V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Danielle

- Poznaliśmy się przez Internet, tak jak kiedyś Wam mówiłam. Dokładnie w dzień, w którym miałam zrobić imprezę na plaży, ale padał deszcz.

- Pamiętam to - zaśmiała się. - Do dziś żałuję, że ona nie wyszła.

- Może i dobrze, że tak się stało. Dzięki temu mogłam go poznać.

- To brzmi, jak wstępniak do jakiegoś taniego romansidła.

- Trochę, ale dobra bez większych wstępów.

- Tak, przejdź od razu do sedna. Najlepiej pokaż mi, jak wygląda pan Tajemniczy.

- Wszystko, co chcesz, ale musisz mi coś obiecać.

- Cokolwiek.

- To jest informacja z gwiazdką, nie możesz powiedzieć o tym nikomu. Nawet Lanie.

- Jestem zaintrygowana coraz bardziej. Obiecuję, tylko między nami.

Uśmiechnęłam się ciepło. Poczułam pierwszy powiew ulgi, drobnej wolności. Tyle miesięcy nosiłam w sobie ten ogromny sekret, także był on niczym kula u nogi, której nie mogłam usunąć, a wręcz musiałam chronić. Marzyłam o chwili, w której wyrzucę to z siebie, wygadam się jak zwykły człowiek. Potrzebowałam spojrzenia osoby trzeciej, czasem babskiej rady, a nawet pocieszenia, gdy Dylan mnie ignorował. Byłam wdzięczna Allyson, że zmusiła mnie do tego wyznania.

Odblokowałam telefon, weszłam w galerię i szukałam zdjęcia Dylana. Niestety nie miałam żadnego autorskiego, jedynie te zabawne, które pobrałam z Google, by się z niego pośmiać. Wklepałam w wyżej wspomnianą wyszukiwarkę frazę „Dylan O'Brien" i podstawiłam komórkę Ally centralnie przed oczy.

- To on.

Dziewczyna z wrażenia rozchyliła usta. Wzięła ode mnie IP i zaczęła przyglądać się zdjęciom z bliska, jakby próbowała się upewnić czy gdzieś tam nie pojawi się fotografia jakiegoś zwykłego chłopaka w koszulce szkolnej drużyny.

- Ale czekaj, bo nie rozumiem. Pokazałaś mi O'Briena. Gdzie jest ten Twój koleś?

- To on.

- On, że on?

- Tak.

Z twarzy Allyson odpłynęła chyba cała krew, bo zrobiła się niemal blada.

- Żartujesz?

- Nie. To jego poznałam wtedy w sobotę. Z nim spędziłam sylwestra, on ostatnio u mnie był, gdy rodzice byli w San Francisco.

- Nawet nie wiem, co powiedzieć. Nigdy bym nie pomyślała... Wszyscy, ale nie on... Boże... To trwa od września, tak?

- Tak.

- O Boże... Jestem w szoku - mówiła i palcem wodziła po ekranie. - On jest taki gorący. Na żywo też taki jest?

Wróciła stara Allyson.

- Jeszcze bardziej.

- Boże, pierwszy raz Ci zazdroszczę na poważnie. Ale jednocześnie cieszę się, że poznałaś kogoś w końcu i zaczynasz żyć na nowo po Zacu. Jaki on jest? Powiedz mi wszystko.

Zachichotałam.

- To świetny facet, mega uroczy. On lubi sarkazm tak samo, jak ja. Nie przepada za superbohaterami, choć ostatnio taki film zaproponował. Pali papierosy, czego się dowiedziałam na pierwszym spotkaniu. Ciągle je KFC albo inne takie. Słodko się przytula! O Boże, a jak całuje... Także on zacznie, a ja już myślę o tym by mnie przeleciał.

- O cholera...

- Ale dasz wiarę, że spędziliśmy ze sobą już kilka nocy, a on ani razu nie posunął się dalej niż pocałunki. Nawet do pewnego czasu nie złapał mnie za tyłek.

- Serio?

- Poważnie. Powiedział, że pociągam go pod względem fizycznym, ale on nie chce jeszcze seksu. Rozumiesz? Abstrakcja. Pierwszy raz chciałam by facet od razu mnie przeleciał, a tu nic z tego.

Wybuchnęła śmiechem.

- Chyba on traktuje Cię poważnie.

- Wiem, ja jego też. Marze o tym, by z tego wyszło coś więcej.

- Ale?

- Pokaże Ci.

Zabrałam jej mój telefon i weszłam w wiadomości.

- Przeczytaj te od słowa „tchórz".

- W porządku.

Minęło kilka minut, a Ally oddała mi zablokowaną komórkę.

- Wiesz gdzie jest problem?

- Słucham.

- On chce Cię na poważnie. Widać, że to wszystko jest szczere i prawdziwe. Ale tak bardzo, jak Cię pragnie, tak bardzo chce byś widziała w nim coś więcej niż gwiazdę serialu. On chce być dla Ciebie facetem, w którym będziesz widziała to wszystko o czym tak wesoło mówiłaś.

- Wiem o tym.

- Nie wiesz, Nel. To, co napisałaś było słabe, przykre nawet. Może jeszcze piszczysz na jego widok?

- Już nie... - zrobiło mi się cholernie głupio.

- Serio! Ja wszystko rozumiem, ale jeśli on ma widzieć w Tobie coś więcej, to nie możesz zachowywać się jak szalona fanka.

- Allyson, ja wiem... Po prostu nie myślałam, że taki facet jak on może mieć problem z kobietami. Ty byś na to wpadła?

- Nie, ale ja w odróżnieniu od Ciebie nie rozmawiałam z nim kilka miesięcy i nie spotykałam się prywatnie. On mówił coś, że powinnaś to zauważyć. O co chodziło?

- Chyba o te sytuację, gdy pobrałam z Internetu jego głupie zdjęcia. Tak zwyczajnie, by się pośmiać trochę. Widziałam wtedy po nim, że się lekko zawstydził.

- Może on wbrew temu wszystkiemu, co mówią o nim media ma kłopot w rozmowach z kobietami? Może to go onieśmiela? To jakieś dziwne dla Ciebie? Nie każdy tryska pewnością siebie na każdą stronę.

- Najwidoczniej tak. Jasne, że nie.

- To było egoistyczne, Nel. Koleś jest wrażliwym facetem, on potrzebuje prawdziwej relacji, czegoś co stworzy mu poczucie normalności, odciągnie go od myśli o fleszach. Wiesz, tyle osób widzi w nim produkt. On chciał byś Ty zobaczyła więcej, dużo więcej. Może nawet wszystko? O'Brien to ciacho, ale spójrz... Posturą przypomina zwykłego kolesia, bez żadnej rzeźby ani nic. Pomyślałaś przez chwilę, że taki ktoś też może mieć kompleksy? Czy z góry twierdzisz, zgodnie z głosem mediów, że taki gwiazdor jest wspaniały samy w sobie, bo jest gwiazdorem?

Spuściłam wzrok na dłonie, którymi oplatałam szklankę z latte. Poczułam wstyd, choć te uczucie nie było tak silne, jak smutek, który pojawił się w momencie, gdy Allyson uświadomiła mi problem. To było niczym wiadro zimnej wody, które nagle sprowadziło mnie na ziemię. W mojej głowie rozpoczął się armagedon. Nie wiedziałam, co zrobić by wyjść z tej patowej sytuacji. Zdałam sobie sprawę, że naruszyłam zaufanie Dylana i sprawiłam, że nasza relacja została wystawiona na próbę.

- Allyson, ja naprawdę nie sądziłam, że to wszystko tak wygląda... Nie chciałam go urazić... Cholera, czuje się teraz okropnie. Chciałabym to wszystko naprawić, wyjaśnić. Co mam robić? - mój głos zaczynał się powoli łamać, a ja sama czułam, że z każdą chwilą zapadam w coraz większą apatię. Moje myśli wirowały wokół naszej ostrej wymiany zdań. Umysł katował mnie wizjami nieodwracalnej kłótni, pięknych wspomnień i znów kłótni, w której żadne z nas nie znajduje porozumienia.

- Widzę, że już się nakręciłaś i zaraz się rozpłaczesz.

- Jeszcze nie.

- Och, uspokój się Nel.

- Bo ja... Nie wiem... Wiesz, że zawsze tak mam.

- I zawsze mnie to dziwi. Wredne suki nie płaczą.

- Zabawne - powiedziałam ironicznie.

- Może powinnaś do niego pojechać? - zasugerowała, po czym upiła łyk białej kawy.

Zmarszczyłam brwi. Ten pomysł wydał mi się dziwny, wręcz niemożliwy do zrealizowania.

- Nie jestem przekonana. Nigdy u niego nie byłam, nie znam nawet adresu.

- To dobra okazja to zmienić.

- Raczej kiepska.

- To nie koniec świata, loty są tam praktycznie, co godzinę.

- Niby tak, ale nie wiem czy to na pewno dobry pomysł.

- Dlaczego nie? Spójrz, on pomyśli, że zależy Ci na nim.

- A co teraz tak nie myśli?

- Na jego miejscu miałabym już inne zdanie. I nie byłoby ono pozytywne.

Westchnęłam i przeniosłam wzrok na okno. Na zewnątrz pogoda zaczynała się psuć. Słońce z wolna przysłaniały ciężkie chmury, także ostatnie promienie przebijały się między ich szczelinami. Patrzyłam po drzewach, że zrywał się też wiatr. Nie lubiłam takiej pogody.

- Sprawdzę loty - oznajmiłam niespodziewanie.

Ally uśmiechnęła się ciepło. Najwidoczniej oczekiwała takiej decyzji.

- Mogę dać Ci alibi na ten czas.

- Zamieniam się w słuch - powiedziałam, ale nie spojrzałam na nią, bo szukałam najbliższych lotów.

- Możesz powiedzieć rodzicom, że zostajesz u mnie na noc i razem jedziemy do szkoły.

- Świetny pomysł. Będziesz musiała odwieźć mnie na lotnisko.

- Nie ma problemu. Wrócisz jutro z rana na lekcje?

- Jeszcze nie wiem, nie chce byś specjalnie zrywała się z zajęć.

- Serio? Zrobię to z przyjemnością. I jak tam?

- O 5 było by okej. Zdążę się ogarnąć i zapakować. Mam nadzieję, że lot nie zostanie odwołany z powodu pogody.

- Oby nie. Chodźmy już w takim razie.

- Pewnie.

***

Allyson wykorzystała swój wrodzony urok i przekonała moją mamę, by ta zgodziła się puścić mnie do niej na noc. Byłam jej za to niezmiernie wdzięczna, bo nie wyobrażałam sobie rozmowy z tą kobietą na ten temat. Mama dla każdego mojego argumentu miała dwa razy więcej kontrargumentów.

Wzięłam torbę typu shopper i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy: portfel, kluczyki od auta i domu oraz komórkę. Z ubrań wzięłam jedynie czarną bluzkę na długi rękaw, której jedynym atutem był ładnie wykrojony dekolt i dwa komplety bielizny (poza stanikiem). Do mini kosmetyczki schowałam puder, krem bb, tusz do rzęs i kredkę do oczu oraz najważniejsze - szczoteczkę do zębów. W między dorzucałam rzeczy typu ładowarka czy słuchawki. Nie chciałam brać za dużo, dlatego koncentrowałam się na najpotrzebniejszym. Przy wyjściu z domu zmieniłam botki na białe forcy przed kostkę. Ubrałam czarną skórzaną kurtkę, a na nią futerko w tym samym kolorze.

Allyson dotrzymała mi towarzystwa aż do momentu, gdy nie ogłoszono, że lot odbędzie się za niecałe dziesięć minut. Pożegnałam się z nią mocnym uściskiem i ruszyłam w stronę odpowiedniego korytarza.

Na pokładzie pilot ogłosił, że w związku z pogodą mogą wystąpić drobne turbulencje. Zrobiłam głęboki wdech, mój żołądek ścisnął się gwałtownie. Nienawidziłam lotów, a tym bardziej takich podczas kiepskiej pogody. To był pierwszy raz, kiedy leciałam sama bez rodziców czy chociażby Leo. Nawet przy moim głupim bracie czułam cień bezpieczeństwa. Wiedziałam, że w poważnych chwilach można było na nim polegać. Dziś, znów byłam sama, znów się bałam i nikt nie mógł mi pomóc. To mnie dobiło.

Cały lot siedziałam, jak na szpilkach. Modliłam się by wyjść z niego cało, bo inaczej rodzice zabili by mnie za ten szalony pomysł z podróżą do San Francisco. Wypiłam dwie kawy, ale mimo szczerych chęci stewardesy, nie zjadłam żadnej z polecanych rzeczy. Ledwie zmuszałam się do picia. Marzyłam jedynie, by wyjść w końcu na zewnątrz.

(Gwiazdki)

W San Francisco byłam kilka minut po szóstej. Pogoda nie dopisywała również tutaj. Niebo było zachmurzone, nigdzie nie było widać nawet malutkiego promyka słońca. Było ciemno i ponuro, gałęzie drzew uginały się pod wpływem coraz mocniejszych podmuchów wiatru. W powietrzu unosił się piach i jakieś drobne śmieci. Cały ten krajobraz przyprawiał mnie o dreszcze. Byłam w tym mieście całkiem samotna, zdana na łaskę lub niełaskę faceta, z którym byłam w konflikcie. Wszyscy ludzie gdzieś biegli, a może zdawało mi się, że biegną, bo ja stałam w miejscu i po prostu patrzyłam na nich, jak na wariatów, a to przecież ja jako jedna z wielu nigdzie nie szłam. Panowało identyczne zamieszanie, jak w LA choć ja czułam się w nim obco. Usunęłam się gdzieś na bok, ktoś zapytał czy nie szukałam taxi, odmówiłam. Wiatr zaczynał szaleć, rozwiewał mi włosy na twarz, ciężko było znaleźć cokolwiek w telefonie.

Wybrałam numer Dylana i pragnęłam z całego serca, by odebrał.

- Tak?

- Czekam na lotnisku.

- Proszę? - jego głos był zdziwiony. Mogłam wyobrazić sobie jego błysk w oczach, te zaskoczone spojrzenie. I zaraz widziałam masę pieprzyków na jego twarzy, i wtedy był jak taki mały chłopiec, który wcześniej został zraniony.

- Nie znam jego ulicy. Gdzie będziesz czekał?

Słyszałam jak zrobił głęboki wdech. Przygryzłam usta, byłam blisko początku histerii.

- Jak wyjdziesz z lotniska jest taka mała zatoczka, ona jest wyłączona z ruchu.

- Po której stronie?

- Po lewej.

- Bądź ostrożny.

- Zawsze jestem - rozłączył się.

Uśmiechnęłam się pod nosem, ale był to krótki, przelotny uśmiech. Poprawiłam torbę na ramieniu i wolnym krokiem ruszyłam we wskazane miejsce. Wiatr nieprzerwanie wiał. Miałam wrażenie, że jego siła rosła. Chmury piętrzyły się jedna na drugiej. Wszystkie były w odcieniach szarości, takiej ciemnej i groźnej szarości, która tworzyła ponurą atmosferę, a nawet wzbudzała strach. Trzęsłam się w środku z zimna i przerażenia związanego ze spotkaniem z Dylanem. Czułam się niepewnie, wręcz onieśmielał mnie on zupełnie, jak na początku.

Kwadrans później, kiedy wymarzłam na dworze, przyszedł sms od Dylana.

Dylan: Jestem. Czarna panamera.

Zanim weszłam do środka, otworzyłam tylne drzwi i położyłam na siedzeniach torebkę. Starałam się nie trzasnąć drzwiami, tylko delikatnie je zamknąć. Siadając już z przodu, zapięłam od razu pasy. Miałam ten nawyk wyćwiczony, jako kierowca.

Dylan spojrzał na mnie i nasze oczy się spotkały. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz i lekka fala ciepła ogarnęła moje ciało. Jego wzrok, skupiony, głęboki, ale pozbawiony tego osobliwego błysku. Zupełnie, jakby smutek miał nie tylko wypisany na twarzy, ale i w oczach. Zbliżyłam się do niego, bałam się, że zaraz się odsunie i dystans między nami jeszcze się zwiększy, ale nie zrobił tego. Pocałowałam go czule, wkładając w ten pocałunek całą tęsknotę, żal oraz uczucie, którego nie umiałam jeszcze nazwać, a którym szczerze go darzyłam. Dylan położył dłoń na moim zimnym policzku i poczułam, jak jej ciepło mnie pali. Oddał pocałunek mniej intensywnie, ale nadal z takim samym zaangażowaniem.

- Miło Cię widzieć - powiedziałam, gdy przerwał.

- Ciebie również - odparł i zaraz wrzucił pierwszy bieg, a raczej włączył coś przyciskiem, bo skrzynia biegów była automatyczna.

Rozejrzałam się po aucie, które ku mojemu zaskoczeniu miało jeszcze bogatsze wnętrze niż sądziłam. Kokpit był obity czarną, delikatną skórą. Od kierownicę po cały panel sięgający aż moich drzwi znajdowało się masę przycisków, w tym dwa ekrany (jeden wielkością przypominał tableta, drugi o wiele mniejszy). Nigdy w życiu nie widziałam tylu guzików w samochodzie. Śmiałam twierdzić, że nawet w prywatnym aucie mojego ojca tylu nie było. Zastanawiałam się czy Dylan wiedział do czego one wszystkie służyły. Siedzenia, co wydało mi się ciekawą nowością były skórzane, ale w kolorze śnieżnej bieli. Biały był też podłokietnik i obicie wokół skrzyni biegów. Zapach panujący w aucie był mieszanką perfum Dylana i jakiejś ładnej, kwiatowej zawieszki. Jechaliśmy w ciszy kilkanaście minut. Zwróciłam uwagę, że Dylan wybierał okrężne drogi.

Budynek, w którym mieszkał Dylan znajdował się w centrum San Francisco. Był to wysoki, szklany wieżowiec. Niestety nie mogłam przyglądać mu się zbyt długo, ponieważ Dylan wjechał do podziemnego parkingu i chwilę później zaparkował na jednym z miejsc o numerze 116. Wysiadłam z auta, wzięłam swoją torbę i nic nie mówiąc czekałam na chłopaka, który przyglądał się uważnie Porsche. Chciałam zapytać czy coś się stało, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Dylan podszedł do mnie, złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę windy.

- Jak minęła Ci podróż? - zapytał, gdy byliśmy już w windzie.

- Nie należała do najlepszy...

- Coś się stało? - zaniepokoił się.

- Nic szczególnego. Pierwszy raz leciałam samolotem sama.

- Bałaś się?

Zaśmiałam się.

- Trochę tak. Jeszcze ta pogoda.

- Rozumiem, ale nie musiałaś się trudzić.

- To nie problem. Chciałam porozmawiać.

- Chyba wszystko zostało powiedziane - jego głos z zatroskanego zmienił się w chłodny. Nie znałam go od tej strony. - Chodź - znów chwycił mnie za dłoń i razem wyszliśmy z windy wprost na długi korytarz. Ściany były proste, białe, pozbawione jakichkolwiek zdobień. Na ziemi kafelki mieniły się w jasnym świetle długich żyrandoli w stylu Tiffaniego. Elegancja tego miejsca wyrażona były przede wszystkim w minimalizmie i braku kiczowatych dodatków. Czułam się tu przez chwilę kompletnie nie na miejscu, tym bardziej jak podeszwa force'ów zaczęła się ślizgać po podłodze.

Dylan wpuścił mnie do środka pierwszą. Sam wszedł zaraz za mną i usłyszałam, jak zamyka drzwi na klucz. Zgodnie z zasadą matki, na wejściu zdjęłam buty oraz resztę okrycia wierzchniego. Zauważyłam przesuwaną szafę i domyśliłam się, że prawdopodobnie tam odwiesza się kurtki. W środku wisiało kilka bluz i innych takich. Znalazłam wolny wieszak i na niego powiesiłam skórkę i futerko. Obok znajdowało się kilka wolnych półek, więc na jednej z nich położyłam buty.

- Mogłaś powiedzieć to bym to zrobił - skarcił mnie. Może zdenerwował się, że już na początku zrobiłam sobie pełną samoobsługę?

- To takie domowe przyzwyczajenie.

- Napijesz się czegoś? Pewnie zmarzłaś. Jeśli chcesz iść pod prysznic to pokaże Ci gdzie jest łazienka.

- Kawę. Z mlekiem. Nie, dziękuję. Pomóc Ci?

- Nie trzeba.

Ruszyłam w głąb domu idąc w ślady Dylana. Mieszkanie jak na jednego faceta było bardzo duże, pełne przestrzeni. Urządzone w nowoczesnym stylu. Ściany wszędzie były w kolorze szarym, tak jasnym, że niemal zdawał się biały. Podłoga to panele o ton ciemniejsze. Salon i kuchnia były połączone, choć to ta pierwsza część rzucała się na początku w oczy i stanowiła centrum domu. Była w nim duża biała sofa, a na niej stos puchatych poduszek w różnych kolorach i rozmiarach. Prostopadle do niej znajdowała się identyczna, tylko trochę mniejsza. Na wprost nich na specjalnej szafce stał telewizor. Dostrzegłam też ps4, które nie do końca wtapiało się w wystrój. Obok niego była drobna biała komoda z kilkoma szufladami. I najważniejsze - ogromne, panoramiczne okna przez, które doskonale widać było miasto.

- Ładnie tu masz.

- To chyba dobrze - powiedział, a ja przeniosłam wzrok na niego. Kręcił coś przy ekspresie. - Cieszę się, że tu jesteś.

- Ja bardziej - uśmiechnęłam się.

Podeszłam do okna i wbiłam wzrok w daleką przestrzeń. Widać było stąd (budynek 1 I budynek 2), które były otoczone przez kilka mniejszych wieżowców. Ulice były zalane samochodami, a chodniki mimo kiepskiej pogody, przepełnione ludźmi. Usłyszałam grzmot i sekundę później niebo przecięła błyskawica.

- Proszę - usłyszałam Dylana i momentalnie przeniosłam na niego oczy. Właśnie kładł na stolik kawowy, którego wcześniej tu nie dostrzegłam, dwa kubki.

- Dziękuję - ponownie usiadłam na sofę. Dylan zajął miejsce na przeciwnej kanapie. - Posłuchaj, ja... Przepraszam. Naprawdę, Dylan... Źle się wyraziłam, nie wiem...

- Źle? To nie jest to, co właśnie myślisz?

- Oczywiście, że nie. Faktycznie, to było głupie i stereotypowe podejście. Nie sądziłam, że sławni ludzie mogą mieć jakieś poważne problemy.

- Dlaczego? Bo mają pieniądze? Są popularni?

- Po części tak... - czułam się zażenowana tym wyznaniem. Tym bardziej, że nie lubiłam przyznawać się do winy ani przepraszać. - Wiem, że nie powinnam tak myśleć i że w rzeczywistości jest inaczej. Ale zawsze tak sobie to wyobrażałam.

- A wiesz czego ja najbardziej chciałem? - nie odpowiedziałam nic. - Poznać dziewczynę, która zobaczy we mnie więcej. Tylko to.

- Wiem, Dylan. Tak bardzo mi przykro... Przepraszam, nie gniewaj się na mnie proszę. Ja nigdy nie byłam w takiej sytuacji, to wszystko jest dla mnie całkiem nowe...

- Nie tylko dla Ciebie.

Miałam wrażenie, że on zbywał każdą próbę przeprosin. Na wszystko znajdował odpowiedzieć. Kończyły mi się powoli pomysły.

- Dylan, zdaje sobie z tego sprawę, ale nie możemy rozmawiać w taki sposób.

Przewrócił oczami.

Wstałam z kanapy i zbliżałam się w jego kierunku. Od razu przeniósł na mnie wzrok, który stał się czujny i skoncentrowany na każdym moim ruchu. Patrzyłam mu w oczy intensywnie, tak jakbym próbowała spojrzeniem odczytać wszystkie jego myśli. Widziałam, że poruszył się dyskretnie. Usiadłam na nim okrakiem i owinęłam ręce wokół szyi. Dylan przyjechał dłońmi po moich plecach i zatrzymał je na pośladkach.

- Teraz będziesz mnie szczuć swoim wdziękiem? - zaśmiał się.

- Nie robię tego specjalnie.

- Nie sądzę, skarbie.

Niespodziewanie pocałował mnie. To był prawdziwy gorący i namiętny pocałunek. Dylan nie czekał, bez pozwolenia wtargnął swoim językiem i szybko zdominował mój. Nie chciałam dać łatwo za wygraną i oddać mu się ponownie. Próbowałam odzywać kontrolę, dlatego wbiłam paznokcie w jego włosy i szarpnęłam nimi do tyłu odchylając nieco jego głowę. Przerwałam pocałunek, by patrzeć na rozchylone wargi chłopaka. Oblizałam swoje starając się zrobić to, jak najbardziej seksownie. Dylan zrobił wdech, a ja uśmiechnęłam się dumnie. Przejechałam językiem po jego dolnej wardze, na końcu lekko ją przygryzając. Robiłam to zmysłowo i powoli, by rozproszyć jego czujność. Palcami wodziłam między ciemnymi włosami, czasem drapiąc go po karku. Czułam, jak się wzdrygał wtedy, to dodawało mi pewności siebie. Głaskałam go tak jeszcze kilka sekund by nagle wsunąć język do jego ust i zacząć swój prywatny taniec, w którym to ja będę prowadzić. Dylan był lekko zdezorientowany, nie zwalniałam tempa. Całując go, jedną dłoń miałam w jego włosach, a drugą trzymałam na karku i raz po raz wbijałam paznokcie w skórę. Gdy Dylan masował moje pośladki, zaczęłam wolno nimi poruszać ocierając się o jego spodnie. Od razu zareagował, jego pocałunek stał się ostrzejszy, a ręce włożył pod moją bluzkę. Przyśpieszyłam ruchy, chciałam poczuć jego podniecenie.

- Podnieś ręce do góry - powiedziałam szybko.

Zrobił to w tej samej sekundzie. Zdjęłam mu koszulkę i rzuciłam na ziemię. Ponownie pociągnęłam go za włosy, ale tym razem przesunęłam głowę na bok, zbliżyłam się do niego maksymalnie czując przy tym narastającą erekcję i zaczęłam ssać nieco z tyłu szyi. Przygryzłam te miejsce, wtedy Dylan wydał cichy jęk. Zrobiłam to mocniej, przestałam i przejechałam po drobnej bieliźnie językiem. Wróciłam do ust, choć rozpraszał mnie fakt, że był bez koszulki. Nie mogłam się skupić na ich całowaniu, więc zeszłam z niego i uklękłam przed nim. Patrzył mi prosto w oczy, jakby nie widział poza nimi świata. Wsadziłam swojego palca do ust i zmysłowo go oblizałam nie odrywając wzroku od chłopaka. Zrobiłam to samo na zewnątrz, liżąc go jak najlepszego lizaka. Jeździłam sobie nim po ustach, czasem wkładałam do nich cały czas patrząc wprost w jego brązowe, rozpalone oczy. Tą samą dłonią przejechałam mu po udzie i zatrzymałam ją na naprężonej męskości.

Nagle usłyszałam dzwonek telefonu.

- To chyba Twój... - zasugerowałam.

- Kurwa, tak - wstał, wyminął mnie i poszedł do kuchni. - Halo?

Nie słyszałam już dalszej rozmowy, bo zniknął w innym pokoju. Podniosłam się z ziemi i usiadłam na kanapie. Wzięłam kubek z kawą i zaczęłam pić.

- Przepraszam, mała.

- Nic się nie stało. Idę zaraz pod prysznic.

- Jasne. Pójdę z Tobą.

- Zapomnij.

- Dlaczego?

- A dlaczego tak?

- A nie wiem.

- Pokaż mi gdzie jest łazienka.

- Mogę pokazać Ci coś więcej... - zniżył głos i uśmiechnął się szelmowsko.

- Już nie chce - odwzajemniłam uśmiech, choć był on wredny.

- A później?

Wstałam z kanapy i odłożyłam szklankę. Dylan podszedł do mnie i przytulił się mocno.

- Cieszę się, że tu jesteś skarbie.

Oparłam głowę na jego ramieniu i wdychałam zapach męskich perfum.

- Ja też - pocałował mnie w czoło.

- Chodź, pokaże Ci łazienkę.

Wzięłam torebkę ze sobą i ruszyłam za nim.

Łazienka była duża i tak samo przestrzenna, jak całe mieszkanie. Urządzona w kolorze czarno - białym. Na ścianach i podłodze były duże, czarne kafelki z połyskiem. Centralnie na wprost wejścia znajdowała się biała wanna, a w lewym kącie kabina prysznicowa, z tą różnicą że była jedynie oszklona, bez żadnego brodzika ani innego takiego. Kawałek łazienki oddzielony szklanymi drzwiami. Wielkim plusem były dwa ogromne lustra, nad którymi wisiało dodatkowe oświetlenie. Pod każdym z nich były umywalki. Obok znajdowała się wysoka, biała szafka pewnie z ręcznikami i innymi takimi. Wszystko to było bardzo gustowne, urządzone z pomysłem.

- Moja łazienka jest lepsza - uznałam.

- Ta jest większa.

- Tylko trochę. Po co Ci taka?

- Spodziewałem się Ciebie - uśmiechnął się czarująco.

- Jasne.

- Kupiłem te mieszkanie na czas serialu ze wszystkim w środku.

- Dobry wybór. Ale teraz możesz sobie iść, chce się wykąpać.

- Miał być prysznic.

- Zmieniłam zdanie.

- Serio, mam czekać godzinę aż stąd wyjdziesz?

- Gdzieś tak. Pomyśl, że im szybciej sobie pójdziesz tym szybciej wyjdę.

Przewrócił oczami i zgodnie z tym, co powiedziałam opuścił pomieszczenie.

- Już czuje, że tęsknię, mała...

- Dasz radę! - krzyknęłam.

Odkręciłam wodę, by ta powoli mogła wypełniać wannę. W szafce odszukałam świeży ręcznik i jakiś jedwabny płyn do kąpieli. Byłam niemal pewna, że zakupami jak i całym tym mieszkaniem zajmowała się kobieta. Ten facet nigdy by sam tego nie ogarnął. On nawet zapomniał, że powinien przygotować mi ręcznik! Rozbawiło mnie to trochę, choć nieszczególnie zdziwiło.

Zdjęłam bluzkę, później spodnie i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miałam lekko roztrzepane włosy, bieliznę nie do kompletu (biały stanik i czerwone figi) i drobne wypieki na twarzy. Mój idealny makijaż przestawał być idealny. Stawał się „znoszony", to znaczy podkład wchłonął się cały w skórę, nie było widać po nim śladu, a twarz błyszczała się i ukazywała kilka niedoskonałości. Jedynie rzęsy były w dalszym ciągu tak samo długie i wyczesane.

- Zapomniałem pokaż Ci gdzie są ręcznik - usłyszałam głos Dylana i przeniosłam wzrok w jego kierunku. W tej samej chwili wszedł do środka. - O kurwa...

Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Przez pierwsze kilka sekund nie wiedziałam, co powiedzieć i jak się zachować.

Dylan otwarcie mierzył mnie wzrokiem, także przez chwilę czułam się, jakby jego oczy już mnie rozebrały. Żadne z nas nic nie mówiło, słychać było jedynie szum wody.

- Znalazłam ręcznik - wyszeptałam.

Chłopak oblizał swoje usta, a ja czułam jak policzki się zarumieniły. Całe moje ciało pod naciskiem jego przeszywającego spojrzenia spięło się.

- Nie chcesz drugiego?

- Powinieneś zapukać.

- Nie sądziłem, że zobaczę Cię nago.

- Nie jestem nago.

- W moich myślach już tak.

Przewróciłam oczami.

- Wyjdź.

- Nie chce.

- Ale ja chce.

- Wyglądasz tak apetycznie, że chyba nic mnie nie przekona, by Cię zostawić - uśmiechnął się enigmatycznie.

- Daruj sobie. Chce wziąć w końcu tą kąpiel.

- Będę czekał w pokoju.

- W porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro