Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


*OKOŁO 6 MIESIĘCY PÓŹNIEJ*

O godzinie 7:30 zadzwonił mój budzik. Codziennie wstawałam tak wcześnie, aby być na 8:00 u Andy'ego. Dlaczego? Ponieważ o 8:00 był obchód i można porozmawiać z lekarzem. Niechętnie zwlekłam się z łóżka i udałam w stronę łazienki. Było to już trudne, bo jestem aktualnie na końcu 8 miesiąca. To jest niezwykła radość, że nosisz pod sercem dziecko, którym niedługo będziesz się opiekować i je wychowywać. Tylko ta radość w moim przypadku pełna nie jest....Nie mam przy sobie osoby, która siadłaby przy mnie i przytulała.....która robiłaby śniadanie i pocieszała.......która cieszyłaby się z każdego ruchu dziecka........ta osoba aktualnie jest ponad sześć miesięcy w śpiączce.....walczy o życie każdego dnia.......nie poddaje się. Zawsze kiedy o tym myślę, to łzy same spływają mi po policzkach. Cholera jasna! Przecież miał być wodoodporny! Ugh.... Oczywiście musiałam skończyć ze spływającym razem ze łzami po policzkach tuszu do rzęs. Akurat musiałam nałożyć go ostatniego. Świetnie! Wszystko od nowa.....Walić to, nie robię nowego. Zmyłam makijaż i wyszłam z łazienki. Wytargałam z szafy jakąś sukienkę ciążową w kwiaty i założyłam na siebie. Kiedy byłam już ubrana, rozczesałam włosy oraz zeszłam schodami w dół w celu zrobienia jakiegoś beznadziejnego śniadania. Kiedy otworzyłam lodówkę, zobaczyłam......światło. Światło, którego jeszcze tydzień temu nie było. Zjadłam prawie wszystko. Jedyne co zostało to resztki margaryny i jakiś najmniejszy kawałek sera żółtego. Jestem skazana na jedno. Wyjęłam z lodówki pozostałe już produkty i zaczęłam przygotowywać "śniadanie". Zaparzyłam jeszcze szklankę herbaty, a kiedy wszystko było gotowe, zabrałam do jadalni. Usiadłam na krzesełku, na którym zawsze podczas posiłku siedział Andy i zaczęłam pochłaniać zawartość talerza i szklanki. 

***

Po zakończeniu jedzenia, wstałam z krzesła i zaniosłam naczynia do zlewu. Nawet nie chce mi się ich zmyć. Zrobię to potem. Poszłam do przedpokoju i założyłam balerinki. Tak chciałam założyć trampki.......marzenie. Z moim aktualnym "stanem" jest to niemożliwe. Ja nawet się schylić nie mogę! Dobra, koniec tych narzekań, jedziemy do tatusia. W punkt 7:50 pod mieszkanie podjechał Ashley. Codziennie zawoził mnie do szpitala, a potem odwoził do domu. Pffff do domu. Tsa mogę sobie to wmawiać. Aktualnie moim domem był szpital. Tutaj to tylko spałam jakieś 8h. Co to jest. 24-8=16. 16 godzin dziennie w szpitalu. Idealnie. Jak zawsze w samochodzie gadaliśmy o beznadziejnych rzeczach, typu pogoda, jak się czujemy i takie inne. Pogoda jest ładna, bo mamy połowę lipca, a samopoczucie to jak zawsze. Niezmiennie beznadziejne. Gdyby Andy był teraz ze mną to byłoby inaczej. No ale cóż, stało się. Jak zawsze zostawiliśmy samochód pod samym wejściem do szpitala i jak zawsze wysiadłam z niego pierwsza i jak zawsze pobiegłam w kierunku sali chłopaka. Gdy stałam już pod drzwiami, prowadzącymi do wnętrza pokoju Andy'ego, zajrzałam do niego. Zobaczywszy ordynatora stojącego przy łóżku chłopaka, wycofałam się i usiadłam na plastikowym krzesełku. Kiedy kierownik szpitala opuścił pomieszczenie, zaprosił mnie do swojego gabinetu. Poszłam za nim. Kiedy znajdowaliśmy się już we wnętrzu zacisza "ordynatorka", typ zaczął gadać.

-Ponieważ rodzice pana Biersack'a zezwolili na podejmowanie przez panią decyzji, mam pewną sprawę. Zwróciłbym się do nich, ale ze względu na to, że przyjadą dopiero za tydzień, to poprosiłem panią.

-Może pan przejść do rzeczy? Chciałabym już do Andy'ego iść.

-Tak, jasne-przesunął teczką z jakimś papierkiem po biurku. Wylądowała w zasięgu mojego wzroku-Proszę to przeczytać i podpisać. Tutaj jest długopis.

-Okey-zaczęłam czytać. Wytłuszczonymi literami u samej góry widniał napis "ZEZWOLENIE NA ODŁĄCZENIE PACJENTA OD APARATURY PODTRZYMUJĄCEJ FUNKCJE ŻYCIOWE".  Kiedy to przeczytałam, byłam..... oszołomiona i nieźle wkurzona. Podniosłam teczkę, uprzednio ją zamykając, rzuciłam nią w "ordynatorka". Niech ma dziad pierniczony za swoje.

-Pana do reszty pojebało? Myśli pan, że ja te świstki podpisze? Się grubo mylisz.

-To za długo już trwa. Osoba może być wprowadzona w stan śpiączki maksymalnie na sześć miesięcy. Pan Biersack jest już prawie siedem. 

-Na prawdę? Jakbym tego kurwa nie wiedziała.

-Jak pani tego nie podpisze to i tak, prędzej czy później zostanie on odłączony.

-Zrozum to wreszcie jebany patałachu, że on się obudzi!-energicznie podniosłam się z krzesełka i wyszłam z gabinetu. Z całej siły trzasnęłam drzwiami i poszłam pod salę Andy'ego. Kiedy stałam już przed jego salą, weszłam do środka i ujrzałam Ashley'a siedzącego przy nim.

-Co chciał nasz ukochany doktorek?

-Odłączyć go.

-Że co kurwa?

-To co kurwa słyszysz, głąbie.

-Dlaczego głąbie?

-Bo jesteś walnięty.

-Ale jak to on chciał młodego odłączyć?

-Młodego?

-Andy jest najmłodszy, ale mniejsza o to. Opowiadaj.

-No dał mi świstek żebym podpisała.

-Podpisałaś?

-Pojebało cię? Jasne, że nie.

-To dobrze.

-Zaraz wracam, pójdę po wodę do poidła. Przynieść ci?

-Nie, dzięki.

-Okey, to zaraz wracam-ruszyłam w stronę drzwi.

-Regina?

-Rozmyśliłeś się?

-Nie, nie o to chodzi. Wszystko okey?

-A co cię tak nagle na współczucia wzięło?

-Poza tym, że nigdy po wodę nie chodzisz to nic. Gadaj.

-Poza tym, że plecy bolą mnie jak cholera to nic. Zaraz wracam.

-No okey-wyszłam z sali i bezpośrednio podeszłam do poidła. Wyciągnęłam plastikowy kubeczek i zaczęłam nalewać do niego zimnej wody. Akurat w tym właśnie momencie musiałam dostać najboleśniejszych w całym okresie ciążowym skurczy. Nicole, musisz tak kopać? Zapomniałabym, wiem, że urodzi się dziewczynka, więc musiałam wymyślić jakieś imię. Najpierw miało być Carolyn, ale ostatecznie padło na Nicole Carolyn Biersack. No okey, mniejsza o te skurcze, ale gdyby mi właśnie wody nie odeszły to pewnie wróciłabym do sali. Ale nie, Nicole chce już tatusia poznać i w ogóle wszystkich. Momentalnie ledwo zaczęłam wytrzymywać. Krzyczałam, opierając się o ścianę. Chwilę później z pokoju wyszedł Ash, wołając przy tym pielęgniarkę. Po chwili kobitka zjawiła się z wózkiem inwalidzkim, na który wtargał mnie Ashley. Kiedy pielęgniarka zamierzała ruszyć, nie pozwoliłam jej na to. Dlaczego? Otóż zauważyłam ordynatora.

-Ej! Ty!-odwrócił się w moją stronę-Chodź tu!

-Tak, pani Carter?

-Mam imię ćwoku. Regina, niemiło mi poznać. 

-Jaka pani uczciwa-zaśmiał się. Bezczelny cham. Ma tupet.

-Proszę dać mu jeszcze jeden dzień. Proszę tylko o jeden dzień.....

-Jeden. Tylko jeden.

-Dziękuję. Ash!-wykrzyczałam.

-Tak, wariatko?

-Pilnuj Andy'ego i tego doktorka żeby go nie odłączył.

-Robi się, a ty?

-Dam sobie radę, głąbie.

-No okey, trzymaj się.

-Dzięki. Pani pielęgniarko, możemy jechać.

-Oczywiście. Masz na imię Regina?-ruszyłyśmy.

-Tak.

-Ja też. Mogę wiedzieć o kogo się tak martwisz?

-Chłopaka, leży w śpiączce już ponad sześć miesięcy.

-Sporo.

-No niestety.

-Ojciec dziecka?

-A jak inaczej. 

-Dlaczego poprosiłaś tylko o jeden dzień?

-Bo ten doktorek chciał go odłączyć dzisiaj.

-Ou.... Nie za ciekawie.

-No wiem.

-Dajesz sobie jakoś radę?

-Jak widać.

-Jedyne co widzę to to, że całymi dniami siedzisz pod jego salą.

-Obiecałam, że zawsze przy nim będę.

-Umiesz dotrzymać słowa.

-To moja zaleta.

*sala porodowa*

Ze względu na to, że mój organizm był wykończony, postanowiono, że będę miała cesarskie cięcie. Kiedy zdenerwowana bezwładnie leżałam na leżance, myślałam czy mnie nie okłamał. Czy na pewno go nie odłączy od tej pierniczonej aparatury. W sumie to jest z nim Ashley i jakby coś się działo ty by interweniował. Sama już nie wiem...... Nagle usłyszałam płacz dziecka.

-Ma pani śliczną córeczkę!-lekarka pokazała mi na chwilkę niemowlę.

-Cześć, skarbie. Wreszcie...

*perspektywa Andy'ego*

Leżałem tam bezwładnie już tyle miesięcy. Najdłuższych miesięcy w moim życiu i Reginy zapewne też. Nie mogłem im dać żadnych oznak, że jestem. Otworzyć oczu, poruszyć ręką, powiedzieć coś. Słyszałem wszystko, co mówili lekarze, Regina, rodzice, Ash..... Wszystko.

-Ej, młody mam cię pilnować, bo Regina pojechała na porodówkę, a ciebie chce ten chuj odłączyć. Tylko mi się tu nie zatrzymaj, okey?

Że co? Regina na porodówkę? Przecież ja powinienem być teraz z nią. Wspierać ją, a nie siedzieć kurwa przykuty do tego jebanego łóżka. I znowu jestem beznadziejny. Ale nie, udało się! Udało mi się wyłonić łzę z oka. Co za radość. Ale oczywiście ten kretyn niczego nie zauważył. Kiedy nie trzeba to tak patrzy, że masakra, a teraz? Ślepiec nam się znalazł. No ale mniejsza o to, trzeba próbować dalej. To może gest palcem, ręką? Tak, udało się! Palec wszedł w lekki ruch. Serio, Ash? Nawet tego nie widzisz? Dobra to teraz jak nie zauważysz, to kurwa umrę. Dosłownie. Może wtedy ten kretyn coś zauważy. Nie no dobra, nie zrobię tego. Nie pozwolę żeby Regina została z tym wszystkim sama. Nagle stało się coś, co zmieniło wszystko co się do tej pory stało........Zrobiło mi się tak ciepło na sercu. Momentalnie otworzyłem oczy i zacząłem się krztusić. Chwilę później stało przy mnie całe stado lekarzy, a Ash gdzieś znikł. Jakiś doktorek pozbył się rurki z mojego przełyku, a ja mniej więcej ogarnąłem swoje zachowanie. Chodzi mi oczywiście o napad kaszlu. Po chwili byłem już odłączony od wszystkich aparatur. Wreszcie mogę normalnie funkcjonować.

-Ash, kretynie! Możesz do jasnej cholery podnieść mi to oparcie, bo kuźwa chcę coś zobaczyć?

-Tak, już-zaczął podnosić łóżko po stronie, na której miałem poduszkę-Gotowe.

-Dzięki.

-Idealny moment, panie Biersack. Pańska narzeczona właśnie urodziła zdrową córeczkę-narzeczona? Czy ja o czymś nie wiem?

-Mogę je zobaczyć?

-Są w drodze do pana.

-Dziękuję.

-To my się na nic już nie przydamy. Proszę się oszczędzać-opuścili pomieszczenie.

-Mam dziecko, głupku! Rozumiesz? Jestem ojcem!

-No tak, rozumiem.

-Podasz mi test z pierwszej szufladki? Regina go tam zostawiła w pierwszym dniu.

-Skąd wiesz?

-Wszystko słyszałem, głupku.

-I nic nie mówiłeś?

-Dasz czy nie?

-No dam, dam-podał mi test. Zacząłem się mu przyglądać.

-Ciekawe jak ma na imię...

-Nicole Carolyn Biersack dokładnie. Carolyn z pamięcią o tobie. Wiesz, piosenka.

-No wiem, wiem. I Biersack oczywiście-zaśmiałem się.

-No tak-otworzyły się drzwi od sali, w której aktualnie się znajdowałem. Nerwowo podniosłem się i co ujrzałem? Pielęgniarkę, wiozącą Reginę z moją córeczką na rękach.

-Andy! Wreszcie!-kiedy podjechała pod moje łóżko, położyła głowę na kołdrze i zaczęła płakać.

-Już jestem z wami...

-Tak się bałam....

-Nie martw się, wszystko jest już dobrze.

-Lekarz chciał cię dzisiaj odłączyć!

-Wiem, skarbie. Wiem.....

-Kocham cię!

-Ja ciebie też. Nie mogłem was zostawić. Ciebie i Nicole.....










No to mamy przed ostatni rozdział! Jutro dodam epilog i co? Koniec. Koniec mojego pierwszego opowiadania. Ale spokojnie, nie załamujcie się. Jest już kolejne. Co prawda zamieściłam tylko obsadę i podstawowe informacje, ale jutro postaram się, aby pojawił się prolog. Oczywiście serdecznie zapraszam "Scars / Andy Biersack". Teraz tam będę się udzielać. No i co więcej. Wszystkie informacje dotyczące nowego ff znajdziecie właśnie na nim. To do jutra, kochani. Jak to się mówi "do ostatniego". Cześć!

*ROZDZIAŁ NIESPRAWDZANY*

*ZAWIERA 1675 SŁÓW*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro