XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Danielle

Wstałam dokładnie o 6.30, równo z budzikiem. Pierwszy raz od dawna podniosłam się z łóżka od razu, bez zbędnego leżenia.

Ruszyłam prosto do łazienki, rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Strumień letniej wody uderzył w moje ciało sekundę później. Czułam, jak chłód pobudza mnie do życia, a sen z wolna odchodzi. Stałam kilka chwil nieruchomo, przymykając delikatnie oczy, do których dostały się pojedyńcze krople. Mój umysł zaczynał pracować.

To dziś leciałam do San Francisco.

Ta myśl na dobre zagościła w mojej głowie. Była niczym światełko w tunelu, do którego pragniesz szybko się dostać. Podobnie było ze mną - chciałam już tam być.

Po porannym prysznicu, poszłam umyć zęby i twarz. Dziś chciałam wyglądać idelanie, dosłownie musiałam dopiąć każdą rzecz na ostatni guzik. Dlatego zaczęłam od twarzy; najpierw nałożyłam krem, który miał posłużyć jednocześnie za bazę, poczekałam kilka minut aż się wchłonie i przeszłam do robienia tzw. tapety. Wyjęłam mój ulubiony podkład z Maca i dokładnie wklepywałam go gąbęczką. Później delikatnie wykonturowałam twarz, by zaraz przykryć wszystko matowym pudrem. Brwi jedynie przejechałam kredką, aby bardziej je podkreślić. Na oczach zrobiłam klasyczne smoke eyes, które zajęło mi dobre dwadzieścia minut, żeby nie więcej. Zwieńczyłam to doklejeniem kępek rzęs. Moje spojrzenie było dziś doskonałe. Do tego wszystkiego, już na samym końcu, nałożyłam rozświetlacz, który uwydatnił kości policzkowe. Przyjrzałam się swojemu odbiciu z dużą uwagą, szukając ewentualnych niedociągnięć, których ku zadowoleniu nie znalazłam. Czułam się piękna i pewna siebie. Moja poranna praca przyniosła mi pełną satysfakcję.

Idąc do garderoby rozmyślałam nad dzisiejszym strojem. Jedyne, co było oczywiste to to, że włożę vansy. Nie było chyba wygodniejszych butów niż one. Zastanawiałam się nawet nad kolorem jeansów, ale ostatecznie wybrałam czarne (znowu). Na górę ubrałam białą bluzkę typu hiszpanka z falbanką. Z wieszaka zgarnęłam jeszcze czarną skórę i wróciłam do pokoju. Ubrana, skupiłam się na dodatkach. Standardowo włożyłam łańcuszek od Dylana, który niestety musiałam zdejmować na noc. Był zbyt drogi, abym odważyła się w nim zasnąć. Do tego dobrałam jeszcze kolczyki-wkrętki z białego złota.

Podeszłam do lustra, tym razem widząc ostateczny efekt. Na moich ustach zagościł promienny uśmiech. Wyglądałam dziś wspaniale. Nic dodać nic ująć. Co najlepsze, czułam się równie cudownie, jak przedstawiał mnie lustrzany obraz.

Do mini walizki zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy; dwa kompletny bielizny, bordowy T-shirt, bluzkę, zestaw kosmetyków, szczoteczkę do zębów, ładowarkę, słuchawki i inne tego rodzaju duperele. Tym razem mogłam sobie pozwolić na nieco większy bagaż, niż ostatnio gdy jechałam do San Francisco.

Będąc już na ostatnim stopniu schodów, moim oczom ukazał się klasyczny widok: tata siedział przy stole czytając gazetę, a mama w szlafroku parzyła kawę.

- Co tak późno, kochanie? - zagadała rodzicielka, zerkając na mnie. Dostrzegłam wtedy jej pomalowane na czerwono usta i doskonale wytuszowane rzęsy.

- Nie mogłam się coś zebrać - zaśmiałam się, zajmując wolne miejsce przy stole.

- Nie wyglądasz, jakbyś nie mogła się zebrać. Cudowny makijaż - głos mamy wyrażał zachwyt. - Koniecznie musisz mnie tak kiedyś pomalować.

Zawstydziłam się trochę, bo nie chciałam przyciągnąć uwagi rodziców.

- Dziękuję, ale to nic takiego - odpowiedziałam biorąc kromkę chleba. - A co do malowania, to chętnie.

Ojciec przeniósł na mnie wzrok, po czym odłożył czytaną wcześniej gazetę.

- Doprawdy? Pięknie wyglądasz. Chyba skradniesz serca wszystkich facetów w San Francisco - powiedział, po czym wstał i zabrał z krzesła uprzednio powieszoną granatową marynarkę.

- Tato, daj spokój - zachichotałam, przyglądając jak się ubiera.

- Muszę Cię pilnować - zrobił poważną minę, ale zaraz zaczął się śmiać. - Dobrze, masz chwilę by zjeść kanapkę i jedziemy na lotnisko. Mama nas odwiezie.

- Aaron, przecież nie jestem jeszcze gotowa! - podniosła głos kobieta.

- Kochanie, jak zawsze - odparł przywracając oczami. - Zaniosę bagaże do samochodu.

Mama otworzyła usta by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Zrobiła kilka szybkich, zachłannych łyków kawy i odstawiłam kubek na blat.

- Muszę Cię przeprosić, idę się ubrać. Ojciec zaraz wróci i znów będzie marudził.

- W porządku - posłałam jej uśmiech wyrażajacy zrozumienie. - Faceci, chyba mają marudzenie w genach, mamo.

Na mój komentarz, kobieta zareagowała śmiechem.

- Uwierz, że tak - powiedziała i udała się w kierunku sypialni.

Siedziałam samotnie w kuchni zajadając się kanapkami z szynką i pomidorem, które raz po raz zapijałam letnią kawą. Cieszył mnie brak towarzystwa rodziców, ponieważ dało mi to chwilę spokoju i czasu na refleksję.

Wyjazd do San Francisco z ojcem spadł mi praktycznie z nieba. Gdyby nie to, znów musiała bym szukać wymówki do spędzenia nocy poza domem, a tym samym znów musiała bym ich okłamać. Nie chciałam dalej tego robić, ich serdeczność i troska sprawiały, że czułam się podwójnie winna.

Chciałabym w końcu poukładać wszystkie niewygodne kwestie w moim życiu, ale wiele nie zależało tylko ode mnie. Moja osobliwa relacja z Dylanem wszystko komplikowała. Niby wiedziałam, że między jest coś więcej, ale tak naprawdę czym było to "więcej"? Przyjaźń damsko-męska to dziwaczny twór, a zwłaszcza taka, w której przekracza się granice koleżeństwa. Nigdy tego nie rozumiałam oraz nigdy nie potrafiłam się w tym odnaleźć. Czego powinnam wymagać? Lepiej. Czego on wymagał ode mnie? Fiksowałam na tym punkcie, od kiedy pierwszy raz się spotakliśmy.

Od zawsze byłam tą pewną siebie dziewczyną. Odważną, znającą swoją wartość, ale przy nim... Przy nim czułam się chwilami bezbronna, malutka. Dylan w łatwy sposób potrafił mnie onieśmielić, wprowadzić w konfuzję. Czy był to jego urok osobisty czy fakt, że był kim był? Nie zawsze umiałam to odróżnić. Wiedziałam, że pobudzał wszystkie moje zmysły, że nigdy nie opierałam mu się dłużej niż kilka minut. Miał w sobie coś niezwykłego, co sprawiło, że pół roku temu między nami pojawiła się niespotykana więź.

Mimo zapewnień przyjaciółek, dalej żyłam w przekonaniu, że nie jestem odpowiednią dziewczyną dla niego. Dalej czułam się gorsza, choć w żadnej sytuacji Dylan nie potraktował mnie źle. W takim razie, czego tak naprawdę się bałam?

- Nel, skończyłaś? - głos taty zdawał mi się przez chwilę stłumiony, odległy. - Danielle, jesteś tam?

Zmrużyłam powieki i rozejrzałam się po kuchni. Odstawiłam trzymany kurczowo w rękach kubek i gwałtownie zerwałam się z krzesła. Nawet nie wiedziałam, kiedy wzięłam go do rąk.

- Tak, przepraszam. Zamyśliłam się. Jedziemy?

- Właśnie dlatego po Ciebie przyszedłem, Nel - mówiąc to posłał mi pełen ciepła uśmiech.

- Kocham Cię, tato - oznajmiłam z nagła. Nie rozumiałam, dlaczego powiedziałam to właśnie w tej chwili. Chyba potrzebowałam jego oparcia.

- Ja Ciebie też, córeczko.

Przytuliłam się do ojca i znów poczułam się, jak mała dziewczynka, która w trudnych chwilach ucieka do rodziców.

***

Podróż na lotnisko upłynęła mi stosunkowo szybko. Poranne korki nie irytowały mnie tak bardzo, gdy nie prowadziłam samochodu.

Rodzice byli pochłonięci rozmową, natomiast ja siedziałam z tyłu i z uwagą przyglądałam się krajobrazowi LA. Przez uchylone okno wiał lekki wiatr, który delikatnie smagał moją twarz i rozwiewał włosy. Patrzyłam na mijane samochody, biegnących ludzi i słońce, wolno rozświetlające ulice Miasta Aniołów. Czasem zapominałam, jak bardzo kochałam te miejsce.

Moją uwagę odwróciła wiadomość od Dylana.

Dylan: Dzień dobry, skarbie. Co słychać?

Momentalnie uśmiechnęłam się.

Ja: Cześć, głuptasie. Wszystko w porządku. Jadę na lotnisko.

Dylan: Co? A no tak rzeczywiście. Trochę o tym zapomniałem.

Ja: Niespodzianka!

Dylan: Takie lubię najbardziej. Stęskniłem się, Nel.

Ja: Powiem szczerze, że ja też. Nawet bardzo.

Dylan: Ohoho... normalnie miło mi. Jesteś pewna, że chciałaś to napisać?

Ja: Święcie przekonana.

Dylan: To musi mieć drugie dno.

Ja: Och, tego nie mogę Ci powiedzieć.

Dylan: Chyba potrafię się domyślić.

Skrzywiłam się zażenowana, ponieważ przypomniałam sobie naszą wczorajszą rozmowę.

Ja: Nie sądzę.

Może będę udawać, że moja chwila słabości nigdy się nie wydarzyła?

Dylan: Już mnie nie pragniesz?

Przęłknęłam ślinę. Konsternacja zwiększyła się, wywołując wielkie rumieńce na policzkach. Bezpośredniość Dylana naprawdę mnie zaskoczyła, wręcz wprawiła w zakłopotanie. Kilka sekund zastanawiałam się nad odpowiedzią.

Ja: Nie.

Dylan: Szkoda, bo już chciałem wynagrodzić Ci moją nieobecność.

Ja: Jestem zaintrygowana.

Dylan: Bardzo?

Ja: Możliwe.

Dylan: Lubisz być tajemnicza?

Ja: Musisz mnie zdobywać, przecież nie podam Ci wszystkiego na tacy.

Dylan: To brzmi, jak wyzwanie, z którym borykam się blisko pół roku.

Ja: Idzie Ci całkiem nieźle. Nie dziękuj ;)

Dylan: Wiem, skoro znów do mnie lecisz.

Ja: Nie schlebiaj sobie, to rodzinna podróż z tatą.

Dylan: Yeah... Nie musisz się tłumaczyć, mała.

Ja: Stwierdzam jedynie fakt.

Dylan: Jeden z wielu.

Ja: To Twój świat, Dylan.

Dylan: Już nie jest wcale taki mój.

Ja: Doprawdy?

Dylan: Przecież wiesz, że tak.

Ja: Nie wiem nic, póki mi nie powiesz kochany.

Dylan: Kobiety... Bez nich źle, z nimi jeszcze gorzej.

Ja: Twoja nieporadność to nie wina kobiet.

Dylan: Moja, co? Haha

Dylan: Skarbie, daj spokój. Ze wszystkim doskonale sobie radzę.

Ja: Tak sądzisz?

Dylan: Oczywiście. Umiem zadbać o kobietę.

Ja: Możliwe.

Dylan: Nie umiesz przyznawać innym racji?

Ja: Haha

Ja: Wcale tak nie jest.

Dylan: Właśnie widzę, mała. Zawsze musisz być tak okrutna.

Ja: Auć, to nieprawda.

Dylan: Skądże...

Ja: Przecież wiesz, że jesteś najlepszy.

Dylan: Ty też, skarbie. Nie ma drugiej takiej, jak Ty Nel.

Nie wiem czy istniały słowa, którymi mogłabym opisać uczucia, jakie właśnie mi towarzyszyły. W moim sercu pojawiła się niezwykła radość, wielkie ciepło. To tak, jakbyś nagle poczuł, że możesz wznieść się ponad chmury. Całe to piękno, po prostu Cię uskrzydla, jesteś wyżej niż reszta, nic złego nie może Cię dosięgnąć. Tylko się uśmiechasz, tak szeroko, że policzki aż bolą. I niczego nie możesz w żaden sposób powstrzymać.

***

Na lotnisku panował chaos. Ludzie kręcili się we wszystkie strony, pochłonięci swoim indywidualnym problemem. Miałam wrażenie, że każdy z nich coś mówił, choć większość po prostu szła przepychając się przez tłum. Pośród nich byłam niczym malutkie dziecko, które za wszelką cenę próbowało pilnować się rodziców, byle nie stracić ich z oczu. Przerażał mnie tłum i ciasne miejsca, z których nie widać wyjścia. San Francisco ponownie przywitało mnie chłodno.

- Nel, trzymaj się mnie. Zaraz stąd wyjdziemy. Powoli - mówił ojciec zerkając na mnie przez ramię. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i posłusznie szłam za nim. Tata zdawał sobie sprawę, że mimo upływu lat, moja klaustrofobia nie zniknęła.

Po kilku minutach wyszliśmy na zewnątrz. Złapałam kilka oddechów i spojrzałam przed siebie. Na pierwszy rzut oka nic nie wyróżniało tego miejsca. Wszędzie pełno ludzi, samochodów, bilbordów i innych takich. Było tu prawie tak samo, jak ostatnio. Z tą różnicą, że dziś pogoda była o wiele przyjemniejsza.

- Zaraz powinien być tu ktoś z firmy, z służbowym samochodem - powiedział tata wyjmując z wewnętrznej kieszeni marynarki papierosy. - Wszystko w porządku, Nel?

- Tak, tak - odpowiedziałam szybko.

- Chcesz jechać ze mną do studia filmowego czy wolisz zakupy?

- Jakiego studia? - wypaliłam od razu, eksponując nienaturalne podekscytowanie.

- O, nie sądziłem, że Cię to zainteresuje - tata był jednocześnie zaskoczony i rozbawiony. - Tego, gdzie byłaś ostatnio z koleżankami. Muszę omówić kilka kwestii z Timem.

- O to super. Jestem na tak!

- To świetnie. Chociaż tak szybko nie wyczyścisz mojej karty.

- Spadaj - pokazałam mu język.

***

Procedura wejścia na teren studia była niemal identyczna, jak ostatnio, gdy tu byłam. Wpis do księgi gości, czekanie na plakietki i szybki telefon ochroniarza w nieznane miejsce.

Pomyślałam, że nie będę uprzedzała Dylana o moim przyjeździe na plan. Byłam ciekawa jego reakcji, gdy zobaczy mnie tu po raz drugi, tym razem w nieco innych okolicznościach.

Już po chwili dopadł do nas Tim.

- Cześć, stary - przywitał się z ojcem zbijając przy tym klasyczną, męską piątke. Widok wyluzowanego taty każdorazowo mnie zaskakiwał. - Ty, znowu pod krawatem. Dałbyś kiedyś trochę spokoju.

- Cześć. Wiesz, że jestem tu służbowo - zaśmiał się.

- Całe życie jesteś na służbie. O przyprowadziłeś gościa. Cześć, młoda - podał mi rękę, którą zaraz uścisnęłam.

- Dzień dobry.

- Skoro już tu byłaś nie będę Cię oprowadzał. Możesz zająć moje miejsce, gdy zaczną się zdjęcia.

- Ja... - nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.

- Nel, musimy oomówić kilka ważnych spraw, więc nie masz chyba nic przeciwko, że zostawię Cię samą? - spytał zatroskanym głosem tata.

- Jasne, że nie. Poradzę sobie. Dziękuję Panu za miejsce VIP - uśmiechnęłam się podekscytowana myślą oglądania obsady z bliska.

- Drobiazg - puścił mi oczko i odszedł razem z tatą.

Westchnęłam, marszcząc brwi w zastanowieniu. Może powinna jednak do niego zadzwonić?

- O cześć, szukasz czegoś? A może kogoś?

Odwróciłam się w kierunku, z którego pochodził głos.

O cholera.

Tyler Posey.

- Oo... Hej. Zasadniczo jeszcze nie wiem.

- Skądś Cię kojarzę. Już kiedyś się spotakliśmy?

- Tak. To znaczy nie - paplałam zakłopotana.

- To tak czy nie? - chłopak był wyraźnie rozbawiony moją dezoirientacją.

- Byłam tu jakiś czas temu z przyjaciółkami. Jestem Nel.

Uśmiechnęłam się próbując wyjść z krępującej sytuacji obronną ręką.

- Jasne, że tak! Wiedziałem, że muszę Cię znać. Teraz jesteś tu sama czy Twoje koleżanki po prostu gdzieś zniknęły?

- Sama. W sumie z tatą, ale on poszedł na jakieś biznesowe rozmowy z Timem - wytłumaczyłam, starając się zachować spokój. Mój syndrom psychofanki musiał reagować od razu po wejściu na teren studia.

- No rozumiem. To, co chyba pozostaje mi zaprosić Cię na barową kawę? - zaśmiał się pod nosem.

- Chętnie.

- Co słychać? Studiujesz coś? - zagadywał Tyler.

- Wszystko w porządku. Wyglądam aż tak staro? - udałam urażoną.

- Jezu, nie. Nigdy. Przepraszam, nie chciałem by tak to zabrzmiało - odparł szybko, przejęty, że obraziłam się na poważnie.

- Żartuje. Nie gniewam się. Jestem licealistką.

- Zazdroszczę. Super czas.

- Jeśli nie przeszkadza Ci ciągłe umieranie z nudów na lekcjach to tak, zdecydowanie super czas.

- Ktoś mówił tu o lekcjach?

- A tak, głupie imprezki też są super.

- Yeah... Są najlepsze.

- A co u Ciebie? - zmieniłam temat. Imprezy, o których mówił Tyler za bardzo kojarzyły mi się z Zaciem, dlatego wolałam nie mówić o nich za dużo, by nie psuć sobie nastroju.

- Bez rewelacji, jeśli można tak powiedzieć. Niedługo zaczynają się zdjęcia, czyli wielka nuda.

- Okej, będę wszystko nadzorować - oznajmiłam poważnym tonem.

- Wiedziałem, że to nie przypadek, że tu jesteś!

- Tak, masz mnie.

Idąc, przyjrzałam się uważnie chłopakowi. Wyglądał całkiem zwyczajnie. Szare dresy, zwężone przy kostkach, czarny T-shirt bez nadruków i Nike w tym samym kolorze. Delikatny uśmiech sprawiał, że wyraz jego twarzy nabierał serdeczności. On sam zdawał się niewiele starszy ode mnie, choć pewnie było to jedynie wrażenie.

- Okej, nasz automat oferuje prawdziwe frykasy - mówił, prezentując teatralnie maszynę.

- Poproszę białą kawę - uśmiechnęłam się uroczo.

- Oczywiście, jako najlepszy barista na planie również ją polecam.

Z kieszeni spodni wyciągnął kilka monet, po czym zaraz wrzucił je do dystrybutora.

Po kilku minutach podał mi ją, a ręka w której trzymał plastikowy kubek zadrżała.

- Masz delirium? - zażartowałam, robiąc od razu łyk kawy.

- Tak. Tylko nie mów nic szefowi, bo jeszcze mnie stąd wyrzucą.

- No, coś Ty - zaniosłam się śmiechem, a Tyler dołączył do mnie.

- Który wybierasz stolik? - rozejrzał się po sali pełnej plastikowych stołów i krzeseł. Na każdym stoliku był rozścielony obrus w czerwono-białą kratę. Prawie wszędzie stał mały wazonik ze sztucznymi kwiatami. Był to więc typowy, kiczowaty, firmowy bar.

- Może być ten przy ścianie - wskazałam palcem.

- Pasuje mi - Tyler nadal się podśmiechiwał. - Jak kawa?

- Wprost idealna. Nigdy w życiu nie piłam lepszej.

- Wiem. Tylko tutaj można taką spotkać.

Ze śmiechu bolał mnie brzuch. Nie sądziłam, że aż tak dobrze będzie nam się rozmawiało. Prawie zapomniałam, że mam do czynienia z gwiazdą.

Dylan

Szedłem właśnie w kierunku baru, kiedy usłyszałem dwa znajome głosy. W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć, że jeden z nich należał do Nel. W prawdzie mówiła, że leci do San Francisco, ale nie wspominała nic o tym, że wstąpi na plan. Tym bardziej byłem ciekawy czy to faktycznie ją słyszałem.

Jakie było moje zdziwienie, gdy zwykłe przypuszczenie okazało się prawdziwe. Przystanąłem w drzwiach, opierając się o futrynę. Patrzyłem na nich jak żywo rozmawiali, co i rusz śmiejąc się. Tyler rozbawiał ją chyba każdym słowem. Kiedy w końcu usiedli przy jednym ze stołów, chciałem już się ruszyć, ale coś podkusiło mnie by zostać w miejscu. Oni dalej rozmawiali i śmiali się w najlepsze. Danielle ciągle uśmiechała się do niego, a Posey siedział i gapił się na nią, tym swoim głupim, flirciarskim spojrzeniem. Myślałem, że zaraz zrobi mi się niedobrze od patrzenia na nich.

Danielle

Usłyszałam skrzypnięcie i wtedy podniosłam wzrok ponad twarz Tylera. Spostrzegłam, że w stronę naszego stolika zmierza Dylan. Widząc wyraz jego twarzy, śmiech chyba stanął mi w gardle, bo nagle zamilkłam. Poprawiłam się na krześle i zwilżyłam usta. Kilka sekund patrzyłam mu prosto w oczy, próbując cokolwiek z nich odczytać, ale na próżno. Znałam go już troszkę i mogłam śmiało stwierdzić, że był zły. Wargi miał zaciśnięte w linie, a ręce wsunięte w obie kieszenie.

Tyler podążając za moim wzrokiem odwrócił się za siebie.

- Siema, stary - poderwał się z krzesła gotowy do przyjacielskiego uścisku.

- Cześć - Dylan odwzajemnił gest, ale nie z taką radością jak Posey.

Kilka sekund biłam się z myślami, o tym jak powinna się zachować w takiej sytuacji. Miałam wstać i go przytulić? Czy wstać i dać mu jedynie buziaka? A może jedno i drugie? Czas leciał, a ja tylko się wahałam.

Dylan w dalyszm ciągu spoglądał na mnie oczekującym wzrokiem, jakby zastanawiał się, co zrobię. Jego frustracja nie zmalała ani przez chwilę, przez co byłam jeszcze bardziej zmieszana.

Odstawiłam kawę na stół i chciałam wstać, kiedy najzwyczajniej w świecie, on usiadł obok Tylera. Zszkowana, uniosłam brwi do góry.

- Cześć, Nel - rzucił jedynie, posyłając mi cierpki uśmiech.

- Yy... hej - wymamrotałam bardziej do siebie niż do niego.

- To wy się już znacie, ta? - zapytał Tyler patrząc to na mnie, to na Dylana.

- No jasne. Nie widać?

Siedziałam tam, niczym wryta w ziemię. Bez ruchu, całkowicie sparaliżowana. Próbowałam przeanalizować to, co właśnie się wydarzyło. Czy gdzieś popełniłam błąd? Dylan był zły na mnie? Może coś się stało, a on nie miał ochoty o tym mówić? Chciałam zapytać, ale nie wiedzieć czemu bałam się. Gardło miałam chyba zaklęte. Zupełnie, jakby ktoś zamroził moje struny głosowe. Totalna blokada.

- Stary, wszystko okej? Wyglądasz, jakby coś Cię ugryzło.

- Nie wyspałem się. A co tam? Jak kawa?

- Właśnie opowiadałem Nel o tym, jak zajebistą kawą raczymy się tu codziennie.

- Dokładnie - przytaknęłam.

- Widziałem, ale chyba Wam nie przeszkadzam?

- Daj spokój, ona jest świetna. Chyba musisz tu częściej wpadać, młoda - Tyler spojrzał na mnie z uśmiechem.

Wciągnęłam powietrze do płuc widząc reakcje Dylana, na słowa Tylera.

Mój Boże!

Dylan O'Brien był zazdrosny?

Ta myśl rozbłysła nagle w mojej głowie i wydawała się dziwnie oczywista, ale też nieprawdopodobna. Okej, jak jego absurdalne naburmuszenie mogłam podpiąć pod zazdrość, tak nie do końca mi to pasowało. Nie rozumiałam jednego. Jak Dylan mógł być zazdrosny o swojego przyjaciela?

- Coś o tym wiem, stary.

Rozchyliłam usta, gotowa się wtrącić, ale ostatecznie zamilkłam. Dotarło do mnie, że jego przyjaciel po prostu niczego nie wiedział.

- No dobra, chyba coś tu nie gra - Tyler zwrócił się do Dylana.

- Co? Nie.

- Daj spokój, coś nie tak?

- Przecież mówię, że nie.

- Okej, chłopaki zostawię Was samych - wstałam. - Dzięki za kawę.

Odeszłam od nich nie czekając na odpowiedź. Po drodze zrobiłam jeszcze kilka łyków napoju, po czym wyrzuciłam kubek z resztką do śmieci. Niepewnie poruszałam się po budynku, w poszukiwaniu toalety. Jednak po dobrych pięciu minutach udało mi się znaleźć miejsce docelowe.

Weszłam do środka. Pomieszczenie nie odbiegało standardem od baru. Na ścianach i podłodze były te same, szare kafelki. Światło zdawało się zbyt ciemne, jak do takiego pomieszczenia, ale dało się to przeboleć. Na wprost wejścia kolejno obok siebie znajdowały się trzy kabiny toaletowe. Po lewej stronie na całej długości ściany było ogromne lustro, a pod nim analogicznie trzy umywalki.

Podeszłam do środkowej umywalki i oparłam ręce na blacie. Spojrzałam w lustro. Wydawało mi, że całe moje poczucie humoru gdzieś wyparowało. Choć nie zrobiłam nic złego, czułam się winna. Było mi przykro, że przeze mnie Dylan zachowywał się tak złośliwie wobec Tylera, że zamiast przywitać się ze mną trochę... Lepiej? On usiadł obrażony na cały świat. Odkręciłam wodę i przemyłam ręce. Z nerwów oczywiście były całe spocone. Jedynie ten nieszczęśliwy makijaż nadal był idelany.

Wyszłam po dziesięciu minutach, prawie wpadając na kogoś kto stał centralnie przed drzwiami toalety.

- Dylan - wyszeptałam mrużąc oczy.

Ale on nie odpowiedział. Po prostu przygniótł mnie do ściany i zaczął całować.

Jego usta były zachłanne i spragnione. Nie potrafiłam złapać oddechu, on nie zwalniał. Całował namiętnie i gwałtownie, bez przerwy. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze, przygryzł ją leciutko, także zabolało. Byłam skołowana, próbowałam przez chwilę z nim walczyć, nie oddając dłużej pocałunku, ale poddałam się. Dylan wsunął swój język i zaczął pieścić nim moje podniebienie. Nie mogłam powstrzymać się od cichego jęku. Zarzuciłam mu obie ręce na szyję, ale on momentalnie złapał je i ściskając mocno w nadgarstkach, przygwoździł do ściany. Pogłębił pocałunek, wykorzystując mój bezbronny język w swoim niezwykłym tańcu. Tak bardzo pragnęłam go dotknąć, złapać za włosy, cokolwiek. Moje próby wyrwania się z uścisku nie przynosiły efektów, wręcz przeciwnie Dylan jeszcze mocniej naparł na mnie swoim ciałem. Bez protestów, oddałam się chwili. Byłam rozpalona, tak wszystko we mnie powoli wrzało. Dylan przerwał swoje niezmieskie tortury, tylko po to by wbić się w moją szyję, którą od razu zaczął obsypywać pocałunkami.

- O Boże... - wyszeptałam, przymykając oczy.

Czułam, jak przygryzał delikatną skórę szyi. Czasem robił to mocniej, także przyjemność mieszała się bólem, ale potem przestawał i jedynie lizał to miejsce lub całował.

- Pozwól mi Cię dotknąć - powiedziałam nieco urywnym głosem.

Wiedziałam, że właśnie się uśmiechnął, ale był to jedynie ułamek sekundy.

- Niczego Ci nie bronię - stwierdził i puścił zaciskane wcześniej nadgarstki.

Jedną rękę od razu wsunęłam w jego włosy i mocno szarpnęłam, odchylając głowę Dylana od szyi.

- Dlaczego to robisz? Jeszcze nie skończyłem - powiedział i wtedy nasze spojrzenia skrzyżowały się. Przez chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy i byłam pewna, że powietrze stało się jeszcze bardziej elektryczne.

Mój oddech był płytki, choć nie chciałam pokazać mu, jak mocno mnie rozpalił.

- Lubisz, gdy Cię tak całuje? - uśmiechnął się dumnie.

- Wiesz, że tak... - odwróciłam od niego wzrok, onieśmielona całą tą sytuacją.

- Widziałem, jak on patrzył na Ciebie - odparł po chwili, odsuwając się ode mnie.

- O czym Ty mówisz? Przecież tylko rozmawialiśmy.

- Nie znasz Tylera tak dobrze, jak ja.

- Masz rację nie znam, ale to Twój kumpel.

- I co? Widziałem całą tę sytuację z baru. Nie powiesz mi, że z nim nie flirtowałaś - mówił to jakby z odrazą, pełen złości.

W umyśle pośpiesznie przywołałam rozmowę z Tylerem. W dalszym ciągu nie dostrzegłam w niej nic nieprzyzwoitego.

- Dylan, proszę Cię... Tylko żartowaliśmy. Może wyglądało to dwuznacznie, ale nie zrobiłam nic złego.

- To nie Ty przypadkiem ostatnio tak bardzo chciałaś go poznać?

- Mówiłam tak, by Cię powkurzać - powiedziałam przepraszająco. - Myślałam, że może mówiłeś mu trochę o nas... - dodałam niepewnie.

- Może gdybym powiedział to by się tak do Ciebie nie lepił - odwrócił głowę gdzieś w bok.

- Dylan, przestań - położyłam dłoń na jego policzku i zmusiłam do spojrzenia mi prosto w oczy. - Nie złość się o takie bzdury. Nie flirtowałam z nim ani przez chwilę. Ale jeśli chciałeś mu coś zasugerować, wystarczyło się po prostu lepiej przywitać - wzruszyłam ramionami.

- Czekałem aż wstaniesz, ale nie wyglądałaś, jakbyś tego potrzebowała.

- Wahałam się fakt, bo nie wiedziałam czy powinnam coś robić. Widzisz, ja nie wiem na jakim etapie jest nasza relacja. Nie rozmawialiśmy o tym. Nie wiedziałam czy chcesz...

- Chyba dlatego tak długo na Ciebie patrzyłem.

- Możliwe. Byłam zakłopotana, przyszedłeś z taką złą miną. Nie wiedziałam, co robić.

Dylan prychnął, nieprzekonany.

- Może to samo, co ostatnio?

- Dobrze, masz trochę racji. Przepraszam. Ale możesz mi wierzyć, że w żaden sposób nie wdzięczyłam się do Poseya. To była po prostu rozmowa.

Dylan przeczesał dłonią włosy i westchnął. Wyglądał, jakby bił się z wieloma myślami i próbował zdecydować, która była właściwa.

- W porządku. Też przepraszam. Zachowałem się, jak dzieciak. Po prostu to wszystko mnie już wkurza.

- To znaczy?

- Pogadamy o tym wieczorem - uciął szybko.

- Jasne.

Odłożenie następnego ważnego tematu na później ani trochę mi się nie podobało. Znając życie znów odpuścimy i wszystko dalej będzie stało w miejscu.

- Dobra, uśmiechnij się już - dał mi sójkę w bok. - Czasem jestem zbyt zazdrosny.

- Zauważyłam - odpowiedziałam przewracając oczami.

- Chodź na plan. Pognębisz mnie trochę swoim urokiem - zaśmiał się, łapiąc mnie za rękę.

- Pognębie? Nigdy.

- Pewnie. To dlaczego wyglądasz dziś tak ślicznie?

- Przecież zawsze tak wyglądam - udawałam, że nie wiedziałam, do czego zmierzał.

- Oczywiście, kochana. Ale dziś wyglądasz jeszcze lepiej. O ile to możliwe - zachichotał.

- Dobra, dobra. Nie mów nic więcej, bo się pogrążasz.

***

Jak dotarliśmy na plan, ktoś szybko zgarnął Dylana, także nie obejrzałam się, a jego już nie było. Odetchnęłam z ulgą, mając chwilę wytchnienia dla siebie.

Dylan: Zaraz do Ciebie wrócę.

Przewróciłam oczami czytając wiadomość.

Ja: Na to liczę.

A liczyłam na trochę więcej spokoju.

Po chwili wrócił Dylan. Szedł z rudą pięknością pochłoniety rozmową, ale kiedy zorientował się, że patrzyłam od razu posłał mi uśmiech.

- Tęskniłaś, mała?

- Oczywiście, głuptasie - powiedziałam radosnym głosem. Jego widok naprawdę bardzo mnie cieszył.

- Cześć, chyba mnie pamiętasz - wtrąciła się kobieta, z którą przyszedł. Zapomniałam, że cały czas stała tuż obok niego.

Przez chwilę zastanawiałam się czy moja odpowiedź była właściwa.

- Tak - odparłam trochę zdezorientowana.

- Co słychać? Dylan bywa męczący, nie? - wypaliła siadając na wolnym krześle.

- Zdecydowanie, tak... - w dalszym ciągu byłam skołowana. Czy ona wiedziała o nas?

- Holl wie, że się spotykamy - powiedział Dylan, jakby się domyślił, że chodziło mi to po głowie.

- Oo chociaż ona...

- Chociaż ja. Dylan to dziwak, powinien w końcu przedstawić Cię ekipie - oznajmiła pewnym tonem.

Uniosłam brwi do góry jeszcze bardziej zdziwiona całą tą sytuacją. Chociaż nie sposób było się nie zgodzić Holland.

- To nie fair, wy dwie przeciwko mnie jednemu - Dylan dąsał się.

- Bo marudzisz tak, że ciężko pewnie ogarnąć to bez wsparcia - zerknęła na mnie, uśmiechając się pokrzepiająco.

- Coś w tym jest - przyznałam jej rację.

Dylan chciał się odezwać, ale w tej chwili ktoś z pracowników go zawołał, więc odszedł bez słowa.

- Opowiadaj od kiedy jesteście parą! - Holland ściszyła nieco głos, ale i tak dało się wyczuć w jej tonie radosny pisk.

- Nie jesteśmy razem - powiedziałam jeszcze ciszej niż ona, przez co zabrzmiało to niemal smutno.

- Co? Sądziłam, że tak. Po tym, co Dylan o Tobie mówił.

- Mówił coś?

- No pewnie. To znaczy, trochę ciągnęłam go za język, ale tak mówił.

- W tej wypowiedzi była choć jedna pozytywna rzecz?

- Powiem tak: od dawna nie widziałam go tak szczęśliwego - uśmiechnęła się szeroko, po czym przeniosła wzrok w głąb sali. Podążyłam za nim i dostrzegłam Dylana, który pisał coś w jakimś dużym notesie. Na jego widok uśmiech wkradł się i na moją twarz.

- Tak, on jest najlepszy.

--------------------
Jestem taka podekscytowana tym rozdziałem! Pisałam go chyba 1,5 dnia (z przerwami na Lucyfera oczywiście 😍)

Czytałam go kilka razy w celu znalezienia błędów, ale nie ukrywam coś może się pojawiać. Normalnie rzuciła bym okiem na niego jutro i dopiero wtedy dodała, ale nie mogę się doczekać, aż sami go nie przeczytacie 🙈❤

Zmieniłam okładkę, w pełni mojego autorstwa! Super zabawa 🤣

Dziękuję wszystkim za cierpliwość, co do mnie i tej opowieści.

xx

PS jutro jak coś mnie trafi, mogę zrobić drobny edit rozdziału, ale to loteria 🤔🤣

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro