Rozdział I - początki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Ja... jestem twoją... córką? Jak????? Kim jest moja matka? Czemu mnie porzuciłeś? - te i tysiąc innych pytań rodziło się w tamtej chwili w głowie Rey.

-Twoja matka... przeszła na ciemną stronę mocy już dawno... nie wiem, gdzie się obecnie znajduje... czy żyje. Ja sam po stracie moich padawanów... uciekłem. Nie chciałem, aby ktoś mnie znalazł... aby...

-Bałeś się - powiedziała Rey - -bałeś się, że Kylo Ren cię znajdzie! - dziewczyna była wściekła.

-Nie... - powiedział Luke. Nie bałem się. Ja po prostu... już nic nie miałem. Nie wiedziałem, że żyjesz. Nie miałem nic do stracenia. Przecież gdybym wiedział... wróciłbym...

-Aaaa... moja matka? Kim ona była? - spytała Rey już spokojniej. Po jej oku spływała tylko mała łza.

-Ona... była świetną Jedi. Ostatnią. - Luke zamyślił się - Leia, - kontynuował - którą pewnie znasz, była jej przyjaciółką. Twoja matka była jednym z najlepszych pilotów ruchu oporu. Wszyscy ją podziwiali, była bardzo oddana, opanowana, spokojna, wszyscy brali z niej przykład i podziwiali ją. Jednak potem dowiedzieliśmy się, skąd te wszystkie cechę. W jej krwi płynęła krew Jedi. A więc została Jedi, po ukończeniu szkolenia u swojego ojca... mistrza Kenobi...- w tym momencie Rey zamurowało. Kto jeszcze z bohaterów Galaktyki nie jest jej rodziną?! - Więc twoja matka i ja razem szkoliliśmy naszych padawanów. Nasze życie było ciche, spokojne, ale... nudne. Cały swój czas poświęciliśmy naszym uczniom l. Ale kiedy okazało się, że moja żona spodziewa się dziecka... od tej chwili wszystko się zmieniło. Przede wszystkim życie Isabelle, gdyż tak właśnie miała na imię twoja matka . Codziennie zostawała w naszym małym domku, kiedy ja udawałem się na szkolenie. Jednak zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś dziecko się urodzi. I wtedy będzie potrzebowało ojca. A dotychczas musiałem poświęcić padawanom cały czas. Więc... teraz musiałem wybrać. I... wybrałem moją rodzinę. Bo... no bo ona była dla mnie ważniejsza. Chyba rozumiesz? Więc wtedy ci ambitniejsi padawanowie strasznie się zdenerwowali. Nie dziwię im się. W końcu całe swoje życie poświęcili szkoleniu. Wśród nich był młody Ben Solo. On w ogóle nie mógł się z tym pogodzić. Przez gniew powolutku, małymi kroczkami zaczął się zmieniać. Był na mnie wściekły. Pewnego dnia, tuż przed porodem mojej żony zorganizowałem spotkanie z padawanami, na którym postanowiłem odnaleźć ich rodziców, a jeśli nie żyją, znaleźć im godny dom u moich przyjaciół. Jedna taka osoba trafiła też do nas, ale teraz chyba już nie żyje. Jednak na tym spotkaniu pojawił się Ben Solo. Wtedy już jako Kylo Ren. Zabił moich byłych uczniów. Ale nie wszystkich. Uratowała się Aurelia, która znalazła swój dom u nad, mała Lilianna, którą oddałem mojej siostrze i... jakiś chłopak, który wylądował u rodziny na coruscant. Ale Aurelia i Lilianna już nie żyją. Opowiem ci, dlaczego. No więc Ben Solo bo zabiciu ich stał się oficjalnie Renem. Tym razem dążył do zbicia ciebie. Tak, ciebie. Pewnej nocy wtargnął do mojego domu. Zabrał ciebie i Aurelie, kiedy spałyście. * Ale jednak... jakoś... ty się odratowałaś. Jak? Albo co pamiętasz?

I tu Rey zaczęła swoją opowieść. O życiu, o tym, jaka była samotna, o zbieraniu złomu, o spotkaniu BB-8, Finna, o ataku, o ucieczce o tej całej chorej misji, o spotkaniu z Leią i wreszcie : o śmierci Hana Solo. W tym momencie Luke niespokojnie się poruszył i przybrał smutny wyraz twarzy. Han, jego najlepszy przyjaciel nie żyje.

-I tak... Leia przysłała mnie tutaj.

-Abym cię wyszkolił?

-Tak.

-W takim razie od jutra bierzemy się do ćwiczeń! - Luke nagle się ożywił i energicznie wstał z kamienia na którym siedział.

Rey nie rozumiała jego zachowania. Zawsze wydawał jej się taki... cichy, miły, spokojny, pomocny, a teraz... Takie ożywienie, ekscytacja. No, dobrze, może ona go nie znała, ale ciekawe, co powie Leia na te jego... zmiany nastroju?

&&&

Śpiew ptaków, lekki szum strumyczka, nie oddalonego od chatki bardziej niż dwieście metrów, ciche pomruki wiatru oraz wesołe pykanie ognia. Z tymi właśnie dźwiękami na uszach obudziła się dziewczyna, która od wczoraj była najbardziej zamotaną dziewczyną w całej galaktyce. Jej ojciec to Luke Skywalker, największy Jedi w historii i jednocześnie dziwak z wahaniami nastroju. Ma matkę o imieniu Isabelle, która po odebraniu jej dziecka załamała się i przeszła na ciemną stronę mocy, ale żyje! Powoli zaczynała się też przyzwyczajać do myśli, że nie jest już Rey, taką sobie po prostu bezimienną Rey, jest Rey Skywalker. Nie jest już zbieraczką złomu, jest Ostatnią nadzieją dla galaktyki. Chociaż... nikt z bohaterów nie miał dobrego startu. No, może Leia, księżniczka, która w końcu także została Jedi. Han i Luke... to byli zwykli ludzie, a nawet to bycia zwykłymi ludźmi sporo im brakowało. Oni... stali się bohaterami przypadkowo. No cóż, u Rey też o większości zarządził przypadek. A może i trochę to, kto jest jej ojcem.

Schodząc na śniadanie Rey usłyszała miły, i znowu dziwnie podekscytowany głos Skywalkera:

- Witaj có... Rey. Mam już cały plan. Przez następny tydzień będę cię szkolił, tak, przez tydzień, mistrz Yoda mówił, że gdy zabraknie Jedi, krótsze szkolenie będzie konieczne ze względu na potrzebę jak najszybciej nowych obrońców galaktyki. Nauczył mnie nawet techniki krótkiego szkolenia. No, więc potem udamy się do rebeliantów i pomożemy im w pokonaniu najwyższego porządku.

-Mistrzu... ty... ty chcesz ich zabić? Nie są ci potrzebni na jasnej stronie, tacy potężni, jak na przykład... Ben Solo?

-Nie, Rey. Nie są nam potrzebni nowi nowi bohaterowie po jasnej stronie. Jest nam potrzebna jasna strona. Taka, której zło jest niestraszne, taka, która nie boi się strat. Jeżeli chcemy przywrócić pokój w Galaktyce, to najpierw mu musimy być silniejsi, nie możemy czekać na nowych sojuszników - dziewczyna tylko powoli kiwała głową. Zastanawiała się tylko, czemu nie mówił tych motywujących słów tuż po stracie dziecka.

Luke nagle poweselał, jak dziecko, któremu ktoś proponuje pobyt w wesołym miasteczku lub w zoo. - A teraz chodź, zrobiłem ci urocze tosty. Zobacz, tu jest buźka, tu nosek, a z tych ogórków... będą oczy.
Rey spojrzała na starca wzrokiem wyrażającym zażenowanie.
"To jednak zjarany starzec"- stwierdziła, czego oczywiście nie powiedziała na głos.

Po zjedzeniu śniadania Luke poprosił Rey o to, żeby przygotowała się do treningu. Nie wiedziała nawet, jak ma to zrobić, bo nie miała pojęcia o tym czego mistrz będzie od niej wymagał. Siadła więc na skałce przez domkiem i zaczęła rozmyślać.

"Swoją drogą powinnam cieszyć się, że znalazłam tego całego Luke'a. Hhhhmmm... no jasne. Tylko plan miał być taki, że polecę to Luke'a Skywalkera, będę się u niego szkoliła, a następnie sama zostanę Jedi i obejmę własnych padawanów. Natomiast wychodzi na to, że Luke to mój ojciec. Dziwne. No, ale idźmy dalej: miał to być spokojny, opanowany staruszek spędzający wolny czas na medytacji oraz poznawaniu tajników mocy, a on zachowuje się tak, jakby na tej wyspie znalazł niezłe ziółka! Ale skoro to jest ten "najbardziej opanowany i skupiony Jedi na tle wielu lat", to ja się cieszę, że nie spotkałam tu Yody. Bo wtedy ziółek by już było za dużo" - Rey zaśmiała się.

- Radzę ci jednak bardzo uważać przy myśleniu takich rzeczy. Bardzo łatwo wyczytać ci je z głowy, zwłaszcza, kiedy twój umysł się nie broni. - Luke pokręcił głową z niezadowoleniem, a policzki Rey zrobiły się mocno czerwone.
-Wybacz, mistrzu - powiedziała dziewczyna nieśmiało

- Proszę - podał jej miecz świetlny - zaczynamy szkolenie.

-Na początku załóż to - Luke podał Rey hełm zasłaniający oczy. Dziewczyna posłusznie go włożyła.

-Ale mistrzu, ja nic nie widzę! - zaprotestowała dziewczyna

-I bardzo dobrze. W tym ćwiczeniu chodzi o odbijanie pocisków droida treningowego. Sam konstruowałem - nie mógł się powstrzymać od powiedzenia tego faktu, bez którego życie Rey było by niczym - skup się i spróbuj odbijać wiązki lasera.

-Ale... - Rey nie zdążyła już dokończyć wypowiedzi, bo wiązka lasera trafiła ją w rękę. - Ała! - syknęła

Potem już było tylko gorzej. Zdawało jej się, że nigdy nie zdoła niczego odbić. Wiązki nadlatywały że wszystkich możliwych stron, tak, że po dwóch minutach ciało Rey było całe w maluteńkich, ale potwornie szczypiących, bąblach. W końcu Rey postanowiła odpuścić. Nie będzie nawet próbowała niczego odbić. No bo po co?
I tak dostanie wiązką i nic się nie uda, a ona przez te żałosne próby obrony tylko się skompromituje. Postanowiła więc czekać, aż Skywalker wyłączy droida i modlić się, aby to nastąpiło jak najszybciej. Czekała tak i czekała, a kolejne pociski trafiały jej ciało. Skupiła się i wyciszyła, aby ich nie czuć. Nagle poczuła jakiś ukłucie w ręce. Nie była to wiązka lasera... to ukłucie było takie... inne. Zaraz potem poczuła to samo ukłucie w głowie. Coś, nie wiadomo, co, kazało jej przesunąć rękę w prawo. Dobra, zaczęła są przesuwać w takim tempie, jakie kazało jej utrzymać "to coś". Stop! Jej ręka sama zatrzymała się. Oczywiście, mogła nią poruszyć, ale było to trudniejsze niż wcześniej. Nagle usłyszała charakterystyczny odgłos miecza świetlnego zderzającego się z laserem. Słyszała go wiele razy w czasie misji z Hanem i Finn'em. I nagle znowu! Coś kazało jej przesunąć rękę. Zrobiła dokładnie to samo, tylko teraz przesunęła rękę i inną stronę i z inną siłą. I znowu ten charakterystyczny dźwięk! Znowu odbiła pocisk! Była z siebie dumna. Potem już sprawnie odbijała kolejne pociski, aż do czasu, kiedy mistrz wyłączył droida.

-Bardzo dobrze - pochwalił - pamiętaj tylko, aby nigdy się nie poddawać. Nie możesz sobie czegoś odpuścić, musisz próbować z aż ci się uda. Jesteś Jedi. - to Luke znowu podkreślił z dumą. - Jesteś moją córką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro