Bianka i on nie chodzili jeszcze do szkoły, ich matka jadła jedzenie, a nie stres i papierosy, a po obiedzie zawsze piła czarną kawę zamiast gorzkich łez, opowiadając, że ich nonna zawsze tak robiła.

Jednakże to było parę tygodni wcześniej, kiedy Will Solace był dla Nico co najwyżej irytującym przedstawicielem ich irytującego samego w sobie społeczeństwa.

Teraz osoba chłopaka nabrała dla niego trzeciego wymiaru. Ludzie, których "jedynie znamy", czytaj: "nie znamy w ogóle", są jak postacie z komiksów. Kolorowe, płaskie, o mocno zaznaczonych konturach. Przyglądając się piegowatej i niepasującej do otoczenia facjacie blondyna, Nico dostrzegł w nim człowieka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I był to człowiek, którego di Angelo lubił.

— Twój ojciec jest naprawdę ciekawym człowiekiem — zagaił, niezbyt wiedząc, jak zacząć. — Serio podobały mi się te wiersze.

To zawsze jest takie niezręczne. Mogłeś uprawiać seks z kimś na ławce w parku, widzieć go w najbardziej żenujących sytuacjach, słyszeć jego najbardziej osobiste historie, a i tak, gdy dochodzi do momentu, w którym próbujecie zbudować emocjonalną intymność, jest niezręcznie.

Will się roześmiał, otwierając drzwi do jednego z pokoi, co nie było zbyt łatwym zadaniem, bo zaraz obok stała wielka, bliżej nieokreślona w kształcie konstrukcja z gliny i metalowych drutów. Wyglądała na bardzo niestabilną, przez co Nico był przekonany, że przy jego upodobaniu do trzaskania drzwiami, długo by nie postała.

— Podryw na ojca? Tego jeszcze nie słyszałem.

Włoch cicho prychnął, delikatnie przyciągając do siebie klamkę. Wciąż miał przed oczyma specyficzną rzeźbę stojącą w przedpokoju i kłujące przekonanie, że stłuczenie jej podczas pierwszej wizyty w domu nowej sympatii, nie rokowałoby najlepiej. Trochę jak rozbicie lustra, tylko zamiast pięciu lat nieszczęścia, wieczna uraza domowników.

— Zawsze chyba lepiej na ojca niż na dzieciaka — zauważył, odwracając się do blondyna.

Pokój Willa wyglądał zwyczajnie. To znaczy: jak pokój, który mógłby należeć do prawie każdego innego młodego człowieka. Niedużo mebli w tym najbardziej rzucające się w oczy pokaźne biurko zawalone książkami, obok duży regał z literaturą głównie naukową.

— Przyjemnie tu.

Solace wzruszył lekko ramionami. Prędko przybliżył się do biurka w celu pozornego ogarnięcia podręczników i notatek. Zeszłej nocy uczył się do drugiej, a rano nie zdążył wszystkiego uporządkować. Koniec ostatniej klasy rządził się swoimi prawami i generował w nim więcej stresu, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

— Pewnie dosyć pusto w porównaniu do reszty domu. Może trochę nudno.

Nico pokręcił głową, zbliżając się do części blatu, na której wciąż leżały porozrzucane papiery.

— Inaczej, minimalistycznej, ale podoba mi się to. — Wziął do ręki jedną z kartek, które powinny zostać wpięte do segregatora, ale z jakiegoś powodu nie zostały. Wypełniały ją zwięzłe notatki z socjologii. — Masz ładne pismo, William.

Will spojrzał na niego z powątpiewaniem, które przygasło trochę, gdy jego spojrzenie odnalazło wpatrzone w niego ciemne oczy przepełnione poważnymi iskierkami. Taki oksymoron wybitnie pasował mu do bruneta - zimny ogień, neurotyczny spokój, energiczny smutek.

— Nie wiem, co powinienem zakwestionować najpierw. Mój charakter pisma czy raczej imię.

Kartka spoczęła na stercie innych, a Nico obrócił się ku niemu. Oparł się luzacko o kant biurka, ręce wkładając w kieszenie znoszonej katany. Kątem oka dostrzegł pusty kubek po kawie i prędko odnotował w myślach, by o nim pamiętać jako o dowodzie hipokryzji Willa Solace'a aka "nie trujcie się, idioci".

— Ja powoli kwestionuję moje wyobrażenie o tobie, panie Solace. Jeszcze nie dawno miałem cię za okaz zdrowia. A tu co? Kofeina. Kawa. A to w śmietniku to chyba puszka po napoju energetycznym. Nieładnie.

Will cicho prychnął, opierając się o biurko w podobny sposób do jego gościa. Pomyślał, że to z jednej strony dosyć niezręczne oraz stresujące, a z drugiej przyjemne. Podobało mu się stanie obok Nico, możliwość oglądania jego twarzy z bliska i słuchania słów, gdy nikogo innego nie było w pobliżu.

— Miałem nadzieję, że już to wyobraźnie nieco się zreformowało. Nie przepadałeś za mną chyba.

Ciemne jak bezgwiezdna noc oczy Nico błysnęły, jak gdyby na ułamek sekundy odbił się w nich blask meteoroidu.

— Zakładasz więc, że teraz przepadam?

To był ten moment, kiedy dwójka ludzi stoi na tyle blisko siebie i jest na tyle w siebie wpatrzona, że najnaturalniejszym krokiem dla nich byłoby pocałowanie się, ale nie są ze sobą jeszcze na tyle blisko i nie czują się w swoim towarzystwie na tyle komfortowo, by przychodziło im to naturalnie, bez wysiłku czy galopującego w szalonym tempie serca. Will doskonale o tym wiedział i właśnie dlatego przełamał w sobie swojego wewnętrznego tchórza, łapiąc Włocha za skraj rozpiętej kurtki i całując go lekko w usta.

W myślach Nico pobłogosławił zdolności interakcji międzyludzkiej chłopaka, bo sam raczej nie zdecydowałby się na ten krok. Nie na trzeźwo. Gdyby tak na to spojrzeć, to na trzeźwo decydował się na naprawdę niewiele rzeczy. Alkohol to jednak wspaniały wynalazek, choć po nim każdy trzeźwy raz wydaje się pierwszym.

Dlatego z taką rozkoszą zatopił się w ich niepierwszym pocałunku, a jednak nowej, świadomej deklaracji. Świadomej, bo niebędącej impulsywną decyzją. Świadomej, bo Will tym razem będzie pamiętał, że wargi bruneta, chociaż bardzo blade, są przyjemnie gorące, a guma, którą chłopak notorycznie żuje na przerwach, z całą pewnością truskawkowa. Świadomej, bo di Angelo nie zapomni, wpół otwartych, jasnych oczu, które do tej pory wydawały mu się ujmująco niebieskie, a jednak okazały się bardziej szare i ciemne w okolicach obwódek i przechodzące w spokojny błękit, zbliżając się ku tęczówce.

Zaciskając kurczowo dłoń na boku Williama, Nico przyznał w duchu, że gdyby jego wszystkie trzeźwe pierwsze razy tak wyglądały, nie musiałby ich najpierw przeżywać po alkoholu.





cieszcie się, paskudy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro