VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Danielle

- Ktoś o nas wie? – zapytał, gdy usiadałam na sofie tuż obok niego.

- Tak. Byłam dziś na kawie z Allyson. Powiedziałam jej wszystko od początku. To trwało już za długo.

- Ciężko Ci z tym?

Oblizałam usta i odwróciłam od niego wzrok. Nie wiedziałam, co powinnam była odpowiedzieć. Było mi ciężko, to ciążyło na mnie niczym kamień u nogi. Byłam więźniem tej szalonej tajemnicy, która sprawiała mi tyle samo trudu, ile radości. Zamiast pozbyć się jej wcześniej, jeszcze ją pielęgnowałam.

- To skomplikowane, sam wiesz...

- Masz rację, Danielle.

- Pragnęłam by moje przyjaciółki mogły dzielić ze mną całe moje szczęście, ale bałam się o tym mówić. Coś bezustannie mnie powstrzymywało. Teraz to wszystko stało się znacznie trudniejsze niż na początku. Gubię w tym, a ten sekret to pętla na mojej szyi, która zaciska się za każdym razem, gdy którąś z nich ponownie okłamuje. Czasem mnie to wykańcza.

- Dlaczego nie powiesz wszystkim prawdy?

- A jaka jest prawda, Dylan? Jak mogę mówić o czymś, czego nie umiem sama dobrze określić. Czym jest nasza relacja?

Milczał.

- No właśnie – spojrzałam na niego. – Problemem stało się to, że nie wiem o czym mam do końca mówić. Dziś wyznałam to Allyson, bo ona... - przerwałam na chwilę – Tylko ona potrafiła to zrozumieć i nie oceniać, nie dociekać. Wysłuchała mnie, była szczęśliwa... Dała mi to, czego potrzebowałam od dawna: rozmowę i zrozumienie. Wiem, że nie dostanę tego samego od Lany.

- W takim razie, dlaczego przyjaźnisz się z tą drugą?

Westchnęłam.

-Lana jest świetna. Fakt, charakter ma specyficzny, rożny niż nasz, ale to chyba najlepsze. Każda z nas była inna, a jednak coś nas łączyło. Lana zawsze była bardziej rzeczowa, u niej wszystko musiało mieć wyjaśnienie, czarno na białym. To ta racjonalna i mądra przyjaciółka. Allyson to imprezowiczka, pozytywna wariatka. One były dla mnie, jak siostry, wiesz... Ich wszystkie rady to dla mnie złoto, a teraz od kilku miesięcy nosiłam w sobie to wszystko. Zamknęłam się na nie, jak teraz o tym myślę to wydaje mi się straszne. Łączyła nas przecież taka silna relacja... Zepsułam ją...

- Słońce, coś Ty... Przecież Allyson nie była zła, prawda?

- No nie, ale Lana będzie... - momentalnie zrobiło mi się smutno. Gdy powiedziałam to wszystko na głos, dopiero wtedy zdałam sobie z tego sprawę.

- Skoro to Twoja przyjaciółka to nie powinna się długo gniewać. Myślę, że to zrozumie.

- To chore – powiedziałam i oparłam głowę o kanapę. – Nie chce dłużej kłamać.

- Wiem, przepraszam.

- Za co?

- Nie wiem, że Cię w to wszystko wplątałem.

- Nie masz za co, Dylan. Wszystko, co robiłam to moje wybory. Trzeba umieć ponosić ich konsekwencje.

- Tak, masz rację. Obiecuje, że z czasem to się zmieni.

- W porządku.

- Nie smuć się teraz. Masz może ochotę się czegoś napić?

Byłam wdzięczna Dylanowi za zakończenie tematu, ponieważ czułam, że sama tylko niepotrzebnie drążyła bym coś, co było niczym rozlane mleko. Poziom mojego nastroju nieco opadł. Rozmowa mnie przygnębiła, ale starałam się nie popadać w większą melancholię.

- Tak, może być cokolwiek.

- Nie możesz się zdecydować? – w jego głosie słyszałam nutkę irytacji i byłam niemal pewna, że przewrócił oczami.

- Sok, woda albo wino? Zrób mi drinka.

- Kurwa, czyli co w końcu?

- Zrób mi drinka i przestań marudzić.

- Kto tu marudzi?

- Ty, bo zamiast go robić to tu stoisz.

- Spadaj – i poszedł.

Moje myśli skupiły się wokół Dylana O'briena, jednak tym razem od całkiem innej strony. Wróciłam we wspomnieniach do września, do początku naszej znajomości, której nigdy nie zamierzałam traktować poważnie. Była dla mnie niczym odskocznia, coś nieznaczącego. Zawsze sądziłam, że internetowe przyjaźnie to fikcja, transakcje niewiążące. Nie wiedziałam, kiedy zwykłe rozmowy wkradły się w moją codzienność. To stało się mimowolnie. Dylan szybko stał się częścią mojego dnia, a codzienne korespondowanie z nim było dla mnie czymś zwyczajnym. Potrafiłam odnaleźć go w tak wielu wspomnieniach, mimo że nie zawsze odgrywał główną rolę. Był moim przyzwyczajeniem, to wszystko działo się tak nagle, że nie zwróciłam uwagi, kiedy między nami pojawiła się osobliwa więź, która dopiero teraz zaczynała nabierać kształtu. Momentem przełomu określiłabym nasze pierwsze spotkanie w studiu. Z perspektywy czasu dostrzegłam zmianę w zachowaniu Dylana, której w tamtym okresie nie widziałam. Teraz zdawała się ona tak wyraźna i oczywista, że aż ciężko było mi przyznać przed samą sobą, że nie potrafiłam dostrzec jej w czas i powiązać ze sobą faktów. Kontakt z nim był dla mnie naprawdę ważny, ale wszystko, co robił w jakiś sposób było hamowane przez myśl, że to kończyło się na internetowej znajomości. Może dlatego nie brałam go tak dosłownie, aż to wszystko nie stało się rzeczywiste, a ta chora granica zniknęła?

- Proszę – usłyszałam głos Dylana, który przerwał falę spontanicznych myśli. Przeniosłam wzrok na niego i wzięłam szklankę z colą, w której prawdopodobnie była whisky.

- Dziękuje – odparłam i upiłam łyk. – To wódka?

- Tak. Nie mówiłaś, że chcesz whisky czy inne takie to zrobiłem z wódką.

- W sumie racja.

- Nie smakuje Ci?

- Jest okej.

„Wódkę, mój drogi to ja piję bez za picia i już na pewno nie w postaci jakiegoś drinka." - pomyślałam sobie nagle i cicho zachichotałam.

- Coś Cię bawi?

- Nie, czemu?

- Nie wiem, wyglądasz jakby Cię coś rozbawiło.

- Może Twój głupi wyraz twarzy.

Uniósł brwi zaskoczony moją bezpośredniością.

- Zawsze wyglądam tak samo...

- Coś w tym jest, Dylan... A tak serio, to nie pamiętam, kiedy piłam wódkę z colą. Zawsze piję samą wódkę, rzadko z czymkolwiek.

- Rozumiem, jesteś gracz, a ja wciskam Ci jakieś drineczki.

- Dokładnie tak.

- Mogę? – zapytał, głową wskazując na moją szklankę, którą kilka sekund temu mi podał.

- Po co Ci? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, ale mimo wszystko podałam mu ją.

Obserwowałam go, jak idzie do kuchni i odkłada szklankę do zlewu. „Co za marnotrawco alkoholu..." – przeszło mi przez myśl. Wyciągnął z lodówki butelkę wódki i bez kieliszków czy chociażby szklanek ruszył w moją stronę.

- Nie rozumiem.

- No coś Ty mała, będziemy pić z butelki.

- Nie żartuj.

- Nie żartuje. Chyba, że znów mam taki głupi wyraz twarzy to przepraszam.

- Ujdzie – śmiałam się.

Dylan pokręcił przecząco głową i od razu przechylił alkohol. Widziałam, że wziął kilka solidnych łyków, choć na jego twarzy nie pojawił się grymas niesmaku.

- Twoja kolej – powiedział i podał mi trunek. Po butelce spływały krople wody. Była zimna, z pewnością chłodziła się dobre kilka godzin. Miała ostry zapach, także mój żołądek zrobił fikołka. Nie zwlekając dłużej, przychyliłam szkło i wzięłam kilka łyków. Poczułam, jak moje gardło się rozpala, niemal płonie.

- Weszło?

- Jasne.

- Mówisz, że jesteś wprawiona w tego rodzaju patologię – zaśmiał się i zabrał mi z rąk alkohol.

- Nie tylko ja, jak się okazuje.

- Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej – znów się napił.

- Zaskoczyłeś mnie.

- Czym? Piciem z butelki?

- Od dawna się tak nie bawiłam.

- Na Twoich imprezach się tak nie pije?

- Od dawna na żadnej nie byłam.

- Podobno możesz wyjechać ze wsi, ale wieś z Ciebie nigdy.

- To miało mnie obrazić?

- Nie wiem. A obraziło?

- Nie.

- No właśnie.

- Włącz muzykę – wypaliłam nagle, biorąc do ręki butelkę.

- Możesz włączyć ją sama, pilot leży na stole.

- Jestem tu gościem.

- Ale masz moje pozwolenie.

- Mam je gdzieś, chcę byś Ty ją włączył.

- Jesteś okropna.

- Zdaje Ci się, bo za mało wypiłeś.

- Nie, zawsze taka jesteś.

- W sumie masz rację – wzruszyłam ramionami i ponownie się napiłam. Moje gardło w dalszym ciągu płonęło, wódkę zaczęła rozgrzewać mnie od środka. Nie lubiłam tego uczucia.

Patrzyłam na Dylana, który siedział i przerzucał kanał po kanale, zupełnie, jakby kilka godzin temu ktoś zamontował mu kablówkę, a on nie zapamiętał jeszcze, co gdzie leciało. Przypominał przy tym nieporadne dziecko, choć dziecka byłoby mi żal, a on mnie jedynie bawił.

- Miałeś rację, mogłam zrobić to sama.

- O co Ci chodzi?

- Robisz to tak wolno, jakbyś cofnął się w rozwoju.

- Po prostu nie oglądam telewizji.

- Zostaw to, połączę telefon z telewizorem i włączę You Tube.

- Nie musisz tego robić, możesz go włączyć przez pilota.

- Ale nie lubię tak pisać na tv.

Przewrócił oczami.

- Daj mi to – zabrał mi wódkę i kątem oka dostrzegłam, że się napił.

- A to niby ja byłam wieś... - wyszeptałam w tym samym czasie wyszukując „Gazirovka – Black".

Dylan chwilę milczał, przysłuchując się piosence. Wyraz jego twarzy nabrał powagi, gdyż wyglądał jakby wszystkie inne myśli opuściły jego umysł, a każda szara komórka rozpoczęła pracę na pełnych obrotach, by on w skupieniu mógł wysłuchać utworu. To był komiczny widok, ciężko było mi powstrzymać śmiech. Nie odrywając od niego wzroku, pochwyciłam butelkę i zrobiłam dwa szybkie łyki.

- Nie słyszałem tego.

- Jakoś mnie to nie dziwi.

- To po rosyjsku?

- Yep. Ale posłuchaj jaki świetny bit.

- Tekst też ma świetny.

- Skąd znasz... a są tu napisy.

- Dokładnie. Nigdy ich nie widziałaś?

- Jakoś nie zwracałam na nie uwagi.

- Słuchasz takiej muzyki?

- To znaczy jakiej?

- Nie wiem, to rap?

- Sądzę, że można to nazwać rapem. Nie wiem, po prostu mi się spodobało. Wpada bardzo w ucho – odparłam i wstałam z sofy. – Idę po jakieś jedzenie.

- Mogę coś przygotować – zaoferował się szybko.

Dylan

Gdy wstała, piosenka stała się tłem, bo całą moją uwagę pochłonęło jej zgrabne ciało. Nie potrafiłem odwrócić od niej oczu. W swoich ruchach miała coś niezwykłego, poruszała się jak prawdziwa modelka, każdy jej ruch przyciągał spojrzenia. Obserwowanie jej zawsze było ciekawym doświadczeniem. Wciąż dostrzegałem coraz to nowe rzeczy.

Kiedy spotkałem ją po raz pierwszy w studiu, na pierwszy plan wysunęło się chłodne i dumne spojrzenie szaro-niebieskich oczu. Dosłownie czułem się oczarowany jej spojrzeniem, kompletnie mnie rozbroiło. Następnym razem to uśmiech skradł mi serce. Był tak radosny i promienny, że zapragnąłem, by to do mnie uśmiechała się w ten wyjątkowy sposób. Później to ciało o idealnych proporcjach. Danielle nie była wieszakiem na ubrania, a piękną, szczupłą kobietą. Nie było w niej rzeczy, która nie przyciągałaby mnie do niej. Wszystko w tej dziewczynie było, jak magnes, jak siła, która bezustannie pochłaniała i pragnęła więcej. A ja ciągle byłem jej ciekaw i w miarę czasu, mój apetyt rósł. Zaczynałem chcieć poznawać ją całą, jeszcze bardziej, jeszcze głębiej.

- Nie, dziękuje – powiedziała otwierając lodówkę. – Nie patrz tak na mnie.

- Skąd wiesz, że patrzę? – byłem zaskoczony.

- Czuje na sobie Twój wzrok, jest zbyt intensywny.

- Rozpala Cię, Nel?

- Nie, ale powoli przeraża.

Zaśmiałem się.

- Lubię na Ciebie patrzeć. Jesteś piękną kobietą – odparłem spokojnym głosem.

Nie spojrzała na mnie, jedynie znieruchomiała i usłyszałem jak zrobiła głęboki wdech.

- Miło mi to słyszeć. – powiedziała ciszej niż zwykle, przez to zabrzmiało to nad wyraz łagodnie. - Dziękuje – wyobraziłem sobie jej nieśmiały uśmiech i zaróżowione policzki.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Szukasz czegoś?

- Szczęścia – moje pytanie musiało przywrócić jej pełen rytm, bo ton głosu znów zawierał nutkę chłodu i arogancji, a ona sama zaczęła przesuwać coś między półkami.

- Tu jestem.

Danielle

Każdorazowy komplement z ust O'briena wywoływał rumieńce na mojej twarzy. Jego pochlebstwa często mnie onieśmielały, choć dawniej nie reagowałam na nie, jak dziś. Były drobną, prawie nic nie znaczącą uprzejmością. Jednak, kiedy mówił to Dylan, tekst „Jesteś piękna." nabierał prawdziwej magii. Zwłaszcza, gdy nie czułam się piękna, jak teraz, gdzie cały makijaż się wchłonął i pozostały jedynie ładnie wytuszowane rzęsy i podkreślone brwi. Wszystkie inne niedoskonałości doskonale prezentowały się w sztucznym świetle mieszkania.

- Myślałam, że szczęście to spokój, a nie jakieś marudy – zaśmiałam się.

- Szkoda, bo już myślałem, że byłaś taką suką tylko na pokaz, a nie na serio.

- Palant z Ciebie O'brien – odparłam i wyjęłam pudełko czekoladowych lodów. – Chwal Pana, że wiem czym jest dystans.

- To chyba Twój kolejny plus.

- A co prowadzisz jakiś zeszyt plusów i minusów? – otworzyłam pierwszą lepszą szufladę i wzięłam z niej łyżeczkę.

- Tak. Jest w nim jedynie Twoje imię.

- Słodki palant z Ciebie czasem – powiedziałam i usiadłam na swoje miejsce.

- To komplement czy obelga?

- Możesz sobie wybrać – wbiłam łyżeczkę w lody, które niestety były solidnie zamrożone i wydziobałam dosłownie mały kawałeczek.

- Nie rozumiem, jak można wkurwiać kogoś tak bardzo.

- Wkurwiam Cię?

- Na potęgę.

- Kocham to – uśmiechnęłam się dumnie. – Lubię w Tobie to, że jesteś taki uroczy. Zastanawia mnie, co trzeba zrobić by wkurzyć Cię na tyle, byś przestał mi słodzić.

Wybuchnął śmiechem.

- Nie rozumiem. Podoba Ci się to, ale nie chcesz tego?

- Chce, jestem jedynie ciekawa.

- Kobiety są szalone. Nigdy ich nie zrozumiem.

- Nie musisz. Bądź taki zawsze.

- Dzięki za radę. Mogę Ci jakąś dać?

- Pewnie.

- Czasem możesz być po prostu miła.

- No i czasem jestem miła.

- To chyba mijam się z Twoją dobrą stroną.

- Nie przesadzaj, Dylan.

Uśmiechnął się delikatnie i nie mówił już nic. Wiedziałam, że miał trochę słuszności, ale nie lubiłam przyznawać nikomu racji. Rzeczywiście bywałam chwilami zanadto wredna, lecz nie zawsze udawało mi się nad tym panować. Miałam ciężki charakter, bardzo oporny na zmiany proponowane przez środowisko. Często upływało dużo czasu, zanim sama doszłam do wniosków i wcieliłam różne zmiany w życie. Chciałam być dla Dylana lepszą wersją siebie, ale walka przeciwko sobie była naprawdę trudna. Według mnie, zmiany, jakiekolwiek by nie były, zawsze przynosiły ograniczenia – większe lub drobne – ale zawsze jakieś.

W tym momencie w mojej głowie zapalała się czerwona lampka, a wielki neon z napisem „ograniczenia" momentalnie przywoływał obraz matki. To ona była zwolennikiem zasad, a raczej nakazów i zakazów. Była uparta, nie respektowała innej racji poza swoją, dlatego między rodzicami dochodziło do wielu kłótni z tego powodu, które w głównej mierze nakręcała mama. Miała w sobie coś takiego, że nie potrafiła odpuścić, tylko zawsze do końca drążyła, nawet gdy mówiła za dużo. Mama nie tłumaczyła, a oświadczała swoją wymyślną wolę i oczekiwała spełnienia. Często musiałam dochodzić do pewnych wniosków sama lub z pomocą ojca, który kilka lat temu, nie miał jeszcze tyle wolnego czasu. To kształtowało moją indywidualną osobowość, sposób postrzegania świata i kreowało mały światopogląd.

Mimo wszystko w wielu sprawach nie potrafiłam dać za wygraną, a rozmowy ze mną bywały uciążliwe. Podświadomie, czułam że to wszystko miało swoje źródła jeszcze w czasach dzieciństwa, a jakbym nie próbowała się zaprzeć, tak trudno walczyło się z własną naturą. Byłam skomplikowana, wielu rzeczy nie rozumiałam, a nawet nie starałam się zrozumieć. Wszystko musiałam przyjmować stopniowo i dochodzi do tego sama. Inaczej w zwykłej rozmowie upatrywałam atak i nieświadomie wywoływałam kłótnie.

- Od kiedy Cię poznałem jesteś tak samo wredna i niemiła.

- Czuję, że to nie zmieni się szybko, głuptasie.

- Może to i lepiej...

- Dlaczego?

- Zawsze mówiłem, że jesteś wyjątkowa.

- To banały.

- Nieprawda – oburzył się.

- Tak. Faceci zawsze to mówią. Chyba mają to zakodowane i po prostu w koło powtarzają.

Zaśmiał się.

- Wyolbrzymiasz, Nel.

- Jasne, ale mniejsza w to. Nie zrozumiesz, bo jesteś facetem.

- To sprawia, że jestem jakiś gorszy?

- W pewnym sensie tak... - zachichotałam.

- Nawet tego nie komentuje.

- Ach, nie musisz.

Zmroził mnie wzorkiem i wziął wódkę, którą zaraz wypił. Mimo upływu kilku minut, widok Dylana pijącego bezpośrednio z butelki był dziwny, wręcz przez chwilę pomyślałam, że go wyśniłam. To była niecodzienna sytuacja, cała nasza relacja była niecodzienna. Jeszcze kilka miesięcy temu oglądałam go na Netflixie, a teraz ten sam facet był tu i teraz ze mną, i upijał się wódką, jak zwykły licealista. Dodatkowo prawił mi komplementy i znosił kaprysy. To wszystko było niepojętne.

- Nie sądziłam, że dojdzie do tego.

- Przecież jeszcze do niczego nie doszło – uśmiechnął się szelmowsko.

- Głupek – przewróciłam oczami. – I nie dojdzie.

- No dobrze, ale nie wiem o czym mówisz.

- Ty nigdy nic nie wiesz – w odpowiedzi dostałam jego słodkie dołeczki. Wiedziałam, że nie miał już siły komentować moich docinek, dlatego posłałam mu przepraszający, niewinny uśmiech.

- Jak wyglądają Twoje imprezy?

- Zwyczajnie. Z reguły są to klasyczne domówki z alkoholem i trawką.

- Palisz?

- Zioło? – skinął głową – Nie. Nigdy nie próbowałam i jakoś niespecjalnie mnie do tego ciągnie. A Ty?

Dylan

To było dobre pytanie, choć nie chciałem wcale na nie odpowiadać. Palenie zioła było jedną z głupszych rzeczy w moim życiu, chwalenie się tym nie należało do moich ulubionych rzeczy. Wolałem wyrzucić to z głowy, ale niestety nie da się cofać czasu.

- Tak.

Danielle uniosła brwi zaskoczona.

- Serio?

- Yeah... To tylko kilka razy, chyba ze dwa. Już dawno – jeśli słowo dawno zaliczało się do kilku imprez wstecz u Poseya to było dawno.

- Dlaczego już odpuszczasz?

- W sumie to bez większego powodu, nie kręci mnie to chyba tak bardzo.

Rzuciłem zioło po tym, jak wkręciła mi się jakaś chora faza i serial wymieszał się z rzeczywistością. To było tak samo pojebane, jak straszne. W konsekwencji całą imprezę zwracałem się do ekipy imionami z serialu i ciągle mówiłem do Poseya, by zamienił się w wilka. Każdy musiał mówić do mnie Stiles, inaczej nie reagowałem. Teraz to wydaje się zabawne, ale wtedy... Jak myślałem, że te wszystkie stwory istniały naprawdę to nie wiedziałem, gdzie uciekać. Chore twory...

Danielle

- Na początku liceum chodziłam na więcej imprez. Moim gronem znajomych była niemal cała szkoła. Gdzie się nie obróciłam, ktoś zapraszał mnie na domówkę. To były świetne czasy, wiesz ciągła zabawa, picie. Angażowałam się w życie szkoły, jak tylko mogłam. Lubiłam to, bo zawsze byłam w centrum uwagi i wiele rzeczy uchodziło mi na sucho, ponieważ dyrektor bardzo mnie lubił.

- Łączyłaś szalone imprezy z nauką?

- Nie tak pilną, jak kujony, ale tak. Chodziłam na jakieś badziewne zajęcia ze śpiewu i treningi cheerleaderek.

- Kogo dopingowałaś?

- Szkolną drużynę koszykarską.

- Chciałbym to zobaczyć. Dlaczego przestałaś?

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Jeśli tylko wspomnę o Zacu możemy wkroczyć na temat o „ex", a był to jeden z najgorszych tematów do przerobienia. Zawsze tworzył nieprzyjemną atmosferę, bardzo niekomfortową. W moim przypadku często wywoływał stos depresyjnych myśli i nawał wspomnień, z którymi nie umiałam się jeszcze do końca mierzyć.

- Tak wyszło... - powiedziałam wymijająco i od razu napiłam się wódki. Miałam nadzieję, że i tego Dylan nie będzie chciał drążyć.

- Twoje przyjaciółki były z Tobą razem w drużynie?

- Tak. Razem chodziłyśmy na imprezy, wszędzie.

Później znikałam na nich i nawalona pieprzyłam się z Zaciem gdzie tylko się dało. To był stały element wieczoru – alkohol i seks – nierozłączna całość. Ile razy nie poszłam na imprezę z dziewczynami i był tam Zac czy z samym Zaciem, to zawsze wyglądało tak samo. W tej chwili było mi wstyd na myśl o tamtych czasach, jakkolwiek dobre one nie były, miały też wiele minusów. Cotygodniowe domówki, wieczory poza domem, byłam na wszystkich meczach koszykówki, w których grał Zac – razem tworzyliśmy stereotypową, licealną parę – każdy nas znał, popularność na całą szkołę. To, co kiedyś miało dla mnie wartość dziś nie znaczyło już nic. Imprezy lubiłam w dalszym ciągu, ale w odpowiednich odstępach czasowych; z drużyny zrezygnowałam na zawsze, inaczej musiałabym oglądać Zaca, co tydzień na meczach, a tego bym nie zniosła; a popularności nigdy nie lubiłam, bo poza zaproszeniami na domówki nie przynosiła nic dobrego. Po naszym rozstaniu upadł klasyczny szkolny schemacik.

- A Ty? Twoje imprezy chyba nie skończyły się w czasach szkolnych? – zapytałam, uprzedzając Dylana.

- No nie. Razem z ekipą z planu, co jakiś czas organizujmy, coś równie patologicznego, jak Twoje domówki. To dobry sposób, by trochę odetchnąć, oderwać się od życia.

- W pewnym sensie tak.

- Imprezy, jak każde inne. Alkohol, muzyka, trawka, nic specjalnego. Zabiorę Cię kiedyś na taką.

- Tam też pijecie z butelki? – śmiałam się.

- Zdarzają się i tacy – zawtórował mi. – Poznasz Tylera, to zobaczysz, co to znaczy nie znać umiaru i granic w niczym.

- Chodzi Ci o Poseya?

- Dokładnie.

- No dlaczego, nie? Chętnie go poznam.

Dylan spojrzał na mnie z ukosa.

- Co to ma znaczyć?

- Dokładnie to, co powiedziałam.

- Nie, nie... - zabrał mi butelkę i odstawił na stolik. Jednym ruchem dłoni pchnął mnie leciutko do tyłu, także leżałam na kanapie, a on był nade mną. Spoglądał mi głęboko w oczy, intensywniej niż wcześniej, gdy obserwował jak szłam. – Jesteś tylko moja, wiesz? – patrzyłam na niego nie mówiąc nic. – Posey to frajer.

- Jesteś zazdrosny, Dylan?

- Może trochę.

- Niepotrzebnie. Lubię tylko Ciebie – pocałowałam go szybko i czule, także zanim zareagował minęło kilka sekund.

- Jednak nigdzie nie idziemy – zaśmiał się.

***

Siedzieliśmy następną godzinę i rozmawialiśmy pijąc już drugą butelkę wódki. Nie czułam się pijana, jedynie trochę wstawiona. Alkohol poprawił mi nastrój, choć w dużej mierze zrobił to Dylan. Czas przy nim upływał szybko i przyjemnie, aż trudno było mi wyobrazić sobie kolejną rozłąkę z nim. Im bardziej go poznawałam, tym bardziej wiedziałam, że to nie była zwykła znajomość. Czułam, że o też tak myślał. Widziałam to w jego oczach, zawsze miał w nich taki piękny błysk, gdy nasze spojrzenia krzyżowały się. Nie chciałam odwracać wtedy oczu, coś mnie przyciągało do niego niczym magnes. To było niesamowite, pierwszy raz w życiu czułam, że to co robiłam było naprawdę właściwe.

- Zaprosisz mnie do tańca? – spytałam nieco cichy głosem.

- Jasne – powiedział i od razu wstał z sofy. Wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja podałam mu rękę. Złożył na niej drobny pocałunek i posłał mi czarujący uśmiech. – Zatańczysz ze mną?

- Chętnie – moje usta samodzielnie stworzyły szeroki uśmiech.

Zanim Dylan wykonał ruch, w głośnikach usłyszałam dobrze znany głos Rihanny, która rozpoczynała jedną ze swoich najpiękniejszych piosenek – „Diamonds". Sekundę później chłopak przyciągnął mnie powoli do siebie i objął. Bez wahania założyłam mu ręce na szyi, a głowę delikatnie oparłam na ramieniu. Westchnęłam i poczułam dobrze znany zapach Dylana, który od samego początku kojarzył mi się z ciepłem i bezpieczeństwem. Nasza bliskość jedynie spotęgowała te uczucie. Sekundy mijały, a ja czułam, że stres dnia, wszystkie złe emocje opuszczają mnie do końca. Byłam tylko ja i on, nic poza tym. To napełniało moje serce spokojem, gorącym żarem, wręcz nadzieją na więcej.

W momencie, gdy Dylan odsunął się ode mnie, byłam rozmarzona i lekko rozkojarzona. Z przymrużonymi oczami patrzyłam i czekałam na ruch, którym okazał się gwałtowny pocałunek. Tym bardziej wybił mnie on z rytmu piosenki, gdyż usta miał zachłanne i spragnione, i od razu wsunął swój język między mój. Zajęczałam cicho, a prawą rękę, którą go obejmowałam, wsadziłam we włosy mocno je ściskając. Dylan zrobił krok w moją stronę, ja odruchowo się cofnęłam i wtedy zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się lekko, a on objął mnie energicznie, ponownie przyciągając do siebie. Dłonie Dylana gładziły mnie po plecach skutecznie omijając pośladki. Byłam bierna wobec niego, gdyż w mojej głowie rozpoczęła się wielka alkoholowa karuzela. Starałam się oddać jego pożądliwy pocałunek choć w jednym stopniu, ale to wydawało się coraz trudniejsze. Wszystko wirowało mi przed oczami.

- Nie mogę, Dylan... - oderwałam się od niego i skrzywiłam.

- Robię coś nie tak? Przepraszam, myślałem że nie masz nic przeciwko – głos miał zasmucony.

- Nie, wszystko w porządku. Kręci mi się w głowie, musze nie wiem... - przerwałam rozglądając się po mieszkaniu – usiąść.

Dylan odetchnął z ulgą.

- O Boże, pewnie. Pomóc Ci? – wyciągnął rękę w moim kierunku, a ja od razu podałam mu ją.

- Dziękuje.

- Przynieść Ci wody? Chyba, że chcesz wyjść na balkon na świeże powietrze? – Dylan miał zatroskany uśmiech.

- Nie, woda wystarczy.

Zaczynałam czuć okropny wpływ wódki. Karuzela w mojej głowie nie ustawała, a jedynie zwiększała obroty. Było mi niedobrze, jak nigdy dotąd po wódce.

- Proszę – wzięłam szklankę i napiłam się chłodnej, niegazowanej wody. Zrobiło mi się minimalnie lepiej.

- Wódka to ukryte zło.

- Owszem – zaśmiał się. – Chcesz się położyć?

- Dobry pomysł – odstawiłam szklankę na stół, a Dylan podszedł do mnie i wziął mnie na ręce. – O Jezu... Nie trzeba, poradzę sobie sama.

- To nie problem.

Wtuliłam się na kilka sekund w ciało Dylana i na chwilę zapomniałam, że wszystko we mnie chciało umierać. Czułam się w jego ramionach, jak mała, bezbronna dziewczynka. Nie chciałam ich opuszczać.

-Ale zostaniesz ze mną? – zapytałam, gdy delikatnie kładł mnie na łóżku.

- Oczywiście, Nel. Tylko się przebiorę.

Zniknął za drzwiami łazienki zostawiając mnie samą. Ostatkiem sił zdjęłam jeansy i wtargałam się pod kołdrę. Okryłam się nią po brzegi i zamknęłam oczy dosłownie na sekundę.

---------------------------------------------------

Przepraszam, że tak długo!     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro