1. Welcome.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bez perspektywy

5 lipca 1996r.

Westwick jak zwykle cicho przeżywało kolejny dzień. Miasto jest już prawie puste w porównaniu z tym co było wcześniej. Ci co mogli, dawno powyjeżdżali. Nie ma turystów, nie ma pieniędzy, a każdy dzień jest tak samo pusty i nudny.
Pani Hatter wolno kołysała się w swoim bujanym krześle na werandzie, słuchając starego radia. Czwórka dzieci wesoło biegała po ulicy. Tędy i tak nie jeżdżą już samochody. Stary pan Flicker otwierał sklep, a młode małżeństwo spokojnie przechadzało się między domami. Emeryci miło wspominali lata świetności Westwick, kiedy ludzie utrzymywali się dzięki niezliczonym turystom. Jednak myślenie o tym co było i już nigdy nie wróci, zasmucało ich. Teraz pozostała cisza i spokój, tylko co jakiś czas słychać było szczekanie psów lub śpiew ptaków z lasu otaczającego miasto.
Dzieci wesoło zawołały do rodziców, że idą pobawić się na starej polanie. Polana ta leży na zachodniej granicy miasta i lasu, a koło niej nie stoi żaden zamieszkały dom. Pół wieku temu stał tam cyrk, jednak po tragedii, która się tam wydarzyła, nikt nie chce patrzeć na to miejsce. Tyle cudownych, młodych duszyczek spłonęło tam żywcem. Potworność. Emeryci pamiętają jeszcze całą trupę, młodsi znają ją tylko z opowiadań. Z pamięci, z opowiadań, czy z czarno-białych zdjęć, całe miasto zna historię o cyrku. Ciszę przerwał głośny wrzask dzieci,a przerażeni i zaciekawieni ludzie od razu powychodzili na ulicę.

- Mamo! - zawołał mały Andrew cały ucieszony. - Cyrk do nas przyjechał!

Wszystkim od razu przypomniał się Cyrk Dziwadeł. Emeryci wolno podnieśli się z foteli i krzeseł, po czym razem z resztą miasta wolnym krokiem ruszyli w stronę polany. W powietrzu czuć było ogromne napięcie, a gdy dotarli na miejsce, wszyscy wstrzymali oddech. Oczy emerytów ujrzały śliwkowo-lawendowe namioty, błękitne balony, tak bardzo znajome i wielki napis: "Cyrk Dziwadeł". Pan Grunch złapał się za serce, pani Louise napłynęły łzy do oczu, a Stara Wdowa omal nie zemdlała. Wszyscy byli w szoku tak wielkim, że słowa znane ludzkości nie mogły tego opisać.

- Co to za cholerny żart?! - odezwał się Philip Murtel, miejscowy awanturnik. - To jest wręcz okrutne! Ten kto to zrobił, musi zapłacić! - wołał, uznając to wszystko za kiepski żart. Tłum nagle się ożywił i wszystkich ogarnęła złość. Jak ktoś śmie naśmiewać się z tragedii?

Wtedy wejście do największego namiotu, gdzie odbywały się pokazy, uchyliło się. Z panujących w środku ciemności wyłoniła się postać. Szczupła, blada jak ściana i dość wysoka dziewczyna z burzą czekoladowych loków na głowie, sięgających aż do połowy pleców. Miała na sobie ciemnofioletowe, przylegające do ciała spodnie, w tym samym kolorze marynarkę, białą koszulę, czarne, wysokie kozaki i ciemnofioletowy cylinder na głowie. Jej anielską twarz zdobił nienaganny uśmiech, a błękitne oczy uważnie lustrowały każdą osobę z tłumu. Madeline Butcher. Dwudziestoletnia właścicielka i założycielka "Cyrku Dziwadeł". No, przynajmniej przed pożarem miała dwadzieścia lat. I mimo tego, że minęło pół wieku, ani trochę się nie zestarzała. Posłała piękny uśmiech w stronę zdziwionego tłumu. Z gracją zrobiła pierwszy krok w stronę ludzi i dumnie ruszyła w ich stronę. Część w szoku pouciekała do domów. Mad zatrzymała się kilka metrów przed grupą ludzi, zdjęła z głowy cylinder i ukłoniła się nisko.

- Witajcie, kochani - odezwała się, sprawiając, że oddechy najstarszych, zamarły. Ten sam głos. - Dwudziestego dziewiątego dnia lipca, odbędzie się pierwszy, od wielu lat, występ moich dziwadeł. Będzie on niezwykły. Inny niż wszystkie. Mam nadzieję, że wszyscy się zjawicie. Powiedzcie światu, że wróciliśmy... i tym razem nigdzie się nie wybieramy - oznajmiła i posłała wszystkim przeciągłe spojrzenie. Odwróciła się, założyła cylinder i ruszyła z powrotem do namiotu. Przerażony tłum stał w miejscu jeszcze przez kilka minut. Nie wiedzieli co robić. W ich głowach panował chaos i nikt nie wiedział co myśleć.
W ciszy rozeszli się do domów. Pani Hatter już nie kołysała się na fotelu, pan Flicker zamknął sklep, dzieci siedziały w domach, tak jak spacerujące małżeństwo. Nawet ptaki ucichły. Całe miasto ogarnęła cisza tak przejmująca, ciężka i nieprzyjemna, że trudno było wytrzymać. Czarne chmury zawisły na niebie, a w głowach mieszkańców kołatała się tylko jedna myśl - cyrk.
Westwick w ostatnich latach, było jedynie szeptem pośród głośnych miast Ameryki. Ale teraz Westwick stało się głuchą ciszą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro