Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po wejściu do mieszkania od razu poczułam aromatyczny zapach z kuchni. Teraz dotarło do mnie, jak cholernie głodna jestem. Nie miałam w ustach nic od poranka, a żołądek zaczął wydawać okrzyki głodowe. 

Zrzuciłam buty ze stóp i pognałam przed siebie, zdając się na zmysł węchu. Amber stała przy kuchence, tyłem do mnie i kołysała biodrami w rytm piosenki na boki. W uszach miała słuchawki, a Jasper zainteresowany patrzył na jej poczynania. Nawet nie raczył mnie przywitać po wejściu do mieszkania. Prychnęłam zirytowana i podeszłam bliżej, żeby zobaczyć, co dziewczyna zdecydowała się ugotować. Rozszerzyłam powieki, widząc na patelni makaron z sosem serowym, jednak kluczowe okazały się pyszne wysmażone krewetki. 

Mój Boże, jestem w pierdolonym niebie.

- Kurwa! 

Podskoczyła wystraszona, gdy dotknęłam ją w ramię, zwracając w końcu na siebie uwagę. Uśmiechnęłam się niewinnie, po czym pogłaskałam mojego ulubionego członka rodziny po głowie. Oblizał mi dłoń, jednak wzrok uporczywie wlepiał w dłonie Amber, jakby obliczał w głowie, za ile coś jadalnego wyląduje na podłodze. 

- Zwariowałaś? Zawału mam dostać?

- Wyrażaj się trochę — skarciłam ją, trącając ją biodrem na bok. Nie mogłam się powstrzymać, więc wyjęłam widelec z szuflady. Miałam już próbować makaronu, bo ewidentnie był ugotowany do skonsumowania, a ta gnida parszywa mi to uniemożliwiła, wyrywając widelec z dłoni. - Zaraz wydłubię Ci oczy, jak nie pozwolisz mi tego zjeść.

- To usiądź z dupą i poczekaj chwilę. - Zacisnęłam szczękę, przystając na rozkaz. Nie miałam innego wyboru, chciałam jeść. 

Jeść, jeść, jeść, jeść. 

- Mam dobrą nowinę. 

Przełknęłam ślinę zestresowana. Usiadłam przy stole i przyjrzałam się jej ruchom dokładnie w taki sam sposób jak Jasper. Nie pamiętam, kiedy byłam tak wdzięczna młodszej siostrze. Teraz dosłownie ratuje mi życie. Postawiła przede mną talerz z porcją, jak dla robotnika z budowy, ale moim skromnym zdaniem to będzie o wiele za mało. 

- Jezu, bo talerz zjesz. Opanuj się. - Usiadła naprzeciwko mnie, patrząc, jak na wariatkę. Mruknęłam głośno zadowolona, nareszcie mając coś ciepłego w ustach do jedzenia. Przełknęłam powieki, właśnie przeżywając orgazm dla podniebienia i kubków smakowych. Zjadłyśmy w ciszy, bo mogłam odpowiadać na pytania jedynie skinieniem głowy. Muszę przyznać, że to danie należy bezapelacyjnie do jej popisowych. 

Ewidentnie coś przeskrobała, bo jeszcze nigdy aż tak się nie przyłożyła, żeby mnie zadowolić.

- Dzięki, było przepyszne — powiedziałam, odchylając się wygodniej na krześle, bo miałam wrażenie, że pasek podtrzymujący mi spodnie, zaraz wystrzeli. Odetchnęłam ciężko, gładząc się po brzuchu, co Amber podsumowała cichym śmiechem. 

Minął tydzień od naszej ostatniej rozmowy, a raczej ostrej wymiany zdań i od tego momentu, nastolatka znacznie się uspokoiła. No i nie da się ukryć, że prawdopodobnie stara się rzucić używki, bo wraca do domu znacznie wcześniej, niż ostatnimi czasy. Jest w dodatku absolutnie czysta. 

Jako psychiatra potrafię rozróżnić zachowanie osoby na nafaszerowanej narkotykami. Powiększone źrenice to główny, najważniejszy szczegół, potwierdzający nietrzeźwość, a Amber w takowym w stanie potrafiła wejść do domu o czwartej w nocy bez żadnych wyjaśnień. Uciekała wtedy do swojego pokoju i zamykała się na cztery spusty.

Co więc się zmieniło od tego czasu? 

- Nie chcę zapeszać, ale... Ostatni raz sama od siebie ugotowałaś obiad może rok temu? - Musiałam w końcu zadać to pytanie, bo zaczęłam się powoli martwić jej zachowaniem. Przestała myć naczynia, a z twarzy zniknął zadowolony uśmiech. Swój talerz również włożyłam do zlewu, wykorzystując bezszelestnie jej uprzejmość, co skomentowała krótko ,,nie przeginaj".

- Mówiłam ci już. Chcę się od tego uwolnić. Nie chcę zmarnować sobie życia. - Pokiwałam podejrzliwie głową. 

Z doświadczenia wiem, że człowieka pogrążonego w nałogu cholernie ciężko wyciągnąć z bagna. Czasami trzeba namęczyć się, żeby dać do zrozumienia, że uzależnienie to choroba powszechna, którą się leczy i nie ma w tym absolutnie nic dziwnego. 

Ludzie często surowo oceniają siebie, swoje zachowanie oraz wygląd, bo przejmują się opinią osób, tak zwanych hejterów. Moim zadaniem jest przystosowanie pacjenta do otoczenia, by miał głęboko w dupie to, co mówią inni. Każdy powinien iść własną ścieżką i wyznaczać swój własny styl bycia, za co nie powinien być krytykowany przez ludzi wartościowych. Jaki normalny człowiek podbudowuje swoją wartość krzywdą innych? Brandon jest idealnym tego przykładem. Amber nie jest taką osobą. Owszem, jest lekkomyślna i należy do tej grupy, która najpierw robi potem myśli, a na samym końcu żałuje. 

Ja, jako starsza siostra muszę wskazać jej dobrą drogę i uchronić od tego, by z niej nie zboczyła.

- Amber, musisz być ze mną szczera. Nie możesz kłamać, bo inaczej podłączę Ci wariograf. - Zagroziłam, oczekując absolutnego zdecydowania w tej kwestii. Wytrzeszczyła na mnie oczy zaskoczona, odchylając się na krześle. Żartowałam, ale ona oczywiście nie musiała o tym wiedzieć. - Najpierw powiedz, co to za nowina. - Podeszłam do magicznej szafki ze słodyczami i zdecydowałam się natychmiast na kokosowego batonika. 

Ostatnio przypadł mi do gustu i nie potrafię się z nim rozstawać, a w sklepie koniecznie kupuje spory zapas. Mam słabość do pustych kalorii.

- A, właśnie! Zgadnij, gdzie jest nasza kochana mama! 

Spojrzałam zmartwiona na zegar wiszący na ścianie. Powinna być już w domu półtorej godziny temu. Przełknęłam ślinę, która uformowała się w kształt piłeczki pingpongowej. 

- No nie panikuj, świrusko. Jest na randce!

- Mama na randce?! - Zawyłam radośnie, ściskając mocno siostrę. Nareszcie nadszedł czas, kiedy odpuściła blokadę i zakończyła żałobę po tacie, który zmarł siedemnaście lat temu. Wiele razy starałam się ją namówić na randkowanie. Czas zamknąć rozdział, żeby otworzyć kolejny. - Mów wszystko, co wiesz. 

Chciałam znać każdy, nawet najmniejszy szczegół o mężczyźnie, który odważył się zawrócić w głowie Rosalie Davies. 

Musi mieć do niej anielską cierpliwość, mama ma bardzo trudny charakter. Wiem, bo odziedziczyłam go po niej.

- Tylko przygotuj się na ogromny szok. Przyjechał po mamę czarnym, luksusowym mercedesem, ale to jest akurat najmniej ważne. Otworzyłam drzwi, bo myślałam, że to kurier. Od tygodnia czekam na kosmetyki...

- Do rzeczy, Amber — ponagliłam ją podekscytowana.

- Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki jest przystojny. Ciemne, kręcone włosy. Mulat. Ubrany w białą koszulę i z bukietem kwiatów zapytał, czy może zabrać mamę do restauracji na kolację. Rozumiesz to?! 

Czyli mama zabrała się od razu za poważny kaliber. Wskoczyła na głęboką wodę. Z tego, co mówi Amber, można wywnioskować, że jest piekielnie przystojny i szarmancki. Poznałam mężczyzn jego pokoju. 

Mają wiele wad, które przykrywają wyglądem zewnętrznym, a kobiety dają się z łatwością nabrać na czułe gesty i czarujące spojrzenie. Dajmy na przykład takiego Brandona. Przystojny, z kupą pieniędzy i tutaj właśnie jest haczyk. Słodkie słówka nie zatuszują zachowania aroganckiego dupka. Nie chcę, żeby mama przez niego cierpiała. Dopiero co odważyła się zaufać drugiej osobie i natrafiła właśnie na ten typ faceta. Wystarczy, że Jo cierpiała przez Brandona przez własną głupotę. 

Mam nadzieję, że mama ma trochę oleju w głowie i nie zakocha się zbyt szybko. Muszę prześwietlić tego całego mulata zaraz przy pierwszym spotkaniu. Zastosuję metodę pięciu pytań, by ewentualnie zakwalifikować go na potencjalnego partnera mojej matki.

Pytanie numer jeden: Czym zajmuje się w życiu?

Skoro ma dużo pieniędzy, nie będzie jakimś pieprzonym nauczycielem w szkole podstawowej. Są trzy opcje. Albo jest gangsterem i okradł bank. Druga: ma bogatych rodziców i trzecia: ciężko zapracował na swój sukces. Jedna odpowiedź jest poprawna i chyba nie muszę wskazywać która.

Pytanie numer dwa: Jak spędza wolny czas?

Nie kupię bajeczek o lataniu paralotnią nad Sydney, żeglowania po Pacyfiku i nurkowania z rekinami. Chyba że ma to udokumentowane na taśmie. Nie jestem łatwowierną idiotką.

Pytanie numer trzy: W jaki sposób będzie uszczęśliwiać Rosalie Davies?

Tutaj odpowiedzi jest mnóstwo, wysłucham jego monologu.

Pytanie numer cztery: Czy ma czworonożnego przyjaciela?

Badania wykazały jednogłośnie. Człowiek, żyjący w jednym domu ze zwierzęciem jest uzbrojony w cierpliwość, ale również wykazuje wyższy poziom empatii wobec drugiego człowieka niż ci, którzy żyją samotnie. Zacznijmy od tego, czy w ogóle lubi zwierzęta, bo jeśli nie... natychmiast jest skreślony.

I ostatnie — pytanie numer pięć: Jakie ma zamiary wobec naszej kochanej mamy?

Dam mu jedną, jedyną szansę. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Z jednym dupkiem się sprawdziło to powiedzenie, pora na drugiego. Skoro Brandon był na samym starcie niemalże identyczny, jak nowy facet mamy, moje podejrzenia mogą okazać się trafne.

- Coś mi tu śmierdzi — przyznałam bez ogródek, gasząc tym samym jej entuzjazm. Nie zabraniam jej wspierać mamy, broń Boże. Jednak trzeba zachować racjonalny dystans. Już ja o to zadbam. - Musimy go poznać, żeby cokolwiek stwierdzić. Może okazać się psychopatą i co wtedy?

- Czemu ty zawsze szukasz dziury w całym? Wyluzuj trochę, Ele. Proszę.

- No kurwa, Amber. Może Ty tego nie widzisz, ale ta sytuacja jest cholernie podejrzana. Facet zjawia się z kasą nie wiadomo skąd, czym się zajmuje. Może ma drugą rodzinę, a mama to odskocznia. Pomyślałaś o tym? - Przewróciła oczami. - Mówiła, o której wróci?

- Kazała na siebie nie czekać. Będą się pieprzyć całą noc. 

Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło, zażenowana wytworami wyobraźni. Nie dopuszczałam do siebie tej wiadomości, ale młodsza siostra pomyślała o tym samym. W końcu ma już dziewiętnaście lat, jest dorosła. 

Pamiętam, jak wyglądała moja pierwsza rozmowa z rodzicielką na temat uprawiania seksu, gdy miałam osiemnaście lat. Tłumaczyła mi, w jaki sposób się zabezpieczać, jak uchronić się przed niechcianą ciążą, choć nie wiedziała, że swój pierwszy raz mam już dawno za sobą. Jako nastolatka miałam bardzo bujne życie ,,miłosne" tylko dlatego, by nie odstawać od koleżanek ze szkoły. One co imprezę miały innego chłopaka na raz i gdybym mogła cofnąć czas... Na pewno nie zrobiłabym tego w jednej z toalet w domu chłopaka z rocznika. Nadal się tego wstydzę, że robiłam tak głupie rzeczy pod presją znajomych.

Po ukończeniu liceum ze wzorcowym świadectwem dotarło do mnie, że stać mnie na coś więcej. Z dnia na dzień podjęłam decyzję o zerwaniu z ,,koleżankami" wszelakich kontaktów. Złożyłam papiery na studia w Sydney i dostałam się na nie. 

Mama stwierdziła, że czas przeprowadzić się z Melbourne do miasta pająków. To dało mi nowy start i pozwoliło patrzeć w przyszłość. Gdyby nie to, może zostałabym striptizerką w klubie Go Go tak, jak moje szkolne przyjaciółki. 

Skąd to wiem?

Chwalą się tym przed całym światem na Instagramowych relacjach. Najbardziej jednak boli mnie fakt, iż one za jeden dzień kręcąc tyłkiem przed napalonymi facetami, zarabiają więcej niż ja, pracując jako wykształcony, porządny człowiek. 

Gdzie na tym świecie jest sprawiedliwość?

- Może napiszę do niej wiadomość? Dowiem się, chociaż, czy żyje. - Amber wyrwała mi telefon z ręki, kręcąc karcąco głową na boki.

- Nie psuj jej tego wieczoru.

Warknęłam zirytowana. Z bólem serca muszę przyznać, że ma rację. Nie powinnam zakłócać jej romantycznych chwil swoim natręctwem i dziwnymi myślami. Oznajmiłam zrezygnowana, że idę położyć się w salonie. Nie jestem w stanie rozmawiać z siostrą o poważnych sprawach po zjedzeniu takiej ilości makaronu z serem. 

Muszę chwilę odpocząć.

Kompletnie zaskoczyła mnie deklaracją posprzątania po dzisiejszej kolacji, by odciążyć mamę, bo może wrócić zmęczona z randki. 

Czym zmęczona! Bzykaniem?!

- Jasper — zawołałam i zrobiłam miejsce na kanapie obok siebie. Ewidentnie dla wszystkich to był męczący dzień, bo nawet pies ledwo doczłapał się do materaca. Jęknęłam zbolała, gdy zamiast na wolne miejsce, wskoczył wprost na mój przepełniony brzuch. 

Żółć momentalnie podeszła mi do gardła. Nie zwrócę tak pysznego makaronu! Co to, to nie! 

- Uważaj trochę, spaślaku. 

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kichnął mi prosto w twarz. Gdyby tego nie zrobił, może bym go pogłaskała. 

Dziś nie zasłużył. 

Zaczął wiercić się, tym samym dopychając mnie do oparcia kanapy. Zadowolony z siebie ułożył się na plecach i wyciągnął język na zewnątrz. 

- Mam psa wariata — stwierdziłam zmęczona, obejmując go ręką. 

Nie potrafię mu się oprzeć.

Amber weszła do salonu bezszelestnie, przyprawiając mnie niemal o zawał serca. Położyła na stoliku reklamówkę bez żadnego słowa wyjaśnienia. Usiadła naprzeciwko mnie na fotelu z grobowym wyrazem twarzy. Ręce założyła na karku i kciukami pocierała wierzch dłoni, czekając na moją reakcję. 

Sięgnęłam tę pieprzoną reklamówkę, przepychając psa. W środku znajdowały się samarki. Bardzo duża ilość samarek. Popatrzyłam na nią zdezorientowana i pierwsza paczuszka była z marihuaną. 

To nic dziwnego, od dawna wiem, że lubi popalać. Kilka razy przyłapałam ją w pokoju, jak paliła zioło, gdy wróciła z imprezy.

Na zielonej używce jednak się nie skończyło. Zamarłam, gdy w drżącej dłoni trzymałam tym razem samarkę z białym proszkiem. Schowała twarz w dłonie, by tylko na mnie nie patrzeć.

- Co to jest? - zapytałam, rzucając foliówkę na kolana siostry. Pokręciła głową. - Kokaina? Amfetamina? Czy może mefedron? 

Poczułam narastającą furię. Pojawił się ucisk w skroni tak silny, że nie mogłam podnieść się z materaca. Syknęłam obolała, chwytając się za głowę. Starałam się unikać nadmiaru stresu w życiu, takie bóle towarzyszą mi coraz częściej. Nienawidzę tego uczucia. Złość nie jest mi pisana, zbyt szybko tracę kontrolę nad swoim organizmem. Moja dziewiętnastoletnia siostra wplątała się w jeden z najgorszych nałogów. 

- Co to jest, do kurwy nędzy?

- Amfetamina — powiedziała przyciszonym głosem, ciągnąc się nerwowo za włosy. Zaczęła poruszać niespokojnie nogami, a zaraz po tym zacisnęła szczękę, uwydatniając tym samym kości policzkowe. - Zrozum ja... ja nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Myślałam, że jeśli raz od czasu do czasu zapalę zioło lub wciągnę kreskę to nic się nie stanie. W końcu każdy w szkole tak robi. Wszystko miałam pod kontrolą, dopóki nie miałam na to ochoty na lekcjach, przed snem, po przebudzeniu... dosłownie cały czas. 

Usiadłam na kanapie z trudem i odsunęłam reklamówkę z narkotykami na bok. 

- Pogubiłam się. - Złapała gwałtownie powietrze i popatrzyła na mnie. Miała w oczach łzy. Łzy żalu i zażenowania.

- Podaj mi jeden dobry powód, dlaczego zaczęłaś brać to gówno. 

Na pierwszy rzut oka można dostrzec, że jest jej cholernie przykro przez błędy, które popełniła z własnej woli. 

- Jeden pierdolony powód. 

Przyglądała się dłużej białemu proszkowi. Nie chciałam podnosić głosu w tej sytuacji, ale nie dawała mi wyboru. Chciałam poznać całą prawdę teraz, w tym momencie. Nie jutro, nie za miesiąc, nie za rok. 

Teraz.

- Pomagała mi się wyluzować. Jak miałam następnego dnia sprawdzian, wystarczyła jedna kreska i mogłam uczyć się całą noc.

- To dlaczego mama mówiła, że dostajesz same pały, od kiedy rozpoczął się rok szkolny? - Nie potrafiłam połączyć tego, co właśnie chciała mi przekazać. Albo kłamała, albo nie wiedziała, jak dobrać w słowa swoje myśli. - Nawet jeśli uczyłaś się całą noc, dostawałaś jedynki? 

Przypomniałam sobie terapię z szesnastolatkiem, uzależnionym również od narkotyków. Jego młody organizm był wyniszczony do takiego stopnia, że miał myśli samobójcze. Głosy w głowie kazały mu się zabić, jeśli nie wciągnie białego proszku. Mało brakowało i byłoby po nim, a rodzina pogrążyłaby się w żałobie. Oczywiście udało się go uratować i z tego, co wiem, jest teraz na studiach i świetnie radzi sobie w życiu. Amber zmądrzała w odpowiednim momencie tak, jak on.

- Nie potrafiłam się skupić, bo myślałam o ćpaniu. Wszystko, czego się nauczyłam, wylatywało z głowy. Jest mi tak cholernie głupio — powiedziała szczerze, patrząc mi prosto w oczy. Najgorsza prawda jest lepsza od najlepszego kłamstwa i to doceniam najbardziej.

- Stać Cię na wiele więcej. Masz całe życie przed sobą — stwierdziłam. Amber od zawsze dobrze radziła sobie z nauką, była najlepszą uczennicą w klasie. W zeszłym roku mama dostała list gratulacyjny za jej dokonania w nauce. W tym roku obróciła to w proch. - Mogłabyś dojść do tego, co ja z palcem w nosie.

- Tylko jest jeden problem. - Znów zaczęła pocierać dłonie. - Ja nie potrafię być taka jak ty. - Wytrzeszczyłam na nią oczy. 

Wspomnienia momentalnie wróciły.

Był kolejny zimowy dzień w Melbourne, a w domu panowała chłodna, nieprzyjemna atmosfera. Choć ten dzień co roku wygląda tak samo, nadal nie mogłam zrozumieć, dlaczego mama zachowuje się w ten sposób. Amber kończy pięć lat. 

Wyrasta na bardzo ładną i mądrą dziewczynkę, matka powinna być z niej dumna. Zamiast tego płacze. 

Opłakuje kolejną rocznicę śmierci taty.

Siedziała na kanapie z paczką chusteczek, a w dłoni kurczowo trzymała nasze wspólne, rodzinne zdjęcie. Dokładnie to, które stoi na komodzie w korytarzu. Płakała bardzo cicho. Najciszej od czterech lat. 

Coś uległo zmianie.

- Mamo, zobacz! - Patrzyłam wystraszona na Amber, która właśnie wbiegła do domu z bukietem kwiatków. Uśmiechnęłam się podekscytowana, wysuwając nos znad książki. 

,,Proszę mamo, popatrz na Amber" - pomyślałam błagalnie i czekałam na jakąkolwiek reakcję ze strony mamy, pogrążonej w smutku. To bardzo uroczy prezent od córki dla mamusi...

Pociągnęła ją za dłoń, przez co zdjęcie wylądowało na podłodze, a szkło rozbiło się na małe kawałeczki. Wciągnęłam powietrze, widząc gniew w oczach mamy. Zagotowała się w niej złość. Teraz patrzyła na małą, przestraszoną dziewczynkę. Miała łzy w oczach, jednak wciąż uporczywie trzymała bukiet w dłoni.

- Do jasnej cholery, Amber! - wykrzyknęła i wyrwała jej kwiaty z rąk. Rzuciła je z impetem na podłogę, powodując cichy szloch mojej młodszej siostry. Przyłożyłam dłoń do ust zaskoczona zachowaniem mamy. 

Chciałam wstać z kanapy i pomóc jej zbierać kwiatki, ale mama zatrzymała mnie gestem dłoni. Stanęłam w bezruchu. 

- Dlaczego ty chociaż raz nie możesz być jak Elena. 

Poczułam ucisk w klatce piersiowej, gdy pięciolatka rozpłakała się na dobre, zakrywając twarz. Oddychałam ciężko, przygwożdżona do podłogi wzrokiem rodzicielki. Nie chciałam, by rozzłościła się jeszcze bardziej, przecież to na mnie liczy. Jednak gdy Amber popatrzyła na mnie z żalem, coś we mnie pękło.

- Ale ja nie potrafię być taka, jak Elena — wydukała z trudem. 

Wybiegła z salonu, depcząc po kwiatach, które zebrała specjalnie dla mamy, by poprawić jej humor. Są jej urodziny, zasłużyła na prezent. Dlaczego więc kobieta nie potrafi podarować jej, chociażby miłości, na którą zasługuje każde dziecko? 

Jest tylko małą, bezbronną pięciolatką, ubiegającą się o uwagę mamy. 

Czym zawiniła? Dlaczego nie podobają jej się kwiaty? Amber musiała sporo się napracować, by zrobić taki śliczny bukiecik...

Nie chcę, żeby nas porównywała... Jestem starsza, to jest cholernie niesprawiedliwe...

Serce stanęło mi w gardle przez to wspomnienie.

- Chodź tutaj — przywołałam ją do siebie. Jasper burknął zdenerwowany i zeskoczył z kanapy, by Amber mogła usiąść obok mnie. Bez wahania wtuliła się we mnie zapłakana i bezbronna. Jedyne czego potrzebuje to zrozumienia. Opiekowałam się nią całe życie.
Czasy bardzo szybko się zmieniają. 

Niegdyś wyciągałam ją z dołka z pokrzywami, teraz z narkotykami. Taka już moja rola w tej rodzinie. 

- Nie chcę, żebyś była taka, jak ja. Daj spokój, nikt nie będzie taki zajebisty. - Zaśmiała się przez łzy, wycierając nos w moją świeżo wypraną koszulkę. Po wszystkim będziesz ją prać ręcznie. - Chcę, żebyś dała z siebie stop procent i pokazała, na co Cię stać. Stać Cię na wiele, sama o tym wiesz, prawda? - Otarłam jej przemoczone poliki i popatrzyłamw oczy. - A teraz spłuczemy to w toalecie. Raz, na zawsze. 

Złapałam ją za rękę i pociągnęłam gwałtownie w górę, przez co niemal wylądowała na podłodze. Prychnęłam rozbawiona, by załagodzić atmosferę. Ze stołu wzięłam reklamówkę i natychmiast skierowałyśmy się do łazienki. Chociaż, gdyby racjonalnie pomyśleć... Gdybym sprzedała taką ilość amfetaminy, mogłabym zarobić jednego dnia więcej, niż przez cały miesiąc pracy.

Żartuję oczywiście... Więcej niż przez dwa miesiące...

- Czyń swoją powinność. - Skinęła głową zdeterminowana. Wyciągnęła pierwszą samarę z proszkiem i bez żadnego wahania pożegnała się z narkotykiem, krzycząc: ,,tak, to kibel! Nie mój nos!". 

Chociaż nie powinnam się zaśmiać, zrobiłam to. Całkowicie chce się uwolnić od tego świństwa i przede wszystkim, rozumie skutki, wynikające z zażywania tego. Widziałam ulgę w jej spojrzeniu, gdy pozbyła się zawartości ostatniej paczuszki. 

- Marycha się nie spłucze — powiedziałam wymijająco. 

Może handel to nie taki głupi pomysł?

- Może spalimy w piecu?

- Żeby całe Sydney było na haju? - Machnęła ręką. - Na razie ja to wezmę. Pomyślę, jak się tego pozbyć. - Wrzuciłam paczki z marihuaną z powrotem do reklamówki. W każdej z nich był gram, a opakowań było dziesięć. Kurwa... - Skąd Ty brałaś na to pieniądze? - zapytałam zaciekawiona. - Błagam, tylko nie mów, że...

- Handlowałam. 

Złapałam się za głowę, zdruzgotana takim obrotem spraw. Zażywanie narkotyków, a ich rozprowadzanie to dwie różne rzeczy, jednak mają ze sobą coś wspólnego. Obydwie sprowadzają człowieka do piachu, jeśli nie wie, kiedy się zatrzymać. Wpierdoliła się w chory, niesprawiedliwy biznes, za który można trafić do więzienia na kilka dobrych lat. Gdyby policja zainteresowałaby się tą sprawą, byłaby już dawno za kratkami. 

Ja pierdolę...

- Dlaczego Ty do jasnej cholery nie możesz najpierw pomyśleć...

- To były tylko zaufane osoby. - Pokręciłam głową, nie dowierzając w to, co mówi. - Nic się nie stanie, uwierz mi.

- Amber, wystarczy, że jedna osoba coś powie policji i pójdziesz siedzieć. A co, jeśli ktoś na głodzie przyjdzie do ciebie po działkę, a Ty mu odmówisz? Zrozum, to jest niebezpieczny świat, na każdym kroku może stać Ci się krzywda. - Wyszłam z łazienki wkurwiona. Tak bardzo próbowała zwrócić na siebie uwagę, że posunęła się do dilerki? To moja wina... - Od teraz masz mówić mi o wszystkim, rozumiesz? O wszystkim. 

Wróciłyśmy do salonu.

- O wszystkim. - Odetchnęłam z ulgą. Poczułam się momentalnie lepiej mimo faktu handlowania. Jeśli faktycznie to były osoby, którym można zaufać, nie ma powodów do zmartwień. Jak na razie. Teraz gdy udało mi się wyciągnąć od niej takie informacje, pozostał jeszcze jeden temat do wyjaśnienia. 

Bonnie.

- Jest jeszcze jedna sprawa — zaczęłam. - Do Twojej szkoły chodzi jeszcze jakaś Amber? - Zamyśliła się chwilowo, przykładając palec do brody. Liczyłam na to, że odpowiedź będzie twierdząca.

- W równoległej klasie jest taka jedna. Straszna suka, słyszałam, że gnębiła dziewczynę ze swojej klasy. Ale mogą to być tylko plotki... Dlaczego pytasz? 

Popatrzyłam na nią uszczęśliwiona. Mówiła prawdę, nie zająknęła się, nie pocierała dłoni i nie uciekała ode mnie wzrokiem. Jest niewinna w tej sprawie. Kamień spadł mi z serca, poczułam się lżejsza o jakieś dwadzieścia kilogramów. 

Pocałowałam ją uradowana w polik, co podsumowała okrzykiem obrzydzenia. 

- Zwariowałaś?

- Ta gnębiona dziewczyna przychodzi do mnie na terapię. Tylko trzymaj język za zębami!

- Milczę jak grób. - Przyłożyła palce do ust i zademonstrowała, że są zapięte na suwak.

- Gdy powiedziała, że Amber ją prześladuje, pomyślałam o Tobie. Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. 

Dałam jej kuksańca w ramię, a ona udała obrażoną. Wytłumaczyłam jej, że zachowywała się dziwnie przez kilka dobrych miesięcy i przyznała mi rację. 

- Obejmuje mnie tajemnica zawodowa, ale wiem, że Ty nie piśniesz słówka. Od poniedziałku wraca do szkoły. Będziesz mieć na nią oko? Proszę. - Złożyłam dłonie do modlitwy, wydymając dodatkowo wargę. 

Fakt, że przewróciła oczami, był mało znaczący. Zgodziła się. Chciałabym, żeby Bonnie miała z górki po powrocie do szkoły.

- Ale może powiesz mi, chociaż, jak wygląda?

- A no tak! - Zaśmiałam się zażenowana, włączając Instagrama. - Mogą wyzywać ją na samym wejściu od dziwek, także na pewno ją rozpoznasz...

- Matko boska, czym sobie na to zapracowała? - Popatrzyłam na nią. Niech nawet nie próbuje wysnuwać swoich pieprzonych podejrzeń. 

Nie chcę o tym słyszeć.

- Fałszywymi przyjaciółmi. - Momentalnie spochmurniała i zwróciła uwagę na telefon, który trzymałam w dłoni. Pokazałam jej zdjęcie Bonnie i stwierdziła, że spróbuje jej pomóc. - Tylko proszę, nie wystrasz jej.

- To aż tak źle wyglądam? - Skinęłam głową niewinnie, za co oberwałam w ramię. Jasper poruszył się niespokojnie, głośno sapiąc. Wystarczyłoby, żebym wykrzyknęła ,,pomocy" lub ,,to boli", a on stanąłby w mojej obronie przed Amber.

- Ałć! - powiedziałam na próbę. Patrzyłam z nadzieją na śpiącego labradora. Zaczął jedynie głośniej pochrapywać, zamiast bronić własnej pani. Machnęłam lekceważąco dłonią i podniosłam się z kanapy, rozzłoszczona na psa.

Nadszedł ten czas, kiedy organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa. Powieki zrobiły się ociężałe, choć nie napracowałam się zbyt wiele przez ten dzień. Jestem wykończona bardziej psychicznie niż fizycznie. Najpierw problemy z Jo, teraz rozwiązywanie narkotykowego śledztwa i na sam koniec rozmowa na temat Bonnie.

- Idę spać, padam z nóg. - Ziewnęłam przeciągle, kierując się do łazienki. - Pilnuj godziny, może mama niedługo wróci.

- Ej, Ele! - Odwróciłam się, zapalając światło w pomieszczeniu. - Dziękuję. Za wszystko.

- Tylko mnie nie zawiedź. 

Puściłam jej oczko, a w zamian otrzymałam szczery, wdzięczny uśmiech. Marzyłam o gorącej kąpieli z bąbelkami, więc bez namysłu odkręciłam kurek z wodą. Rozebrałam się do naga, wrzuciłam ubrania do kosza na pranie i nastawiłam się psychicznie na mycie włosów. Musiałam zmyć z siebie makijaż i ciężar dzisiejszych zmagań z problemami innych ludzi. Zaczęłam odpływać już w wannie, więc umyłam się w ekspresowym tempie. 

Łóżko, pragnę Cię.

Wskoczyłam pod kołdrę i włożyłam do uszu słuchawki. Czas na odprężający głos Bruno Marsa. Jest jednym z nielicznych mężczyzn, którego mogę słuchać godzinami. 

Panie Bruno, jestem gotowa, by zostać Pańską żoną!

Ostatnie co pamiętam z tego wieczoru to słowa piosenki ,,I think I'm gonna marry you".

Jak minął wam weekend?

littlebabyx12

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro