1. Entrava

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam serdecznie!

Cieszę się, że trafiliście na ten zbiór opowiadań i wierszy pisanych z perspektywy Feliciano i mam nadzieję, że się Wam spodoba.

Głowa pęka od ilości pomysłów, które we mnie kiełkują, patrząc na to myślę, że rozdziałów będzie w miarę dużo.

Chciałabym także dziękować @Furiee za przepiękną, bardzo klimatyczną okładkę.

O tym, że "entrava" jest w czasownikiem i znaczy tyle, co "wchodzi" po włosku dowiedziałam się dopiero po napisaniu tego opowiadania; tutaj jest czymś zupełnie innym. W sumie nawet pasuje, przyglądając się całokształtowi.

Ostrzegam, że w tym zbiorze mogą się pojawiać słowa w wymyślonym przeze mnie języku (bardzo ciekawe rzeczy wyczynia mój umysł...), których sama często nie rozumiem, ale z jakiegoś powodu pasują do całościSzalone rzeczy się tu dzieją.

Zapraszam do czytania!

....................................

            Raz, dwa, trzy, cztery

            A vendredia sterba ia

            Raz, dwa, trzy, cztery

            Vintre vente kan i vira

.......................................

            Ostre światło, białe ściany, żadnych okien ani drzwi. W prawym rogu wielkie lustro, pozłacane, delikatnie zdobione. Ja siedzący na podłodze - nie, skulony z przerażenia i miotany strachem. Setka osób wokół mnie, sto pistoletów, rewolwerów i karabinów skierowanych w stronę mojej głowy.

           Raz, dwa, trzy, cztery.

           Raz, dwa, trzy, cztery.

           Przeszywający dusze krzyk przeszył mój umysł. Dreszcze rozniosły się po całym ciele, czułem się jakby skurczony i ściśnięty. Nic nie było w stanie tego przerwać. Widziałem, jak bladoskóra, czarnowłosa kobieca postać pojawia się i znika, sprawiając, że podświadomie wisiałem do góry nogami. Promienie światła migały, powodując u mnie mocny ból głowy. Nadal otaczał mnie tłum z bronią, ich twarze były zasłonięte szczelnymi maskami. Pełna anonimowość, chciałoby się rzec, jednakże miałem pewność, iż to ja w swoich najgorszych wcieleniach. Wariat, dziwak, popierdolona cholera. Feliciano, myśl o czymś, co ci pomoże zachować spokój. Marchewki w kształcie ludzkich dłoni. Nie, uśmiech twych przyjaciół. Perspektywa przyszłości, w której będą bezpieczni. Szczęśliwi.

            Beze mnie.

            Największe ukojenie przyniosło mi wspomnienie białych kwiatów goździków, ułożonych w bukiet i włożonych w wazon na parapecie sypialni Ludwiga.

           Wystarczyła jedna chwila, żebym przestał tęsknić, ponieważ za nieokreślony, bliski czas znów go spotkam.

           Entrava otworzyła dla mnie swe bramy.

         Ujrzałem jego błękitne, migdałowe oczy z iskierkami idylli. Czułem ciepły powiew wiatru, jakby właśnie mnie przytulał. Otaczały nas kwiaty, a zamiast grobowej ciszy, w uszach rozlegał się śpiew ptaków. Szykowałem się na odnalezienie siebie sprzed kilku lat, kiedy to miałem prawie wszystko, czego potrzebowałem. Nie było jednak jedynie jednego: żyjącego ojca i młodszego brata. I wtedy to odkryłem, że oni tutaj są; siedzieli w ogrodzie i uśmiechali się do mnie tak, jak na starej fotografii.

       - Tata! Marcello! - przytuliłem ich mocno.

       - Synku... Nie mogę w to uwierzyć... Witaj w domu... - mój ojciec Gabriele niemalże płakał z radości, chociaż wiedziałem, że wolałby, bym najpierw przeżył długie życie. A może patrzył na mnie z góry i miał świadomość mojego opłakanego stanu?

        - Tak bardzo tęskniłem... Prawie w ogóle Was nie znałem...

        Do grupowego objęcia dołączyła para starszych ludzi, wyglądających podobnie do mojej mamy - babcia Stella i dziadek Giovanni, znałem ich imiona z nagrobków. Po chwili przyszli do nas Beatrice, babcia ze strony ojca i Ludwig.

      I już nic nie było mi potrzebne do dobrego życia, bowiem nastało odrodzenie szczęścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro