VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Danielle

Impreza. To z pewnością była impreza. Pomieszczenie było stosunkowo duże, jak na salon, ale bardzo słabo oświetlone i zatłoczone. Ludzie tańczyli nienaturalnie blisko siebie zbici w drobne grupki. Rozejrzałam się wokół siebie, nie potrafiłam nikogo rozpoznać. Zdawało mi się, że nikt nawet mnie nie zauważał, ponieważ raz po raz ktoś mnie szturchał. To nie było przyjemne, chciałam dokądś pójść, byle wyjść poza tłum. Kręciło mi się w głowie od dziwnego zapachu, który unosił się w powietrzu. Nie potrafiłam określić go jednym słowem, był nieporównywalny. Miałam wrażenie, że wszystko wiruje, bo ludzie stali się plamą różnorodnych barw i wszystko straciło swój pierwotny kształt. Widziałam jedynie rozmazane kontury, światła dyskoteki. Próbowałam wyostrzyć spojrzenie, ruszyć się – na próżno.

To był prawdziwy obłęd. Utknęłam w centrum parkietu, stałam się cieniem, materią, której nikt nie dostrzegał. Ludzie miotali mną na wszystkie strony, a ja stałam biernie pozwalając na to wszystko. Ich twarze, zmieszane ze sobą nie wykazywały emocji. Zdawało mi się, że mijają wieki, gdy ja stoję, oni tańczą, a impreza bezustannie trwa. Poczułam panikę i strach, i wtedy pojawił się zastrzyk adrenaliny, który pozwolił mi wyrwać się z tego letargu. Tknięta nim zaczęłam przepychać się między ludźmi nie mówiąc „przepraszam" ani innych słów grzecznościowych. Chciałam wyjść, biec daleko stąd. Bałam się, że gdy upadnę wszyscy mnie zdeptają, a zabawa nie znajdzie nigdy końca.

- Danielle? – nagle usłyszałam swoje imię i pierwszy raz w życiu zabrzmiało to niczym zbawienie.

- Kto? Tutaj jestem!

Mimo tego że nie rozpoznałam głosu, w jakiś sposób poczułam ulgę. Miałam nadzieję, że w końcu zjawił się ktoś, kto pomoże mi wyjść na zewnątrz i wyjaśni, co tu się dzieje. To miejsce było niczym surrealistyczne odbicie świata. Czułam się jak w zamknięciu, ograniczona przestrzeń, prawdziwy labirynt. Powietrze było ciężkie, panował tu zaduch. Nigdzie nie było okien ani drzwi, przynajmniej żadnego nie widziałam. Zupełnie, jakby czas dla tego miejsca nie istniał.

- Zac?

- Nel, wszędzie Cię szukałem.

Rozchyliłam z zaskoczenia usta. Spodziewałam się każdego; dziewczyn, Chloe, Chrisa czy nawet mojej mamy, ale nigdy Zaca! To było większe zaskoczenie niż to, że święty Mikołaj naprawdę nie istnieje. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Mnie?

- Ciebie, skarbie.

Uniosłam brwi do góry, wszystko we mnie krzyczało, że coś było nie tak. To miejsce wydało mi się jeszcze dziwniejsze niż kilka chwil temu. Czułam, że jego słowa były niewłaściwe, nieodpowiednie. Nie powinien ich wypowiadać. Wiedziałam, że z jakiś powodów były złe, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie dokładnie dlaczego.

- Wszystko w porządku? – zapytał, a ton głosu był zatroskany.

- Nic nie jest w porządku. Chce stąd wyjść.

Zac uśmiechnął się miło, choć dostrzegłam w tym prostym uśmiechu ironię i coś złego. Spojrzał na mnie błękitnymi oczami, pewnie myśląc, że uda mu się mnie udobruchać, ale ja całą sobą czułam, że to było nierzeczywiste. Wzrok nie był ciepły ani przyjazny, a chłodny i złowrogi. Nie ufałam mu. Wzbudzał we mnie strach i odrazę. On nie był tym, który miał prawo tak do mnie mówić. Wiedziałam to.

- Gdzie my jesteśmy?

- To dom Ally, nie pamiętasz? – zbliżył się do mnie i zaczął szeptać mi do ucha – Znalazłem dla nas wolny pokój. Przestaniesz się nudzić, skarbie.

- Odsuń się ode mnie, Zac! – krzyknęłam, ponieważ rozzłościły mnie jego słowa, a adrenalina w dalszym ciągu krążyła w moim ciele. – To koniec, zapomniałeś? Nie ma nas.

- Nie przeszkadzało Ci to wtedy, gdy poszłaś ze mną na górę.

- O czym Ty mówisz? – zmarszczyłam brwi nie wiedząc do czego zmierzał.

- O naszej ostatniej imprezie razem, w pokoju Allyson.

- Nic takiego nie było.

- Jasne. Pieprzyłem Cię na jej łóżku, gdy ten frajer ciągle do Ciebie pisał.

W tym momencie poczułam się tak, jakby ktoś podszedł i spoliczkował mnie w twarz. Mocnym i zdecydowanym ruchem, który w swojej sile potrafił powalić od razu. Byłam skonsternowana i jeszcze bardziej zdenerwowana. Moje ciało ogarnęło ciepło, nie wiedziałam czy powinnam zaprzeczać, choć gdyby tak, to nie byłoby zaprzeczenie, a kłamstwo.

Zagryzłam usta aż zabolało.

- Nie mów tak.

- To znaczy jak? Nie mów czegoś, co brzmi jak prawda, skarbie?

Odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam w bok. Zdałam sobie sprawę, że pomieszczenie, które dotychczas było pełne ludzi stało się puste. Byliśmy tylko ja i Zac. Zrobiło się niebezpiecznie cicho, gdy muzyka przestała grać.

- To nie było tak. Ja... Dylan!

- Panno Campbell, mówię do pani!

- O Jezu... Tak, przepraszam. Słucham? – zamrugałam kilkakrotnie powiekami odpędzając sen.

- To ja pani słucham. Zadałam pytanie dwa razy pod rząd.

- Ja przepraszam...

- Nie przepraszaj. Nie było Cię na pierwszej lekcji, teraz jesteś wyłączona albo gorzej, bezczelnie przesypiasz zajęcia. W ramach kary napiszesz esej dotyczący dzisiejszego tematu. Jeszcze jedna nieodpowiednia sytuacja z Twoim udziałem, a skończysz u dyrektora.

- Oczywiście, rozumiem – poprawiłam się na krześle zwilżając usta.

Kiedy nauczycielka wróciła do wykładu, uczniowie przyglądający się wymianie zdań również wrócili do prywatnych zajęć, które niekoniecznie były notowaniem lub słuchaniem. Jeśli chodziło o mnie to czułam się podwójnie zażenowana – po pierwsze przez sen, po drugie ja nigdy nie spałam na lekcji – obie te rzeczy były tak samo frustrujące. Zdjęłam nakrętkę z długopisu, otworzyłam zeszyt i naśladując innych udawałam, że wszystko skrupulatnie zapisuję. W rzeczywistości byłam roztrzęsiona i zdezorientowana. Nie mogłam skupić się na lekcji, ciągle myślami powracając do sennego koszmaru. Było mi zimno, pragnęłam z całego serca, by dzwonek zadzwonił i ogłosił definitywny koniec lekcji z panią Carson. Ze wstydu nie mogłam patrzeć jej w oczy, ba nie patrzyłam dalej niż zza kartkę zeszytu. To było najgorsze co przydarzyło mi się podczas mojej nauki w liceum.

Starałam się otrząsnąć, zebrać wszystkie myśli i ostatnie siły, by wrócić do sennego koszmaru. Faktem było to, że pierwszy raz od X czasu przyśnił mi się Zac. Sen nie należał do sielskich, był wręcz straszny. Pomijając ludzi „zombie" i trans muzykę grozy nadawała mu krótka rozmowa z Zaciem. To właśnie ona najbardziej mnie przerażała. Nie sądziłam, że podświadomie tak bardzo bałam się tego, co wydarzyło się między nami na tamtej imprezie. Relacja z Dylanem była dla mnie najistotniejszą rzeczą w moim beznadziejnym życiu. Nie mogłam jej zepsuć ani naruszyć. Mimo tego, że w tamtym okresie nic poważnego nas nie łączyło, to nie byłam pewna, jak przyjąłby to Dylan. Wolałam więc by nigdy się o tym nie dowiedział. Wspomniany incydent wywoływał we mnie jeszcze większy wstyd niż spanie na lekcji. Razem z opowieścią o nim, musiałabym powiedzieć wszystkie inne – ale podobne – sytuacje. To był bardzo zły romans, bardzo złe wspomnienia. Jeśli mogłabym coś zmienić, to właśnie to, by nigdy nie doszło do zbliżenia z Zaciem Deanem. To człowiek, który w moim życiu przyciągnął więcej złego niż dobrego. Chciałam o nim zapomnieć, znów przestać myśleć, ale coś ostatnim czasem go do mnie przyciągało. Musiałam być ostrożna, nie mogłam dać się mu sprowokować.

Gdy zadzwonił dzwonek pierwsza podniosłam się z ławki. Wrzuciłam zeszyt i pisak pośpiesznie do torby, i mijając zgrabnie uczniów, opuściłam klasę. Była przerwa na lunch, dlatego od razu udałam się na stołówkę. W sali, jeszcze nie wypełnionej do końca ludźmi odnalazłam Allyson. Stała przy drugim wejściu machając do mnie radośnie. Wysiliłam się na lekki uśmiech i ruszyłam w jej kierunku. Dziewczyna miała na sobie czarne jeansy, które dodatkowo podkreślały jej szczupłe i długie nogi oraz kozaczki na grubym obcasie. U góry beżowy, bawełniany sweterek typu oversize, a na ramieniu torebkę w podobnym odcieniu. Allyson była tak naturalnie piękna i kobieca, że te wszystkie dodatki, które nosiła (torebki, kolczyki czy łańcuszki były zbędne). We wszystkim wyglądała cudownie, śmiałam twierdzić, że nawet worek na śmieci niczego by nie zmienił. Była zawsze idealna i pełna takiej dziecięcej radości. Naprawdę, zazdrościłam jej pogody ducha. Chciałam choć trochę ukraść jej entuzjazmu i beztroski, ale nigdy nie potrafiłam do końca pozbyć się wrodzonej rezerwy.

- Hej, co tam? – zagadała posyłając mi kolejny uśmiech.

- Cześć – wymieniłam z nią szybkiego buziaka. – Szkoda słów.

- Coś się stało?

- Podwójna katastrofa.

- Boże... Chodźmy po coś do jedzenia i opowiesz mi wszystko – wzięła mnie pod rękę i razem wzięłyśmy czerwone tacki, i ustawiłyśmy się w kolejkę.

- Nie czekamy na Lanę?

- Pisała mi, że spóźni się trochę na lunch.

- W porządku. W takim razie słuchaj... Zasnęłam na lekcji pani Carson.

- Żartujesz? – Ally otworzyła szeroko oczy.

- Chciałabym. Nie wiem, jak to się stało. Nigdy w życiu tak nie miałam. Nawet nie pamiętam chwili, kiedy do tego doszło.

- Naprawdę? Miałaś kłopoty?

- Tak. Carson zagroziła mi dyrektorem i zadała karną pracę.

- Przykro mi... Mogłaś powiedzieć, że kiepsko sypiasz albo że źle się dziś czujesz.

- Nawet o tym nie myślałam. Gdy wyrwała mnie ze snu, to byłam maksymalnie zaspana i zmulona. Ledwie zorientowałam się, gdzie byłam. Zrobiło mi się tak głupio, że niewiele brakowało, a wyszłabym stamtąd. To przypał roku!

- Mogło być gorzej – odparła śmiejąc się.

- To jeszcze nie koniec... - wyszeptałam nakładając sobie drugiego naleśnika.

- No proszę Cię...

- Śnił mi się... Sama wiesz kto... Boże to był prawdziwy koszmar.

- Co dokładnie się działo?

- To była jakaś impreza, nie wiem była mega dziwna. Chciałam iść do domu, ale nie mogłam i właśnie wtedy pojawił się Zac. Zaczął coś do mnie mówić, zachowywał się tak, jakbyśmy byli dalej w związku. Posłuchaj, Ally on mówił o tej imprezie u Ciebie, o tym jak wiesz ja i on... A później zaczęłam krzyczeć i zaraz się obudziłam.

- Obrzydliwe, bardzo obrzydliwe.

- To jakiś chory dzień.

- Nie przejmuj się, to jedynie sen.

- Wiem, ale boje się, że popełniam błąd nie mówiąc Dylanowi do końca prawdy. Co o tym sądzisz? – zapytałam biorąc kubek kawy. – To wszystko? Siadamy już?

- Pewnie.

Zajęłyśmy nasz standardowy stolik mniej więcej na uboczu stołówki, także można było prowadzić w miarę okoliczności przyzwoite rozmowy.

- Nie jestem pewna, co powinnaś zrobić. Wiadomo, że szczerość jest najlepsza, ale czy jest sens zakłócać relację takim syfem, jak Zac?

- I tak się o nim dowie.

- Racja – przewróciła oczami. – Sama nie wiem. Może powinnaś wtajemniczyć w to Lanę?

- O Jezu... Wiem, że tak, ale boję się. Nie wiem, co o mnie pomyśli.

- A co ma myśleć? – zmarszczyła brwi.

- Też nie wiem. Mam dość. To głupie.

- Opowiadaj, jak było z panem O'brienem – na dźwięk jego nazwiska na mojej twarzy wymalował się promienny uśmiech. – Oho... masz już te rozanielone oczka i wesolutką minkę. Znam te spojrzenie i wiem, co oznacza.

- Jeszcze nie to, co myślisz. No więc tak... Było cudownie. Naprawdę ten facet to istne złoto, ciasteczko na szczycie innych ciasteczek.

- Przeleciał Cię już, że tak bredzisz? – parsknęła śmiechem.

- Jeszcze nie – pokazałam jej język.

- Okej, widać, że Cię szanuje – nadal się śmiała.

- Wal się. On naprawdę taki jest.

- Taki, to znaczy jaki? Na razie mówisz same banały.

Zmierzyłam ją ostrym wzrokiem, ale nie przejęła się.

- Wczoraj dowiedziałam się trochę o nim. Opowiadał mi o swoich imprezach. Są chyba lepsze niż nasze.

- Są? To on nadal na nie chodzi? Myślałam, że patologiczne melanże to jedynie czas liceum.

- Tak! Mówił coś, że co jakiś czas organizują je ze znajomymi z planu. Palił nawet zioło.

- Niegrzeczny chłopak! – podśmiewała się.

- Ale zioło jest złe – oznajmiłam nagle.

- Picie i palenie też, a jakoś to robisz.

- W sumie tak – zaśmiałam się. – Ale czytałam kiedyś, że faceci, którzy palą mogą mieć problemy w łóżku. A co jeśli on je ma dlatego nie chce uprawiać ze mną seksu?

- Czyli zakładasz, że mu nie staje zamiast myśleć, że facet po prostu Cię szanuje?

- Chyba tak, a co?

- A nic.

- Nic. Myślisz, że mu się nie podobam? Przecież jestem piękna, nie?

- Jasne, kochanie. Jakbym nie wolała facetów, to już dawno bym Cię przeleciała – uśmiechnęła się ciepło kładąc swoją dłoń na mojej.

- To dobrze, ja Ciebie też – ścisnęłam jej rękę i obie parsknęłyśmy śmiechem. – Wiem, że wymyślam. Jestem dziś niewyspana i średnio się czuje. Jeszcze ta praca domowa, to okropne.

- Domyślam się. Masz jeszcze jakieś ciekawe kąski?

- Hm... Piliśmy z butelki, rozumiesz?

- I co upiłaś się przez to?

- Tak, a co?

- Tak myślałam – przewróciła oczami.

- Coś Ty, jestem graczem, jestem zwycięzcą. Trzymałam się póki nie wstałam, a później zaczynałam mieć awaryjne lądowanie i dobre całowanie poszło „papa".

- Ale byliście grzeczni i poza całowaniem nic nie było? – uniosła jedną brew w niepewności.

- Powiem to z wielkim bólem i żalem, ale nie. Choć wcześniej zapowiadało się całkiem fajnie to zadzwonił telefon i wszystko nagle ustało.

- Zaraz, zaraz... Co ustało? Do czego zmierzasz? – pytała i z zainteresowaniem spoglądała w moim kierunku.

- No wiesz... Chciałam...

- Co chciałaś? – spojrzałam na Allyson znacząco, wbijając wzrok głęboko w jej oczy. Próbowałam w jakiś magiczny sposób przekazać jej telepatycznie moje wczorajsze zamiary. – Żartujesz sobie? Nie sugerujesz chyba, że... - otworzyła usta i zaraz je zamknęła.

- Właśnie to sugeruje – spuściłam wzrok nieco zawstydzona i lekko rozbawiona. Odłożyłam sztućce, którymi dotąd kroiłam naleśniki i wzięłam kubek z kawą.

- Cholera, tak nie wolno! Mamy złotą zasadę! – zapiszczała z oburzeniem.

- Wiem i ja jej przestrzegam.

- Jak? – zmarszczyła brwi zdezorientowana – Chyba zapomniałaś mi o czymś wspomnieć, co?

- Może – zachichotałam. – Nie złamałam jej.

- Mów, jak było?

- Co było? – zapytała Lana dosiadając się do nas z tacką pełną zdrowego jedzenia.

Wymieniłam z Allyson porozumiewawcze spojrzenia i odstawiłam kawę na miejsce.

- Co, co? – udałam, że nie wiedziałam, o co chodziło.

- Rozmawiałyście przecież o czymś, tak? Miałam wrażenie, że chciałaś coś powiedzieć, Nel.

- Wydawało Ci się. Co słychać? – próbowałam zmienić szybko temat.

- Dobrze, miło że pytasz. A u Ciebie? Ostatnio mało rozmawiamy, mało o sobie mówisz. Coś się stało?

Westchnęłam zasmucona.

- Jest okej.

- Tylko tyle? Ze wszystkich miesięcy powiesz jedynie „Jest okej"? Dlaczego się od nas odsuwasz?

- Nie odsuwam.

- Nieprawda, robisz to cały czas. Nie mogę już tego znieść. Martwię się o Ciebie, a Ty nawet nie raczysz opowiedzieć co słychać. To takie trudne? Szczerość stała się dla Ciebie problemem?

- Jasne, że nie. Nie pomyślałaś, że za bardzo naciskasz?

- Nie sądzę – odparła stanowczo.

- Jak zawsze – przewróciłam oczami.

- Nie odwracaj winy na mnie. O swoim tajemniczym chłopaku nadal nic nie powiesz? – ton jej głosu stał się ostrzejszy.

- Gdybyś nie była taka wścibska może już dawno byś wiedziała?

- Może on to fikcja i nadal pieprzysz się z tym palantem Zaciem?

Zaskoczyła mnie swoboda z jaką wypowiedziała te obrzydliwe i nieprzyjemne słowa. To był cios poniżej pasa i Lana doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Na kilka sekund zaniemówiłam. Zraniła mnie i zdenerwowała jednocześnie, także nie wiedziałam do końca, co odpowiedzieć. Zerknęłam na Allyson, która podobnie jak ja, patrzyła zdziwiona.

- Jesteś suką. Gorszą niż cała ta szkoła razem wzięta – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Ręce zaczęły mi drżeć z nerwów.

- Musiałabym być gorsza niż Ty.

Wszystko we mnie pulsowało, dosłownie krew wrzała, jak ogień rozgrzany do granic możliwości. Nie mogłam uwierzyć, że to działo się naprawdę. Nigdy nie mówiłyśmy do siebie w tak podły i brutalny sposób. Zdawało mi się, że obie straciłyśmy kontrolę nad sytuacją. Byłam rozgniewana i urażona, pragnęłam by moje słowa dotknęły ją równie mocno, a nawet bardziej. Musiałam powiedzieć coś, co ją zaboli, dobije.

- Dziewczyny, dość! – wrzasnęła Allyson i obie naraz przeniosłyśmy na nią wzrok. – Przesadzacie.

Zrobiłam głęboki wdech, jeden, drugi. Emocje nie opadły, nadal byłam wściekła. Działając pod ich wpływem, wyjęłam pośpiesznie z torebki telefon. Znów szukałam w galerii zdjęcia z Dylan i znów przypomniałam sobie, że żadnego nie miałam. Podjudzona niezadowoleniem, nerwowo wstukiwałam frazę „Dylan O'brien" w Google.

- Proszę, to on – powiedziałam i rzuciłam telefonem w stronę Lany.

Dziewczyna podniosła go i chwile sunęła palcem po ekranie. Na twarzy widziałam zmieszanie, niepewność.

- Przecież to ten aktor, ten co był na planie tego serialu.

- Wiem.

- No właśnie. Po co mi go pokazujesz?

- Chciałaś zobaczyć tego faceta, z którym pisze i się spotykam. To on. Masz go przed oczami.

- Nie wierzę... - pokręciła głową.

- Rób, co chcesz – odparłam podnosząc się z krzesła. – Smacznego. Wychodzę – wzięłam torebkę i telefon z dłoni Lany.

- Mamy jeszcze lekcje – wyszeptała Lana.

- Ty masz, ja już nie. Cześć Wam.

Ledwie odeszłam, a głos zabrała Allyson. Strzępki rozmowy, które zdążyłam usłyszeć sugerowały dezaprobatę wobec naszej kłótni, a szczególnie zachowania Lany. Byłam ciekawa jej odpowiedzi, ale niestety nie udało mi się jej usłyszeć. Wnioskowałam, że była zażenowana całą tą sytuacją i mimo tego że nie powiedziałam czegoś tak przykrego, jak ona, również była zasmucona. Czułam się podobnie, z wyjątkiem wstydu. Nie było mi głupio, nie ja byłam prowokatorką kłótni. Miałam żal zarówno do niej i siebie. Gdybym od początku mówiła o wszystkim dziewczynom nie byłoby takich problemów. A tymczasem stało się coś, na co zanosiło się od dawna. Powinnam była się spodziewać, że tak to się skończy. Byłam samolubna, lubiłam mieć go tylko dla siebie zapominając, że on nie należał jedynie do mnie. Przede wszystkim popełniłam błąd myśląc, że nie mogłam ufać przyjaciółkom. Zawsze miałam w nich wsparcie, pomoc, złote rady i pozbawiłam się tego na własne życzenie. Zamknęłam się na nie, a konkretnie na Lanę. Gdzieś podświadomie bałam się tego, co może pomyśleć o mnie taka formalistka, jak ona. Nie powinnam nigdy w żadną z nich zwątpić. Dlatego wiedziałam, że to, co dziś się wydarzyło było konsekwencją mojego nieprzemyślanego zachowania. Tym samym stało się okolicznością usprawiedliwiającą Lanę.

Myślałam o tym wszystkim idąc wzdłuż korytarza prosto do szkolnej szafki. W spotykanych osobach rzadko rozpoznawałam znajome twarze. Prawdopodobnie były to najmłodsze klasy, ponieważ większość ludzi z mojego i poprzedniego rocznika znałam choćby z widzenia. Cieszyło mnie to, nie miałam ochoty z nikim dziś już rozmawiać. Marzyłam o łóżku, kubku czekolady i lodach. W myślach wyobrażałam sobie popołudnie w pokoju, przed telewizorem z MTV. Potrzebowałam trochę samotności, czasu tylko dla siebie. W dalszym ciągu byłam roztrzęsiona i nie czułam się najlepiej przez kiepską podróż oraz małą ilość snu. Odłożyłam zbędne podręczniki do szafki i od razu wyszłam ze szkoły.

Na zewnątrz przypomniałam sobie, że byłam dziś bez auta. Czekała mnie podróż metrem lub taksówką. Sama nie wiedziałam, co było gorsze. Westchnęłam ciężko. Zdecydowałam się wrócić metrem, ponieważ nie musiałabym znosić towarzystwa starego taksówkarza i stać godzinę w samym korku. Nie miałam humoru na udawane uprzejmości, dlatego wolałam się nieco odizolować, o ile można to zrobić w metrze pełnym ludzi.

Niespodziewanie usłyszałam klakson i odruchowo odwróciłam się za siebie. Tuż przy chodniku zatrzymało się czarne Audi. Nie musiałam czekać, aż szyba, którą spuszczał kierowca opadnie do końca, by poznać właściciela samochodu.

Zac Dean.

To było tak, jakby ktoś ponownie strzelił mnie w twarz, tylko tym razem z drugiej strony. Nie wiedziałam czy to działanie, którego celem było zachowanie równowagi w przyrodzie czy zwykły zbieg wszystkich możliwych złych okoliczności. Jedno było pewne, spotkanie Zaca dwa razy w ciągu dnia – czy to na jawie lub we śnie – było stanowczo wielką przesadą.

- Szukasz podwózki? – zapytał uśmiechając się arogancko.

Przewróciłam oczami. On zawsze pozostanie takim samym palantem zatrzymanym w rozwoju, jak kiedyś.

- Nie.

- Znów tatuś pożyczył autko? – drwił.

- Nie Twoja sprawa, Zac. Odpuść sobie tą głupią gadkę.

- Pytam poważnie, mała.

- Poważnie mówię byś się odwalił.

- Może jednak? To tylko kilka minut i będziesz w domu. Pamiętam jeszcze wszystkie skróty.

- Obejdzie się, cześć.

Jeszcze kilka sekund stał, po czym odjechał z piskiem opon. Odetchnęłam, wdzięczna światu, że miałam go z głowy. Brzydził mnie jego widok, a tym bardziej rozmowa. To był facet dno, a ja spadałam na owe dno razem z nim. Nie chciałam wracać do tamtych czasów, wspominać ich, myśleć na nowo o nim. Był przeszłością, końcem, zamkniętą księgą i rysą na moim krótkim życiorysie. Musiałam pamiętać o tym, co miałam teraz.

***

Siedząc w metrze napisałam do Dylana.

Ja: Jak mija Ci dzień?

Dylan: W biegu, ale do przodu. A Twój?

Ja: Bardzo źle, jestem wykończona, a przecież jeszcze się nie skończył.

Dylan: Coś się stało, mała?

Ja: Dużo. Spałam na lekcji i dostałam za to karny esej. Później pokłóciłam się z Laną, ale to jest temat na dłuższą rozmowę. Wracam właśnie do domu.

Dylan: Serio? Spałaś na lekcji? Haha

Dylan: Mogę zadzwonić po pracy. Znów zrywasz się z lekcji? Nie zaspałaś dziś przypadkiem na dwie pierwsze?

Ja: Tak było. Nie mam ochoty tu być, wszystko wyprowadza mnie z równowagi bardziej niż zwykle. Mam dość.

Dylan: Przykro mi, że masz zły dzień, ale to głupie wyjście.

Ja: Wiem...

Ja: Wkurwia mnie Zac.

Zanim ogarnęłam, co napisałam, wiadomość była już wysłana. To był naprawdę zły dzień, a jeszcze trwał! Ile bym dała, by dobiegł końca, zniknął. Najlepiej sama bym zniknęła, wyniosła się daleko stąd, może nawet na inną planetę. Moje ostatnie siły powoli się kończyły, a ciągle coś dokładało mi problemów.

Dylan: Dlaczego? Skrzywdził Cię?

Tak, żeby to raz." – pomyślałam, ale nie próbowałam nawet tego napisać. Szukałam odpowiedniej odpowiedzi, ale jej nie znalazłam. Postanawiam powiedzieć wszystko zgodnie z prawdą.

Ja: Nie, jedynie zirytował. Proponował mi podwózkę do domu i mówił w ten swój głupi, prostacki sposób. Nienawidzę go. Nie wiem, jak kiedykolwiek mogło mnie coś łączyć z tym człowiekiem.

Dylan: Wytrwały haha

Ja: To nie jest zabawne.

Dylan: Trochę, ale odpuści gdy wszyscy się o nas dowiedzą.

Zrobiło mi się cieplej na sercu, gdy to napisał. Myśl, że chciał wyjawić światu prawdę jednocześnie ekscytowała mnie i przerażała, choć wiedziałam, że taka decyzja była nieunikniona. Bałam się życia po „ujawnieniu", ale głęboko w sobie, pragnęłam go coraz bardziej. Ciągłe tajemnice i ukrywanie z czasem stawało się męczące i nie do zniesienia.

Ja: Oby.

Dylan: Opowiesz mi o nim coś więcej?

O nie, nie, nie... Stało się to, czego obawiałam się najbardziej. Rozmowa o ex zawsze była tą okropną stroną budowania poważnych relacji. Taka sztuczna, niekomfortowa, nigdy do końca nie wiadomo, co warto powiedzieć, a co lepiej sobie odpuścić; co rozgniewa partnera albo zasmuci. Myślałam, że można ją odłożyć na później, kiedyś lub nigdy.

Ja: Pewnie, innym razem.

Zablokowałam telefon i już do końca trasy w niego nie patrzyłam. Skupiłam się na ludziach w metrze, głównie na starszej pani, która czytała książkę. Próbowałam odczytać jej tytuł i zastanowić się czy już kiedyś nie miałam podobnej w rękach.

***

Wieczorem, po dwóch godzinach męki, jakie spędziłam robiąc karny esej, w końcu miałam oficjalnie wolne. Powieki zaczynały mi opadać, a literki rozmazywały się, gdy ponownie czytałam wypracowanie. Zależało mi na tym, by było w porządku, ponieważ nie chciałam na drugi dzień pisać poprawkę.

Leżałam na łóżku okryta niebieskim kocem. Oglądałam powtórki serialu „Hoży doktorzy" i zajadałam się ciasteczkami. To była jedna z moich idealnych wizji wieczornego relaksu. Jedzenie i seriale – nierozłączne połączenie!

Dylan: Jestem już prawie gotowy.

Ja: Baw się dobrze.

Dylan: Nie wierzę, że życzysz mi tego od serca.

Ja: Bo nie życzę. Tak wypada.

Dylan: Dzięki, jesteś kochana.

Ja: Do usług. Nie upij się.

Dylan: Wiem.

Ja: Zawsze wiesz.

Dylan: I zawsze się staram! To się liczy.

Ja: Niech nie kończy się na staraniach.

Dylan: Grozisz mi?

Ja: Ostrzegam.

Dylan: Żółta kartka?

Ja: Jeszcze jedna i będzie czerwona.

Dylan: Czerwona jest wtedy, gdy masz okres hahaha

Ja: Haha też

Dylan: Nie obiecuję, że wrócę o 1.

Ja: Nawet nie oczekuje tego, że to zrobisz. Po tym, co mówiłeś o swoich imprezach też nie wychodziłabym z nich o tej porze.

Dylan: Dobrze, że mnie rozumiesz.

Ja: Nie myśl tak nawet.

Dylan: Przecież powiedziałaś...

Ja: I co? Nie dopowiadaj sobie.

Dylan: Kobiety...

Ja: Hm?

***

Dylan był na imprezie od kilku godzin. Mało pisał, a odpowiedzi wysyłał praktycznie, co pół godziny. Denerwowało mnie to, ale starałam się to ignorować. Nie miałam prawa wymuszać na nim niczego, bo nie tworzyliśmy żadnego związku. Gryzłam się, więc w usta na myśl, że jakieś laski dziś oglądały jego uśmiech lub patrzyły mu w te urocze, brązowe oczy. Musiałam to znosić, choć ani trochę nie było mi to na rękę. Czułam zagrożenie, wszystkie kobiety na tej imprezie były starsze ode mnie, piękniejsze i co ważniejsze były sławne! Nijak nie pasowałam do nich, ba nie było szansy równania się z nimi. Co jeśli, któraś z nich zalecała się w tej chwili do niego i dlatego nie odpisywał? Westchnęłam ciężko i zakryłam kocem twarz.

- Mam zdecydowanie dosyć... - wymamrotałam pod nosem i podniosłam się z łóżka. Odłożyłam puste opakowanie po ciasteczkach i udałam się pod prysznic.

Nocne przygotowania do snu zajęły mi około godziny, łącznie z długim i odprężającym prysznicem. Dzięki parze i gorącej wodzie moje mięśnie rozluźniły się, i poczułam prawdziwy spokój, o którym marzyłam cały dzień. Byłam zaspana, więc od razu poszłam do łóżka.

Ja: Dobranoc Dylan.

Zastanawiałam się czy cokolwiek odpisze, nawet czekałam kwadrans z komórką w dłoni, ale nic z tego. Położyłam ją na nocny stolik i odwróciłam się w stronę okna. Walczyłam ze wspomnieniami dzisiejszego dnia, chcąc uniknąć analizowania go. Od dobrych kilku miesięcy nie czułam się tak fatalnie. To było tak, jakby wszystkie siły świata nastawiły się przeciwko mnie. Wydarzyło się tyle niespodziewanych i okropnych rzeczy, że wstyd było do nich wracać, choćby w myślach. Czułam, że traciłam kontrolę nad swoim życiem i pozwoliłam przypadkowi decydować o nim, a przecież to ja byłam panią własnego losu.  

-----------------------------------------------

Witam, pod długiej przerwie! Dziękuje wszystkim, którzy czekali na mnie <3 

Jak rozdział? Co sądzicie o relacji dziewczyn? 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro