Rozdział 16
Oboje spokojnie wrócili do środka trzymając się za ręce, dziewczyna usiadła na wcześniejszym miejscu tak samo ją mężczyzna.
— Przepraszam że tak zearagowałam, złe wspomnienia z starej pracy – przeprosiła czarnowłosa, patrząc na kobietę stojąca przy kuchence.
— Nic się nie stało – uśmiechnęła się do niej. – Nie wiedziałam że masz urazę do dzieci, przepraszam – dodała.
— Nic się nie stało – oznajmiła dziewczyna. – Może Ci pomóc? – zapytała po chwili.
— Nie trzeba, ale możesz iść obudzić śpiące królewny i powiedzieć że śniadanie na nich czeka – zaśmiała się brunetka stawiając telerze na stole.
— Dobrze – także odpowiedziała jaj śmiechem.
Alex wyszła z kuchni i skierowała się w stronę schodów którymi wyszła na górę, cicho weszła do pierwszego pokoju od lewej. Zobaczyła tam tatę śpiącego na podłodze i Steve'a leżącego w poprzek łóżka, nie mogła się powstrzymać I wybuchła głośnym śmiechem budząc przy tym dwójkę zdezorientowanych mężczyzn.
— Co się stało? – zapytał zachrypniętym głosem Tony, podnosząc sie do siadu.
— Śniadanie na was czeka – powiedziała gdy opanowała śmiech.
— Zaraz będziemy – odezwał sie Rogers wstajac z posłania, zamkną drzwi i weszła do kolejnego pomieszczenia gdzie spała Natasha i Bruce razem na łóżku, dlatego postanowiła ich nie budzić.
Czarnowłosa wyszła z pokoju zamykać za sobą drzwi i ruszyła do kolejnego pokoju tam widok był tak samo śmieszny, Thor śpiący na łóżku przytulając swój młot. Dziewczyna ledwo powstrzymała smiech i pomyślała że jeszcze nigdy go nie podnosiła, a teraz jego właściciel śpi więc co jej szkodzi. Powoli podeszła do łóżka na którym spał bóg, chwyciła za rękojeść i lekko pociągnęła bez problemu podnosząc młot, przez chwilę stała w szoku ale pomyślała że może zrobić jakiś fajny żart. Wyszła z pomieszczenia biorąc że sobą własność blondyna, zeszła po schodach do kuchni podrzucając duży młotek. Wszyscy popatrzyli na nią jak na ducha.
— Fajną se ostatnio atrapę młotka Thora kupiłam? – zapytała uśmiechając się głupio, a reszta w pomieszczeniu czyli Steve, Tony, Bucky, Clint i jego żona tylko pokręcili głowami.
— Mi się podoba – oznajmił łucznik.
— Jam jest Thor, syn Odyna książę Asgardu – zaśmiała się czarnowłosa podnosząc rękę z przedmiotem do góry.
— Ej, to chyba moje – usłyszała za sobą głos zaspanego boga piorunów.
— Racja masz – przyznała mu rację i rzuciła mu młot.
— Skąd go wzięłaś? – dopytał odstawiając go na ziemię.
— Spałeś z nim – wyjaśniła krótko siadając do stołu obok ojca i James'a.
— Czekaj... ale to nie jest praw... – zaczął Stark.
— "Mój młotek" został w domu więc pożyczyłam na chwile ten Thora – przerwała jakby nigdy nic, a wszyscy zamilkli.
— Ty podniosłaś JEGO MŁOT? – zapytał zaskoczony Barton z oczami jak pięć złoty.
— Mogłabyś to powtórzyć? – kolejne pytanie zadał Kapitan, nie pozwalając odpowiedzieć na to wcześniejsze.
— Pewnie – odpowiedziała i podeszła do leżącego na podłodze młotka, podnosząc go jedna ręką bez większego problemu. – A teraz mogę dokończyć jeść śniadanie? – zapytała wymahując im własnością Boga przed twarzami.
— Alex – zaczął gromowładny zabierając jej przedmiot. – Wiecie co, ja musze coś załatwić, miło było – dokończył i wyszedł przed dom gdzie poleciał do Asgardu.
— A wy co się tak patrzycie? – zapytała córka miliardera biorąc gryza kanapki.
— Podniosłaś młot Thora, a są tylko dwie istoty które mogą go podnieść w całym wszechświecie – pierwszy głos zabrał sokole oko.
— To teraz już trzy – powiedziała szybko i napiła się herbaty. – Wiecie co, ja też idą się przejść – dodała i szybko wyszła z domu, nie dając nikomu dojść do słowa.
Dziewczyna poszła w stronę lasku, gdzie była wyraźnie wydeptana ścieżka. Ruszyła nią powoli rozglądając się dookoła i podziwiając dziką naturę, której tak nienawidziła i za razem uwielbiała. Szła tak dobre dwadzieścia minut rozglądając się i zapamiętując jak najwięcej szczegółów, po chwili doszła do małego jeziorka znajdującego w pomiędzy drzewami. Podeszła do niego i stanęła na drewnianym podeście który szedł aż do połowy jeziora. Nagle usłyszała szelest liści za swoimi plecami, szybko wyciągnęła schowany nóż i obróciła się rzuciła w nieznajomego.
Mężczyzna złapał ostrze tuż przed swoją twarza wstrzymując oddech, i patrząc na dziewczyna która patrzyła na niego przymrużonymi oczami trzymając garde.
— Jak zawsze czujna i przygotowana – odezwał się wychodząc zza krzaków żeby czarnowłosa mogła go zobaczyć.
— James, nie strasz mnie tak, mogłam ci zrobić krzywdę – odetchnęła z ulga opuszczając ręce w dół.
— Dobrze postaram się, ale nic nie obiecuje – zaśmiał się i podszedł bliżej dziewczyny.
— Tak się czasem zastanawiam, dlaczego to akurat mnie wybrała Hydra – odezwała się po chwili siadając na krawędzi mola i wkładając gołe nogi do wody.
— Na to pytanie niestety ci nie odpowiem – Barnes podszedł do niej i także usiadł obok obejmując ją ramieniem.
— Czy kiedyś będzie normalnie? Tak że nikt nie będzie chciał mnie zabić i ja nie będę musiała nikogo, tak że będę mieszkać w drewnianym domku gdzieś w lesie nad jeziorem z kochającym mężem i gromadką dzieci – szepnęła przytulając sie do jego boku.
— Nie wiem, ale wiem że jak ze mną wytrzymasz to nigdy nie będzie normalnie – odpowiedział jej cicho, całując w skroń.
— Wiesz że cię kocham – bardziej oznajmiła niż spytała.
— Wiem, ja ciebie też najbardziej na świecie – oznajmił nachylając się i całując ją namiętnie w usta, z każdą chwilą oboje pogłębiali pocałunek, mężczyzna położył ręce na jej biodrach i podniósł sadzając na swoich udach dalej całując, dłonie czarnowłosej powoli wsunęły się pod koszulkę James'a badając każdy milimetr jego klatki piersiowej.
Nagle usłyszeli szelest w krzakach za sobą, oderwali się od siebie i szybko podnieśli się obracając w stronę dźwięku. Dziewczyna wzięła do ręki swój nóż i stanęła w pozycji bojowej tak samo ją mężczyzna. Po chwili zza liści wyskosczyl mały zajączek.
— Serio!? – warknąła dziewczyna opuszczając ręce i włożyła broń za pas.
— I pomyśleć że jakbyśmy byli normalnie to nie zwrócili byśmy na to uwagi, i zapewne już bylibyśmy nadz... – zaczął Barnes ubierając buty które zdjął przed tem.
— Nie kończ... wiem co masz na myśli – przerwała mu czarnowłosa także zakładając obuwie.
— Ale spokojnie, obiecuje że dokończymy później – szepnął całując ją krótko w usta i schodząc z drewnianego pomostu.
— Już idziemy? – zapytała dziewczyna idąc za swoim chłopakiem.
— Jesteśmy tu już długo, pewnie się o nas martwią – odparł James wchodząc do lasku.
— Napewno się martwią o dwóch rosyjskich zabójców, którzy poszli do lasu na spacer – mruknęła na co Bucky się zaśmiał i obrócił się w jej stronę.
— A jak sie nie martwią, a mogę się założyć że tak nie jest... – zaczął.
— O dziesięć dolców – przerwała mu, wystawiając rękę w jego stronę.
— Bo już zachodzi słońce – dokończył wcześniejszą wypowiedź. – O dziesięć dolców - zgodził się ujmując jej dłoń.
Razem szli piętnaście minut później las rozmawiając i śmiejąc się, po tym czasie zobaczyli biały drewniany dom Bartonów. Podeszli na werandę gdzie siedziało troje mężczyzn popijając jakąś nieokreśloną ciecz i rozmawiając głośno.
— Jesteśmy – zawołała córka miliardera stając obok nich.
— Okej – odpowiedział jej ojciec i dalej kontynuował swój wcześniejszym monolog, a dziewczyna popatrzyła tylko na swojego partnera.
— Dobra masz – powiedział niezadowolony James i wyciągną określoną sumę pieniędzy z kieszeni.
— Przegrałeś zakład? – zapytał Kapitan patrząc na nich.
— Tak i to przez was – mruknął, wchodząc do domu.
— O co się zakładaliście? – zadał pytanie Clint.
— Że sie on nas nie martwicie – powiedziała zadowolona chowając banknot do kieszeni.
— A kto by sie martwił o dwóch doskonale wyszkolonych rosyjskich zabójców, którzy poszli tylko na spacer do lasu – zaśmiał się Tony wypijając całą zawartość szklanki na raz, a czarnowłosa tylko się zaśmiała i także weszła do środka zostawiając rozmawiających mężczyzn i ruszyła w stronę swojego tym czasowego pokoju.
1188 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro